[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zwrócił jej uwagę, bo pomimoniedzieli i mżawki, szedł z odkrytą głową.Niechlujny młody człowiek, pomyślała zpogardą, jeszcze go nie poznając, obyczaje zupełnie zeszły na psy po tej wojnie.Kobieta u jego boku miała na sobie płaszcz i kapelusz, jedno i drugie w kolorzelawendy.Małe bukieciki sztucznych kwiatów, przypięte do kapelusza i płaszczaopadły na deszczu.Wygląda wulgarnie, uznała Gwendoline.I te usta najwyrazniejpomalowane szminką.Do kościoła!Daimler zatrzymał się pod bramą cmentarza, szofer uchylił przed niądrzwiczki i lady Blythe, opatulona w edwardiańskie spódnice i płaszcz, wysiadła.Młodzi akurat dochodzili do kościoła.Stanęli przed sobą twarzą w twarz.Daniel Gillory był wyższy, starszy, alepoznała go natychmiast.Te złotobrązowe loki, jeszcze podkręcone przez deszcz,prosty nos, zdecydowane usta.Piwne z przewagą zieleni oczy patrzyły na nią z tymsamym wyrazem zaskoczenia, jaki zapamiętała sprzed sześciu lat.Czekała nagrzmot pioruna, zygzak błyskawicy na szaroołowianym niebie.Fizyczna obecnośćGillory'ego wydała jej się wręcz bluznierstwem - pamiętała wyraznie, jakby to byłoSRwczoraj, jak obejmował jej córkę.Teraz wyraz jego oczu zmieniał się, zaskoczenieprzechodziło w pomieszane z triumfem bezczelne rozbawienie.Przeszła obok, nie dając mu poznać, że go rozpoznała.Zapamiętała jednak, żeopuścił swoją młodą towarzyszkę i teraz odchodzi.Głowy wieśniaków zniżały sięprzed nią w ukłonach, tylko Daniel zignorował jej obecność.Poczuła mdłości, jakwtedy przed laty, gdy przyłapała go z Lally.Teraz - co gorsza - widziała dorosłegomężczyznę, nie chłopca.Podczas modlitwy myśli lady Blythe niewiele miały wspólnego zchrześcijańskim duchem wybaczenia i zgody.Odezwał się cały gniew, jaki zbierałsię w niej od kilku miesięcy.Spózniała się przy litanii, zapominała melodiehymnów.Po mszy jak zwykle pierwsza opuściła kościół.Na chwilę zatrzymała się przyfurtce.- Dzisiaj po południu musi ksiądz wpaść do Abbey - powiedziała - najlepiejkoło czwartej.- Poszła w stronę czekającego na nią samochodu.Sir Williama znalazła w oranżerii.Zsunęła z dłoni skórzane rękawiczki, alenie siadała.- Nudne kazanie, Gwennie? - zaciekawił się sir William.Napełnił konewkę.- Nie pamiętam.- Gwendoline w roztargnieniu skubnęła kilka uschłych liści zołownicy.- Widziałam Daniela Gillory'ego, Williamie.- Imię z trudem przeszło jejprzez gardło, paliło jak kwas.- Gillory'ego? - zapytał niepewnie William - tego kowala.?- Jego syna.Jack Gillory nie żyje.Nie powiedziała: Jack Gillory zginął na wojnie, bo wtedy ustawiłaby go wjednym szeregu z takimi bohaterami jak Gerald.- Aha.- Sir William nie okazywał zainteresowania, zajęty napełnianiemglinianej doniczki kompostem.- No cóż, Gwennie, Drakesden jest domem dla tegochłopca.Nic dziwnego.- nie dokończył zdania.Taka oszczędność słów stawała się ostatnio regułą u sir Williama.Nigdy nieSRwykazywał zbytniej gadatliwości, ale teraz gubił wątek, kwestie rozpływały się,urywały, zdawać by się mogło, że słów ubywało w Abbey w równym stopniu jakpieniędzy.Gwendoline uważała ten zwyczaj męża za niezwykle irytujący.- Gillory, Daniel Gillory, opuścił Drakesden zaraz po wybuchu wojny,przypominasz sobie? Po prostu zniknął.Sir William delikatnie włożył nasiono orchidei do spulchnionej ziemi.- Pewnie wstąpił do wojska, Gwennie.Gałązka plumbago trzasnęła w palcach Gwendoline, jasnobłękitne płatkirozsypały się po posadzce.- On pracował u nas, Williamie! - syknęła.- No tak.- Odstawił doniczkę i popatrzył na żonę.- Może nagłe zniknięcie.-zaczął trochę niepewnie -.zaskoczyło nas, ale nie przesadzaj, Gwendoline.Zastanawiała się, jak wiele razy wcześniej, czy słusznie postąpiła, kryjąc przedWilliamem tamto wydarzenie - ich córka w objęciach syna kowala! Aleopowiedzenie mu o wszystkim oznaczałoby drążenie spraw, o których chciała jaknajszybciej zapomnieć.Z trudem zapanowała nad emocjami.- Tyle tylko, że tamtego lata bywał tu także chłopiec Gillorych.A zaraz potemsprawy zaczęły iść zle.Odwróciła się i podeszła do okna.Para z nagrzanej oranżerii zasnuła szybę,spod opuszków jej palców spłynęły po szkle krople wody, próbując konkurować zdeszczem.- Nicholas i ta dziewczyna, ta Thorne - szepnęła - jak on mógł, Williamie!Wiązałam z nim takie nadzieje.Gdy trzy miesiące wcześniej przyszedł telegram - już po ślubie! - Nicholasa,Gwendoline postanowiła jechać do Francji i zrobić porządek z tym szalonymzwiązkiem.William wyperswadował jej ten krok, wytłumaczył, że Nicholas ma jużdwadzieścia trzy lata, więc nie znajdą podstaw do unieważnienia małżeństwa.I conajistotniejsze, ich syn najwyrazniej ożenił się z miłości, dlatego zbyt natarczywekrytykowanie jego żony mogłoby tylko zaowocować odsunięciem się od rodziców.SRGwendoline, świadoma wrażliwości Nicholasa, uznała tę ewentualność za wielceprawdopodobną.Nie może utracić następnego syna! Dlatego zaczeka, aż Nicholaspowróci do Anglii.To całe gadanie o małżeństwie z miłości! Złapała go, odświeżając zauroczeniez dzieciństwa, wykorzystała jego słabość do zamachu na przedmiot swych marzeń -Drakesden Abbey.Pośpieszny ślub potwierdzał tylko jej opinię o pannie Thorne.Myśl o tej parweniuszce, dzielącej łoże z jej ukochanym synem, pełniącej obowiązkipani na Drakesden Abbey, doprowadzała ją do szaleństwa.Wielebny Fanshawe przyszedł punktualnie o czwartej.W salonie, przyherbacie, Gwendoline zasięgnęła potrzebnych informacji.- Muszę przyznać, że powrót Daniela Gillory'ego do Drakesden trochę mniezaskoczył, pastorze.Jej gość z miną winowajcy zaczął niespokojnie wiercić się w fotelu iGwendoline zrozumiała, że już od jakiegoś czasu wiedział o obecności Gillory'egowe wsi.- Kiedy wrócił? - dopytywała się.Wielebny Fanshawe poczęstował się pączkiem, wolał nie patrzeć lady Blythew oczy.- Och.nie jestem pewien.jakiś miesiąc, dwa temu.- A ta młoda kobieta u jego boku?- Pani Gillory? Pochodzi z Londynu, pobrali się we wrześniu.Nastąpiła krótka chwila ciszy.Przestało padać i zza chmur wyjrzało słońce.- Chłopiec jest kowalem? - odezwał się niespodziewanie sir William.- Corazmniejsze jest teraz zapotrzebowanie na ten fach.- Nie sądzę, by kiedykolwiek samochody całkowicie wyparły konie zDrakesden, sir Williamie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zwrócił jej uwagę, bo pomimoniedzieli i mżawki, szedł z odkrytą głową.Niechlujny młody człowiek, pomyślała zpogardą, jeszcze go nie poznając, obyczaje zupełnie zeszły na psy po tej wojnie.Kobieta u jego boku miała na sobie płaszcz i kapelusz, jedno i drugie w kolorzelawendy.Małe bukieciki sztucznych kwiatów, przypięte do kapelusza i płaszczaopadły na deszczu.Wygląda wulgarnie, uznała Gwendoline.I te usta najwyrazniejpomalowane szminką.Do kościoła!Daimler zatrzymał się pod bramą cmentarza, szofer uchylił przed niądrzwiczki i lady Blythe, opatulona w edwardiańskie spódnice i płaszcz, wysiadła.Młodzi akurat dochodzili do kościoła.Stanęli przed sobą twarzą w twarz.Daniel Gillory był wyższy, starszy, alepoznała go natychmiast.Te złotobrązowe loki, jeszcze podkręcone przez deszcz,prosty nos, zdecydowane usta.Piwne z przewagą zieleni oczy patrzyły na nią z tymsamym wyrazem zaskoczenia, jaki zapamiętała sprzed sześciu lat.Czekała nagrzmot pioruna, zygzak błyskawicy na szaroołowianym niebie.Fizyczna obecnośćGillory'ego wydała jej się wręcz bluznierstwem - pamiętała wyraznie, jakby to byłoSRwczoraj, jak obejmował jej córkę.Teraz wyraz jego oczu zmieniał się, zaskoczenieprzechodziło w pomieszane z triumfem bezczelne rozbawienie.Przeszła obok, nie dając mu poznać, że go rozpoznała.Zapamiętała jednak, żeopuścił swoją młodą towarzyszkę i teraz odchodzi.Głowy wieśniaków zniżały sięprzed nią w ukłonach, tylko Daniel zignorował jej obecność.Poczuła mdłości, jakwtedy przed laty, gdy przyłapała go z Lally.Teraz - co gorsza - widziała dorosłegomężczyznę, nie chłopca.Podczas modlitwy myśli lady Blythe niewiele miały wspólnego zchrześcijańskim duchem wybaczenia i zgody.Odezwał się cały gniew, jaki zbierałsię w niej od kilku miesięcy.Spózniała się przy litanii, zapominała melodiehymnów.Po mszy jak zwykle pierwsza opuściła kościół.Na chwilę zatrzymała się przyfurtce.- Dzisiaj po południu musi ksiądz wpaść do Abbey - powiedziała - najlepiejkoło czwartej.- Poszła w stronę czekającego na nią samochodu.Sir Williama znalazła w oranżerii.Zsunęła z dłoni skórzane rękawiczki, alenie siadała.- Nudne kazanie, Gwennie? - zaciekawił się sir William.Napełnił konewkę.- Nie pamiętam.- Gwendoline w roztargnieniu skubnęła kilka uschłych liści zołownicy.- Widziałam Daniela Gillory'ego, Williamie.- Imię z trudem przeszło jejprzez gardło, paliło jak kwas.- Gillory'ego? - zapytał niepewnie William - tego kowala.?- Jego syna.Jack Gillory nie żyje.Nie powiedziała: Jack Gillory zginął na wojnie, bo wtedy ustawiłaby go wjednym szeregu z takimi bohaterami jak Gerald.- Aha.- Sir William nie okazywał zainteresowania, zajęty napełnianiemglinianej doniczki kompostem.- No cóż, Gwennie, Drakesden jest domem dla tegochłopca.Nic dziwnego.- nie dokończył zdania.Taka oszczędność słów stawała się ostatnio regułą u sir Williama.Nigdy nieSRwykazywał zbytniej gadatliwości, ale teraz gubił wątek, kwestie rozpływały się,urywały, zdawać by się mogło, że słów ubywało w Abbey w równym stopniu jakpieniędzy.Gwendoline uważała ten zwyczaj męża za niezwykle irytujący.