[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Nigdy nie widziałam tylu róż.Miały najprzeróżniejsze kolory icudownie pachniały.Ich zapach czuło się już z drogi, zanim jeszcze doszło siędo domu. Uśmiechnięta twarz Marthy wyglądała młodziej, ładniej. Razjedną zerwałam.Nikt mnie nie widział.Mogli się chyba obejść bez jednej róży,co?  A potem wyraz twarzy matki się zmienił; Martha wzięła przepełnionąpopielniczkę i pusty kieliszek i poszła do kuchni. W każdym razie już powszystkim, prawda?  mruknęła. Najlepiej o tym zapomnieć.Zawsze mówię,że nie ma sensu rozgrzebywać przeszłości.Tej nocy Romy śniło się Middlemere.Dom nie był ani taki, jakim gopamiętała z dzieciństwa, ani jakim go widziała w 1953 roku, kiedy poznałaCaleba Hesketha.W jej śnie las na wzgórzu rozrósł się do puszczy, pokrywająccałą dolinę.Drzewa otaczały dom, górowały nad nim.Po ścianach pełzałypnącza i przyciskały maleńkie wici do okien, zacieniając wnętrze.Pokoje byłyogromne, ciemne, zrujnowane.Kamienne płyty popękały, ukazując leżące podnimi czarne przepaście sięgające w głąb ziemi.Wysokie ściany, z których daw-no zniknęły wszelka farba i tynk, wznosiły się do ciemnego nieba, a wkorytarzach stały kałuże.Wszędzie unosił się kwaśny zapach ziemi, zgnilizny istęchłej wody, jakby ziemia chciała odzyskać dom i przenikała przezfundamenty, rozbijając po kolei kamienie.Romy obudziła się ze łzami w oczach.Przejmował ją strach, poczucie, żeczegoś nie zakończyła.Próbowała sobie przypomnieć, co dokładnie powiedziałjej przed dwoma laty Caleb Hesketh.Wracając w myślach do tego krótkiego,225RLT pełnego emocji spotkania, przypomniała sobie, że mówił jej o rozmowie zAnnie Paynter.Pamiętała teraz, jak schowała się w zielonym kredensie isłyszała głos ojca Annie dobiegający z ogrodu.Przez długie lata pielęgnowaław sobie nienawiść do pana Payntera.Natomiast do momentu rozmowy zCalebem Heskethem nazwisko Osborne'a Daubeny'ego było jej nieznane. Osborne Daubeny jest właścicielem Middlemere.Jesteśmy jegodzierżawcami.Tak jak pani rodzice, kiedy mieszkali w tym domu".Usiłowałago sobie wyobrazić, tego tyrana, chociaż nigdy go nie spotkała, jakoziemianina z grubym brzuchem i czerwoną twarzą, przemierzającego swojewłości zamaszystym krokiem.Zastanawiała się, jak wygląda jego dom, toSwanton Lacy z pięknym ogrodem, który tak dawno temu zachwycił jej matkę.Usiadła na łóżku, owinięta kołdrą, zmarznięta mimo balsamicznejsierpniowej nocy.No cóż, pomyślała.Jest tylko jeden sposób, by sięwszystkiego dowiedzieć.Romy opuściła Stratton rano tego dnia, kiedy do domu miał wrócićDennis.Jadąc kolejnymi pociągami i autobusami na północ przez Hampshire,zbliżyła się do granicy z Berkshire.Od kilku dni utrzymywała się wysokatemperatura, powietrze było rozgrzane i wilgotne.Kiedy dotarła do Swanton St Michael, chmury gromadziły się ikotłowały, przesłaniając błękitne niebo.Zapytała sklepikarza o drogę i opuściławioskę.Po obu stronach drogi ciągnęły się pasy zagajników; za nimi widziałapola.Za pługiem unosiła się chmura pyłu, nieopodal jacyś ludzie usiłowaliprzykryć plandeką stóg siana.Czarny materiał trzepotał i wydymał się napotężniejącym wietrze.Kiedy weszła na szczyt wzgórza i skierowała się w dolinę, zaczęło