[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mimo godzin wyczerpującej pracy i kilkunieudanych prób podniesienia punktu asekuracyjnego o parę centymetrów za sprawąkolejnego węzła powyżej ringu ani razu nie udaje mi się poruszyć kamienia, choćbyodrobinę.Robię, co w mojej mocy, wykorzystując dostępne materiały i sprzęt.Możezdołałbym stworzyć system o sile 5 do 1 - mam dostatecznie dużo karabinków i taśmy -ale potrzebowałbym ze trzydziestu centymetrów przestrzeni między punktemasekuracyjnym a głazem, by zmieścić tam wszelkie elementy większego systemu. Zniechęcony jałowym wysiłkiem i brakiem jakichkolwiek widocznych postępów robięsobie przerwę i patrzę na zegarek: pierwsza po południu.Jestem spocony i zdyszany.Nagle słyszę echo odległych głosów w kanionie.Mój umysł ogarnia radosneniedowierzanie, a oddech więznie w suchej krtani.Czy to możliwe? Pora dnia jest odpowiednia - jakaś grupa wędrowców musiałabydotrzeć do tego odcinka kanionu, by móc jeszcze za dnia wrócić do West Fork albo szlakuprowadzącego do Horshoe.Tak jak sądziłeś, istnieje większe prawdopodobieństwo, żektoś się tu pojawi w jeden z dni weekendu.Sam tak zrobiłeś wczoraj wieczorem.Choć to rozumowanie jest sensowne, obawiam się, że ulegam halucynacjom, że tedzwięki istnieją tylko w mojej głowie.Wstrzymuję oddech i nasłuchuję.Tak! Hałasy są niewyrazne i odległe, lecz znajome: buty szurające o piaskowiec.To zapewne grupa wędrowców, która pokonuje pierwszy spadek, przy tym pniu wkształcie litery S.- POMOCY!Zawodzące echo mojego krzyku ginie w głębi kanionu.Starając się wstrzymywaćoddech, nasłuchuję odzewu.Nic.- POMOOOCY!Rozpacz, którą pobrzmiewa mój rozedrgany krzyk, wzbudza we mnie niepokój.Znowu wstrzymuję oddech.Kiedy dzwięk zamiera, nie słyszę nic prócz biciapodnieconego serca.Krytyczny moment przemija, moje nadzieje ulatniają się niczymmgła, a ja już wiem, że w tym kanionie nie ma ludzi.Czuję gwałtowne załamanie ducha, jak wtedy, kiedy po raz pierwszy rzuciła mniedziewczyna.Po chwili znów słyszę jakieś dzwięki.Tym razem milczę przezornie.To, cobrałem za odgłosy nadchodzących ludzi, okazuje się chrobotaniem małego gryzonia wgniezdzie pośród kamieni wokół głazu nad moją głową.Obracam się i widzę ogon, któryprzesuwa się błyskawicznie po stosie gałązek; zwierzę znika w swojej kryjówce.W tym momencie przyrzekam sobie, że będę głośno wzywał pomocy raz dziennie.Ale drżący tembr własnego głosu przyprawił mnie niemal o panikę; jeśli zacznę krzyczećczęściej, może to zniweczyć moje wysiłki zachowania spokoju i jasności myśli.Rozpatrując rzecz racjonalnie, wiem doskonale, że nikt nie będzie szedł tym kanionem ażdo następnego weekendu, kiedy to grupy ratownicze zaczną przeczesywać teren wposzukiwaniu mojego ciała.Ponieważ głos rozchodzący się z tego miejsca jest słyszalny wodległości najwyżej pięćdziesięciu metrów, a najbliżsi ludzie będą się znajdować wodległości od ośmiu do dwunastu kilometrów, nie ma sensu napędzać sobie strachuniepotrzebnym krzykiem.