[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Leży wtrumnie, myślę, i natychmiast próbuję skasować tę myśl.Podchodzę doniego, odpinam wieko.Nigdy nie było wątpliwości, na jakiminstrumencie będę grać.Kiedy w piątej klasie szkoły muzycznej wszyst-kie dziewczyny pobiegły do fletów, ja ruszyłam prosto do klarnetu.Przypominał mi mnie.Sięgam do kieszeni, gdzie trzymam szmatkę i trzcinki i szukam palcamizłożonej kartki.Nie wiem, dlaczego ją zachowałam (przez ponad rok!),dlaczego wyłowiłam ją z kosza na śmieci tego popołudnia, kiedy Baileywyrzuciła ją z mężnym: Oj, no trudno, chyba jesteście na mnie skazani", ipadła w ramiona Toby'ego, jakby to nie miało dla niej znaczenia.Ale jawiedziałam, że miało.Jak mogło nie mieć? To był Juillard.Nie czytając go po raz ostatni, zgniatam w kulkę list, w którymodmówiono Bailey przyjęcia, wyrzucam go do kosza i z powrotemsiadam przy jej biurku.Jestem dokładnie w tym samym miejscu, w którym byłam, kiedy telefonryknął na cały dom, na cały niczego niespodziewający się świat.Odrabiałam chemię, nienawidząc każdej minuty tego odrabiania, jakzawsze.Gęsty od oregano aromat potrawki z kurczaka gotowanej przezGram docierał do pokoju i chciałam tylko, żeby Bailey już wróciła,żebyśmy mogli jeść, bo zdychałam z głodu i nie cierpiałam izotopów.Jakto możliwe? Jak mogłam myśleć o potrawce i cząsteczkach węgla, kiedyna drugim końcu miasta moja siostra wydawała ostatnie tchnienie? I comożna z tym zrobić? Co można zrobić, kiedy najgorsze, co się może stać,naprawdę się staje? Kiedy odbierasz ta-ki telefon? Kiedy tęsknisz za niezrównoważonym głosem swojej siostrytak bardzo, że masz ochotę rozdrapać cały dom paznokciami?Oto, co robię: wyjmuję swój telefon i wybieram jej numer.Któregoś dnia,w chwilowym otumanieniu, zadzwoniłam do niej, żeby spytać, kiedybędzie w domu, i odkryłam, że jej poczta głosowa nie została jeszczeskasowana.Hej, tu Bailey, chwilowo Julia, więc cóż powiecie, dobrzy ludkowie?Czyż nie macie dla mnie radosnego słowa? Jakiejś pociechy."Rozłączam się, kiedy słyszę sygnał, i dzwonię jeszcze raz, i jeszcze raz, ijeszcze raz, i jeszcze - chcę ją wywlec z tego telefonu.Aż za którymśrazem się nie rozłączam.- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że mieliście się pobrać? - szepczę, poczym zatrzaskuję telefon i kładę go na jej biurku.Bo nie rozumiem.Czynie mówiłyśmy sobie o wszystkim? Jeśli to nie odmieni naszego życia,Len, to już nie wiem, co je odmieni", powiedziała, kiedy malowałyśmyściany.Czy to była ta odmiana, której wtedy chciała? Biorę do rękitandetnego świętego Antoniego z plastiku.I o co chodzi z nim? Po co gotu przyniosła? Przyglądam się uważniej rysunkowi, o który stał oparty.Obrazek wisi tu tak długo, że papier zżółkł i brzegi się pozwijały, takdługo, że od lat nie zwracałam na niego uwagi.Bailey narysowała go,kiedy miała mniej więcej jedenaście lat - wtedy, kiedy zaczęławypytywać Gram o mamę z bezlitosnym uporem.Miała tak przez parę tygodni.- Skąd wiesz, że ona wróci? - spytała po raz milionowy.Byłyśmy wpracowni Gram; Bailey i ja leżałyśmy na podłodze i rysowałyśmypastelami, a Gram, w kącie, malowała na płótnie jedną ze swoich dam,stojąc plecami do nas.Przez cały dzień zbywała pytania Bailey, pomistrzowsku zmieniając temat, ale tym razem to niezadziałało.Widziałam, jak jej ręka opada do boku, jak krople radosnejzieleni kapią z pędzla na uciapaną podłogę.Westchnęła potężnie, zrezygnacją, i odwróciła się do nas.- Cóż, chyba jesteście już dość duże, dziewczynki -powiedziała.Ożywiłyśmy się, natychmiast odłożyłyśmy kredki i poświęciłyśmy jejcałą uwagę.- Wasza mama jest.otóż.jakby to najlepiej określić.hm.niech pomyślę.- Bailey spojrzała na mnie osłupiała.Nigdy niewidziałyśmy, żeby Gram brakowało słów.- Czym, Gram? - spytała.- Czym jest?- Hm.- Gram przygryzła wargę, i w końcu, z wahaniem, powiedziała.-Chyba najlepiej można by to określić.wiecie, że niektórzy ludzie mająwrodzone skłonności; ja maluję i pielęgnuję ogród, Big jestdendrologiem, ty, Bailey, chcesz być aktorką, kiedy dorośniesz.- Pójdę do Juillarda - powiedziała nam.Gram się uśmiechnęła.- Tak, wiemy, panno Hollywood.Czy powinnam raczej powiedziećpanno Broadway.- No ale mama? - przypomniałam im obu, żebyśmy znów nie zaczęłygadać o tej głupiej szkole.Miałam tylko nadzieję, że jeśli Bailey zamierzatam pójść, to jest to w zasięgu pieszego spaceru.A przynajmniej na tyleblisko, żebym mogła dojechać tam rowerem i widywać się z niącodziennie.Byłam za bardzo przerażona, żeby zapytać.Gram na moment zacisnęła usta.- Okej, no więc, wasza mama jest trochę inna, jest raczej.hm, jestpodróżniczką.- Taką jak Kolumb? - spytała Bailey.- Tak, dokładnie tak, tyle że bez Ni ii, Pinty i Santa Marii.Tylko kobieta,mapa i świat.Gra solo.- I wyszła z pokoju, co było jej ulubionym inajskuteczniejszym sposobem kończenia rozmowy.Bailey i ja patrzyłyśmy na siebie.Mimo nieustannych rozmyślań, gdziejest nasza mama i dlaczego odeszła, nigdy nie przyszło nam do głowy cośaż tak fajnego.Ja poszłam za Gram, by spróbować dowiedzieć się czegoświęcej, ale Bailey została na podłodze i narysowała ten obrazek.Jest na nim kobieta na szczycie góry, patrząca w dal, odwrócona plecamido nas.Gram, Big i ja - wszyscy podpisani - machamy do tej samotnejpostaci, stojąc u stóp góry.Pod całym rysunkiem widnieje zielony podpis:Podróżniczka".Z jakiegoś powodu Bailey nie umieściła na tym obrazkusiebie.Przytulam świętego Antoniego do piersi, przyciskam mocno.Ja go terazpotrzebuję, ale dlaczego potrzebowała go Bailey? Co zgubiła?Co takiego potrzebowała znalezć?Wkladam jej rzeczy, zapinam jej falbaniasta bluzke na swojej koszulce.Albo owijam jedna, czasem dwie,Czasem wszystkie jej gwiazdorskie apaszki na szyi.Albo rozbieram sie i wkladam jej najseksowniejsza sukienke przez glowe,Pozwalaljac, by material splynal po mojej skorze jak woda.Wtedy zawsze jest mi lepiej.Jakby mnie tulila [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Leży wtrumnie, myślę, i natychmiast próbuję skasować tę myśl.Podchodzę doniego, odpinam wieko.Nigdy nie było wątpliwości, na jakiminstrumencie będę grać.Kiedy w piątej klasie szkoły muzycznej wszyst-kie dziewczyny pobiegły do fletów, ja ruszyłam prosto do klarnetu.Przypominał mi mnie.Sięgam do kieszeni, gdzie trzymam szmatkę i trzcinki i szukam palcamizłożonej kartki.Nie wiem, dlaczego ją zachowałam (przez ponad rok!),dlaczego wyłowiłam ją z kosza na śmieci tego popołudnia, kiedy Baileywyrzuciła ją z mężnym: Oj, no trudno, chyba jesteście na mnie skazani", ipadła w ramiona Toby'ego, jakby to nie miało dla niej znaczenia.Ale jawiedziałam, że miało.Jak mogło nie mieć? To był Juillard.Nie czytając go po raz ostatni, zgniatam w kulkę list, w którymodmówiono Bailey przyjęcia, wyrzucam go do kosza i z powrotemsiadam przy jej biurku.Jestem dokładnie w tym samym miejscu, w którym byłam, kiedy telefonryknął na cały dom, na cały niczego niespodziewający się świat.Odrabiałam chemię, nienawidząc każdej minuty tego odrabiania, jakzawsze.Gęsty od oregano aromat potrawki z kurczaka gotowanej przezGram docierał do pokoju i chciałam tylko, żeby Bailey już wróciła,żebyśmy mogli jeść, bo zdychałam z głodu i nie cierpiałam izotopów.Jakto możliwe? Jak mogłam myśleć o potrawce i cząsteczkach węgla, kiedyna drugim końcu miasta moja siostra wydawała ostatnie tchnienie? I comożna z tym zrobić? Co można zrobić, kiedy najgorsze, co się może stać,naprawdę się staje? Kiedy odbierasz ta-ki telefon? Kiedy tęsknisz za niezrównoważonym głosem swojej siostrytak bardzo, że masz ochotę rozdrapać cały dom paznokciami?Oto, co robię: wyjmuję swój telefon i wybieram jej numer.Któregoś dnia,w chwilowym otumanieniu, zadzwoniłam do niej, żeby spytać, kiedybędzie w domu, i odkryłam, że jej poczta głosowa nie została jeszczeskasowana.Hej, tu Bailey, chwilowo Julia, więc cóż powiecie, dobrzy ludkowie?Czyż nie macie dla mnie radosnego słowa? Jakiejś pociechy."Rozłączam się, kiedy słyszę sygnał, i dzwonię jeszcze raz, i jeszcze raz, ijeszcze raz, i jeszcze - chcę ją wywlec z tego telefonu.Aż za którymśrazem się nie rozłączam.