padać.Krople deszczu znaczyły asfaltową drogę czarnymi plamami wielkości226RLT jednopensówki.Wąskie pobocze, zarośnięte szczawiem i pokrzywami,oddzielało szosę od rowu i kiedy od czasu do czasu zza zakrętu wyjeżdżał jakiśpojazd, Romy musiała na nie uskakiwać, ściskając w rękach swoją walizeczkę.Droga wiła się i rozdzielała.Zagajniki ustąpiły wysokim bukom iwiązom.Niebo pociemniało do ponurej fioletowawej szarości, a w rowach i pobokach drogi zaczęła się zbierać deszczówka.Romy nie była pewna, czydobrze zapamiętała wskazówki sklepikarza.Na pierwszej krzyżówce w lewoczy w prawo? Drugi zakręt za mostem czy trzeci?W pewnej chwili szosa jakby znikła  asfalt przemienił się w drogęgruntową.Kałuże między kredowymi koleinami miały kolor mlecznejczekolady.Romy usłyszała grzmot i mimowolnie krzyknęła.Buty ślizgały sięw błocie, a płaszcz przeciwdeszczowy i bawełniana sukienka przemokły.Płaszcz był za cienki, a buty bardziej odpowiednie do miasta, a poza tymRomy nie miała parasolki.Pomyślała gniewnie, że jakoś nigdy nie ma na sobieodpowiedniego ubrania.Znów przetoczył się grzmot.Romy zeszła z drogi i rozejrzała się popolach.Przez grubą zasłonę deszczu nie widziała żadnego wspaniałego domu,żadnego pięknego ogrodu.Wiedziała, że zabłądziła, beznadziejnie zabłądziła,że lśniący samochód pana Dubeny'ego nigdy nie wiózł swego właściciela dojego pałacu tą nędzną dróżką.Postawiła walizkę i na chwilę na niej przysiadła,patrząc na pola.Deszcz spływał jej po szyi i po gołych nogach wąskimistrumyczkami.Ilu jej znajomych, zadała sobie gorzkie pytanie, wyruszyłoby na takiebezsensowne poszukiwania? Miękka, dziecinna Psyche albo opanowana,pewna siebie Susie? Teresa, Olive, Jake albo Camille? Ludzie jak Magnus czyTom lubili, by uważano ich za outsiderów.Tacy jak ona pragnęli jedynie227RLT akceptacji.Pragnęła rzeczy, którymi Tom i Magnus pogardzali.Chciała miećładne ubrania i dom, którego nikt nie mógłby jej odebrać.Wydawało się jej, żemiędzy aspiracjami jej i Toma zieje przepaść.Niebo przecięła rozgałęziona błyskawica i zaraz potem rozległ siędudniący grzmot.Romy podniosła walizeczkę, zawróciła i ruszyła tą samądrogą, którą przyszła.Powiedziała sobie, że wystarczy tylko iść w przeciwnąstronę i wkrótce znajdzie się w Swanton St Michael.Straciła jednak orientację na wąskich, krętych drogach i miała jużprzerażającą wizję samej siebie błąkającej się bez końca po tym labiryncielasków, dolin oraz ścieżek.Niebo było ciemnoszare, zgasły już resztki światła;rączka walizeczki wyślizgiwała się z mokrych palców Romy.Dotarła na rozstaje.Przyglądając się po kolei wszystkim drogom,usiłowała się zdecydować, którą z nich pójść.Nagle usłyszała z tyłu warkotsilnika.Odwróciła się i wyrzuciła w bok rękę, by przyciągnąć uwagę kierowcy.Niebieska furgonetka zatrzymała się z poślizgiem o dziesięć kroków od Romy.Dziewczyna chwyciła walizeczkę i podbiegła.Zaglądając do furgonetki, znalazła się twarzą w twarz z CalebemHeskethem.Odezwał się pierwszy. To pani!  zawołał, otwierając drzwi po stronie pasażera. Proszę dośrodka.Dobry Boże, przemoknie w tym pani do suchej nitki.Wsiadła dofurgonetki, szczękając zębami.Serce mocno jej biło [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl