[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Moi dziadkowie byli bardzo porządnymiludzmi.Tyle \e bardzo biednymi.W tamtych czasach.Teraz zresztą te\ mamy wielubiedaków.Lou dawno ju\ zauwa\yła, \e Coltrain wyjątkowo troszczy się o swoich mniejzamo\nych pacjentów.Zawsze znajdował dla nich czas, udzielał im konsultacji, słu\ył radą.Czasem podpowiadał, gdzie powinni szukać pomocy.Przed Bo\ym Narodzeniem pierwszywspierał miejscowe organizacje dobroczynne, a czasem z własnych funduszy kupowałprezenty dla dzieci z biednych rodzin.Był dobrym człowiekiem i, między innymi, za to gopodziwiała.- Chciałbyś mieć dzieci?- Chciałbym mieć rodzinę - odparł wymijająco.- A ty? - spojrzał na nią pytająco.Zmarszczyła czoło.- Sama nie wiem.Boję się, \e nie uda mi się pogodzić macierzyństwa i pracy.Wiem,\e ludzie jakoś sobie z tym radzą, ale zawsze robią jedno kosztem drugiego.Dzieciom trzebapoświęcić mnóstwo czasu, tymczasem rodzice są tak zabiegani i zajęci zarabianiempieniędzy, \e nie mają kiedy ich wychowywać.To stąd bierze się spora część problemówspołecznych.Z drugiej strony płatna opiekunka to straszny wydatek.Dlaczego przedszkolaalbo \łobki nie są bezpłatne? - zapytała z wyrzutem.- Skoro firmy chcą, \eby kobietyspędzały w pracy ponad pół dnia, powinny zatroszczyć się o to, by miały co zrobić z dziećmi.Wiem, \e niektóre szpitale i du\e korporacje utrzymują przedszkola dla dzieci pracowników.Dlaczego nie robią tego wszystkie większe firmy?- Dobre pytanie.Pracującym rodzicom na pewno byłoby l\ej.- Ja w ka\dym razie, jeśli będę miała dzieci, chciałabym zostać z nimi domu, dopókitrochę nie podrosną.Nie wiem tylko, czy będę mogła na tak długo zrezygnować z pracy.Coltrain zatrzymał swojego konia, po czym chwycił wodze jej wierzchowca i odwróciłgo tak, by móc spojrzeć Lou w oczy.- To nie jest jedyna przeszkoda - stwierdził.- O co chodzi naprawdę?Lou skuliła się, chowając twarz w kołnierzu kurtki.- Byłam bardzo nieszczęśliwym dzieckiem - mruknęła.- Nienawidziłam ojca, matki,swojego \ycia.Coltrain w zamyśleniu ściągnął brwi.- Myślisz, \e dziecko mogłoby mnie znienawidzić? - zapytał.- Chyba \artujesz! - Roześmiała się zaskoczona.- Dzieci cię uwielbiają.Chocia\ są itakie, które uwa\ają, \e nie potrafisz zało\yć szwów oraz \e ja robię to du\o lepiej.- Dziękuję za szczerość.- Cały sekret to guma do \ucia, którą im daję, kiedy jest ju\ po wszystkim.- No, ładnie.Zamienił stryjek siekierkę na kijek, czyli kilka szwów na kilka dziur wzębach.- Daję im gumę bez cukru - zapewniła go, wyraznie zadowolona z siebie.- Udało ci się! - Popatrzył na nią ciepło.Puścił wodze jej konia i pierwszy ruszył przez pastwiska, kierując się w stronę du\ejobory, oddalonej o kilkaset jardów od domu.Po drodze opowiadał o swoim gospodarstwie,które systematycznie ulepszał i modernizował.- Nie jest tak nowoczesne jak niektóre rancza, bo przy tej skali działalności nie matakiej potrzeby - tłumaczył - ale wkładam w to du\o pracy.Muszę powiedzieć, \e jestemzadowolony z wyników.Mam na przykład buhaja, o którym pisali w bran\owych pismach.- Poka\esz mi go?- Naprawdę chcesz go zobaczyć?- Jasne.Bardzo lubię zwierzęta.Długo nie mogłam się zdecydować, czy chcę zostaćlekarzem, czy weterynarzem.- Co przesądziło o wyborze?