[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Cześć, Romek.Szukam Rycha.Nie było go u ciebie? - Rysiek usłyszał głos Adama.- Jest.Właz.- Cześć, Rychu! - Adam był nienaturalnie podniecony.- Macie chłopaki czas?- A co jest? - spytał rzeczowo Rysiek.- Właśnie spotkałem Kwiatkowskiego.Chwilkę sobie pogadaliśmy i powiedział,żebyśmy wpadli do niego, to nam opowie o cichociemnych, o wojnie w Korei i Wietnamie, ijak się wyuczył tak walić po mordach.Oferta była kusząca, jednak na szali leżała klasówka z literatury powojennej, którąumieściła tam perfidnie polonistka Ryśka.Jeśli nie przysiądzie do nauki, to jutro czeka godzień sądu ostatecznego.- No to co, idziecie? - indagował Adam.Rysiek spojrzał pytająco na Romka.- Dzisiaj nie da rady.Muszę rżnąć babcię.Jutro mam szkołę muzyczną - powiedziałz rezygnacją Romek.- Jaką babcię? - spytał szczerze zaniepokojony Adam.- To znaczy grać na kontrabasie - Rysiek pośpieszył z wyjaśnieniem.- Tak się mówi.- Aha - chłopak odetchnął z ulgą.- A ty, Rychu? Powiedziałem Kwiatkowskiemu, żebędziemy za pół godziny.- Ja też odpadam.Na jutro polonistka zapowiedziała klasówkę i muszę zakuwać, bomi łeb urwie.Nadchodząca grozba rzezi niewiniątek, do których Rysiek miał zaszczyt się zaliczać,przeważyła szalę.Trzeba było podjąć jakieś działania obronne, czyli otworzyć podręcznik,notatki z lekcji i zobaczyć, co tam słychać.Niestety, nie miało to być zwykłe wypracowaniena zadany temat, gdzie w miarę poprawną polszczyzną i lekkim stylem wystarczyłowypowiedzieć się pisemnie, a pod pozorem wysuwania nieortodoksyjnych tez zpowodzeniem ukrywało się kompletną ignorancję, zyskując w zamian całkiem niezłą ocenę.Tym razem sprawa była naprawdę poważna.- No co ty? Przecież zawsze się interesowałeś historią drugiej wojny światowej -Adam nie zamierzał odpuścić tak łatwo.- To nie wojna.Teraz przerabiamy jakieś powojenne cholerstwo - uświadomił goRysiek.- Ale może w sobotę? Ja będę wolny, Romek na pewno też - zaproponował i spojrzałna Romka, szukając potwierdzenia.- No! - powiedział przyjaciel z aprobatą.- W sobotę nie mogę.Idę na imprezę do Roberta Kracika.Ma być Ewka - odparłAdam głosem dziwnie ściszonym i zakłopotanym.- Jaka Ewka? - zainteresował się Romek.- Adasiowi spodobała się ta dziewczyna i chce ją bliżej poznać - wyjaśnił krótkoRysiek.- Adaś, to w końcu za babami zacząłeś latać? - rozpromienił się Romek.- Która to?Zaraz ją ocenimy!- Daj spokój, nie nabijaj się z chłopaka - Rysiek przywołał go do porządku.- Wieszco, najlepiej idz sam, Adaś.Głupio byłoby Kwiatkowskiego zrobić w konia, a my teraznaprawdę nie możemy.Idz, powiedz jak sprawy stoją, i następnym razem umówimy sięwszyscy.Dobra?- W porządku - powiedział Adaś i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.- Nie daj się babom, Adaś! - krzyknął za nim Romek na pożegnanie, ale chłopak byłjuż na korytarzu.- Romuś, ja spadam, a ty rżnij babcię jak się należy.- Dobra, dobra, bez obaw.Rysiek szedł do domu jak na ścięcie.Wcale nie uśmiechała mu się perspektywawgryzania w twórczość i losy Tadeusza Różewicza czy jakiejś innej łajzy, która żyła chybatylko po to, by kilkadziesiąt lat pózniej obrzydzić życie Bogu ducha winnym uczniom.Niemogli byli emigrować gdzieś w cholerę i tworzyć na przykład po japońsku? Zaskarbilibysobie wdzięczność niejednego młodego człowieka, a już Ryśka - z całą pewnością.*Adam zapukał do drzwi mieszkania profesora Kwiatkowskiego.- A gdzie chłopaki? - spytał trochę zaskoczony polonista.- Nie mogli.Romek musi ćwiczyć na kontrabasie, a Rysiek ma klasówkę z literaturypowojennej, czy jakoś tak.No, z polskiego.- Ach, rozumiem.W literaturze działy się wtedy ciekawe rzeczy.Wejdz.Adam usiadł na sofie.- Co pijemy? - zapytał gospodarz.- Wie pan.Ta zielona herbata była niezła.- No, widzisz! Wiedziałem, że będą z ciebie ludzie - ucieszył się Kwiatkowski.Polonista wniósł do pokoju imbryk i dobrze już znane chłopakowi filiżanki, którewypełnił pachnącym płynem.- Powiedz mi, Adam, czemu właściwie nie chcesz iść po zawodówce do technikum? -zastrzelił go pytaniem Kwiatkowski.- Nie jesteś głupi i na pewno dałbyś sobie radę.Chłopak poczuł się trochę zbity z tropu, bo nie spodziewał się, że Kwiatkowski będziepróbował z nim rozmawiać w taki sposób.Poczuł się prawie zawstydzony, że nie jest, jakRomek Maliński, uczniem technikum.Ten niezwykły belfer wciąż budził w nim niepokój, pomieszany z ogromnymszacunkiem i pewnego rodzaju fascynacją.A w dodatku w tym niemłodym już człowieku,było coś, co budziło jego zaufanie.- Tak jak panu Romek tłumaczył, ja nie mam warunków.Może bym i poszedł, ale jak?Gdzie się uczyć? Przy pijackich śpiewach?- Mógłbyś się uczyć u mnie.Adam spojrzał na nauczyciela jak na UFO, które właśnie raczyło wylądować naśrodku niewielkiego pokoju.- No co pan! U pana?!- Tak, u mnie.Mówię zupełnie poważnie.Warunki do nauki miałbyś idealne.Dopiero lata pózniej Adam w pełni zrozumiał i docenił szlachetność profesora.Tegopopołudnia w ich długiej rozmowie przewijały się przeróżne tematy.I tak zaczęła się ichniezwykła przyjazń [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Cześć, Romek.Szukam Rycha.Nie było go u ciebie? - Rysiek usłyszał głos Adama.- Jest.Właz.- Cześć, Rychu! - Adam był nienaturalnie podniecony.- Macie chłopaki czas?- A co jest? - spytał rzeczowo Rysiek.- Właśnie spotkałem Kwiatkowskiego.Chwilkę sobie pogadaliśmy i powiedział,żebyśmy wpadli do niego, to nam opowie o cichociemnych, o wojnie w Korei i Wietnamie, ijak się wyuczył tak walić po mordach.Oferta była kusząca, jednak na szali leżała klasówka z literatury powojennej, którąumieściła tam perfidnie polonistka Ryśka.Jeśli nie przysiądzie do nauki, to jutro czeka godzień sądu ostatecznego.- No to co, idziecie? - indagował Adam.Rysiek spojrzał pytająco na Romka.- Dzisiaj nie da rady.Muszę rżnąć babcię.Jutro mam szkołę muzyczną - powiedziałz rezygnacją Romek.- Jaką babcię? - spytał szczerze zaniepokojony Adam.- To znaczy grać na kontrabasie - Rysiek pośpieszył z wyjaśnieniem.- Tak się mówi.- Aha - chłopak odetchnął z ulgą.- A ty, Rychu? Powiedziałem Kwiatkowskiemu, żebędziemy za pół godziny.- Ja też odpadam.Na jutro polonistka zapowiedziała klasówkę i muszę zakuwać, bomi łeb urwie.Nadchodząca grozba rzezi niewiniątek, do których Rysiek miał zaszczyt się zaliczać,przeważyła szalę.Trzeba było podjąć jakieś działania obronne, czyli otworzyć podręcznik,notatki z lekcji i zobaczyć, co tam słychać.Niestety, nie miało to być zwykłe wypracowaniena zadany temat, gdzie w miarę poprawną polszczyzną i lekkim stylem wystarczyłowypowiedzieć się pisemnie, a pod pozorem wysuwania nieortodoksyjnych tez zpowodzeniem ukrywało się kompletną ignorancję, zyskując w zamian całkiem niezłą ocenę.Tym razem sprawa była naprawdę poważna.- No co ty? Przecież zawsze się interesowałeś historią drugiej wojny światowej -Adam nie zamierzał odpuścić tak łatwo.- To nie wojna.Teraz przerabiamy jakieś powojenne cholerstwo - uświadomił goRysiek.- Ale może w sobotę? Ja będę wolny, Romek na pewno też - zaproponował i spojrzałna Romka, szukając potwierdzenia.- No! - powiedział przyjaciel z aprobatą.- W sobotę nie mogę.Idę na imprezę do Roberta Kracika.Ma być Ewka - odparłAdam głosem dziwnie ściszonym i zakłopotanym.- Jaka Ewka? - zainteresował się Romek.- Adasiowi spodobała się ta dziewczyna i chce ją bliżej poznać - wyjaśnił krótkoRysiek.- Adaś, to w końcu za babami zacząłeś latać? - rozpromienił się Romek.- Która to?Zaraz ją ocenimy!- Daj spokój, nie nabijaj się z chłopaka - Rysiek przywołał go do porządku.- Wieszco, najlepiej idz sam, Adaś.Głupio byłoby Kwiatkowskiego zrobić w konia, a my teraznaprawdę nie możemy.Idz, powiedz jak sprawy stoją, i następnym razem umówimy sięwszyscy.Dobra?- W porządku - powiedział Adaś i ruszył w stronę drzwi wyjściowych.- Nie daj się babom, Adaś! - krzyknął za nim Romek na pożegnanie, ale chłopak byłjuż na korytarzu.- Romuś, ja spadam, a ty rżnij babcię jak się należy.- Dobra, dobra, bez obaw.Rysiek szedł do domu jak na ścięcie.Wcale nie uśmiechała mu się perspektywawgryzania w twórczość i losy Tadeusza Różewicza czy jakiejś innej łajzy, która żyła chybatylko po to, by kilkadziesiąt lat pózniej obrzydzić życie Bogu ducha winnym uczniom.Niemogli byli emigrować gdzieś w cholerę i tworzyć na przykład po japońsku? Zaskarbilibysobie wdzięczność niejednego młodego człowieka, a już Ryśka - z całą pewnością.*Adam zapukał do drzwi mieszkania profesora Kwiatkowskiego.- A gdzie chłopaki? - spytał trochę zaskoczony polonista.- Nie mogli.Romek musi ćwiczyć na kontrabasie, a Rysiek ma klasówkę z literaturypowojennej, czy jakoś tak.No, z polskiego.- Ach, rozumiem.W literaturze działy się wtedy ciekawe rzeczy.Wejdz.Adam usiadł na sofie.- Co pijemy? - zapytał gospodarz.- Wie pan.Ta zielona herbata była niezła.- No, widzisz! Wiedziałem, że będą z ciebie ludzie - ucieszył się Kwiatkowski.Polonista wniósł do pokoju imbryk i dobrze już znane chłopakowi filiżanki, którewypełnił pachnącym płynem.- Powiedz mi, Adam, czemu właściwie nie chcesz iść po zawodówce do technikum? -zastrzelił go pytaniem Kwiatkowski.- Nie jesteś głupi i na pewno dałbyś sobie radę.Chłopak poczuł się trochę zbity z tropu, bo nie spodziewał się, że Kwiatkowski będziepróbował z nim rozmawiać w taki sposób.Poczuł się prawie zawstydzony, że nie jest, jakRomek Maliński, uczniem technikum.Ten niezwykły belfer wciąż budził w nim niepokój, pomieszany z ogromnymszacunkiem i pewnego rodzaju fascynacją.A w dodatku w tym niemłodym już człowieku,było coś, co budziło jego zaufanie.- Tak jak panu Romek tłumaczył, ja nie mam warunków.Może bym i poszedł, ale jak?Gdzie się uczyć? Przy pijackich śpiewach?- Mógłbyś się uczyć u mnie.Adam spojrzał na nauczyciela jak na UFO, które właśnie raczyło wylądować naśrodku niewielkiego pokoju.- No co pan! U pana?!- Tak, u mnie.Mówię zupełnie poważnie.Warunki do nauki miałbyś idealne.Dopiero lata pózniej Adam w pełni zrozumiał i docenił szlachetność profesora.Tegopopołudnia w ich długiej rozmowie przewijały się przeróżne tematy.I tak zaczęła się ichniezwykła przyjazń [ Pobierz całość w formacie PDF ]