[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po prostu uśmiechnęli się życzliwie i wrócili do zajęć.Spojrzała na Bucka, który zmrużył kpiąco jedno oko.-Widzisz? - szepnął, tak że nikt nie mógł go słyszeć.- Mówiłem ci, że łatwiej pójdzie, jeśli wezmę całą winęna siebie.Nikt by nam nie uwierzył, gdybym powiedział,że to ty chciałaś zjechać z szosy.-Musiałam ci udowodnić - odszepnęła, robiąc minęurażonej księżniczki.Buck zmarszczył brwi.-Przyznam, że nie chwytam.-Powiedziałeś, że rano powinnam mieć większy ape-tyt.Musiałam ci udowodnić, że nie brakuje mi apetytu.Przez chwilę patrzył na nią, jakby nie rozumiejąc, a po-tem powiedział z chytrym uśmiechem:- Miałem na myśli śniadanie.Anne uśmiechnęła się jeszcze bardziej chytrze niż on.- Wiem o tym - powiedziała.O godzinie dwunastej zebrani doszli do wniosku, żemogą zadzwonić do Joela Harrimana, złożyć ofertę i roz-począć negocjacje w sprawie ceny.Rozmowę miało pro-wadzić kilku wydelegowanych pracowników, w tymBuck.Kiedy wyszli z sali konferencyjnej, Anne spojrzałana zegarek.Minęło dwadzieścia minut.Pół godziny.Anne liczyłakażdą sekundę, czując, że im dłużej to trwa, tym trudniej-szą przeprawę ma Buck i tym silniej będzie rozczarowa-ny, kiedy uzyska jedyną możliwą odpowiedz.Bo odpo-wiedz można było przewidzieć.Czuła się teraz jak zdraj-czyni, gdyż z góry wiedziała, w jaki sposób się to skończy,a jednak pozwoliła im ciężko pracować i jeszcze podtrzy-mywała w nich nadzieję.SRChcieli dostać szansę, nic więcej.Szansę w uczciwejgrze, której stawką było ich dotychczasowe życie.Alew rzeczywistości nie dano im tej szansy.Karty zostałyrozdane już wcześniej, na długo przed przyjazdem Anne.Po godzinie beznadziejnych negocjacji delegacja wróciłado sali.Jeden rzut oka potwierdził najgorsze obawy Anne.Spodziewała się odmowy, lecz mimo to było jej niewy-mownie przykro.Buck przywlókł się ostatni.Był załama-ny i przybity.Kiedy dostrzegła w jego oczach głębokiból, poczuła, że serce jej się ściska.Przeszedł bez słowa obok krzesła, na którym siedziała,jakby jej wcale nie dostrzegł.Tylko ręką przelotnie do-tknął jej palców, a potem karku w intymnym geście po-dziękowania.Wyrażał w ten sposób wdzięczność za po-moc, a jednocześnie przepraszał, że zawiódł, bo wszy-stkie wysiłki zostały zmarnowane.Potem dołączył dokolegów siedzących przy stole pośrodku sali.- Zrobiliśmy, co było w naszej mocy.- Buck próbo-wał podtrzymać kolegów na duchu i tchnąć w nich trochęwiary w siebie.- Próbowaliśmy.Nadal sądzę, że mogłonam się udać, ale teraz już chyba się nie uda.- I co my teraz zrobimy? - Bezradność brzmiącaw tym pytaniu zapiekła Anne nieprzyjemnie.- Prędzej czy pózniej znajdziemy sobie nową pracę -oznajmił złowieszczo.Anne wiedziała, o czym Buck teraz myśli.Pewnie szy-kował się już do sprzedania ziemi i przeprowadzki w in-ne, odległe rejony.Widziała oczami wyobrazni, jak żyjepozbawiony korzeni i coś w nim powoli umiera.Wpadła w dygot, który był reakcją na długotrwałe na-pięcie.Cierpiała, a jednocześnie czuła gniew.Było jej przy-kro, a zarazem ogarniało ją oburzenie.Bała się, lecz jed-nocześnie wstępowała w nią niezwykła odwaga.I, o dzi-SRwo, zwyciężyła odwaga. Odwaga lub może raczej po-czucie winy" - pomyślała Anne, spojrzawszy w stronęstołu, przy którym siedzieli przygnębieni robotnicy.Zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest szalona.Je-śli spełni, co sobie obiecała, a jej pracodawcy dowiedząsię o tym, straci pracę jak amen w pacierzu.I z przewrot-ną logiką doszła do wniosku, że byłoby to najlepsze wy-jście.Nie wróci wprawdzie do domu jako superwoman,którą postanowiła zostać, lecz za to z lekkim sercem.Pochyliła się i z kosza na papiery wyjęła poranną gaze-tę.Jej wszyscy trzej bracia od czasu do czasu pracowalijako gazeciarze.Anne czasami im pomagała i teraz, wy-korzystując zdobyte doświadczenie, zwinęła gazetęw twardy rulon, wzięła zamach i rzuciła tak precyzyjnie,że pocisk wylądował w samym środku stołu.Potem patrząc spod oka, widziała, że się odwracają, pa-trzą na nią zdumieni, a po kilku sekundach wracają do na-rzekania.Do licha.Nie zorientowali się, jakie im sugeruje roz-wiązanie.Gorączkowo rozejrzała się po pokoju w poszu-kiwaniu czegoś, co by pozwoliło jakoś przedstawić swójpomysł.Oczywiście łatwiej byłoby powiedzieć wprost,w czym rzecz.Powstrzymywały ją resztki lojalności wo-bec pracodawcy.Mogła coś zasugerować, lecz powie-dzieć wprost - nie.W pewnym momencie dostrzegła z ulgą małe radioz zegarem elektrycznym, które ktoś przyniósł do pracyw zeszłym tygodniu, żeby wiadomo było, która jest go-dzina.Powoli odsunęła krzesło, wstała zza biurka i podeszłado radia.Wyciągnęła wtyczkę z gniazdka, a następnie za-niosła odbiornik do stołu, przy którym siedzieli robotnicy,i postawiła obok leżącej tam gazety.Wreszcie zwrócili na nią uwagę.Przesuwała wzrokSRz jednej twarzy na drugą, lecz.dostrzegła tylko pustkę.Wprawiła ich w osłupienie swoim niecodziennym zacho-waniem.Nawet Buck przyglądał się jej ze zmarszczony-mi brwiami.Anne złapała leżącą na stole kartkę, odwróciła ją naczystą stronę i wyrwała długopis z ręki najbliżej siedzą-cego mężczyzny.Narysowała kwadrat, ozdobiony w obudolnych rogach malutkimi kółeczkami.Po przekątnejkwadratu wypisała telewizja", żeby nie mieli już żad-nych wątpliwości.Wreszcie położyła swoje dzieło naśrodku stołu, obok radia i gazety, i czekała, bardzo z sie-bie zadowolona.Wszyscy przeczytali głośno napisane przez nią słowo,dodając na końcu od siebie niewielki znak zapytania.Niedostrzegła żadnego błysku zrozumienia, nie poruszyłażadnej struny.Widać było jednak zdrowe zainteresowanie.- Och, ruszcież wreszcie głową! Co to jest? - krzyknę-ła, pokazując gazetę.Zwróciła się bezpośrednio do Bucka, który był jedynąosobą w tym towarzystwie, znaną jej dostatecznie dobrze,żeby się dało wyładować na niej zniecierpliwienie.- Gazeta - powiedział uprzejmie, pamiętając o tym, żewariatom nie należy się sprzeciwiać.- A to? Co to jest?- To jest radio.- A teraz to.Co to jest?- Telewizja.- Zgadza się.A teraz przemyśl to sobie.- Stała, wzią-wszy się pod boki, i hipnotyzowała go wzrokiem w na-dziei, że okaże się wystarczająco pojętny, by rozwiązać tęzagadkę.Nagle coś mu zaświtało.Na moment.Potem jeszczeraz.W jego oczach pojawiła się pewność, że odgadł wła-SRściwie.Rozchylił lekko wargi, a kiedy w głowie całkiemmu się rozjaśniło, kąciki ust powędrowały w górę.- Prasa - powiedział półgłosem takim tonem, jakbywzywał na pomoc cudownie skuteczną tajną broń.- Har-riman nie chce, żeby to się rozniosło.Jak będzie wyglą-dał, jeśli się ludzie dowiedzą, że zniszczył całe miasto,odmawiając sprzedania fabryki?Anne obserwowała z satysfakcją, jak z małej iskierkizrozumienia powstaje wielki ogień, który błyskawicznieogarnia wszystkich.Nie posiadała się ze szczęścia, wi-dząc, że na twarze ludzi powraca entuzjazm i nadzieja.Ten widok działał na nią jak narkotyk.Jeśli robiła coś dlaludzi, to po to, by widzieć ich radość.Nie zależało jej naniczyjej wdzięczności [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Po prostu uśmiechnęli się życzliwie i wrócili do zajęć.Spojrzała na Bucka, który zmrużył kpiąco jedno oko.