[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Uwertura do jego występu.Przesunął dłoń po gładkimdrewnianym stylisku.O centymetry od ostrza zacieśnił uścisk i podniósł się.Oczamiprzebiegł trasę, którą miał pokonać od wejścia do parku, kiedy wyłoni się ze swojego ukrycia.Z myślą o chłopcu z toporem w dłoni obrócił się i ruszył w stronę szlaku, który miałich połączyć.33.Trevor podniósł głowę z poduszki i spojrzał na cyfrowy budzik na nocnym stoliku -12.43 - zanim zdał sobie sprawę, że ze snu wyrwał go jakiś dzwięk.Przewrócił się na drugibok i usiadł na łóżku.Ze swoją lampką nocną Power Rangers pożegnał się już prawie roktemu, teraz więc rozejrzał się po pokoju, w którym było ciemno jak w grobie - nieprzeszkadzało to w zasypianiu, ale w chwilach takich jak ta naprawdę dawało się we znaki.Nawet światło księżyca nie docierało do sypialni chłopca poprzez żaluzje, promienieprzeświecały tylko przez szczelinę na sznurek i słały refleksy wokół krawędzi osłon.Drzwibyły uchylone, tak jak lubił, ale w korytarzu również panował mrok.- Mamo? - odezwał się cicho.- Tato?Cisza.Nadstawił ucha i wstrzymał oddech.Nic.Co go obudziło? Zorientował się, że chce mu się siusiu.Może to wybiło go ze snu, anie żaden dzwięk? Odrzucił kołdrę i spuścił nogi z łóżka.Brzdęk.Za oknem rozległ się ledwie słyszalny odgłos.Trevor zastygł, wpatrując się w okno, jakby zaraz, rozrywając żaluzje, miało przez niewpaść stado dzikich bestii.Tak się jednak nie stało i chłopiec potrząsnął głową.Za dużo filmów, pomyślał.Brzdęk.Trevor gwałtownie nabrał powietrza, ale zaraz się za to skarcił.Nie wolno muzachowywać się jak dziewczyna, nawet gdyby naprawdę ścigały go najstraszniejsze potwory,jakie kiedykolwiek narodziły się w umyśle Stephena Kinga.Stephen King był dośćprzerażający.Trevor tego nie lubił.- Och, to pewnie nic takiego - wyszeptał i podszedł do okna.Zauważył, że wzdłużkażdej listewki żaluzji biegł mdły promyk światła.Przeszło mu przez myśl, żeby palcemodchylić jeden pasek i wyjrzeć przez szczelinę.Zaraz jednak wyobraził sobie oko wpatrującesię w niego po drugiej stronie szyby.To byłoby jeszcze straszniejsze niż podciągnąć żaluzje istanąć twarzą w twarz z tym czymś na zewnątrz.Sięgnął ręką i chwycił plastikową końcówkęsznurka, którym podnosiło się i opuszczało żaluzje.Nie od razu jednak odsłonił okno.Wiedział, że odwaga wkrótce powróci, kiedy tylko zorientuje się, że już nie śpi.Przez tylne podwórko, pod jego oknem, biegła ukośnie ścieżka wyłożona płytamichodnikowymi.Coś sunęło przez chodnik, wydając słaby odgłos szurania: szuu.szuu.szuu.Trevor gwałtownie cofnął dłoń od sznurka.Serce tłukło mu się w piersi jak ptak, zawszelką cenę próbujący wydostać się z klatki. Taaatooo!!! - wrzasnął w swojej głowie, ale z jego ust dobyły się tylko krótkieurywane oddechy.Zacisnął powieki i zacisnął zęby. To nic , powtarzał sobie.Nic.Zaczął wolniej oddychać i poczuł, że ptak w jegopiersi nieco się uspokoił.Zanim zdążył się powstrzymać, sięgnął i szarpnął za sznurek, ażaluzje powędrowały w górę ze stukotem plastiku.Otworzył oczy.Tylne podwórko było skąpane w świetle księżyca.Nic więcej.Szuu.szuu.rozległo się coraz bliżej domu.Spojrzał w tamtą stronę i wypuścił wstrzymywany oddech.Tłusty, futrzany szop praczciągnął zębami papierową torbę, której brzegi zwinięte były razem.Z każdym szarpnięciemcofał się o jakieś piętnaście centymetrów, a za nim pakunek szorujący po chodniku - szuu.