[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sanczo, niezmiennie przerażonyrozlegającym się nadal metalicznym łomotem, nie miał już innego wyjścia, jak tylko stanąć uboku jezdzca, siodła się jego chwycić i przytuleniem policzka do walecznego, choć chudego,Don Kichotowego kolana strach swój tłumić i pokonywać.W takiej to pomnikowej pozycji parę godzin nocnych spędzili, aż bliżej już świtu, ciąglejednak w ciemnościach nieprzeniknionych, przytrafiło się Sanczowi coś, o czym niektórzyczytelnicy może uważać będą, iż nie wypada tutaj wspominać, a i sam się, prawdępowiedzieć, waham, skoro jednak myślę sam mistrz Cervantes, szlachetny przecież,kształcony i obyty w świecie hidalgo, swego czasu całego tego epizodu nie był przemilczał,lecz przeciwnie, opisał ze szczegółami, i ja także powinienem przestać się wzdragać iwyłożyć sprawę tak, jak się miała.Otóż w pewnym momencie odczuł poczciwy giermek zwykłą, a nieodpartą ludzkąpotrzebę i to w stopniu, który wykluczał odłożenie rzeczy na pózniej.Jednocześnie wszakżenie opuścił go ani trochę lęk przed łomocącym i szczękającym w mroku żelastwem, nieodważył się więc ani o pół kroku oddalić od swego pana.Rozdzierany sprzecznościąpomiędzy potrzebą fizyczną a koniecznością duchową, pogodził obie w ten sposób, że jednąręką trzymając się nadal siodła, drugą spuścił pantalony i podciągnął koszulę, po czym wypiąłna wiatr swe pokazne pośladki i przystąpił do nieodzownej czynności. Cóż to za dzwięki? zapytał z wysokości siodła Don Kichot. Nie mam na myśli szumuwody i zgrzytania żelastwa, lecz coś całkiem nowego. Nie wiem, panie odparł pokornie Sanczo Pansa ale chyba nic dobrego, gdyżprzygody i nieszczęścia nigdy same nie chodzą. Hm powiedział Don Kichot a wiesz może, cóż to za zapachy? Nie wiem, panie powtórzył Sanczo Pansa jeszcze pokorniejszym głosem. Zdaje mi się wszelako rzekł rycerz, ściskając nos dwoma palcami że zbyt wielkistrach cię obleciał. Obleciał mnie przyznał giermek ale po czym to poznać teraz bardziej niż przedtem? Po twoim braku szacunku dla mnie powiedział rycerz, ciągle zatykając sobie nos. Naprawdę spotyka mnie niesłuszne podejrzenie zaprotestował Sanczo Pansa, jednąręką wciąż trzymając się siodła, drugą zaś podciągając pantalony i opuszczając koszulę.Uczyniwszy to, poczuł się pewniej, powtórzył przeto mocniejszym głosem: Niesłusznepodejrzenie, naprawdę.Na to już Don Kichot nie odpowiedział.Kiedy zaczęło się rozwidniać, giermek cichaczem rozpętał Rosynanta, a ten jąłprzestępować z nogi na nogę, co jezdziec przyjął za oznakę rozpraszania się nocnych czarów.Niebawem dzień się zrobił zupełny i obaj wędrowcy dostrzegli, że znajdują się w przepięknejokolicy, pośród bujnych łęgów, drzew rozłożystych były to kasztanowce, cieniem szafującegościnnie i pagórków spokojnych, miłych dla oka.Nawet Sancza trwożliwego część lękówopuściła w tym krajobrazie, nie do końca wszakże, bowiem łomot tajemniczy, mimo dniabiałego, wciąż nie ustawał. Naprzód tedy! zawołał uradowany Don Kichot i spinając Rosynanta ostrogami, pognałprosto w stronę łomotu. Nie zostawiajcie mnie, panie! załkał Sanczo i pieszo, prowadząc osła za uzdę,pośpieszył za oddalającym się rycerzem.Zarówno szum wody, jak miarowy szczęk żelaza, narastał i wzmagał się z każdym ichkrokiem aż znalezli się w kotlinie, u podnóża skał, z których w dół ku strumieniowi pieniącsię, cwałował wielki wodospad.Nad strumieniem stały jakieś dosyć liche chałupy i tospomiędzy nich dochodził ów przerażający łomot.Don Kichot nie zatrzymał się, więc iSanczo Pansa z duszą na ramieniu posuwał się za nim, bacznie wypatrując, co też za potworywyjdą im za chwilę naprzeciw.I