- Nie wiem.Ale nigdy nie \ałowałam tej decyzji.Gdy dojechali na miejsce, Coltrain zwinnie zeskoczył na ziemię.Pomógł jej zsiąść zkonia, po czym przywiązał zwierzęta do ogrodzenia i pierwszy ruszył w stronę obory.W środku było zaskakująco czysto.Przejście między stanowiskami dla zwierząt byłowybrukowane, przegrody zaś obszerne i wysłane świe\ą słomą.Krowy miały zdrową, lśniącąsierść i wyglądały na dobrze od\ywione.A byk, którym chwalił się Coltrain, rzeczywiście byłwspaniałym okazem.- Przepiękny - zachwyciła się Lou, gdy stanęli obok jego boksu.Potę\ny, czerwonoumaszczony buhaj musiał być dość potulny, bo na widok swojego pana podszedł dometalowej bramki i wyciągnął do niego łeb.- Co słychać, stary? - Coltrain pogładził go po lśniącym pysku.- Podjadłeś sobie?- To rasa Santa Gertrudis, prawda? - zapytała Lou.Dłoń Coltraina zastygła na ró\owych chrapach zwierzęcia.- Skąd to wiesz? - zapytał zdumiony.- Jednym z moich pacjentów jest Ted Regan.Kiedyś przyniósł ze sobą specjalistycznepismo dla hodowców i wychodząc, zapomniał zabrać.Przejrzałam je i przy okazji sporodowiedziałam się o rasach, umaszczeniu i wielu innych rzeczach.W naszej przychodni leczysię wielu ranczerów - zauwa\yła - więc warto wiedzieć to i owo na temat bydła.- Lou! - zawołał.- Jestem pod wra\eniem!- Chyba pierwszy raz.Roześmiał się.Oparł stopę o dolny pręt bramki i patrzył na nią z ciepłym błyskiem woczach.- Wyobraz sobie, \e wcale nie pierwszy raz.Zaimponowałaś mi ju\ w pierwszymtygodniu naszej współpracy - oznajmił.- Niemo\liwe!- A jednak.- Sięgnął po pasmo jej włosów i owinął je wokół palca.- Prawdziwy zciebie cud - powiedział, zaglądając jej w oczy.- To zabawne, prawda? Pracujemy ze sobąokrągły rok, a ja poznaję cię dopiero teraz.Wiele się o tobie dowiedziałem w ciągu ostatnichdwóch tygodni.- Ja o tobie równie\.Spojrzała na jego szerokie, mocne ramiona, rysujące się pod znoszoną koszulą.Uwielbiała go.Podobało jej się, jak Coltrain się poruszą jak mówi, nawet jak nosi kapelusz,który teraz zsunął zawadiacko na jedno oko.Nagle przypomniała sobie cudowne ciepło jegorąk, gdy ją przytulał, i poczuła dziwny chłód.Lubił jej się przyglądać.Obserwować, jak zmienia się wyraz jej twarzy.Natychmiastodgadł, o czym pomyślała.Odetchnęła głęboko i spojrzała mu w oczy, uśmiechając się nieśmiało.Zmarszczył czoło.I nie rozumiejąc, dlaczego to robi, wyciągnął do niej rękę.Bez chwili wahania przyjęła zaproszenie.Podeszła do niego i przytuliła się mocno,otaczając go ramionami.Poło\yła dłonie na jego plecach i wsłuchała się w miarowe bicie jegoserca.Z jednej strony czuł się zaskoczony, z drugiej zaś fakt, \e trzyma ją w ramionach,wydał mu się czymś naturalnym.Przygarnął ją mocniej i gładząc w zamyśleniu jej włosy,patrzył, jak jego ulubieniec spokojnie skubie paszę.- W następnym tygodniu Bo\e Narodzenie - powiedział cicho.- Wybierasz się do przyjaciół czy zaprosisz ich do siebie?- Zanim Jane wyszła za mą\, spędzaliśmy razem święta - odparł.Poczuł, \e Lou lekkodrgnęła, ale nie zwrócił na to uwagi.- W zeszłym roku była ju\ mę\atką, więc kupiłem sobiejakieś mro\onki, od - grzałem i zjadłem przed telewizorem.Milczała.Pomimo wszystkich plotek, które słyszała o nim i Jane, nie przypuszczała,\e łączy ich taka za\yłość.A tu nagle okazuje się, \e są sobie bardzo bliscy.Ogarnął jąprzygnębiający smutek.Tymczasem on wcale nie myślał o świętach sprzed lat.Skupił się na planowaniu tych,które były przed nimi.Delikatnie przegarniał jej włosy, pasemko po pasemku.- U kogo zjemy świąteczny obiad? U mnie czy u ciebie? - zapytał rzeczowo.