[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Sądząc po samych ubraniach, mówimy o co najmniej pięćdziesięciu, sześćdziesięciu latach wstecz.- Nie licząc Danny'ego - przypomniała Pete.Jack spojrzał w lustro.Tam, gdzie szkło trzymało się jeszcze ramy, spoglądało na niego dziesięć popękanych odbić.- Myślisz, że Naughton wspomniałby nam o seryjnymmorderstwie na terenie rodowej posiadłości? - burknął.- Jestem pewna, że o niczym nie wiedział - zaprotestowała Pete.Jack poczuł w sercu falę gorąca.Jak to możliwe, że ona wciąż broniła tej cioty? Nie uważał, że to irracjonalne - w sytuacji, kiedy Pete stawała w obronie kogośtak beznadziejnego jak Nicholas Naughton, Jack uważał,że jego uczucia są całkowicie i cholernie racjonalne.- Podrzucę cię, gdzie tylko będzie trzeba - powiedziałaPete, dzwoniąc kluczykami.- Do miasta - odparł Jack, odwracając się plecami dolustra.Zazdrość nie miała już żadnego znaczenia, jeżeli plandemona powiedzie się.Nic, co było drogie Jackowi, nie będzie miało znaczenia.Demony rozkwitały, kiedy obierały cięze wszystkiego do gołej kości, kiedy zawierały z tobą układi wykradały ci życie, pozostawiając cię wydrążonego w środku, na pastwę Piekła, które wypełniało cię na nowo.- Muszę jeszcze porozmawiać z innymi duchami - Jackzwrócił się do Pete.- 147SIEDEMNAZCIEościół pod wezwaniem Zw.Michała i Wszystkich Aniołów przycupnął na pagórku, z którego rozciągał się wiKdok na więzienie Dartmoor Prison.Mika w kamieniach,z których został wzniesiony budynek, jarzyła się w słońcu.Jack zmrużył oczy i odwrócił się plecami do ponurego gmachu.Słyszał, że okna cel specjalnie wychodziły na wrzosowiska, żeby więzniowie mogli kontemplować bezkresnąpustkę i czuli rozpacz na myśl, że być może już nigdy nieopuszczą tego miejsca żywi.Sam kościół był teraz nieczynny, a tabliczki utrzymane w życzliwym tonie wyjaśniały, że ze względów budżetowych nabożeństwa odprawiane są aktualnie w sąsiednimmiasteczku.Jack nie był zainteresowany kościołami.Nie było takiego momentu, by nawet przez chwilę wierzył w to, że dobrotliwy Bóg zabierze go z Manchesteru - od matki, jej pigułeki niekończącej się parady obskurnych mieszkań komunal-nych oraz jeszcze bardziej obskurnych facetów.Co niewidzialna istota w niebie mogła poradzić na ciskane butelki,wybuchy pijackiej wściekłości, pięści, słowa i obelgi takiego kalibru, że przy nich Bóg był redukowany do cienia?Cholernie nic - oto była odpowiedz.I wszyscy emisariusze kościelnych organizacji charytatywnych, którzy zachodzili do mieszkania Wintera, odziani w gustowne kapeluszei eleganckie buty, dzierżąc pod pachami pudła zakurzonychużywanych ubrań, mówili mu, że Bóg pomaga tym, którzypomagają sobie.Zwietny, pieprzony żart - jeden z najlepszych, jakie zdarzyło się Jackowi słyszeć.Powodem jego wizyty był jednak cmentarz okalający kościół.Zarośnięte krzaczastymi chwastami nagrobki sterczały z ziemi pod przeróżnymi kątami, tuż obok murów kościoła.To miejsce wręcz kipiało energią duchową.Groteskażycia, drwina z życia, jakiego doświadczał w zatłoczonymwagonie metra albo przepychając się przez Oxford Streetw szczycie sezonu.Obcowanie z taką liczbą duchów zgromadzonych w jednym miejscu dawało szansę spotkania w takim towarzystwie choćby jednej rozmownej duszy.Jack zatrzymał sięnad jednym z grobów, który wydał mu się odpowiedni,i wyciągnął łańcuszek z duchowym sercem.Imię i nazwiskona nagrobku zostało prawie zupełnie wypłukane z piaskowca przez czterdzieści lat zimowych deszczy i przez wiatr hulający przez cały rok wśród wrzosowisk.Starł mech z płytynagrobnej i odczytał je na glos:- Jonathan Lovett.Duchowe serce zaczęło się miarowo obracać.Duchy naprzylegającym do kościoła cmentarzu, uwięzione wewnątrzżelaznego ogrodzenia, były znudzone i niespokojne, więc- 149 -nawet najmniejsza szczypta magii przyciągała je jak ćmy dozapalonej lampy.Jonathan Lovett, za życia otyły i poważny mężczyzna,pojawił się w granatowym uniformie i sterczącej czapie,która nie do końca zakrywała ziejącą w jego czaszce czarną dziurę, przez którą było widać resztki włosów i mózgu.- Tak? Czego chcesz, chłopcze?Jack skrzywił się.Cholerny strażnik więzienny.To sięnazywa zezowate szczęście.- Pomyślałem sobie, że może mógłbyś podzielić się zemną swoją wiedzą - odparł Jack.Twarz Lovetta zmarszczyła się.