- Dlaczego mi nie powiedziałaś, że mieliście się pobrać? - szepczę, poczym zatrzaskuję telefon i kładę go na jej biurku.Bo nie rozumiem.Czynie mówiłyśmy sobie o wszystkim? Jeśli to nie odmieni naszego życia,Len, to już nie wiem, co je odmieni", powiedziała, kiedy malowałyśmyściany.Czy to była ta odmiana, której wtedy chciała? Biorę do rękitandetnego świętego Antoniego z plastiku.I o co chodzi z nim? Po co gotu przyniosła? Przyglądam się uważniej rysunkowi, o który stał oparty.Obrazek wisi tu tak długo, że papier zżółkł i brzegi się pozwijały, takdługo, że od lat nie zwracałam na niego uwagi.Bailey narysowała go,kiedy miała mniej więcej jedenaście lat - wtedy, kiedy zaczęławypytywać Gram o mamę z bezlitosnym uporem.Miała tak przez parę tygodni.- Skąd wiesz, że ona wróci? - spytała po raz milionowy.Byłyśmy wpracowni Gram; Bailey i ja leżałyśmy na podłodze i rysowałyśmypastelami, a Gram, w kącie, malowała na płótnie jedną ze swoich dam,stojąc plecami do nas.Przez cały dzień zbywała pytania Bailey, pomistrzowsku zmieniając temat, ale tym razem to niezadziałało.Widziałam, jak jej ręka opada do boku, jak krople radosnejzieleni kapią z pędzla na uciapaną podłogę.Westchnęła potężnie, zrezygnacją, i odwróciła się do nas.- Cóż, chyba jesteście już dość duże, dziewczynki -powiedziała.Ożywiłyśmy się, natychmiast odłożyłyśmy kredki i poświęciłyśmy jejcałą uwagę.- Wasza mama jest.otóż.jakby to najlepiej określić.hm.niech pomyślę.- Bailey spojrzała na mnie osłupiała.Nigdy niewidziałyśmy, żeby Gram brakowało słów.- Czym, Gram? - spytała.- Czym jest?- Hm.- Gram przygryzła wargę, i w końcu, z wahaniem, powiedziała.-Chyba najlepiej można by to określić.wiecie, że niektórzy ludzie mająwrodzone skłonności; ja maluję i pielęgnuję ogród, Big jestdendrologiem, ty, Bailey, chcesz być aktorką, kiedy dorośniesz.- Pójdę do Juillarda - powiedziała nam.Gram się uśmiechnęła.- Tak, wiemy, panno Hollywood.Czy powinnam raczej powiedziećpanno Broadway.- No ale mama? - przypomniałam im obu, żebyśmy znów nie zaczęłygadać o tej głupiej szkole.Miałam tylko nadzieję, że jeśli Bailey zamierzatam pójść, to jest to w zasięgu pieszego spaceru.A przynajmniej na tyleblisko, żebym mogła dojechać tam rowerem i widywać się z niącodziennie.Byłam za bardzo przerażona, żeby zapytać.Gram na moment zacisnęła usta.- Okej, no więc, wasza mama jest trochę inna, jest raczej.hm, jestpodróżniczką.- Taką jak Kolumb? - spytała Bailey.- Tak, dokładnie tak, tyle że bez Ni ii, Pinty i Santa Marii.Tylko kobieta,mapa i świat.Gra solo.- I wyszła z pokoju, co było jej ulubionym inajskuteczniejszym sposobem kończenia rozmowy.Bailey i ja patrzyłyśmy na siebie.Mimo nieustannych rozmyślań, gdziejest nasza mama i dlaczego odeszła, nigdy nie przyszło nam do głowy cośaż tak fajnego.Ja poszłam za Gram, by spróbować dowiedzieć się czegoświęcej, ale Bailey została na podłodze i narysowała ten obrazek.Jest na nim kobieta na szczycie góry, patrząca w dal, odwrócona plecamido nas.Gram, Big i ja - wszyscy podpisani - machamy do tej samotnejpostaci, stojąc u stóp góry.Pod całym rysunkiem widnieje zielony podpis:Podróżniczka".Z jakiegoś powodu Bailey nie umieściła na tym obrazkusiebie.Przytulam świętego Antoniego do piersi, przyciskam mocno.Ja go terazpotrzebuję, ale dlaczego potrzebowała go Bailey? Co zgubiła?Co takiego potrzebowała znalezć?Wkladam jej rzeczy, zapinam jej falbaniasta bluzke na swojej koszulce.Albo owijam jedna, czasem dwie,Czasem wszystkie jej gwiazdorskie apaszki na szyi.Albo rozbieram sie i wkladam jej najseksowniejsza sukienke przez glowe,Pozwalaljac, by material splynal po mojej skorze jak woda.Wtedy zawsze jest mi lepiej.Jakby mnie tulila [ Pobierz całość w formacie PDF ]