- I ktogotuje?Ucieszyła się, \e Coltrain chce spędzić z nią święta.Nie potrafiła mu odmówić.Chwilowo zapomniała o ura\onej dumie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Moi dziadkowie byli bardzo porządnymiludzmi.Tyle \e bardzo biednymi.W tamtych czasach.Teraz zresztą te\ mamy wielubiedaków.Lou dawno ju\ zauwa\yła, \e Coltrain wyjątkowo troszczy się o swoich mniejzamo\nych pacjentów.Zawsze znajdował dla nich czas, udzielał im konsultacji, słu\ył radą.Czasem podpowiadał, gdzie powinni szukać pomocy.Przed Bo\ym Narodzeniem pierwszywspierał miejscowe organizacje dobroczynne, a czasem z własnych funduszy kupowałprezenty dla dzieci z biednych rodzin.Był dobrym człowiekiem i, między innymi, za to gopodziwiała.- Chciałbyś mieć dzieci?- Chciałbym mieć rodzinę - odparł wymijająco.- A ty? - spojrzał na nią pytająco.Zmarszczyła czoło.- Sama nie wiem.Boję się, \e nie uda mi się pogodzić macierzyństwa i pracy.Wiem,\e ludzie jakoś sobie z tym radzą, ale zawsze robią jedno kosztem drugiego.Dzieciom trzebapoświęcić mnóstwo czasu, tymczasem rodzice są tak zabiegani i zajęci zarabianiempieniędzy, \e nie mają kiedy ich wychowywać.To stąd bierze się spora część problemówspołecznych.Z drugiej strony płatna opiekunka to straszny wydatek.Dlaczego przedszkolaalbo \łobki nie są bezpłatne? - zapytała z wyrzutem.- Skoro firmy chcą, \eby kobietyspędzały w pracy ponad pół dnia, powinny zatroszczyć się o to, by miały co zrobić z dziećmi.Wiem, \e niektóre szpitale i du\e korporacje utrzymują przedszkola dla dzieci pracowników.Dlaczego nie robią tego wszystkie większe firmy?- Dobre pytanie.Pracującym rodzicom na pewno byłoby l\ej.- Ja w ka\dym razie, jeśli będę miała dzieci, chciałabym zostać z nimi domu, dopókitrochę nie podrosną.Nie wiem tylko, czy będę mogła na tak długo zrezygnować z pracy.Coltrain zatrzymał swojego konia, po czym chwycił wodze jej wierzchowca i odwróciłgo tak, by móc spojrzeć Lou w oczy.- To nie jest jedyna przeszkoda - stwierdził.- O co chodzi naprawdę?Lou skuliła się, chowając twarz w kołnierzu kurtki.- Byłam bardzo nieszczęśliwym dzieckiem - mruknęła.- Nienawidziłam ojca, matki,swojego \ycia.Coltrain w zamyśleniu ściągnął brwi.- Myślisz, \e dziecko mogłoby mnie znienawidzić? - zapytał.- Chyba \artujesz! - Roześmiała się zaskoczona.- Dzieci cię uwielbiają.Chocia\ są itakie, które uwa\ają, \e nie potrafisz zało\yć szwów oraz \e ja robię to du\o lepiej.- Dziękuję za szczerość.- Cały sekret to guma do \ucia, którą im daję, kiedy jest ju\ po wszystkim.- No, ładnie.Zamienił stryjek siekierkę na kijek, czyli kilka szwów na kilka dziur wzębach.- Daję im gumę bez cukru - zapewniła go, wyraznie zadowolona z siebie.- Udało ci się! - Popatrzył na nią ciepło.Puścił wodze jej konia i pierwszy ruszył przez pastwiska, kierując się w stronę du\ejobory, oddalonej o kilkaset jardów od domu.Po drodze opowiadał o swoim gospodarstwie,które systematycznie ulepszał i modernizował.- Nie jest tak nowoczesne jak niektóre rancza, bo przy tej skali działalności nie matakiej potrzeby - tłumaczył - ale wkładam w to du\o pracy.Muszę powiedzieć, \e jestemzadowolony z wyników.Mam na przykład buhaja, o którym pisali w bran\owych pismach.- Poka\esz mi go?- Naprawdę chcesz go zobaczyć?- Jasne.Bardzo lubię zwierzęta.Długo nie mogłam się zdecydować, czy chcę zostaćlekarzem, czy weterynarzem.- Co przesądziło o wyborze?