[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Poszedł do kuchni, znalazł czerstwą bagietkę i otworzył lodówkę.Obokzapomnianego słoiczka z kremem Susie leżał zeschnięty kawałek sera brie.Przeżułjedzenie, nie czując smaku, nastawił budzik, po czym położył się do niepościelone-go, pustego i lekko pachnącego perfumami łóżka.LRT9Bennett był na nogach o świcie.Stojąc na tarasie, popijając kawę i użalając sięnad sobą, patrzył, jak pierwsze krople słonecznego światła przesączają się zza ho-ryzontu, rozlewając się po powierzchni morza.Na wzgórze za jego plecami wspi-nała się, postękując, polewaczka, spryskując i szorując chodniki, aby były dosta-tecznie nieskazitelne dla uprzywilejowanych stóp mieszkańców Monako.Dla nichmiał to być kolejny piękny, beztroski dzień, dzień słonecznego blasku, być możeurozmaicony nieśpieszną przechadzką do banku, aby złożyć wizytę zdeponowanymtam pieniądzom przed udaniem się na lunch.Dzień, jakiego i on powinien się spo-dziewać.Potem uświadomił sobie rzeczywistość: jazda na lotnisko po jakiegoś go-ryla, potem niebezpieczeństwo, spora szansa porażki i nieznane, ale z pewnościąpaskudne reperkusje.Kawa nagle nabrała gorzkiego smaku.Wytrząsnął fusy dodoniczki z geranium i wszedł do środka, żeby się ubrać przed czekającą go prze-prawą.Ranne powietrze było jeszcze chłodne i wolne od spalin, kiedy jechał wzdłużwybrzeża, ze słońcem wznoszącym się szybko za jego plecami.Zaparkował zaterminalem z dziesięciominutowym zapasem w stosunku do planowanego przylotu,ale samolot z Nowego Jorku wylądował przed czasem i właśnie pojawili się pierwsipasażerowie, z zaczerwienionymi oczyma, wymięci i ziewający po nocy spędzonejnad Atlantykiem.Bennett trzymał przed sobą gazetę niczym różowy transparent istarał się odgadnąć, jak będzie wyglądał człowiek, z którym miał się za chwilę spo-tkać.Współpracownicy Juliana Poe stawali się z każdym dniem bardziej mroczni iBennett doszedł do wniosku, że w związku z kwestią włoską, która się ostatnio po-jawiła, Poe zwerbował mu kogoś spośród nowojorskich rodzin", jakiś sycylijskiodpowiednik Shimo, wyposażony w nóż, spluwę i garotę.Przebiegał wzrokiem pa-sażerów, rozglądając się za kimś o ciemnoniebieskim podbródku, przyodzianego wtakiż garnitur.Po pięciu minutach, kiedy nie dostrzegł nikogo, kto przypominałby ten karyka-turalny wizerunek, zaczął mieć nadzieję wbrew nadziei, że władze imigracyjneLRTprzyszły mu w sukurs i aresztowały jego niedoszłego wspólnika.Nagle wzdrygnąłsię, bo ktoś go poklepał po ramieniu.- Pan Bennett, zgadza się?Odwrócił się i zobaczył dziewczynę - wysoką, ciemnowłosą dziewczynę, cze-kającą z uniesionymi pytająco brwiami na odpowiedz.- Tak czy nie?- Tak.Tak, to ja - wykrztusił, kiedy zdołał odzyskać głos.- Nazywam się Anna Hersh.Gdzie jest pański garnitur? Nie wygląda pan najednego z tych kowbojów.- Dobry Boże.Czyżby pani była?.Dziewczyna się uśmiechnęła, ubawiona jego zaskoczeniem.- Kogo pan się spodziewał? Wujaszka Vinnie z Bronxu? Poe nic panu nie po-wiedział?- Nic.Powiedział tylko, że mam się tu stawić z tą gazetą.Uśmiech dziewczyny zgasł.- Uwielbia te swoje gierki.- Pokręciła głową.- Boże, nic się nie zmienił.Bennett nadal znajdował się w stanie lekkiego szoku.Zamiast spodziewanejbestii patrzył - gapił się - na prawdziwą piękność.Jej włosy, raczej czarne niż brą-zowe, były lśniące i ścięte zupełnie krótko, po męsku.Białka oczu - niezwykłe,bielsze, niż Bennett kiedykolwiek widział, podkreślające głęboki brąz tęczówek.Długi, delikatnie wyrzezbiony nos, oliwkowa cera, mocno zarysowane usta o pełnejdolnej wardze.Stała przed nim, niemal równie wysoka, jak on, w dżinsach, białympodkoszulku i starej skórzanej kurtce.- No jak? - zapytała.- Lustracja skończona?- Przepraszam.Rzeczywiście, spodziewałem się wujaszka Vinnie z Bronxu.-Bennett wziął się w garść i przybrał dziarski ton.- Chodzmy po bagaż.Dziewczyna wskazała ruchem głowy płócienną torbę, stojącą na ziemi.