- Muszę cię uprzedzić, że nie pałam sympatią do ludziz Północy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Sądząc po samych ubraniach, mówimy o co najmniej pięćdziesięciu, sześćdziesięciu latach wstecz.- Nie licząc Danny'ego - przypomniała Pete.Jack spojrzał w lustro.Tam, gdzie szkło trzymało się jeszcze ramy, spoglądało na niego dziesięć popękanych odbić.- Myślisz, że Naughton wspomniałby nam o seryjnymmorderstwie na terenie rodowej posiadłości? - burknął.- Jestem pewna, że o niczym nie wiedział - zaprotestowała Pete.Jack poczuł w sercu falę gorąca.Jak to możliwe, że ona wciąż broniła tej cioty? Nie uważał, że to irracjonalne - w sytuacji, kiedy Pete stawała w obronie kogośtak beznadziejnego jak Nicholas Naughton, Jack uważał,że jego uczucia są całkowicie i cholernie racjonalne.- Podrzucę cię, gdzie tylko będzie trzeba - powiedziałaPete, dzwoniąc kluczykami.- Do miasta - odparł Jack, odwracając się plecami dolustra.Zazdrość nie miała już żadnego znaczenia, jeżeli plandemona powiedzie się.Nic, co było drogie Jackowi, nie będzie miało znaczenia.Demony rozkwitały, kiedy obierały cięze wszystkiego do gołej kości, kiedy zawierały z tobą układi wykradały ci życie, pozostawiając cię wydrążonego w środku, na pastwę Piekła, które wypełniało cię na nowo.- Muszę jeszcze porozmawiać z innymi duchami - Jackzwrócił się do Pete.- 147SIEDEMNAZCIEościół pod wezwaniem Zw.Michała i Wszystkich Aniołów przycupnął na pagórku, z którego rozciągał się wiKdok na więzienie Dartmoor Prison.Mika w kamieniach,z których został wzniesiony budynek, jarzyła się w słońcu.Jack zmrużył oczy i odwrócił się plecami do ponurego gmachu.Słyszał, że okna cel specjalnie wychodziły na wrzosowiska, żeby więzniowie mogli kontemplować bezkresnąpustkę i czuli rozpacz na myśl, że być może już nigdy nieopuszczą tego miejsca żywi.Sam kościół był teraz nieczynny, a tabliczki utrzymane w życzliwym tonie wyjaśniały, że ze względów budżetowych nabożeństwa odprawiane są aktualnie w sąsiednimmiasteczku.Jack nie był zainteresowany kościołami.Nie było takiego momentu, by nawet przez chwilę wierzył w to, że dobrotliwy Bóg zabierze go z Manchesteru - od matki, jej pigułeki niekończącej się parady obskurnych mieszkań komunal-nych oraz jeszcze bardziej obskurnych facetów.Co niewidzialna istota w niebie mogła poradzić na ciskane butelki,wybuchy pijackiej wściekłości, pięści, słowa i obelgi takiego kalibru, że przy nich Bóg był redukowany do cienia?Cholernie nic - oto była odpowiedz.I wszyscy emisariusze kościelnych organizacji charytatywnych, którzy zachodzili do mieszkania Wintera, odziani w gustowne kapeluszei eleganckie buty, dzierżąc pod pachami pudła zakurzonychużywanych ubrań, mówili mu, że Bóg pomaga tym, którzypomagają sobie.Zwietny, pieprzony żart - jeden z najlepszych, jakie zdarzyło się Jackowi słyszeć.Powodem jego wizyty był jednak cmentarz okalający kościół.Zarośnięte krzaczastymi chwastami nagrobki sterczały z ziemi pod przeróżnymi kątami, tuż obok murów kościoła.To miejsce wręcz kipiało energią duchową.Groteskażycia, drwina z życia, jakiego doświadczał w zatłoczonymwagonie metra albo przepychając się przez Oxford Streetw szczycie sezonu.Obcowanie z taką liczbą duchów zgromadzonych w jednym miejscu dawało szansę spotkania w takim towarzystwie choćby jednej rozmownej duszy.Jack zatrzymał sięnad jednym z grobów, który wydał mu się odpowiedni,i wyciągnął łańcuszek z duchowym sercem.Imię i nazwiskona nagrobku zostało prawie zupełnie wypłukane z piaskowca przez czterdzieści lat zimowych deszczy i przez wiatr hulający przez cały rok wśród wrzosowisk.Starł mech z płytynagrobnej i odczytał je na glos:- Jonathan Lovett.Duchowe serce zaczęło się miarowo obracać.Duchy naprzylegającym do kościoła cmentarzu, uwięzione wewnątrzżelaznego ogrodzenia, były znudzone i niespokojne, więc- 149 -nawet najmniejsza szczypta magii przyciągała je jak ćmy dozapalonej lampy.Jonathan Lovett, za życia otyły i poważny mężczyzna,pojawił się w granatowym uniformie i sterczącej czapie,która nie do końca zakrywała ziejącą w jego czaszce czarną dziurę, przez którą było widać resztki włosów i mózgu.- Tak? Czego chcesz, chłopcze?Jack skrzywił się.Cholerny strażnik więzienny.To sięnazywa zezowate szczęście.- Pomyślałem sobie, że może mógłbyś podzielić się zemną swoją wiedzą - odparł Jack.Twarz Lovetta zmarszczyła się.- Muszę cię uprzedzić, że nie pałam sympatią do ludziz Północy [ Pobierz całość w formacie PDF ]