- Nie wiem.Ale nigdy nie \ałowałam tej decyzji.Gdy dojechali na miejsce, Coltrain zwinnie zeskoczył na ziemię.Pomógł jej zsiąść zkonia, po czym przywiązał zwierzęta do ogrodzenia i pierwszy ruszył w stronę obory.W środku było zaskakująco czysto.Przejście między stanowiskami dla zwierząt byłowybrukowane, przegrody zaś obszerne i wysłane świe\ą słomą.Krowy miały zdrową, lśniącąsierść i wyglądały na dobrze od\ywione.A byk, którym chwalił się Coltrain, rzeczywiście byłwspaniałym okazem.- Przepiękny - zachwyciła się Lou, gdy stanęli obok jego boksu.Potę\ny, czerwonoumaszczony buhaj musiał być dość potulny, bo na widok swojego pana podszedł dometalowej bramki i wyciągnął do niego łeb.- Co słychać, stary? - Coltrain pogładził go po lśniącym pysku.- Podjadłeś sobie?- To rasa Santa Gertrudis, prawda? - zapytała Lou.Dłoń Coltraina zastygła na ró\owych chrapach zwierzęcia.- Skąd to wiesz? - zapytał zdumiony.- Jednym z moich pacjentów jest Ted Regan.Kiedyś przyniósł ze sobą specjalistycznepismo dla hodowców i wychodząc, zapomniał zabrać.Przejrzałam je i przy okazji sporodowiedziałam się o rasach, umaszczeniu i wielu innych rzeczach.W naszej przychodni leczysię wielu ranczerów - zauwa\yła - więc warto wiedzieć to i owo na temat bydła.- Lou! - zawołał.- Jestem pod wra\eniem!- Chyba pierwszy raz.Roześmiał się.Oparł stopę o dolny pręt bramki i patrzył na nią z ciepłym błyskiem woczach.- Wyobraz sobie, \e wcale nie pierwszy raz.Zaimponowałaś mi ju\ w pierwszymtygodniu naszej współpracy - oznajmił.- Niemo\liwe!- A jednak.- Sięgnął po pasmo jej włosów i owinął je wokół palca.- Prawdziwy zciebie cud - powiedział, zaglądając jej w oczy.- To zabawne, prawda? Pracujemy ze sobąokrągły rok, a ja poznaję cię dopiero teraz.Wiele się o tobie dowiedziałem w ciągu ostatnichdwóch tygodni.- Ja o tobie równie\.Spojrzała na jego szerokie, mocne ramiona, rysujące się pod znoszoną koszulą.Uwielbiała go.Podobało jej się, jak Coltrain się poruszą jak mówi, nawet jak nosi kapelusz,który teraz zsunął zawadiacko na jedno oko.Nagle przypomniała sobie cudowne ciepło jegorąk, gdy ją przytulał, i poczuła dziwny chłód.Lubił jej się przyglądać.Obserwować, jak zmienia się wyraz jej twarzy.Natychmiastodgadł, o czym pomyślała.Odetchnęła głęboko i spojrzała mu w oczy, uśmiechając się nieśmiało.Zmarszczył czoło.I nie rozumiejąc, dlaczego to robi, wyciągnął do niej rękę.Bez chwili wahania przyjęła zaproszenie.Podeszła do niego i przytuliła się mocno,otaczając go ramionami.Poło\yła dłonie na jego plecach i wsłuchała się w miarowe bicie jegoserca.Z jednej strony czuł się zaskoczony, z drugiej zaś fakt, \e trzyma ją w ramionach,wydał mu się czymś naturalnym.Przygarnął ją mocniej i gładząc w zamyśleniu jej włosy,patrzył, jak jego ulubieniec spokojnie skubie paszę.- W następnym tygodniu Bo\e Narodzenie - powiedział cicho.- Wybierasz się do przyjaciół czy zaprosisz ich do siebie?- Zanim Jane wyszła za mą\, spędzaliśmy razem święta - odparł.Poczuł, \e Lou lekkodrgnęła, ale nie zwrócił na to uwagi.- W zeszłym roku była ju\ mę\atką, więc kupiłem sobiejakieś mro\onki, od - grzałem i zjadłem przed telewizorem.Milczała.Pomimo wszystkich plotek, które słyszała o nim i Jane, nie przypuszczała,\e łączy ich taka za\yłość.A tu nagle okazuje się, \e są sobie bardzo bliscy.Ogarnął jąprzygnębiający smutek.Tymczasem on wcale nie myślał o świętach sprzed lat.Skupił się na planowaniu tych,które były przed nimi.Delikatnie przegarniał jej włosy, pasemko po pasemku.- U kogo zjemy świąteczny obiad? U mnie czy u ciebie? - zapytał rzeczowo.- I ktogotuje?Ucieszyła się, \e Coltrain chce spędzić z nią święta.Nie potrafiła mu odmówić.Chwilowo zapomniała o ura\onej dumie [ Pobierz całość w formacie PDF ]