[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Chichot kąpiących się kobiet wciąż łaskotał ją w uszy i właściwieżałowała, że nie ma odwagi, by przyłączyć się do jakże wesołej toalety.Za to ona będzie przynajmniej mogła wynieść kiedyś jedną z wielkichbalii w jakieś odosobnione miejsce i zaprosić Raviego na nocnąprzechadzkę, jeśli tylko pogoda dopisze.To Johannie wydawało się o wieleciekawsze, aniżeli pluskanie wśród nieznajomych piersi i rozkołysanychbioder, nad którymi niby to pełnią straż obcy mężczyzni.RS 137Wiedziała, co na pewno myśli o niej Marja.Babka była tak zadowolona z nowych idei, z tych nowych czasów, które,jak twierdziła, właśnie nastały.Człowiek, jako cząstka wspaniałej natury,powinien skoncentrować się w życiu na czerpaniu z niej i dbaniu o nią zewzględu na własne korzyści.Wcale nie dla jakiegoś dalekiego Boga czyewentualnego życia wiecznego.Johannie się to nie spodobało i nie prosiłababki, by wyjaśniała jej cokolwiek więcej.Wyraznie jednak było widać, żeMarja postanowiła teraz czerpać z życia to, co najlepsze, w dodatku obiemarękami, i nie odmawiać sobie żadnej z ziemskich przyjemności.Johanna odsunęła na bok te myśli, w jej głowie radość kojarzyła się zczymś, za co pózniej przyjdzie jej zapłacić bólem.Postanowiła wierzyć, żedobre serce Marji bez względu na wszystko uchroni ją przed zbyt srogą karą.Ale całkiem normalne to nie było.Johanna nie mogła zrozumieć, że Marjiujdzie płazem prowadzenie tak zbytkownego, tak dalekiego od wszelkichobowiązków życia, które najwidoczniej planowała jako świeżo upieczonażona profesora.Co powiedzą na to koledzy Remmermanna? Komisja, no ibiskup? Cóż, nawet król będzie musiał zareagować na takie zachowaniejednego z najszacowniejszych członków zacnej instytucji.Zmusiła się do zajęcia myśli czym innym i postanowiła się rozejrzeć, czyw kuchennych kufrach Marji nie zostało jeszcze trochę tego ciemnegokawowego proszku.Gdy weszła do niewielkiego saloniku, aromat uderzył jąw nozdrza.Nalała sobie parę łyków gorzkiego napoju, który wypiła bezsłodzenia, siedząc na zapomnianym krześle wśród brzóz.Niewiele pozostało z wczorajszej uczty.Na gałęzi samotna pończochakołysała się leciutko poruszana wiatrem.Przy korzeniu drzewa leżał zbitykieliszek.Ktoś zarzucił pelerynę na maleńką wieżyczkę zdobiącą to, coMarja nazywała kąpieliskiem dla ptaszków.Wydrążony kamień był wczorajwypełniony słodkim ponczem, przypomniało się Johannie.Nagle w zasięgu wzroku pojawiła się jakaś kobieta.Przekradała się podgęstymi krzakami, tam gdzie droga z Yildegard przechodziła w podwórze, inajwyrazniej pozostając pod wielkim wrażeniem, wpatrywała się w olbrzymiportal.Johanna bacznie się jej przyjrzała, było coś znajomego w tej skradającejsię sylwetce.W tej samej chwili kobieta odwróciła się do niej twarzą izdrętwiała.Helena.RS 138Poznałaby ją i tak, lecz w tej pięknej czarnej sukni wprost trudno byłouwierzyć, że to ona.Włosy miała związane pod białym koronkowymczepcem.Poruszała się jak pastorowa, lekko i zwinnie, lecz nie bez dumy.Johanna próbowała znalezć odpowiednie słowa powitania.Na językcisnęły jej się same mało przyjazne wyzwiska.Nie zdobyła się jednak na to, by je wymówić.Poczuła nawet, że wargirozciągają się w uśmiechu, gdy powiedziała po prostu:- Dzień dobry, Heleno.Helena zatrzymała się dopiero, gdy stanęła twarzą w twarz z Johanną.- Johanno, ty.jesteś taka jak przedtem.Johanna łaskawie skinęła głową.Czuła w uszach pulsowanie krwi, alezacisnęła zęby z postanowieniem, żeby nie dać nic po sobie poznać.- Nie spodziewałam się, że jeszcze cię tu zobaczę.Mimo wszystko co dojednego byłyśmy zgodne.Helena skrzyżowała ręce na piersi, zielone oczy z niepokojącym spokojemwbiły się w twarz Johanny.- Owszem, tak było.Kiedyś.Lecz wiele się zmieniło, Johanno.Nawet jeślity nie.Johanna ruszyła w stronę podwórza.Nie poprosiła, by Helena poszła zanią, przypuszczała jednak, że dzieci są na pewno w zamku Marji, widziała,jak kucharka ciągnęła je za sobą.I instynktownie nie chciała, by Helenaznalazła się w ich pobliżu.To mogłoby oznaczać kłopoty, płacz, być możeznów wołanie nocą.Helena szła za nią lekkim krokiem.- Muszę porozmawiać z tobą, Johanno.Coś się odmieniło.Nie możemybyć nieprzyjaciółkami.- Nieprzyjaciółkami? Ależ, Heleno, nikt przecież nigdy.- Ty mnie nie lubisz.Johanna ujęła się pod boki, zerknęła w tył.Od tej rozmowy policzki jużzaczynały jej płonąć i najbardziej ze wszystkiego pragnęła po raz drugiprzegonić tę kobietę ze swego domu.Ale chyba musi nad sobą panować,przyjąć ją odpowiednio, wziąć na bok i przemówić do rozumu.Dowiedziećsię, po co właściwie przyszła.Może chce więcej pieniędzy? No cóż, warto zacenę jednej krowy pozbyć się jej na dobre.Przestaną wreszcie o niej myśleć.A mała Ingalill nie będzie musiała się wstydzić w dniu, kiedy pozna prawdęo swym pochodzeniu.RS 139- Nigdy mnie nie lubiłaś - powtórzyła Helena.Dziwnie było patrzeć na tenuśmiech, czający sięw kąciku ust pomimo przykrych słów, jakie z nich padły.Nagle Helenazłapała Johannę za rękę.- Ale musimy nauczyć się pojednania.Ja.ja się zmieniłam, Johanno.Przysięgam.- Mnie to nie obchodzi, Heleno.Mam nadzieję, że nie przyszłaś po to, bywykorzystać tę radosną okazję na dalsze kłótnie.Mogę ci bowiempowiedzieć, że nie cofnę swego słowa, dopóki starczy mi tchu.Spodziewała się plucia, przekleństw, wszystkiego, ale nie łez w oczachHeleny i nie cichego głosu.- Wiem.Kochasz moje dziecko.Uczynisz wszystko dla Ingalill i jesteśdobrą matką, Johanno, chociaż niektórzy twierdzą, że zachowujesz się jakkukułka.- Przecież to nie ja składałam jajka w cudze gniazdo - mruknęła Johannaprzez zaciśnięte zęby.Helena roześmiała się dzwięcznie i czystą dłonią przeciągnęła po białymczepku.Wstążki pod brodą się rozwiązały, czepek zsunął się w tył.Ognistaczupryna już jej odrosła, wciąż nie była bardzo długa, ale gęsta i puszysta,lekko falująca.Johanna spostrzegła, że jest też nieco ciemniejsza.Helenawypiękniała.- No tak, takie jest życie.Niekiedy zaskakujące, nie uważasz? Dziwneuczucia rozkwitają niekiedy w człowieku, rozsądni ludzie zaplątują się wróżne sprawki.Słyszałam, że to się nazywa miłość.- Ja tak nie uważam - warknęła Johanna.- Raczej rozwiązłość inieprzyzwoitość.Helena nic na to nie odpowiedziała.Delikatnie złączyla czubki palców obudłoni i z powagą popatrzyła na Johannę.- Jest coś, z czego chciałabym ci się zwierzyć.Ale nie wiem już, czystarczy mi odwagi.Ja.potrzebuję twojej pomocy.Na twoją przyjazń nigdypewnie nie będę mogła liczyć i już to jest smutne.Ale nie, pożegnam sięteraz, nie powinnam była przychodzić, masz tę surowość w oczach, a ustaostre jak tarki.Zciągnęła wargi i po dziecinnemu zachichotała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl