[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Miałem ładnieurządzony dom.Wykorzystując bezmyślną formułę sprowadzającążycie do najprostszej arytmetyki, policzyli co trzeba i otrzymali okrągły,idealny wynik.Jeden plus jeden równa się ciota.Kiedy zbierali się do wyjścia, poczułem gniew.Nie za to, że wzięlimnie za homoseksualistę, ale za to, że odczłowieczyli mnie izaszufladkowali.Pomyślałem o Jameyu.Całe jego życie było jednąszufladką za drugą.Sierota.Geniusz.Odludek.Zboczeniec.Teraz mówili, że jestpotworem, a ja nie znałem tylu faktów, by z tym dyskutować.Ale w tejwłaśnie chwili uświadomiłem sobie, że nie mogę po prostu niedowiedzieć się więcej.Souza postawił mnie przed trudnym wyborem.Dwaj policjancipomogli mi podjąć decyzję.7Zadzwoniłem do adwokata następnego ranka, przypomniałem oswoich warunkach i zgodziłem się na współpracę.- Zwietnie, doktorze - stwierdził Souza, jakbym podjął jedynąrozsądną w tych okolicznościach decyzję.- Niech mi pan powie, czegopan potrzebuje.- Najpierw chcę się zobaczyć z Jameyem.Potem będę chciałsporządzić kompletną historię rodziny.Od kogo byłoby najlepiejzacząć?- Jestem najbardziej kompetentnym historykiem Cadmusów, jakiegomoże pan znalezć - powiedział.- Opowiem panu wszystko ogólnie, apotem będzie mógł pan porozmawiać z Dwightem czy kimkolwiekinnym.Kiedy chciałby pan zobaczyć chłopca?- Najszybciej, jak to możliwe.- Dobrze.Umówię pana na dziś rano.Był pan kiedyś w areszcie jakoodwiedzający?- Nie.- W takim razie ktoś po pana wyjdzie i poprowadzi.Proszęprzynieść jakiś dokument potwierdzający, że jest pan lekarzem.Powiedział mi, jak tam trafić, i zaproponował, że przyśle zaliczkę wwysokości dziesięciu tysięcy.Odpowiedziałem, żeby zatrzymałpieniądze, dopóki moja ocena sytuacji nie będzie skończona.To byłsymboliczny gest, zakrawający na małostkowość, ale poczułem się przezto mniej obciążony.Areszt Okręgowy znajdował się przy Bauchet Street, niedalekoUnion Station, w dzielnicy na wschód od śródmieścia, na połyprzemysłowej, na poły slumsach.Warsztaty napraw ciężarówek,magazyny i fabryczki sąsiadowały z całodobowymi kantoramikaucyjnymi, walącymi się ruderami i pustymi działkami.Do więzienia wchodziło się przez podziemny garaż.W półmrokuznalazłem wolne miejsce obok rozlatującego się białego chrysleraimperiała, poznaczonego plamami rdzy.Wysiadły z niego dwieczarnoskóre kobiety, w bluzkach bez ramion i chustkach na głowach,bardzo poważne.Poszedłem za nimi na górę metalowymi schodami, na mały, cichydziedziniec obramowany ścianami parkingu i aresztu w kształcie literyU.Na lewym ramieniu U znajdowały się drzwi z napisem Kaucje.Przez dziedziniec biegł krótki pas brudnego chodnika, po jego obustronach rozciągał się wyschnięty, pożółkły trawnik.Po jednej rósł dużyświerk, po drugiej mały, krzywy, ze sterczącymi gałązkami,wyglądający jak zaniedbane dziecko tego dużego.Chodnik prowadziłdo podwójnych drzwi z lustrzanego szkła, wstawionych w wysoką,pozbawioną okien ścianę budynku aresztu.Sam budynek przypominał betonowy blok - potężny, rozległy, wkolorze smogu.Surowy, płaski beton przecinały w górze betonowebelki, wystające w miejscu łączenia z budynkiem parkingu.Aączenie tobyło labiryntem kątów prostych, wyrazistych jak czarno-białymondrian, rzucających krzyżowe cienie na dziedziniec.Jedyną niby toozdobą były równoległe bruzdy w betonie - wyglądały tak, jakby przedzastygnięciem przeciągnięto po nim olbrzymimi grabiami.Kobiety doszły do podwójnych drzwi.Jedna z nich pociągnęła zaklamkę i lustro się rozdzieliło.Weszły przede mną do maleńkiegopomieszczenia o błyszczących, bladożółtych ścianach.Na podłodzeleżało wytarte linoleum.Prawą ścianę zdobił szereg zmatowiałychszafek.Niebieski napis nad nimi nakazywał każdemu, kto posiadałbybroń palną, umieścić ją w środku.Na wprost znajdowało się następne weneckie lustro, osłaniającebudkę podobną do kinowej kasy.Na środku srebrnej tafli byłzakratowany głośnik, a pod nim korytko z nierdzewnej stali.Po prawejbyła furta ze stalowych, pomalowanych na niebiesko prętów.Nad niąwidniał napis Zluza.Za niebieskimi prętami znajdowało się pustepomieszczenie z jednolitymi metalowymi drzwiami po drugiej stronie.Kobiety podeszły do okienka.Z głośnika pytająco zaszczekał czyjśgłos.- Hawkins - powiedziała jedna z nich.- Rainier P.Kolejne szczeknięcie sprawiło, że przez korytko podane zostały dwaprawa jazdy.Kilka chwil pózniej pręty się rozchyliły.Kobiety przeszłyna drugą stronę, a furta zamknęła się za nimi z ogłuszającym,zdecydowanym szczękiem.Zaczekały cierpliwie w śluzie, przestępującz nogi na nogę, sprawiały wrażenie zbyt zmęczonych jak na swój wiek.W odpowiedzi na trzecie szczeknięcie podały swoje torebki,odpowiedziały na kilka pytań i chwilę zaczekały.Kiedy metalowedrzwi w głębi niespodziewanie się otworzyły, stał w nich potężnyzastępca szeryfa w płowym mundurze.Kiwnął zdawkowo głową ikobiety poszły za nim.Kiedy zniknęli, drzwi się zatrzasnęły, dośćgłośno, by wzbudzić echo.Cała procedura trwała dziesięć minut.- Proszę pana - warknął głośnik.Podszedłem i się przedstawiłem.Z bliska zauważyłem ruch zaszkłem i cieniste odbicia młodych, bystrookich twarzy.Głośnik poprosił o dowód tożsamości, więc wrzuciłem do korytkaszpitalny identyfikator z Western Pediatrie.Minuta skupienia.- W porządku, doktorze.Proszę wejść do śluzy.Zluza miała rozmiar szafy.Na jednej ze ścian było otwieranekluczem wejście do windy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Miałem ładnieurządzony dom.Wykorzystując bezmyślną formułę sprowadzającążycie do najprostszej arytmetyki, policzyli co trzeba i otrzymali okrągły,idealny wynik.Jeden plus jeden równa się ciota.Kiedy zbierali się do wyjścia, poczułem gniew.Nie za to, że wzięlimnie za homoseksualistę, ale za to, że odczłowieczyli mnie izaszufladkowali.Pomyślałem o Jameyu.Całe jego życie było jednąszufladką za drugą.Sierota.Geniusz.Odludek.Zboczeniec.Teraz mówili, że jestpotworem, a ja nie znałem tylu faktów, by z tym dyskutować.Ale w tejwłaśnie chwili uświadomiłem sobie, że nie mogę po prostu niedowiedzieć się więcej.Souza postawił mnie przed trudnym wyborem.Dwaj policjancipomogli mi podjąć decyzję.7Zadzwoniłem do adwokata następnego ranka, przypomniałem oswoich warunkach i zgodziłem się na współpracę.- Zwietnie, doktorze - stwierdził Souza, jakbym podjął jedynąrozsądną w tych okolicznościach decyzję.- Niech mi pan powie, czegopan potrzebuje.- Najpierw chcę się zobaczyć z Jameyem.Potem będę chciałsporządzić kompletną historię rodziny.Od kogo byłoby najlepiejzacząć?- Jestem najbardziej kompetentnym historykiem Cadmusów, jakiegomoże pan znalezć - powiedział.- Opowiem panu wszystko ogólnie, apotem będzie mógł pan porozmawiać z Dwightem czy kimkolwiekinnym.Kiedy chciałby pan zobaczyć chłopca?- Najszybciej, jak to możliwe.- Dobrze.Umówię pana na dziś rano.Był pan kiedyś w areszcie jakoodwiedzający?- Nie.- W takim razie ktoś po pana wyjdzie i poprowadzi.Proszęprzynieść jakiś dokument potwierdzający, że jest pan lekarzem.Powiedział mi, jak tam trafić, i zaproponował, że przyśle zaliczkę wwysokości dziesięciu tysięcy.Odpowiedziałem, żeby zatrzymałpieniądze, dopóki moja ocena sytuacji nie będzie skończona.To byłsymboliczny gest, zakrawający na małostkowość, ale poczułem się przezto mniej obciążony.Areszt Okręgowy znajdował się przy Bauchet Street, niedalekoUnion Station, w dzielnicy na wschód od śródmieścia, na połyprzemysłowej, na poły slumsach.Warsztaty napraw ciężarówek,magazyny i fabryczki sąsiadowały z całodobowymi kantoramikaucyjnymi, walącymi się ruderami i pustymi działkami.Do więzienia wchodziło się przez podziemny garaż.W półmrokuznalazłem wolne miejsce obok rozlatującego się białego chrysleraimperiała, poznaczonego plamami rdzy.Wysiadły z niego dwieczarnoskóre kobiety, w bluzkach bez ramion i chustkach na głowach,bardzo poważne.Poszedłem za nimi na górę metalowymi schodami, na mały, cichydziedziniec obramowany ścianami parkingu i aresztu w kształcie literyU.Na lewym ramieniu U znajdowały się drzwi z napisem Kaucje.Przez dziedziniec biegł krótki pas brudnego chodnika, po jego obustronach rozciągał się wyschnięty, pożółkły trawnik.Po jednej rósł dużyświerk, po drugiej mały, krzywy, ze sterczącymi gałązkami,wyglądający jak zaniedbane dziecko tego dużego.Chodnik prowadziłdo podwójnych drzwi z lustrzanego szkła, wstawionych w wysoką,pozbawioną okien ścianę budynku aresztu.Sam budynek przypominał betonowy blok - potężny, rozległy, wkolorze smogu.Surowy, płaski beton przecinały w górze betonowebelki, wystające w miejscu łączenia z budynkiem parkingu.Aączenie tobyło labiryntem kątów prostych, wyrazistych jak czarno-białymondrian, rzucających krzyżowe cienie na dziedziniec.Jedyną niby toozdobą były równoległe bruzdy w betonie - wyglądały tak, jakby przedzastygnięciem przeciągnięto po nim olbrzymimi grabiami.Kobiety doszły do podwójnych drzwi.Jedna z nich pociągnęła zaklamkę i lustro się rozdzieliło.Weszły przede mną do maleńkiegopomieszczenia o błyszczących, bladożółtych ścianach.Na podłodzeleżało wytarte linoleum.Prawą ścianę zdobił szereg zmatowiałychszafek.Niebieski napis nad nimi nakazywał każdemu, kto posiadałbybroń palną, umieścić ją w środku.Na wprost znajdowało się następne weneckie lustro, osłaniającebudkę podobną do kinowej kasy.Na środku srebrnej tafli byłzakratowany głośnik, a pod nim korytko z nierdzewnej stali.Po prawejbyła furta ze stalowych, pomalowanych na niebiesko prętów.Nad niąwidniał napis Zluza.Za niebieskimi prętami znajdowało się pustepomieszczenie z jednolitymi metalowymi drzwiami po drugiej stronie.Kobiety podeszły do okienka.Z głośnika pytająco zaszczekał czyjśgłos.- Hawkins - powiedziała jedna z nich.- Rainier P.Kolejne szczeknięcie sprawiło, że przez korytko podane zostały dwaprawa jazdy.Kilka chwil pózniej pręty się rozchyliły.Kobiety przeszłyna drugą stronę, a furta zamknęła się za nimi z ogłuszającym,zdecydowanym szczękiem.Zaczekały cierpliwie w śluzie, przestępującz nogi na nogę, sprawiały wrażenie zbyt zmęczonych jak na swój wiek.W odpowiedzi na trzecie szczeknięcie podały swoje torebki,odpowiedziały na kilka pytań i chwilę zaczekały.Kiedy metalowedrzwi w głębi niespodziewanie się otworzyły, stał w nich potężnyzastępca szeryfa w płowym mundurze.Kiwnął zdawkowo głową ikobiety poszły za nim.Kiedy zniknęli, drzwi się zatrzasnęły, dośćgłośno, by wzbudzić echo.Cała procedura trwała dziesięć minut.- Proszę pana - warknął głośnik.Podszedłem i się przedstawiłem.Z bliska zauważyłem ruch zaszkłem i cieniste odbicia młodych, bystrookich twarzy.Głośnik poprosił o dowód tożsamości, więc wrzuciłem do korytkaszpitalny identyfikator z Western Pediatrie.Minuta skupienia.- W porządku, doktorze.Proszę wejść do śluzy.Zluza miała rozmiar szafy.Na jednej ze ścian było otwieranekluczem wejście do windy [ Pobierz całość w formacie PDF ]