*Około drugiej rozważam na nowo swoje położenie i ewentualne możliwości.Czekanie, obtłukiwanie głazu, próba jego podniesienia - wszystko zakończyło sięniepowodzeniem.Po raz pierwszy poważnie się zastanawiam nad amputacją dłoni,analizując sam proces i możliwe konsekwencje.Rozkładam na ziemi wszystko, czymdysponuję, i uważnie oglądam pod kątem przydatności podczas operacji.Dwa największeproblemy w tym wypadku to odpowiednie narzędzie do cięcia i opaska uciskowa, dziękiktórej nie wykrwawię się na śmierć.Mułtitool ma dwa noże: ten trzycentymetrowy jestostrzejszy od siedmiocentymetrowego.A więc należy użyć tego dłuższego do obróbkigłazu, a krótszy zachować na wypadek ewentualnej operacji chirurgicznej.Instynktownie pojmuję, że nawet posługując się ostrzejszą stalą, nie będę w stanie przeciąć kości.Widziałem piły, jakich używali lekarze w epoce wojny secesyjnej doamputacji nóg i rąk pacjentów w szpitalach polowych, a ja nie mam niczego, co choćby wprzybliżeniu przypominało tamten prymitywny sprzęt.Zakładam z góry, że chcęamputować jak najkrótszą część ręki.Dlatego myślę wyłącznie o przecięciu kościprzedramienia, wykluczam natomiast próbę przepiłowania chrząstki stawu łokciowego.Ta druga ewentualność ani razu nie przychodzi mi do głowy, więc nie rozważam w tymprzypadku jakiejkolwiek prawdopodobnej metody.%7ływe wspomnienie sceny z jakiegoś filmu, gdzie narkoman wstrzykuje heroinę,przewiązawszy sobie ramię gumową opaską uciskową podsuwa mi pomysł, by poćwiczyćz wężykiem od pustego bukłaka na wodę.Odcinam więc od niego rurkę i za pomocąprostego węzła obwiązuję górny odcinek przedramienia, tuż pod łokciem.Miejscewybieram bez zastanowienia, nie uwzględniając miejsc ucisku w pobliżu bicepsów.Myślę, że będę musiał zacisnąć opaskę tak mocno, że nieodwracalnie uszkodzę sobieczęść ręki, a zatem powinienem umieścić opaskę jak najbliżej miejsca cięcia.Węzeł nawężyku jest luzny, nie mogę go zacisnąć nawet po trzykrotnym poprawianiu: plastik jestzbyt sztywny, by mały węzeł pozostał zaciśnięty.Rozglądam się za jakimś patykiem dowzmocnienia opaski, ale nie widzę niczego dostatecznie grubego.Siła, jakiej będę musiałużyć do przewiązania kończyny, złamie wszystko, co znajduje się w moim zasięgu.A więc nici z tego pomysłu.Mam kawałek fioletowej taśmy zawiązanej w pętlę.Rozsupłuję ją i owijam niąprzedramię.Pięciominutowy wysiłek owocuje podwójnym węzłem, ale opaska jest zbytluzna, by zatrzymać krążenie.Znowu potrzebuję patyka& albo mogę posłużyć siękarabinkiem i za jego pomocą zacisnąć pętlę.Zatrzaskuję karabinek na zwojach iobracam go dwukrotnie.Lina wrzyna mi się głęboko w ciało, a skóra przy nadgarstkuprzybiera kolor rybiego brzucha.Sporządziłem skuteczną opaskę uciskową aświadomość, że ten prowizoryczny sprzęt działa, daje mi odrobinę satysfakcji.Dobra robota, Aron.Czego jeszcze będę potrzebował? Podstawowe zasady pierwszej pomocy nakazujązastosować bezpośredni nacisk na ranę, więc przyda mi się coś do obwiązania kikuta,coś, co zminimalizuje upływ krwi, która może wydostać się poza opaskę uciskową.Grubawyściółka w kroku moich spodenek rowerowych może z powodzeniem spełniać rolęchłonnego ochraniacza, a ponadmetrowym odcinkiem taśmy, który mogę odciąć zpunktu asekuracyjnego, zdołam obwiązać spodenki na kikucie.Następnie wsunę kikutdo małego pokrowca od bukłaka na wodę, po czym przywiążę do niego dwa paski izawieszę je sobie na szyi, tworząc coś w rodzaju temblaka, dzięki czemu unieruchomięrękę na piersi.Doskonale [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl