[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wszystko odbywało się z zadziwiającą dokładnością.Ruszylikonwojowani przez żandarmerię brytyjską.Na skrzyżowaniach dróg i na trasiedostrzec można było licznych agentów policji.Jan jadący w wozie dowódcypułku, rozmawiał z tym ostatnim o możliwościach ataku, był to jedyny temat,który mogli obecnie poruszać.Przed nimi za nimi i koło nich ciągnął napołudnie nie kończący się sznur pojazdów.W pewnym momencie, kiedy drogawspięła się na szczyt wysokiego pagórka, Jan rozejrzał się szybko pookolicy.To, co zobaczył, przyspieszyło bieg krwi w jego żyłach.Wszystkimidrogami ciągnęły czołgi, samochody i "half - trucki".W powietrzu unosiłsię monotonny szum tysięcy silników.Wydawało się, że cała Anglia ruszyłado walki.Ludzie stali milcząc w oknach domów i po obu stronach drogi.Nastrój był poważny.Nie było prawie domu na Wyspach Brytyjskich, gdzie bynie modlono się w tej chwili o szczęśliwy powrót kogoś bliskiego.Zajechalina miejsce.Samochody, które wyrzuciły już swój żywy ładunek, zawracałyteraz po nowy.Nie było jednak żadnych zatorów.Nigdzie nie można byłousłyszeć głośniejszego przekleństwa.Nad krajem rozpostarł się gęsty welon milczenia.Dopiero na pokładzie okrętu atmosfera uległa pewnemu odprężeniu.Czekali:godziny mijały.Nadszedł zmrok.W kabinie dowódcy konwoju, starszy,siwiejący generał wtajemniczył ich w szczegóły planu lądowania.Od tejchwili byli już częścią największego w dziejach wysiłku mającego na celuprzywrócenie wolności milionom ludzi, którzy śpiąc w tej chwili w swychłóżkach, nie domyślali się nawet, że od brzegów Anglii odbiło już tysiąceokrętów.Zegar historii przyśpieszył swój bieg.Jan wyszedł na pokład.Okręt płynął cicho.Wydawało się, że nawetgrzywiaste grzebienie fal ześlizgują się bezszelestnie po jego ciemnychburtach, jak gdyby nie chcąc zdradzić go przed ukrytym w cieniach nocynieprzyjacielem.Na pokładzie stały blisko siebie długie, płaskodennełodzie motorowe.Ludzie mający je prowadzić spali wewnątrz pookręcani wkoce.Dopiero teraz, kiedy oczy jego przywykły w dostatecznym stopniu dociemności, Jan dostrzegł sunący blisko za rufą okrętu kształt.Spytałstojącego przy nim oficera marynarki.- Czy płyniemy w dużym konwoju?- W największym jaki kiedykolwiek płynął po wodach tego świata! Sądząc zmarszruty i niektórych wytycznych, jakie otrzymaliśmy tuż przedwyruszeniem, mam wrażenie, że w tej chwili na Kanale znajduje się ponadtysiąc różnorodnych jednostek.W tej chwili obowiązuje nas na morzu takisam sposób poruszania się jak pojazdy na najruchliwszej ulicy Londynu.Okręty płyną obok siebie tak gęsto, że gdyby był dzień, nie zobaczyłby panani skrawka widnokręgu.Generał także wyszedł na pokład i zatrzymał się przy rozmawiających.Usłyszeli dzwięk zbliżających się silników.Wysoko ponad konwojemprzelatywały samoloty.Musiało ich być setki.Generał spojrzał na zegarek.- To spadochroniarze.Za kilkanaście minut zaczną lądować w rejoniemostów na Orne.Samoloty przechodziły falami.Jan mimo woli pomyślał o ludziachsiedzących w ich wnętrzu.Wiedział, aż za dobrze, jaki nastrój panuje przedskokiem.W duszy wyobraził sobie dwa rzędy postaci siedzących naprzeciwsiebie w mroku.Niecierpliwe ręce raz po raz obmacują sprzączki i pasyspadochronu.Pod czaszką kłębią się myśli o pozostawionych w doleludziach.Znowu zaległa cisza.Po kilkunastu minutach ponownie zajęczały w górzesilniki.Tym razem głos ich był głębszy i pełniejszy.- Bombowce - powiedział spokojnie oficer marynarki.