- Ty.łobuzie - szepnął chłopiec.Jakby na dzwięk tych słów szop puścił torbę i obrócił się, żeby spojrzeć w okno.Podniósł się na tylne łapki i węszył w powietrzu.Potem opadł z powrotem i przemaszerował,kołysząc się, obok torby w stronę furtki.W połowie drogi przystanął przy innym skarbie,który próbował ukraść.Była to puszka po zupie, rozmiar familijny.Trevor przypomniał sobierosół z makaronem, który jedli przedwczoraj na kolację.Zwierzę podniosło puszkę włapkach, przechyliło ją, jakby brało zamach, i upuściło na ziemię - brzdęk.Trevor uśmiechnął się.- Wracaj po torbę, kolego - powiedział cicho.- Jak przyjedzie śmieciarz, będzie zapózno.Padł na niego cień.Spojrzał w górę i zobaczył, że przepływające leniwie chmuryprzykryły księżyc.Opuścił wzrok na szopa, który kołysząc się na boki, zmierzał powoli dofurtki z pustymi łapkami.- Trzymaj się - szepnął chłopiec.Postanowił zostawić żaluzje podniesione, żebyświatło wpadało do pokoju, i odwrócił się od okna.Od jego stóp rozciągał się na podłodzenikły cień.Wyszedł z pokoju w ślad za nim, a na korytarzu cień znikł całkowicie.Chłopiecpo ciemku znalazł drogę do łazienki.34.Olaf znalazł szlak, ale zatrzymał się, zanim zdążył ujść piętnaście długich kroków.Nasłuchiwał w absolutnym bezruchu.Po chwili odgłos, który wydawało mu się, że słyszał,rozległ się znowu: szczeknięcie psa.Stłumione i odległe.Nie był to ten sam pies z sąsiedztwa,którego słyszał wcześniej.Nie był to po prostu jakiś pies.Odgłos ten miał dobrze mu znanąkombinację wysokich tonów.Trwał dłużej niż normalne szczeknięcie, ale urywał się zanimprzeszedł w wycie.Freya.Coś ją zaniepokoiło.Bez wahania pobiegł z powrotem w górę ścieżki.Sadząc długie susy, po trzydziestusekundach minął miejsce, gdzie tak długo siedział skulony jak maszkaron strzegący przedzłymi duchami.Znów rozległo się wołanie Frei.Nie walczyła, nie broniła furgonetki.Mówiła mu tylko, że coś wymaga jego uwagi, ainni jej na to pozwalali.Nie była to sprawa życia i śmierci.przynajmniej na razie.Biegnąc,nurkując pod konarami drzew i przeskakując kępy roślin, zastanawiał się nad możliwościami.Może w pobliżu przeszedł turysta.Albo grupa nastolatków z miasteczka zbliżała się dofurgonetki, ostrożnie, bo wiedzieli, że łamią zakazy.Albo niedaleko zatrzymał się samochód,może wóz policyjny.Olaf przebiegł wierzchołek wzgórza wznoszącego się za górującym nad miasteczkiemurwiskiem.Rzucił się w dół, biegnąc teraz jeszcze szybciej.Zaparkował furgonetkę pomiędzy dwoma drzewami przykrył ją uciętymi gałęziami.Dziwne, że tak szybko został dostrzeżony, zwłaszcza w nocy.Ale Freya.Znowu szczeknęła.Tym razem słyszał ją wyrazniej, ponieważ był bliżej.Freya nie ryzykowałaby ujawnienia, chyba że wiedziałaby, iż kryjówka już zostałaodkryta.Dwieście metrów od samochodu zwolnił tempo.Nie zamierzał rzucać się w samśrodek sytuacji bez rozpoznania.Jeśli policja znalazła furgonetkę i w jakiś sposób zdołała jąpowiązać z rzemiosłem Olafa, teraz pewnie czaili się na niego.Może sądzili, że jest wsamochodzie, śpi albo przygotowuje się do obrony przed nimi swoim arsenałem broni palnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Uwertura do jego występu.Przesunął dłoń po gładkimdrewnianym stylisku.O centymetry od ostrza zacieśnił uścisk i podniósł się.Oczamiprzebiegł trasę, którą miał pokonać od wejścia do parku, kiedy wyłoni się ze swojego ukrycia.Z myślą o chłopcu z toporem w dłoni obrócił się i ruszył w stronę szlaku, który miałich połączyć.33.Trevor podniósł głowę z poduszki i spojrzał na cyfrowy budzik na nocnym stoliku -12.43 - zanim zdał sobie sprawę, że ze snu wyrwał go jakiś dzwięk.Przewrócił się na drugibok i usiadł na łóżku.Ze swoją lampką nocną Power Rangers pożegnał się już prawie roktemu, teraz więc rozejrzał się po pokoju, w którym było ciemno jak w grobie - nieprzeszkadzało to w zasypianiu, ale w chwilach takich jak ta naprawdę dawało się we znaki.Nawet światło księżyca nie docierało do sypialni chłopca poprzez żaluzje, promienieprzeświecały tylko przez szczelinę na sznurek i słały refleksy wokół krawędzi osłon.Drzwibyły uchylone, tak jak lubił, ale w korytarzu również panował mrok.- Mamo? - odezwał się cicho.- Tato?Cisza.Nadstawił ucha i wstrzymał oddech.Nic.Co go obudziło? Zorientował się, że chce mu się siusiu.Może to wybiło go ze snu, anie żaden dzwięk? Odrzucił kołdrę i spuścił nogi z łóżka.Brzdęk.Za oknem rozległ się ledwie słyszalny odgłos.Trevor zastygł, wpatrując się w okno, jakby zaraz, rozrywając żaluzje, miało przez niewpaść stado dzikich bestii.Tak się jednak nie stało i chłopiec potrząsnął głową.Za dużo filmów, pomyślał.Brzdęk.Trevor gwałtownie nabrał powietrza, ale zaraz się za to skarcił.Nie wolno muzachowywać się jak dziewczyna, nawet gdyby naprawdę ścigały go najstraszniejsze potwory,jakie kiedykolwiek narodziły się w umyśle Stephena Kinga.Stephen King był dośćprzerażający.Trevor tego nie lubił.- Och, to pewnie nic takiego - wyszeptał i podszedł do okna.Zauważył, że wzdłużkażdej listewki żaluzji biegł mdły promyk światła.Przeszło mu przez myśl, żeby palcemodchylić jeden pasek i wyjrzeć przez szczelinę.Zaraz jednak wyobraził sobie oko wpatrującesię w niego po drugiej stronie szyby.To byłoby jeszcze straszniejsze niż podciągnąć żaluzje istanąć twarzą w twarz z tym czymś na zewnątrz.Sięgnął ręką i chwycił plastikową końcówkęsznurka, którym podnosiło się i opuszczało żaluzje.Nie od razu jednak odsłonił okno.Wiedział, że odwaga wkrótce powróci, kiedy tylko zorientuje się, że już nie śpi.Przez tylne podwórko, pod jego oknem, biegła ukośnie ścieżka wyłożona płytamichodnikowymi.Coś sunęło przez chodnik, wydając słaby odgłos szurania: szuu.szuu.szuu.Trevor gwałtownie cofnął dłoń od sznurka.Serce tłukło mu się w piersi jak ptak, zawszelką cenę próbujący wydostać się z klatki. Taaatooo!!! - wrzasnął w swojej głowie, ale z jego ust dobyły się tylko krótkieurywane oddechy.Zacisnął powieki i zacisnął zęby. To nic , powtarzał sobie.Nic.Zaczął wolniej oddychać i poczuł, że ptak w jegopiersi nieco się uspokoił.Zanim zdążył się powstrzymać, sięgnął i szarpnął za sznurek, ażaluzje powędrowały w górę ze stukotem plastiku.Otworzył oczy.Tylne podwórko było skąpane w świetle księżyca.Nic więcej.Szuu.szuu.rozległo się coraz bliżej domu.Spojrzał w tamtą stronę i wypuścił wstrzymywany oddech.Tłusty, futrzany szop praczciągnął zębami papierową torbę, której brzegi zwinięte były razem.Z każdym szarpnięciemcofał się o jakieś piętnaście centymetrów, a za nim pakunek szorujący po chodniku - szuu.