- To wszystko.Nie planuję długiej eskapady.LRTWyjechali z lotniska i znalezli lukę w straceńczej kawalkadzie amatorskichkierowców formuły 1, zmierzających w stronę Nicei [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Poszedł do kuchni, znalazł czerstwą bagietkę i otworzył lodówkę.Obokzapomnianego słoiczka z kremem Susie leżał zeschnięty kawałek sera brie.Przeżułjedzenie, nie czując smaku, nastawił budzik, po czym położył się do niepościelone-go, pustego i lekko pachnącego perfumami łóżka.LRT9Bennett był na nogach o świcie.Stojąc na tarasie, popijając kawę i użalając sięnad sobą, patrzył, jak pierwsze krople słonecznego światła przesączają się zza ho-ryzontu, rozlewając się po powierzchni morza.Na wzgórze za jego plecami wspi-nała się, postękując, polewaczka, spryskując i szorując chodniki, aby były dosta-tecznie nieskazitelne dla uprzywilejowanych stóp mieszkańców Monako.Dla nichmiał to być kolejny piękny, beztroski dzień, dzień słonecznego blasku, być możeurozmaicony nieśpieszną przechadzką do banku, aby złożyć wizytę zdeponowanymtam pieniądzom przed udaniem się na lunch.Dzień, jakiego i on powinien się spo-dziewać.Potem uświadomił sobie rzeczywistość: jazda na lotnisko po jakiegoś go-ryla, potem niebezpieczeństwo, spora szansa porażki i nieznane, ale z pewnościąpaskudne reperkusje.Kawa nagle nabrała gorzkiego smaku.Wytrząsnął fusy dodoniczki z geranium i wszedł do środka, żeby się ubrać przed czekającą go prze-prawą.Ranne powietrze było jeszcze chłodne i wolne od spalin, kiedy jechał wzdłużwybrzeża, ze słońcem wznoszącym się szybko za jego plecami.Zaparkował zaterminalem z dziesięciominutowym zapasem w stosunku do planowanego przylotu,ale samolot z Nowego Jorku wylądował przed czasem i właśnie pojawili się pierwsipasażerowie, z zaczerwienionymi oczyma, wymięci i ziewający po nocy spędzonejnad Atlantykiem.Bennett trzymał przed sobą gazetę niczym różowy transparent istarał się odgadnąć, jak będzie wyglądał człowiek, z którym miał się za chwilę spo-tkać.Współpracownicy Juliana Poe stawali się z każdym dniem bardziej mroczni iBennett doszedł do wniosku, że w związku z kwestią włoską, która się ostatnio po-jawiła, Poe zwerbował mu kogoś spośród nowojorskich rodzin", jakiś sycylijskiodpowiednik Shimo, wyposażony w nóż, spluwę i garotę.Przebiegał wzrokiem pa-sażerów, rozglądając się za kimś o ciemnoniebieskim podbródku, przyodzianego wtakiż garnitur.Po pięciu minutach, kiedy nie dostrzegł nikogo, kto przypominałby ten karyka-turalny wizerunek, zaczął mieć nadzieję wbrew nadziei, że władze imigracyjneLRTprzyszły mu w sukurs i aresztowały jego niedoszłego wspólnika.Nagle wzdrygnąłsię, bo ktoś go poklepał po ramieniu.- Pan Bennett, zgadza się?Odwrócił się i zobaczył dziewczynę - wysoką, ciemnowłosą dziewczynę, cze-kającą z uniesionymi pytająco brwiami na odpowiedz.- Tak czy nie?- Tak.Tak, to ja - wykrztusił, kiedy zdołał odzyskać głos.- Nazywam się Anna Hersh.Gdzie jest pański garnitur? Nie wygląda pan najednego z tych kowbojów.- Dobry Boże.Czyżby pani była?.Dziewczyna się uśmiechnęła, ubawiona jego zaskoczeniem.- Kogo pan się spodziewał? Wujaszka Vinnie z Bronxu? Poe nic panu nie po-wiedział?- Nic.Powiedział tylko, że mam się tu stawić z tą gazetą.Uśmiech dziewczyny zgasł.- Uwielbia te swoje gierki.- Pokręciła głową.- Boże, nic się nie zmienił.Bennett nadal znajdował się w stanie lekkiego szoku.Zamiast spodziewanejbestii patrzył - gapił się - na prawdziwą piękność.Jej włosy, raczej czarne niż brą-zowe, były lśniące i ścięte zupełnie krótko, po męsku.Białka oczu - niezwykłe,bielsze, niż Bennett kiedykolwiek widział, podkreślające głęboki brąz tęczówek.Długi, delikatnie wyrzezbiony nos, oliwkowa cera, mocno zarysowane usta o pełnejdolnej wardze.Stała przed nim, niemal równie wysoka, jak on, w dżinsach, białympodkoszulku i starej skórzanej kurtce.- No jak? - zapytała.- Lustracja skończona?- Przepraszam.Rzeczywiście, spodziewałem się wujaszka Vinnie z Bronxu.-Bennett wziął się w garść i przybrał dziarski ton.- Chodzmy po bagaż.Dziewczyna wskazała ruchem głowy płócienną torbę, stojącą na ziemi.- To wszystko.Nie planuję długiej eskapady.LRTWyjechali z lotniska i znalezli lukę w straceńczej kawalkadzie amatorskichkierowców formuły 1, zmierzających w stronę Nicei [ Pobierz całość w formacie PDF ]