[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Potrzebnynam jest tylko dobry rozbieg. I dobre lądowanie dorzucił Yamamoto.Wyciągnął ze sku-tera czekan, podszedł do grani i po chwili przeszedł na drugą stronę.Ja te\ wziąłem swój i ruszyłem jego śladem. OK burknął Chance.Chwycił czekan, Ericson i Szary Dymwzięli się do swoich i zaczęli odłamywać lód.Niemal godzinę zabrałonam wyrąbywanie wąskiej ście\ynki do obu skrajów płoni.Cholerniewyboiste, ale swego rodzaju rampy.Zalewał nas pot, gdy oczyszczali-śmy obie strony; stanęliśmy pózniej spoglądając z powątpiewaniem,a pot zamarzał na brwiach.Meldrum zaśmiał się, splunął w dłonie, a ja zastanawiałem się, czydr\ą teraz.Poszedł do swej maszyny, zamknął drzwiczki i odjechał wmrok na jakieś sto pięćdziesiąt jardów.Wpatrywałem się w niewyraz-ny zarys maszyny, gdy nawróciła i zaczęła się do nas zbli\ać.Musiałdać pełen gaz od samego początku; z wyciem silnika skuter leciał nanas, wyrzucając na obie strony małe wachlarzyki śniegu.Robił ze czterdziestkę, gdy wje\d\ał na rampę; śniegołaz wysko-czył jak na jarmarcznych pokazach, przeleciał nad wyrwą i wylądowałkrzywo po drugiej stronie, z płozą ześlizgującą się w bok.Musiał ko-rygować lot w powietrzu, manewrując przy lądowaniu cię\arem swe-go ciała.Przez krótką straszliwą chwilę myślałem, \e przewróci się nadach, ale udało mu się wytrzymać, zjechał z rampy na bok, zatrzymałsię i wysiadł.Przeskoczył wyrwę o dobre sześć stóp, ale był to par-szywy moment i dłonie w rękawicach zrobiły się lepkie.Meldrum podszedł do brzegu płoni, a Chance stanął po drugiejstronie. Za ryzykowne! krzyknął.142 Jest dobrze! odwrzasnął Meldrum. Ja mam to ju\ za so-bą. Mało nie złamałeś karku! Jak się boicie krzyknął tamten mogę to zrobić zewszystkimi! Niepotrzebnie to mówił.Chance'owi chodziło o całąwyprawę, a nie o własną skórę, ale nie był facetem, który mógł znieśćzaczepkę.Odwrócił się, poszedł do swojego skutera, wsiadł i śladem Mel-druma odjechał od przerębli na sto pięćdziesiąt jardów.Po chwili zwarkotem naje\d\ał na rampę.Nie wiem dokładnie, co się stało, wszystko odbyło się zbyt szybko.Musiał nierówno najechać na rampę i skuter przekręcił się na bok wpowietrzu, spadając po drugiej stronie ze straszliwym trzaskiem.Sil-nik natychmiast stanął; słychać było rozdzierający chrobot czegoś, codostało się do mechanizmu gąsienicowego.Tylko połowa maszynyopierała się na lodzie; reszta zwieszała się nad wodą i jedno porusze-nie Chance'a w środku wystarczyło, by pojazd zaczął zje\d\ać do tyłu.Patrzyłem z przera\eniem, jak nieskończenie na pozór powoli ześli-zguje się w czarną wodę czyhającą w przerębli.Zaczynał ju\ wychy-lać się poza środek cię\kości; jeszcze chwila i skuter byłby w wodzie,a Chance zginąłby od szoku.Rozgrywało się to na naszych oczach w ruchu powolnym, ale nie-ubłaganym.Wtedy uświadomiłem sobie, \e ciągle trzymam czekan wdłoni.Rzuciłem się do przodu, wbiłem główkę w cienką metalowąpłytę z przodu skutera i szarpnąłem się do tyłu.Półsiedząc, całymswym cię\arem i siłą starałem się powstrzymać maszynę.Ale osuwałasię dalej.Nagle coś rąbnęło mnie w plecy, tak \e uchwyt czekananiemal wyskoczył mi z dłoni.Pośliznąłem się i upadłem, ale szturch-nięcie pochodziło od Yamamoto, który podskoczył, by złapać za ręko-jeść.Trzymał teraz mocno, a ja przyłączyłem się do niego.Razemmogliśmy go utrzymać; przysiedliśmy i prostując kolana ze wszyst-kich sił szarpnęliśmy do tyłu.Naszym głównym przeciwnikiem byłcię\ar Chance'a.Wstrząs musiał go rzucić na tył maszyny, teraz jed-nak podciągnął się do przodu, a kiedy środek cię\kości przesunął sięw naszą stronę, skuter podskoczył i stanął płasko na lodzie.Terazposzło ju\ łatwo i wraz z Yamamoto szybko odciągnęliśmy go, czeka-jąc, a\ Chance wysiądzie.Nie mógł