- Ty.łobuzie - szepnął chłopiec.Jakby na dzwięk tych słów szop puścił torbę i obrócił się, żeby spojrzeć w okno.Podniósł się na tylne łapki i węszył w powietrzu.Potem opadł z powrotem i przemaszerował,kołysząc się, obok torby w stronę furtki.W połowie drogi przystanął przy innym skarbie,który próbował ukraść.Była to puszka po zupie, rozmiar familijny.Trevor przypomniał sobierosół z makaronem, który jedli przedwczoraj na kolację.Zwierzę podniosło puszkę włapkach, przechyliło ją, jakby brało zamach, i upuściło na ziemię - brzdęk.Trevor uśmiechnął się.- Wracaj po torbę, kolego - powiedział cicho.- Jak przyjedzie śmieciarz, będzie zapózno.Padł na niego cień.Spojrzał w górę i zobaczył, że przepływające leniwie chmuryprzykryły księżyc.Opuścił wzrok na szopa, który kołysząc się na boki, zmierzał powoli dofurtki z pustymi łapkami.- Trzymaj się - szepnął chłopiec.Postanowił zostawić żaluzje podniesione, żebyświatło wpadało do pokoju, i odwrócił się od okna.Od jego stóp rozciągał się na podłodzenikły cień.Wyszedł z pokoju w ślad za nim, a na korytarzu cień znikł całkowicie.Chłopiecpo ciemku znalazł drogę do łazienki.34.Olaf znalazł szlak, ale zatrzymał się, zanim zdążył ujść piętnaście długich kroków.Nasłuchiwał w absolutnym bezruchu.Po chwili odgłos, który wydawało mu się, że słyszał,rozległ się znowu: szczeknięcie psa.Stłumione i odległe.Nie był to ten sam pies z sąsiedztwa,którego słyszał wcześniej.Nie był to po prostu jakiś pies.Odgłos ten miał dobrze mu znanąkombinację wysokich tonów.Trwał dłużej niż normalne szczeknięcie, ale urywał się zanimprzeszedł w wycie.Freya.Coś ją zaniepokoiło.Bez wahania pobiegł z powrotem w górę ścieżki.Sadząc długie susy, po trzydziestusekundach minął miejsce, gdzie tak długo siedział skulony jak maszkaron strzegący przedzłymi duchami.Znów rozległo się wołanie Frei.Nie walczyła, nie broniła furgonetki.Mówiła mu tylko, że coś wymaga jego uwagi, ainni jej na to pozwalali.Nie była to sprawa życia i śmierci.przynajmniej na razie.Biegnąc,nurkując pod konarami drzew i przeskakując kępy roślin, zastanawiał się nad możliwościami.Może w pobliżu przeszedł turysta.Albo grupa nastolatków z miasteczka zbliżała się dofurgonetki, ostrożnie, bo wiedzieli, że łamią zakazy.Albo niedaleko zatrzymał się samochód,może wóz policyjny.Olaf przebiegł wierzchołek wzgórza wznoszącego się za górującym nad miasteczkiemurwiskiem.Rzucił się w dół, biegnąc teraz jeszcze szybciej.Zaparkował furgonetkę pomiędzy dwoma drzewami przykrył ją uciętymi gałęziami.Dziwne, że tak szybko został dostrzeżony, zwłaszcza w nocy.Ale Freya.Znowu szczeknęła.Tym razem słyszał ją wyrazniej, ponieważ był bliżej.Freya nie ryzykowałaby ujawnienia, chyba że wiedziałaby, iż kryjówka już zostałaodkryta.Dwieście metrów od samochodu zwolnił tempo.Nie zamierzał rzucać się w samśrodek sytuacji bez rozpoznania.Jeśli policja znalazła furgonetkę i w jakiś sposób zdołała jąpowiązać z rzemiosłem Olafa, teraz pewnie czaili się na niego.Może sądzili, że jest wsamochodzie, śpi albo przygotowuje się do obrony przed nimi swoim arsenałem broni palnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]