- Gillory, Daniel Gillory, opuścił Drakesden zaraz po wybuchu wojny,przypominasz sobie? Po prostu zniknął.Sir William delikatnie włożył nasiono orchidei do spulchnionej ziemi.- Pewnie wstąpił do wojska, Gwennie.Gałązka plumbago trzasnęła w palcach Gwendoline, jasnobłękitne płatkirozsypały się po posadzce.- On pracował u nas, Williamie! - syknęła.- No tak.- Odstawił doniczkę i popatrzył na żonę.- Może nagłe zniknięcie.-zaczął trochę niepewnie -.zaskoczyło nas, ale nie przesadzaj, Gwendoline.Zastanawiała się, jak wiele razy wcześniej, czy słusznie postąpiła, kryjąc przedWilliamem tamto wydarzenie - ich córka w objęciach syna kowala! Aleopowiedzenie mu o wszystkim oznaczałoby drążenie spraw, o których chciała jaknajszybciej zapomnieć.Z trudem zapanowała nad emocjami.- Tyle tylko, że tamtego lata bywał tu także chłopiec Gillorych.A zaraz potemsprawy zaczęły iść zle.Odwróciła się i podeszła do okna.Para z nagrzanej oranżerii zasnuła szybę,spod opuszków jej palców spłynęły po szkle krople wody, próbując konkurować zdeszczem.- Nicholas i ta dziewczyna, ta Thorne - szepnęła - jak on mógł, Williamie!Wiązałam z nim takie nadzieje.Gdy trzy miesiące wcześniej przyszedł telegram - już po ślubie! - Nicholasa,Gwendoline postanowiła jechać do Francji i zrobić porządek z tym szalonymzwiązkiem.William wyperswadował jej ten krok, wytłumaczył, że Nicholas ma jużdwadzieścia trzy lata, więc nie znajdą podstaw do unieważnienia małżeństwa.I conajistotniejsze, ich syn najwyrazniej ożenił się z miłości, dlatego zbyt natarczywekrytykowanie jego żony mogłoby tylko zaowocować odsunięciem się od rodziców.SRGwendoline, świadoma wrażliwości Nicholasa, uznała tę ewentualność za wielceprawdopodobną.Nie może utracić następnego syna! Dlatego zaczeka, aż Nicholaspowróci do Anglii.To całe gadanie o małżeństwie z miłości! Złapała go, odświeżając zauroczeniez dzieciństwa, wykorzystała jego słabość do zamachu na przedmiot swych marzeń -Drakesden Abbey.Pośpieszny ślub potwierdzał tylko jej opinię o pannie Thorne.Myśl o tej parweniuszce, dzielącej łoże z jej ukochanym synem, pełniącej obowiązkipani na Drakesden Abbey, doprowadzała ją do szaleństwa.Wielebny Fanshawe przyszedł punktualnie o czwartej.W salonie, przyherbacie, Gwendoline zasięgnęła potrzebnych informacji.- Muszę przyznać, że powrót Daniela Gillory'ego do Drakesden trochę mniezaskoczył, pastorze.Jej gość z miną winowajcy zaczął niespokojnie wiercić się w fotelu iGwendoline zrozumiała, że już od jakiegoś czasu wiedział o obecności Gillory'egowe wsi.- Kiedy wrócił? - dopytywała się.Wielebny Fanshawe poczęstował się pączkiem, wolał nie patrzeć lady Blythew oczy.- Och.nie jestem pewien.jakiś miesiąc, dwa temu.- A ta młoda kobieta u jego boku?- Pani Gillory? Pochodzi z Londynu, pobrali się we wrześniu.Nastąpiła krótka chwila ciszy.Przestało padać i zza chmur wyjrzało słońce.- Chłopiec jest kowalem? - odezwał się niespodziewanie sir William.- Corazmniejsze jest teraz zapotrzebowanie na ten fach.- Nie sądzę, by kiedykolwiek samochody całkowicie wyparły konie zDrakesden, sir Williamie [ Pobierz całość w formacie PDF ]