tego zrobić.Uderzenie musiało wygiąć metalowe drzwi-czki czy ramę; w ka\dym razie nie otwierały się, gdy Chance szarpał143za klamkę, w końcu więc wykopał je.Mozolnie wysiadł trzymając sięza ramię. Coś ci się stało? zapytałem. Tylko siniak od uderzenia odrzekł.Popatrzył gniewnie narozkraczonego śniegołaza, drzwiczki klekoczące na wietrze i główkęmojego czekana ciągle wbitą w metal.Meldrum szarpał się ju\ z po-krywą silnika, wyciągnąwszy najpierw ostrze.Potem obrócił się domnie. Niezły cel powiedział. Gaznik załatwiony od jednegouderzenia. Jest zapasowy? rzucił Chance. Nie mamy zapasowych gazników. No to jeden śniegołaz do tyłu.wierć drogi, a my straciliśmyju\ jednego w głosie Chance'a czuło się gorycz. O mały włos, a stracilibyśmy te\ jednego człowieka ode-zwałem się. A prawda, nie podziękowałem ci Chance odwrócił się domnie. Dziękuję.Tobie tak\e kiwnął głową w kierunku Yama-moto. Teraz albo ten jeden skuter musi wrócić i poszukamy innegoprzejścia przez grań, albo cztery muszą przeprawić się na drugą stro-nę.ROZDZIAA PITNASTYBrakowało nam niestety czegoś, co mogłoby posłu\yć jako po-most.Chance nie chciał ju\ \adnych skoków przez płoń, o co nie mia-łem do niego pretensji.Kilka minut myszkowania po okolicy pokaza-ło jednak, \e nie ma innego wyjścia.Mieliśmy co prawda cztery parynart, ale nawet gdyby mocno je związać, było wątpliwe, by uniosłycię\ar skutera, a nie chcieliśmy ryzykować ich utraty.To samo odno-siło się do małego składanego toboganu.W końcu więc Yamamoto pomógł Meldrumowi przedostać się nadrugą stronę grani.Na początek skierował się do mojej maszyny, po-stępując z nią tak samo jak ze swoją.Odjechał daleko w lód, a\ nie-mal straciliśmy go z oczu i był tylko niewyrazną sylwetką poruszającąsię w bieli, a potem nadleciał z warkotem, dobrze i równo odbił się odrampy, gładko lądując po mojej stronie rozpadliny [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Potrzebnynam jest tylko dobry rozbieg. I dobre lądowanie dorzucił Yamamoto.Wyciągnął ze sku-tera czekan, podszedł do grani i po chwili przeszedł na drugą stronę.Ja te\ wziąłem swój i ruszyłem jego śladem. OK burknął Chance.Chwycił czekan, Ericson i Szary Dymwzięli się do swoich i zaczęli odłamywać lód.Niemal godzinę zabrałonam wyrąbywanie wąskiej ście\ynki do obu skrajów płoni.Cholerniewyboiste, ale swego rodzaju rampy.Zalewał nas pot, gdy oczyszczali-śmy obie strony; stanęliśmy pózniej spoglądając z powątpiewaniem,a pot zamarzał na brwiach.Meldrum zaśmiał się, splunął w dłonie, a ja zastanawiałem się, czydr\ą teraz.Poszedł do swej maszyny, zamknął drzwiczki i odjechał wmrok na jakieś sto pięćdziesiąt jardów.Wpatrywałem się w niewyraz-ny zarys maszyny, gdy nawróciła i zaczęła się do nas zbli\ać.Musiałdać pełen gaz od samego początku; z wyciem silnika skuter leciał nanas, wyrzucając na obie strony małe wachlarzyki śniegu.Robił ze czterdziestkę, gdy wje\d\ał na rampę; śniegołaz wysko-czył jak na jarmarcznych pokazach, przeleciał nad wyrwą i wylądowałkrzywo po drugiej stronie, z płozą ześlizgującą się w bok.Musiał ko-rygować lot w powietrzu, manewrując przy lądowaniu cię\arem swe-go ciała.Przez krótką straszliwą chwilę myślałem, \e przewróci się nadach, ale udało mu się wytrzymać, zjechał z rampy na bok, zatrzymałsię i wysiadł.Przeskoczył wyrwę o dobre sześć stóp, ale był to par-szywy moment i dłonie w rękawicach zrobiły się lepkie.Meldrum podszedł do brzegu płoni, a Chance stanął po drugiejstronie. Za ryzykowne! krzyknął.142 Jest dobrze! odwrzasnął Meldrum. Ja mam to ju\ za so-bą. Mało nie złamałeś karku! Jak się boicie krzyknął tamten mogę to zrobić zewszystkimi! Niepotrzebnie to mówił.Chance'owi chodziło o całąwyprawę, a nie o własną skórę, ale nie był facetem, który mógł znieśćzaczepkę.Odwrócił