-Widzisz? - szepnął, tak że nikt nie mógł go słyszeć.- Mówiłem ci, że łatwiej pójdzie, jeśli wezmę całą winęna siebie.Nikt by nam nie uwierzył, gdybym powiedział,że to ty chciałaś zjechać z szosy.-Musiałam ci udowodnić - odszepnęła, robiąc minęurażonej księżniczki.Buck zmarszczył brwi.-Przyznam, że nie chwytam.-Powiedziałeś, że rano powinnam mieć większy ape-tyt.Musiałam ci udowodnić, że nie brakuje mi apetytu.Przez chwilę patrzył na nią, jakby nie rozumiejąc, a po-tem powiedział z chytrym uśmiechem:- Miałem na myśli śniadanie.Anne uśmiechnęła się jeszcze bardziej chytrze niż on.- Wiem o tym - powiedziała.O godzinie dwunastej zebrani doszli do wniosku, żemogą zadzwonić do Joela Harrimana, złożyć ofertę i roz-począć negocjacje w sprawie ceny.Rozmowę miało pro-wadzić kilku wydelegowanych pracowników, w tymBuck.Kiedy wyszli z sali konferencyjnej, Anne spojrzałana zegarek.Minęło dwadzieścia minut.Pół godziny.Anne liczyłakażdą sekundę, czując, że im dłużej to trwa, tym trudniej-szą przeprawę ma Buck i tym silniej będzie rozczarowa-ny, kiedy uzyska jedyną możliwą odpowiedz.Bo odpo-wiedz można było przewidzieć.Czuła się teraz jak zdraj-czyni, gdyż z góry wiedziała, w jaki sposób się to skończy,a jednak pozwoliła im ciężko pracować i jeszcze podtrzy-mywała w nich nadzieję.SRChcieli dostać szansę, nic więcej.Szansę w uczciwejgrze, której stawką było ich dotychczasowe życie.Alew rzeczywistości nie dano im tej szansy.Karty zostałyrozdane już wcześniej, na długo przed przyjazdem Anne.Po godzinie beznadziejnych negocjacji delegacja wróciłado sali.Jeden rzut oka potwierdził najgorsze obawy Anne.Spodziewała się odmowy, lecz mimo to było jej niewy-mownie przykro.Buck przywlókł się ostatni.Był załama-ny i przybity.Kiedy dostrzegła w jego oczach głębokiból, poczuła, że serce jej się ściska.Przeszedł bez słowa obok krzesła, na którym siedziała,jakby jej wcale nie dostrzegł.Tylko ręką przelotnie do-tknął jej palców, a potem karku w intymnym geście po-dziękowania.Wyrażał w ten sposób wdzięczność za po-moc, a jednocześnie przepraszał, że zawiódł, bo wszy-stkie wysiłki zostały zmarnowane.Potem dołączył dokolegów siedzących przy stole pośrodku sali.- Zrobiliśmy, co było w naszej mocy.- Buck próbo-wał podtrzymać kolegów na duchu i tchnąć w nich trochęwiary w siebie.- Próbowaliśmy.Nadal sądzę, że mogłonam się udać, ale teraz już chyba się nie uda.- I co my teraz zrobimy? - Bezradność brzmiącaw tym pytaniu zapiekła Anne nieprzyjemnie.- Prędzej czy pózniej znajdziemy sobie nową pracę -oznajmił złowieszczo.Anne wiedziała, o czym Buck teraz myśli.Pewnie szy-kował się już do sprzedania ziemi i przeprowadzki w in-ne, odległe rejony.Widziała oczami wyobrazni, jak żyjepozbawiony korzeni i coś w nim powoli umiera.Wpadła w dygot, który był reakcją na długotrwałe na-pięcie.Cierpiała, a jednocześnie czuła gniew.Było jej przy-kro, a zarazem ogarniało ją oburzenie.Bała się, lecz jed-nocześnie wstępowała w nią niezwykła odwaga.I, o dzi-SRwo, zwyciężyła odwaga. Odwaga lub może raczej po-czucie winy" - pomyślała Anne, spojrzawszy w stronęstołu, przy którym siedzieli przygnębieni robotnicy.Zastanawiała się, czy przypadkiem nie jest szalona.Je-śli spełni, co sobie obiecała, a jej pracodawcy dowiedząsię o tym, straci pracę jak amen w pacierzu.I z przewrot-ną logiką doszła do wniosku, że byłoby to najlepsze wy-jście.Nie wróci wprawdzie do domu jako superwoman,którą postanowiła zostać, lecz za to z lekkim sercem.Pochyliła się i z kosza na papiery wyjęła poranną gaze-tę.Jej wszyscy trzej bracia od czasu do czasu pracowalijako gazeciarze.Anne czasami im pomagała i teraz, wy-korzystując zdobyte doświadczenie, zwinęła gazetęw twardy rulon, wzięła zamach i rzuciła tak precyzyjnie,że pocisk wylądował w samym środku stołu.Potem patrząc spod oka, widziała, że się odwracają, pa-trzą na nią zdumieni, a po kilku sekundach wracają do na-rzekania.Do licha.Nie zorientowali się, jakie im sugeruje roz-wiązanie.Gorączkowo rozejrzała się po pokoju w poszu-kiwaniu czegoś, co by pozwoliło jakoś przedstawić swójpomysł.Oczywiście łatwiej byłoby powiedzieć wprost,w czym rzecz.Powstrzymywały ją resztki lojalności wo-bec pracodawcy.Mogła coś zasugerować, lecz powie-dzieć wprost - nie.W pewnym momencie dostrzegła z ulgą małe radioz zegarem elektrycznym, które ktoś przyniósł do pracyw zeszłym tygodniu, żeby wiadomo było, która jest go-dzina.Powoli odsunęła krzesło, wstała zza biurka i podeszłado radia.Wyciągnęła wtyczkę z gniazdka, a następnie za-niosła odbiornik do stołu, przy którym siedzieli robotnicy,i postawiła obok leżącej tam gazety.Wreszcie zwrócili na nią uwagę.Przesuwała wzrokSRz jednej twarzy na drugą, lecz.dostrzegła tylko pustkę.Wprawiła ich w osłupienie swoim niecodziennym zacho-waniem.Nawet Buck przyglądał się jej ze zmarszczony-mi brwiami.Anne złapała leżącą na stole kartkę, odwróciła ją naczystą stronę i wyrwała długopis z ręki najbliżej siedzą-cego mężczyzny.Narysowała kwadrat, ozdobiony w obudolnych rogach malutkimi kółeczkami.Po przekątnejkwadratu wypisała telewizja", żeby nie mieli już żad-nych wątpliwości.Wreszcie położyła swoje dzieło naśrodku stołu, obok radia i gazety, i czekała, bardzo z sie-bie zadowolona.Wszyscy przeczytali głośno napisane przez nią słowo,dodając na końcu od siebie niewielki znak zapytania.Niedostrzegła żadnego błysku zrozumienia, nie poruszyłażadnej struny.Widać było jednak zdrowe zainteresowanie.- Och, ruszcież wreszcie głową! Co to jest? - krzyknę-ła, pokazując gazetę.Zwróciła się bezpośrednio do Bucka, który był jedynąosobą w tym towarzystwie, znaną jej dostatecznie dobrze,żeby się dało wyładować na niej zniecierpliwienie.- Gazeta - powiedział uprzejmie, pamiętając o tym, żewariatom nie należy się sprzeciwiać.- A to? Co to jest?- To jest radio.- A teraz to.Co to jest?- Telewizja.- Zgadza się.A teraz przemyśl to sobie.- Stała, wzią-wszy się pod boki, i hipnotyzowała go wzrokiem w na-dziei, że okaże się wystarczająco pojętny, by rozwiązać tęzagadkę.Nagle coś mu zaświtało.Na moment.Potem jeszczeraz.W jego oczach pojawiła się pewność, że odgadł wła-SRściwie.Rozchylił lekko wargi, a kiedy w głowie całkiemmu się rozjaśniło, kąciki ust powędrowały w górę.- Prasa - powiedział półgłosem takim tonem, jakbywzywał na pomoc cudownie skuteczną tajną broń.- Har-riman nie chce, żeby to się rozniosło.Jak będzie wyglą-dał, jeśli się ludzie dowiedzą, że zniszczył całe miasto,odmawiając sprzedania fabryki?Anne obserwowała z satysfakcją, jak z małej iskierkizrozumienia powstaje wielki ogień, który błyskawicznieogarnia wszystkich.Nie posiadała się ze szczęścia, wi-dząc, że na twarze ludzi powraca entuzjazm i nadzieja.Ten widok działał na nią jak narkotyk.Jeśli robiła coś dlaludzi, to po to, by widzieć ich radość.Nie zależało jej naniczyjej wdzięczności [ Pobierz całość w formacie PDF ]