[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze jedenaście godzin.28Więzienie leżało pięć mil na północ, przy końcu drogi, która łączyłamiasto z biegnącą na południu autostradą.Droga wiodła prosto, jakbyplanista przyłożył linijkę do mapy.Jezdnia była odśnieżona, posypanasolą i w miarę gładka, bo ruch był duży.Dzień odwiedzin.Autobusykursowały w tę i z powrotem.Przejechanie pięciu mil zajęło im osiem minut.Przez pierwszychsiedem Reacher nie widział nic prócz mrocznego nieba i igiełek lodu wpowietrzu.Potem zobaczył więzienie.Na horyzoncie ukazała się wielkałuna, która podzieliła się wkrótce na setki mniejszych sinobiałych łunpłonących wysoko nad lśniącym drutem kolczastym.Ogrodzenie byłodługie i miało mniej więcej dwanaście stóp wysokości i dwanaście stópszerokości.Składało się z wewnętrznej i zewnętrznej siatki, międzyktórymi był pas ziemi niczyjej wypełniony zwojami drutu.Kolejnezwoje umocowano na górze.Wszystkie kołysały się i poruszały nawietrze, skrząc się i migocząc w świetle, które padało z potężnychstadionowych lamp zamocowanych na stojących co trzydzieści stópwysokich słupach.Co sto stóp stały wieżyczki strażnicze, wysokiekonstrukcje na szeroko rozstawionych nogach z jasnymi przeszklonymibudkami i otaczającym je ze wszystkich stron pomostem.Jaskraweświatło reflektorów odbijało się ze zdwojoną siłą od nieskazitelniebiałego śniegu.Za ogrodzeniem ciągnął się przez trzysta jardówoświetlony, zaśnieżony dziedziniec, a dalej, pośrodku wielkiegoprostokąta stał kompleks nowych betonowych budynków, którezajmowały powierzchnię dużej wioski.Albo małego miasteczka.Wszystkie były jasno oświetlone wewnątrz i zewnątrz.W ciężkichnieciekawych fasadach osadzone były małe paskudne okienka podobnedo iluminatorów w kadłubie statku.Wszystkie dachy pokrywała grubapierzyna śniegu.– Darowany koń — westchnął Peterson.— Kura znosząca złote jaja.– Imponujące — mruknął Reacher.I rzeczywiście więzienie było olbrzymie i imponujące.Zajmowałosetki akrów.Skąpane w jaskrawym świetle lamp przypominało obcystatek kosmiczny, który zawisł, nie wiedząc, czy wylądować, czypomknąć w bardziej gościnne miejsce.Tuż przed bramą droga rozszerzała się, tworząc szerokikwadratowy plac, na którego obrzeżach stały ławki i kosze na śmieci.Peterson minął go i podjechał do bramy, która była właściwie tunelem zsiatki, na tyle wysokim, że mógł nim przejechać autobus, i na tyleszerokim, by zmieściły się dwa pasy ruchu, wjazd i wyjazd.Na każdympasie były trzy osobne bramy tworzące dwie zagrody.Peterson wjechałdo pierwszej i brama za nimi natychmiast się zamknęła.Strażnik wzimowym ubraniu wyszedł z wartowni, przyjrzał im się, wszedł zpowrotem i otworzył bramę z przodu.Peterson podjechał trzydzieścistóp i cała procedura została powtórzona.Następnie otworzyła sięostatnia brama i podjechali do budynków główną drogą, która byłaporyta koleinami i śladami stóp.Najwyraźniej pasażerowie wysiadali zautobusów wewnątrz kompleksu.Reacher wyobraził sobie brnące przezśnieg, okutane w pożyczone kołdry kobietę i dziecko, które widziałprzed kafejką.Peterson zaparkował jak najbliżej wejścia dla odwiedzających.Zadrzwiami był pusty hol, smętny i nijaki, z mokrym linoleum napodłodze, bladozielonymi ścianami i jarzeniówkami pod sufitem.Pustytaśmociąg z urządzeniem prześwietlającym, bramka wykrywaczametalu i trzech niemających nic do roboty strażników.Peterson znał ich.Oni znali jego.Minutę później zostali wprowadzeni przez boczne drzwido przygotowanego pokoju.Choć kompleks oddano do użytku całkiemniedawno, przegrzane pomieszczenie było już zaśmiecone izapuszczone.Śmierdziało w nim nieświeżą kawą, świeżym potem,mokrymi wełnianymi płaszczami i tanimi mundurami z poliestru.Stałotam kilka foteli i biurko z komputerem.Strażnik odpalił go, wpisał hasłoi wyszedł z pokoju.