- Tak - generał powtórnie opuścił wzrok na fosforyzujące wskazówki -zaraz zacznie się kruszenie umocnień.Po pewnym czasie dobiegł ich uszu daleki przytłumiony huk.- Zaczyna się! - Jan zszedł do kabiny i założył hełm.Pistolet od chwilizaokrętowania miał już na pasku.Wziął leżący pod ścianą pistoletmaszynowy, kilkoma ruchami sprawdził funkcjonowanie zamka i lekkoprzewiesił go sobie przez plecy.Wyszedł na pokład.Noc nie ustępowałajeszcze.Zpiący w łodziach i na pokładzie ludzie poczęli wstawać po cichu iprzygotowywać się do akcji.Nie słychać było prawie rozmów.Morze byłowzburzone, lecz powoli uspokajało się.Niemniej, pogoda nie sprzyjałazbytnio amfibialnemu lądowaniu.Szarzało już, kiedy poprzez wzrastającyłoskot bomb usłyszeli pierwsze salwy ciężkich jednostek bojowych flotybrytyjskiej.- To "Nelson", "Rodney" i "Warspile".Ale walą! - oficer marynarki zatarłręce.- Jeszcze pół godziny takiego ognia, a nie będzie potrzeba w ogólewynosić broni na brzeg!Rzeczywiście grzmot dział stał się tak ogłuszający, że mimo dość znacznejodległości ludzie na statku z trudnością tylko mogli się ze sobąporozumieć.Co prawda, nikt nie miał specjalnej ochoty do rozmowy.Wszyscymyśleli o wstrząsanym wybuchami brzegu normandzkim, na którym zakilkadziesiąt minut rozstrzygnąć się miały losy uderzenia.Rozpoczętoszybkie sprawdzanie załóg.%7łołnierze wychodzili z luków stając w pełnymekwipunku bojowym koło wyznaczonych sobie łodzi.Jan spojrzał na morze.Jakokiem sięgnąć, widać było niezliczone kontury płynących okrętów.Brzegnormandzki tonął w chmurze dymu.Wybuchy znaczyły jego linię wysokimiwykwitami piasku i kawałków skały.- Boże, co za piekło! - powiedział cicho jakiś żołnierz.Jan spojrzawszynań zobaczył, że twarz człowieka jest trupio blada.Sam także nie czuł sięnajlepiej.Było coś niesamowitego w tym natarciu.Patrzącym wydawało się,że w tej chwili wszystkie moce piekielne szaleją na bielejącym w oddalibrzegu.Byli coraz bliżej.Kapitan okrętu z zegarkiem w dłoni stał obokdzwigu.Machnął ręką.Pierwsza łódz wypełniona po brzegi żołnierzamizjechała w dół.Przez chwilę kołysała się na falach, wreszcie pomknęłanaprzód.Jan zobaczył, że inne, jadące równolegle do nich okręty zwalniają.W tej samej chwili nad głowami patrzących przeleciał pierwszy pocisk.Nadbiegł tak niespodziewanie, że wszyscy instynktownie rzucili się napokład.Przemknął z przerazliwym gwizdem tuż nad masztami i wystrzeliłbiałym gejzerem wody niedaleko od jednej ze spuszczonych na wodę łodzi.Wtej samej chwili przyszła kolej na Jana.Wskoczył ostatni.Blok zazgrzytałi niespodziewanie znalezli się na wodzie.Przykucnęli pochyleni pod osłonąopancerzonych burt.Wyjrzał przez wąską szczelinę obserwacyjną.Brzeg byłtuż, tuż.W tym samym momencie zobaczył, jak jadąca koło nich łódz zniknęłanagle, jak gdyby zdmuchnięta w czarodziejski sposób.Wybuch rozniósł ją nadrobne kawałki.- Miny kurwa ich mać! - zaklął krępy sierżant siedzący obok Smolarskiego.W tej chwili łódz zatrzymała się.Przednia klapa pomostu opadła i ludzie,jeden za drugim zaczęli wskakiwać do wody.Jan przewiesił sobie pistoletciasno wokół szyi.Maszynowy chwycił w obie wzniesione ku górze ręce izanurzył się.Woda sięgała mu po pas.Posuwali się teraz wśród gradupocisków.Szybkim spojrzeniem objął leżący przed nimi odcinek wybrzeża.Wiedział dokładnie, gdzie się znajdowali.Idący przed nim żołnierz osunąłsię w wodę.Jan chciał się schylić, aby wyciągnąć leżącego, leczprzypomniał sobie instrukcje o zamoczeniu broni, odwrócił więc się tylko ikrzyknął w kierunku łodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wszystko odbywało się z zadziwiającą dokładnością.Ruszylikonwojowani przez żandarmerię brytyjską.Na skrzyżowaniach dróg i na trasiedostrzec można było licznych agentów policji.Jan jadący w wozie dowódcypułku, rozmawiał z tym ostatnim o możliwościach ataku, był to jedyny temat,który mogli obecnie poruszać.Przed nimi za nimi i koło nich ciągnął napołudnie nie kończący się sznur pojazdów.W pewnym momencie, kiedy drogawspięła się na szczyt wysokiego pagórka, Jan rozejrzał się szybko pookolicy.To, co zobaczył, przyspieszyło bieg krwi w jego żyłach.Wszystkimidrogami ciągnęły czołgi, samochody i "half - trucki".W powietrzu unosiłsię monotonny szum tysięcy silników.Wydawało się, że cała Anglia ruszyłado walki.Ludzie stali milcząc w oknach domów i po obu stronach drogi.Nastrój był poważny.Nie było prawie domu na Wyspach Brytyjskich, gdzie bynie modlono się w tej chwili o szczęśliwy powrót kogoś bliskiego.Zajechalina miejsce.Samochody, które wyrzuciły już swój żywy ładunek, zawracałyteraz po nowy.Nie było jednak żadnych zatorów.Nigdzie nie można byłousłyszeć głośniejszego przekleństwa.Nad krajem rozpostarł się gęsty welon milczenia.Dopiero na pokładzie okrętu atmosfera uległa pewnemu odprężeniu.Czekali:godziny mijały.Nadszedł zmrok.W kabinie dowódcy konwoju, starszy,siwiejący generał wtajemniczył ich w szczegóły planu lądowania.Od tejchwili byli już częścią największego w dziejach wysiłku mającego na celuprzywrócenie wolności milionom ludzi, którzy śpiąc w tej chwili w swychłóżkach, nie domyślali się nawet, że od brzegów Anglii odbiło już tysiąceokrętów.Zegar historii przyśpieszył swój bieg.Jan wyszedł na pokład.Okręt płynął cicho.Wydawało się, że nawetgrzywiaste grzebienie fal ześlizgują się bezszelestnie po jego ciemnychburtach, jak gdyby nie chcąc zdradzić go przed ukrytym w cieniach nocynieprzyjacielem.Na pokładzie stały blisko siebie długie, płaskodennełodzie motorowe.Ludzie mający je prowadzić spali wewnątrz pookręcani wkoce.Dopiero teraz, kiedy oczy jego przywykły w dostatecznym stopniu dociemności, Jan dostrzegł sunący blisko za rufą okrętu kształt.Spytałstojącego przy nim oficera marynarki.- Czy płyniemy w dużym konwoju?- W największym jaki kiedykolwiek płynął po wodach tego świata! Sądząc zmarszruty i niektórych wytycznych, jakie otrzymaliśmy tuż przedwyruszeniem, mam wrażenie, że w tej chwili na Kanale znajduje się ponadtysiąc różnorodnych jednostek.W tej chwili obowiązuje nas na morzu takisam sposób poruszania się jak pojazdy na najruchliwszej ulicy Londynu.Okręty płyną obok siebie tak gęsto, że gdyby był dzień, nie zobaczyłby panani skrawka widnokręgu.Generał także wyszedł na pokład i zatrzymał się przy rozmawiających.Usłyszeli dzwięk zbliżających się silników.Wysoko ponad konwojemprzelatywały samoloty.Musiało ich być setki.Generał spojrzał na zegarek.- To spadochroniarze.Za kilkanaście minut zaczną lądować w rejoniemostów na Orne.Samoloty przechodziły falami.Jan mimo woli pomyślał o ludziachsiedzących w ich wnętrzu.Wiedział, aż za dobrze, jaki nastrój panuje przedskokiem.W duszy wyobraził sobie dwa rzędy postaci siedzących naprzeciwsiebie w mroku.Niecierpliwe ręce raz po raz obmacują sprzączki i pasyspadochronu.Pod czaszką kłębią się myśli o pozostawionych w doleludziach.Znowu zaległa cisza.Po kilkunastu minutach ponownie zajęczały w górzesilniki.Tym razem głos ich był głębszy i pełniejszy.- Bombowce - powiedział spokojnie oficer marynarki.- Tak - generał powtórnie opuścił wzrok na fosforyzujące wskazówki -zaraz zacznie się kruszenie umocnień.Po pewnym czasie dobiegł ich uszu daleki przytłumiony huk.- Zaczyna się! - Jan zszedł do kabiny i założył hełm.Pistolet od chwilizaokrętowania miał już na pasku.Wziął leżący pod ścianą pistoletmaszynowy, kilkoma ruchami sprawdził funkcjonowanie zamka i lekkoprzewiesił go sobie przez plecy.Wyszedł na pokład.Noc nie ustępowałajeszcze.Zpiący w łodziach i na pokładzie ludzie poczęli wstawać po cichu iprzygotowywać się do akcji.Nie słychać było prawie rozmów.Morze byłowzburzone, lecz powoli uspokajało się.Niemniej, pogoda nie sprzyjałazbytnio amfibialnemu lądowaniu.Szarzało już, kiedy poprzez wzrastającyłoskot bomb usłyszeli pierwsze salwy ciężkich jednostek bojowych flotybrytyjskiej.- To "Nelson", "Rodney" i "Warspile".Ale walą! - oficer marynarki zatarłręce.- Jeszcze pół godziny takiego ognia, a nie będzie potrzeba w ogólewynosić broni na brzeg!Rzeczywiście grzmot dział stał się tak ogłuszający, że mimo dość znacznejodległości ludzie na statku z trudnością tylko mogli się ze sobąporozumieć.Co prawda, nikt nie miał specjalnej ochoty do rozmowy.Wszyscymyśleli o wstrząsanym wybuchami brzegu normandzkim, na którym zakilkadziesiąt minut rozstrzygnąć się miały losy uderzenia.Rozpoczętoszybkie sprawdzanie załóg.%7łołnierze wychodzili z luków stając w pełnymekwipunku bojowym koło wyznaczonych sobie łodzi.Jan spojrzał na morze.Jakokiem sięgnąć, widać było niezliczone kontury płynących okrętów.Brzegnormandzki tonął w chmurze dymu.Wybuchy znaczyły jego linię wysokimiwykwitami piasku i kawałków skały.- Boże, co za piekło! - powiedział cicho jakiś żołnierz.Jan spojrzawszynań zobaczył, że twarz człowieka jest trupio blada.Sam także nie czuł sięnajlepiej.Było coś niesamowitego w tym natarciu.Patrzącym wydawało się,że w tej chwili wszystkie moce piekielne szaleją na bielejącym w oddalibrzegu.Byli coraz bliżej.Kapitan okrętu z zegarkiem w dłoni stał obokdzwigu.Machnął ręką.Pierwsza łódz wypełniona po brzegi żołnierzamizjechała w dół.Przez chwilę kołysała się na falach, wreszcie pomknęłanaprzód.Jan zobaczył, że inne, jadące równolegle do nich okręty zwalniają.W tej samej chwili nad głowami patrzących przeleciał pierwszy pocisk.Nadbiegł tak niespodziewanie, że wszyscy instynktownie rzucili się napokład.Przemknął z przerazliwym gwizdem tuż nad masztami i wystrzeliłbiałym gejzerem wody niedaleko od jednej ze spuszczonych na wodę łodzi.Wtej samej chwili przyszła kolej na Jana.Wskoczył ostatni.Blok zazgrzytałi niespodziewanie znalezli się na wodzie.Przykucnęli pochyleni pod osłonąopancerzonych burt.Wyjrzał przez wąską szczelinę obserwacyjną.Brzeg byłtuż, tuż.W tym samym momencie zobaczył, jak jadąca koło nich łódz zniknęłanagle, jak gdyby zdmuchnięta w czarodziejski sposób.Wybuch rozniósł ją nadrobne kawałki.- Miny kurwa ich mać! - zaklął krępy sierżant siedzący obok Smolarskiego.W tej chwili łódz zatrzymała się.Przednia klapa pomostu opadła i ludzie,jeden za drugim zaczęli wskakiwać do wody.Jan przewiesił sobie pistoletciasno wokół szyi.Maszynowy chwycił w obie wzniesione ku górze ręce izanurzył się.Woda sięgała mu po pas.Posuwali się teraz wśród gradupocisków.Szybkim spojrzeniem objął leżący przed nimi odcinek wybrzeża.Wiedział dokładnie, gdzie się znajdowali.Idący przed nim żołnierz osunąłsię w wodę.Jan chciał się schylić, aby wyciągnąć leżącego, leczprzypomniał sobie instrukcje o zamoczeniu broni, odwrócił więc się tylko ikrzyknął w kierunku łodzi [ Pobierz całość w formacie PDF ]