[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziała, \e tak właśnieprzemieszcza się po mieście Treasure: na zachód, do jadłodajni Beans andBread, i z powrotem na wschód, do miejsca, gdzie akurat (oczywiście niele-galnie) zamieszkiwał.Punkt wydawania zupy Beans and Bread znajdował się zaledwie kilkaprzecznic od jej mieszkania.Pierwszy lokal tej katolickiej misji mieścił sięw małym sklepiku, bli\ej rzeki i tu\ za rogiem ulicy, przy której mieszkała.Jednak bieda była jednym z niewielu interesów w Baltimore, który nie prze-\ywał sezonowych przestojów, i Beans and Bread szybko musiało się prze-nieść do większej siedziby.Obecnie jadłodajnia zajmowała budynek dawnejsynagogi.Mimo \e wiedziała o tym wszystkim, Tess zaskoczył widok kolejki nie-mal pięćdziesięciu mę\czyzn i kobiet, którzy czekali przed Beans and Breadw niedzielę o jedenastej rano.Barczysty mę\czyzna w lustrzanych okularachbronił dostępu do drzwi, mamrocząc coś do krótkofalówki.Od czasu doczasu drzwi otwierały się z trzaskiem, ze środka wyglądała kobieta i szeptałamu do ucha numery, które powtarzał głośno.Wtedy pięć do dziesięciu osóbpokazywało swoje kartki i wpuszczano ich do wnętrza.Scena przypominałaselekcję przed jakimś modnym nowojorskim klubem, tylko \e tutaj oczeku-jący byli znacznie uprzejmiejsi.- Nie mo\esz wejść z psem, siostro.- Mę\czyzna przy drzwiach zwróciłsię do niej zdecydowanym, ale grzecznym tonem.- Mogę go popilnować,kiedy będziesz jadła.Trzeba z pół godziny zaczekać.* Treasure - dosłownie: skarb;Destiny - przeznaczenie (przyp.tłum.).87- Nie przyszłam po jedzenie.Szukam chłopaka, który tu często bywa.Nazywa się Treasure Teeter.- Treasure Teeter? - Mę\czyzna popatrzył na tłumek zza lustrzanychszkieł.- Nie przypominam sobie.Ale nie znam wszystkich po nazwisku.Siostra Eleanor pewnie by wiedziała, tylko \e dziś jej nie ma.Czy to mo\ezaczekać do jutra?- Mo\e, skoro musi.- Tess westchnęła.- Wiesz, jak on wygląda?- Nie.Tylko tyle, \e jest bardzo młody, ma koło siedemnastu lat.I pew-nie bierze narkotyki.- Jest taki jeden chłopak, przychodzi codziennie, ale nie słyszałem, \ebyktoś mówił na niego Treasure.- Mruknął coś do krótkofalówki i posłuchałprzerywanej trzaskami odpowiedzi.- Joe Lee mówi, \e był tu, kiedy otwie-raliśmy.O dziesiątej.Ale ju\ dawno poszedł.Trzy, cztery tury temu.Bezzębny starzec, mimo ciepłego dnia okutany w gruby płaszcz i w weł-nianej czapce, przysunął się do mę\czyzny przy drzwiach i wyszeptał mucoś nieśmiało do ucha.śył na ulicy od tak dawna, \e kurz i brud w\arły sięw jego skórę i ubranie.Kiedy Esskay chciała powąchać brzeg granatowegopłaszcza, skurczył się ze strachu i odbiegł dobre dwadzieścia metrów.- O co chodzi?- Mówi, \e Bea Gaddy wydaje dziś jedzenie i \e chłopak tam poszedł.Wiesz, gdzie to jest? Na Collington.Starzec zbli\ył się do nich ostro\nie, grzebiąc w kieszeniach i nie spusz-czając oczu z Esskay.Znów zaczął szeptać do mę\czyzny przy drzwiach, takcicho, \e Tess nie mogła zrozumieć ani słowa.- Twój pies gryzie? - zapytał mę\czyzna.- Tylko jeśli jesteś hot dogiem albo gryzoniem.- Widzisz, Howard? Pies nie gryzie i ona chyba te\ nie.Dalej, powiedzsiostrze, co dla niej masz.Starzec pokręcił lękliwie głową, po czym wydobył z kieszeni puszkę po-marańczowego napoju gazowanego i wyciągnął rękę w stronę Tess.Grzbietydłoni miał brudne, ale wnętrze wyglądało na świe\o wyszorowane.- Gość z Superfresh przekazał nam dzisiaj kilka skrzynek z napojami.Ka\demu dajemy puszkę na odchodne - wyjaśnił mę\czyzna w okularach.-Howard chce, \ebyś ją wzięła.Mówi, \e do Bei Gaddy jest daleko, a w takiegorąco chce się pić.Tess spojrzała na puszkę z napojem, le\ącą na sękatej, po\ółkłej, spęka-nej dłoni z paznokciami o czarnych obwódkach.Jaskrawopomarańczowapuszka - marki Superfresh, America's Choice - wcią\ była pokryta perełkami88wody.Nie mogła długo le\eć w kieszeni granatowego płaszcza.Poczuła, \emę\czyzna przy drzwiach przygląda się jej uwa\nie.America's Choice.Wy-bór Ameryki.Jej wybór [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wiedziała, \e tak właśnieprzemieszcza się po mieście Treasure: na zachód, do jadłodajni Beans andBread, i z powrotem na wschód, do miejsca, gdzie akurat (oczywiście niele-galnie) zamieszkiwał.Punkt wydawania zupy Beans and Bread znajdował się zaledwie kilkaprzecznic od jej mieszkania.Pierwszy lokal tej katolickiej misji mieścił sięw małym sklepiku, bli\ej rzeki i tu\ za rogiem ulicy, przy której mieszkała.Jednak bieda była jednym z niewielu interesów w Baltimore, który nie prze-\ywał sezonowych przestojów, i Beans and Bread szybko musiało się prze-nieść do większej siedziby.Obecnie jadłodajnia zajmowała budynek dawnejsynagogi.Mimo \e wiedziała o tym wszystkim, Tess zaskoczył widok kolejki nie-mal pięćdziesięciu mę\czyzn i kobiet, którzy czekali przed Beans and Breadw niedzielę o jedenastej rano.Barczysty mę\czyzna w lustrzanych okularachbronił dostępu do drzwi, mamrocząc coś do krótkofalówki.Od czasu doczasu drzwi otwierały się z trzaskiem, ze środka wyglądała kobieta i szeptałamu do ucha numery, które powtarzał głośno.Wtedy pięć do dziesięciu osóbpokazywało swoje kartki i wpuszczano ich do wnętrza.Scena przypominałaselekcję przed jakimś modnym nowojorskim klubem, tylko \e tutaj oczeku-jący byli znacznie uprzejmiejsi.- Nie mo\esz wejść z psem, siostro.- Mę\czyzna przy drzwiach zwróciłsię do niej zdecydowanym, ale grzecznym tonem.- Mogę go popilnować,kiedy będziesz jadła.Trzeba z pół godziny zaczekać.* Treasure - dosłownie: skarb;Destiny - przeznaczenie (przyp.tłum.).87- Nie przyszłam po jedzenie.Szukam chłopaka, który tu często bywa.Nazywa się Treasure Teeter.- Treasure Teeter? - Mę\czyzna popatrzył na tłumek zza lustrzanychszkieł.- Nie przypominam sobie.Ale nie znam wszystkich po nazwisku.Siostra Eleanor pewnie by wiedziała, tylko \e dziś jej nie ma.Czy to mo\ezaczekać do jutra?- Mo\e, skoro musi.- Tess westchnęła.- Wiesz, jak on wygląda?- Nie.Tylko tyle, \e jest bardzo młody, ma koło siedemnastu lat.I pew-nie bierze narkotyki.- Jest taki jeden chłopak, przychodzi codziennie, ale nie słyszałem, \ebyktoś mówił na niego Treasure.- Mruknął coś do krótkofalówki i posłuchałprzerywanej trzaskami odpowiedzi.- Joe Lee mówi, \e był tu, kiedy otwie-raliśmy.O dziesiątej.Ale ju\ dawno poszedł.Trzy, cztery tury temu.Bezzębny starzec, mimo ciepłego dnia okutany w gruby płaszcz i w weł-nianej czapce, przysunął się do mę\czyzny przy drzwiach i wyszeptał mucoś nieśmiało do ucha.śył na ulicy od tak dawna, \e kurz i brud w\arły sięw jego skórę i ubranie.Kiedy Esskay chciała powąchać brzeg granatowegopłaszcza, skurczył się ze strachu i odbiegł dobre dwadzieścia metrów.- O co chodzi?- Mówi, \e Bea Gaddy wydaje dziś jedzenie i \e chłopak tam poszedł.Wiesz, gdzie to jest? Na Collington.Starzec zbli\ył się do nich ostro\nie, grzebiąc w kieszeniach i nie spusz-czając oczu z Esskay.Znów zaczął szeptać do mę\czyzny przy drzwiach, takcicho, \e Tess nie mogła zrozumieć ani słowa.- Twój pies gryzie? - zapytał mę\czyzna.- Tylko jeśli jesteś hot dogiem albo gryzoniem.- Widzisz, Howard? Pies nie gryzie i ona chyba te\ nie.Dalej, powiedzsiostrze, co dla niej masz.Starzec pokręcił lękliwie głową, po czym wydobył z kieszeni puszkę po-marańczowego napoju gazowanego i wyciągnął rękę w stronę Tess.Grzbietydłoni miał brudne, ale wnętrze wyglądało na świe\o wyszorowane.- Gość z Superfresh przekazał nam dzisiaj kilka skrzynek z napojami.Ka\demu dajemy puszkę na odchodne - wyjaśnił mę\czyzna w okularach.-Howard chce, \ebyś ją wzięła.Mówi, \e do Bei Gaddy jest daleko, a w takiegorąco chce się pić.Tess spojrzała na puszkę z napojem, le\ącą na sękatej, po\ółkłej, spęka-nej dłoni z paznokciami o czarnych obwódkach.Jaskrawopomarańczowapuszka - marki Superfresh, America's Choice - wcią\ była pokryta perełkami88wody.Nie mogła długo le\eć w kieszeni granatowego płaszcza.Poczuła, \emę\czyzna przy drzwiach przygląda się jej uwa\nie.America's Choice.Wy-bór Ameryki.Jej wybór [ Pobierz całość w formacie PDF ]