– Federalne więzienie, federalne bazy danych — powiedziałPeterson.Nie miał z nimi chyba zbyt często do czynienia, bo zanim cokolwiekznalazł, musiał długo jeździć kursorem po ekranie, klikać i stukać wklawisze.Wiele razy wydymał wargi, wypuszczał z płuc powietrze igwałtownie je wciągał [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jeszcze jedenaście godzin.28Więzienie leżało pięć mil na północ, przy końcu drogi, która łączyłamiasto z biegnącą na południu autostradą.Droga wiodła prosto, jakbyplanista przyłożył linijkę do mapy.Jezdnia była odśnieżona, posypanasolą i w miarę gładka, bo ruch był duży.Dzień odwiedzin.Autobusykursowały w tę i z powrotem.Przejechanie pięciu mil zajęło im osiem minut.Przez pierwszychsiedem Reacher nie widział nic prócz mrocznego nieba i igiełek lodu wpowietrzu.Potem zobaczył więzienie.Na horyzoncie ukazała się wielkałuna, która podzieliła się wkrótce na setki mniejszych sinobiałych łunpłonących wysoko nad lśniącym drutem kolczastym.Ogrodzenie byłodługie i miało mniej więcej dwanaście stóp wysokości i dwanaście stópszerokości.Składało się z wewnętrznej i zewnętrznej siatki, międzyktórymi był pas ziemi niczyjej wypełniony zwojami drutu.Kolejnezwoje umocowano na górze.Wszystkie kołysały się i poruszały nawietrze, skrząc się i migocząc w świetle, które padało z potężnychstadionowych lamp zamocowanych na stojących co trzydzieści stópwysokich słupach.Co sto stóp stały wieżyczki strażnicze, wysokiekonstrukcje na szeroko rozstawionych nogach z jasnymi przeszklonymibudkami i otaczającym je ze wszystkich stron pomostem.Jaskraweświatło reflektorów odbijało się ze zdwojoną siłą od nieskazitelniebiałego śniegu.Za ogrodzeniem ciągnął się przez trzysta jardówoświetlony, zaśnieżony dziedziniec, a dalej, pośrodku wielkiegoprostokąta stał kompleks nowych betonowych budynków, którezajmowały powierzchnię dużej wioski.Albo małego miasteczka.Wszystkie były jasno oświetlone wewnątrz i zewnątrz.W ciężkichnieciekawych fasadach osadzone były małe paskudne okienka podobnedo iluminatorów w kadłubie statku.Wszystkie dachy pokrywała grubapierzyna śniegu.– Darowany koń — westchnął Peterson.— Kura znosząca złote jaja.– Imponujące — mruknął Reacher.I rzeczywiście więzienie było olbrzymie i imponujące.Zajmowałosetki akrów.Skąpane w jaskrawym świetle lamp przypominało obcystatek kosmiczny, który zawisł, nie wiedząc, czy wylądować, czypomknąć w bardziej gościnne miejsce.Tuż przed bramą droga rozszerzała się, tworząc szerokikwadratowy plac, na którego obrzeżach stały ławki i kosze na śmieci.Peterson minął go i podjechał do bramy, która była właściwie tunelem zsiatki, na tyle wysokim, że mógł nim przejechać autobus, i na tyleszerokim, by zmieściły się dwa pasy ruchu, wjazd i wyjazd.Na każdympasie były trzy osobne bramy tworzące dwie zagrody.Peterson wjechałdo pierwszej i brama za nimi natychmiast się zamknęła.Strażnik wzimowym ubraniu wyszedł z wartowni, przyjrzał im się, wszedł zpowrotem i otworzył bramę z przodu.Peterson podjechał trzydzieścistóp i cała procedura została powtórzona.Następnie otworzyła sięostatnia brama i podjechali do budynków główną drogą, która byłaporyta koleinami i śladami stóp.Najwyraźniej pasażerowie wysiadali zautobusów wewnątrz kompleksu.Reacher wyobraził sobie brnące przezśnieg, okutane w pożyczone kołdry kobietę i dziecko, które widziałprzed kafejką.Peterson zaparkował jak najbliżej wejścia dla odwiedzających.Zadrzwiami był pusty hol, smętny i nijaki, z mokrym linoleum napodłodze, bladozielonymi ścianami i jarzeniówkami pod sufitem.Pustytaśmociąg z urządzeniem prześwietlającym, bramka wykrywaczametalu i trzech niemających nic do roboty strażników.Peterson znał ich.Oni znali jego.Minutę później zostali wprowadzeni przez boczne drzwido przygotowanego pokoju.Choć kompleks oddano do użytku całkiemniedawno, przegrzane pomieszczenie było już zaśmiecone izapuszczone.Śmierdziało w nim nieświeżą kawą, świeżym potem,mokrymi wełnianymi płaszczami i tanimi mundurami z poliestru.Stałotam kilka foteli i biurko z komputerem.Strażnik odpalił go, wpisał hasłoi wyszedł z pokoju.– Federalne więzienie, federalne bazy danych — powiedziałPeterson.Nie miał z nimi chyba zbyt często do czynienia, bo zanim cokolwiekznalazł, musiał długo jeździć kursorem po ekranie, klikać i stukać wklawisze.Wiele razy wydymał wargi, wypuszczał z płuc powietrze igwałtownie je wciągał [ Pobierz całość w formacie PDF ]