się, poszedł do swojego skutera, wsiadł i śladem Mel-druma odjechał od przerębli na sto pięćdziesiąt jardów.Po chwili zwarkotem naje\d\ał na rampę.Nie wiem dokładnie, co się stało, wszystko odbyło się zbyt szybko.Musiał nierówno najechać na rampę i skuter przekręcił się na bok wpowietrzu, spadając po drugiej stronie ze straszliwym trzaskiem.Sil-nik natychmiast stanął; słychać było rozdzierający chrobot czegoś, codostało się do mechanizmu gąsienicowego.Tylko połowa maszynyopierała się na lodzie; reszta zwieszała się nad wodą i jedno porusze-nie Chance'a w środku wystarczyło, by pojazd zaczął zje\d\ać do tyłu.Patrzyłem z przera\eniem, jak nieskończenie na pozór powoli ześli-zguje się w czarną wodę czyhającą w przerębli.Zaczynał ju\ wychy-lać się poza środek cię\kości; jeszcze chwila i skuter byłby w wodzie,a Chance zginąłby od szoku.Rozgrywało się to na naszych oczach w ruchu powolnym, ale nie-ubłaganym.Wtedy uświadomiłem sobie, \e ciągle trzymam czekan wdłoni.Rzuciłem się do przodu, wbiłem główkę w cienką metalowąpłytę z przodu skutera i szarpnąłem się do tyłu.Półsiedząc, całymswym cię\arem i siłą starałem się powstrzymać maszynę.Ale osuwałasię dalej.Nagle coś rąbnęło mnie w plecy, tak \e uchwyt czekananiemal wyskoczył mi z dłoni.Pośliznąłem się i upadłem, ale szturch-nięcie pochodziło od Yamamoto, który podskoczył, by złapać za ręko-jeść.Trzymał teraz mocno, a ja przyłączyłem się do niego.Razemmogliśmy go utrzymać; przysiedliśmy i prostując kolana ze wszyst-kich sił szarpnęliśmy do tyłu.Naszym głównym przeciwnikiem byłcię\ar Chance'a.Wstrząs musiał go rzucić na tył maszyny, teraz jed-nak podciągnął się do przodu, a kiedy środek cię\kości przesunął sięw naszą stronę, skuter podskoczył i stanął płasko na lodzie.Terazposzło ju\ łatwo i wraz z Yamamoto szybko odciągnęliśmy go, czeka-jąc, a\ Chance wysiądzie.Nie mógł tego zrobić.Uderzenie musiało wygiąć metalowe drzwi-czki czy ramę; w ka\dym razie nie otwierały się, gdy Chance szarpał143za klamkę, w końcu więc wykopał je.Mozolnie wysiadł trzymając sięza ramię. Coś ci się stało? zapytałem. Tylko siniak od uderzenia odrzekł.Popatrzył gniewnie narozkraczonego śniegołaza, drzwiczki klekoczące na wietrze i główkęmojego czekana ciągle wbitą w metal.Meldrum szarpał się ju\ z po-krywą silnika, wyciągnąwszy najpierw ostrze.Potem obrócił się domnie. Niezły cel powiedział. Gaznik załatwiony od jednegouderzenia. Jest zapasowy? rzucił Chance. Nie mamy zapasowych gazników. No to jeden śniegołaz do tyłu.wierć drogi, a my straciliśmyju\ jednego w głosie Chance'a czuło się gorycz. O mały włos, a stracilibyśmy te\ jednego człowieka ode-zwałem się. A prawda, nie podziękowałem ci Chance odwrócił się domnie. Dziękuję.Tobie tak\e kiwnął głową w kierunku Yama-moto. Teraz albo ten jeden skuter musi wrócić i poszukamy innegoprzejścia przez grań, albo cztery muszą przeprawić się na drugą stro-nę.ROZDZIAA PITNASTYBrakowało nam niestety czegoś, co mogłoby posłu\yć jako po-most.Chance nie chciał ju\ \adnych skoków przez płoń, o co nie mia-łem do niego pretensji.Kilka minut myszkowania po okolicy pokaza-ło jednak, \e nie ma innego wyjścia.Mieliśmy co prawda cztery parynart, ale nawet gdyby mocno je związać, było wątpliwe, by uniosłycię\ar skutera, a nie chcieliśmy ryzykować ich utraty.To samo odno-siło się do małego składanego toboganu.W końcu więc Yamamoto pomógł Meldrumowi przedostać się nadrugą stronę grani.Na początek skierował się do mojej maszyny, po-stępując z nią tak samo jak ze swoją.Odjechał daleko w lód, a\ nie-mal straciliśmy go z oczu i był tylko niewyrazną sylwetką poruszającąsię w bieli, a potem nadleciał z warkotem, dobrze i równo odbił się odrampy, gładko lądując po mojej stronie rozpadliny [ Pobierz całość w formacie PDF ]