raptem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Sanczo, niezmiennie przerażonyrozlegającym się nadal metalicznym łomotem, nie miał już innego wyjścia, jak tylko stanąć uboku jezdzca, siodła się jego chwycić i przytuleniem policzka do walecznego, choć chudego,Don Kichotowego kolana strach swój tłumić i pokonywać.W takiej to pomnikowej pozycji parę godzin nocnych spędzili, aż bliżej już świtu, ciąglejednak w ciemnościach nieprzeniknionych, przytrafiło się Sanczowi coś, o czym niektórzyczytelnicy może uważać będą, iż nie wypada tutaj wspominać, a i sam się, prawdępowiedzieć, waham, skoro jednak myślę sam mistrz Cervantes, szlachetny przecież,kształcony i obyty w świecie hidalgo, swego czasu całego tego epizodu nie był przemilczał,lecz przeciwnie, opisał ze szczegółami, i ja także powinienem przestać się wzdragać iwyłożyć sprawę tak, jak się miała.Otóż w pewnym momencie odczuł poczciwy giermek zwykłą, a nieodpartą ludzkąpotrzebę i to w stopniu, który wykluczał odłożenie rzeczy na pózniej.Jednocześnie wszakżenie opuścił go ani trochę lęk przed łomocącym i szczękającym w mroku żelastwem, nieodważył się więc ani o pół kroku oddalić od swego pana.Rozdzierany sprzecznościąpomiędzy potrzebą fizyczną a koniecznością duchową, pogodził obie w ten sposób, że jednąręką trzymając się nadal siodła, drugą spuścił pantalony i podciągnął koszulę, po czym wypiąłna wiatr swe pokazne pośladki i przystąpił do nieodzownej czynności. Cóż to za dzwięki? zapytał z wysokości siodła Don Kichot. Nie mam na myśli szumuwody i zgrzytania żelastwa, lecz coś całkiem nowego. Nie wiem, panie odparł pokornie Sanczo Pansa ale chyba nic dobrego, gdyżprzygody i nieszczęścia nigdy same nie chodzą. Hm powiedział Don Kichot a wiesz może, cóż to za zapachy? Nie wiem, panie powtórzył Sanczo Pansa jeszcze pokorniejszym głosem. Zdaje mi się wszelako rzekł rycerz, ściskając nos dwoma palcami że zbyt wielkistrach cię obleciał. Obleciał mnie przyznał giermek ale po czym to poznać teraz bardziej niż przedtem? Po twoim braku szacunku dla mnie powiedział rycerz, ciągle zatykając sobie nos. Naprawdę spotyka mnie niesłuszne podejrzenie zaprotestował Sanczo Pansa, jednąręką wciąż trzymając się siodła, drugą zaś podciągając pantalony i opuszczając koszulę.Uczyniwszy to, poczuł się pewniej, powtórzył przeto mocniejszym głosem: Niesłusznepodejrzenie, naprawdę.Na to już Don Kichot nie odpowiedział.Kiedy zaczęło się rozwidniać, giermek cichaczem rozpętał Rosynanta, a ten jąłprzestępować z nogi na nogę, co jezdziec przyjął za oznakę rozpraszania się nocnych czarów.Niebawem dzień się zrobił zupełny i obaj wędrowcy dostrzegli, że znajdują się w przepięknejokolicy, pośród bujnych łęgów, drzew rozłożystych były to kasztanowce, cieniem szafującegościnnie i pagórków spokojnych, miłych dla oka.Nawet Sancza trwożliwego część lękówopuściła w tym krajobrazie, nie do końca wszakże, bowiem łomot tajemniczy, mimo dniabiałego, wciąż nie ustawał. Naprzód tedy! zawołał uradowany Don Kichot i spinając Rosynanta ostrogami, pognałprosto w stronę łomotu. Nie zostawiajcie mnie, panie! załkał Sanczo i pieszo, prowadząc osła za uzdę,pośpieszył za oddalającym się rycerzem.Zarówno szum wody, jak miarowy szczęk żelaza, narastał i wzmagał się z każdym ichkrokiem aż znalezli się w kotlinie, u podnóża skał, z których w dół ku strumieniowi pieniącsię, cwałował wielki wodospad.Nad strumieniem stały jakieś dosyć liche chałupy i tospomiędzy nich dochodził ów przerażający łomot.Don Kichot nie zatrzymał się, więc iSanczo Pansa z duszą na ramieniu posuwał się za nim, bacznie wypatrując, co też za potworywyjdą im za chwilę naprzeciw.I raptem [ Pobierz całość w formacie PDF ]