[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zapewne spieszno mu było do zamku, choć nierozumiała dlaczego.Zachowanie Stefana zmieniło się diametralnie w gospodzie, po po-wrocie prawie wcale się do niej nie odzywał, więc kończyła posiłek w milczeniu.Uznała,że gniewał się na nią.Czy dlatego, że nie pamiętała, kim jest? Może opieka nad nią za-czynała mu ciążyć? Kiedy kupowali materiał na suknie, był miły i dobry, a teraz zacho-wywał się jak milczący nieznajomy.Anna miała poczucie, że celowo ją od siebie odpy-chał.Dopiero po dłuższym czasie uświadomiła sobie, że ktoś ich ścigał.Do jej uszu do-cierały niepokojące odgłosy, skrzypienie uprzęży i parskanie koni, a gdy spojrzała natwarze eskorty, zrozumiała, że oni również je słyszeli.Wreszcie spostrzegła kilku męż-czyzn zbliżających się galopem z naprzeciwka, a gdy obejrzała się za siebie, zobaczyłanastępnych pędzących w ślad za nimi.- Zcigają nas! - krzyknęła.RLT- Wiem.- Stefan odwrócił ku niej głowę.- Jestem tego świadom już od pewnegoczasu.Obejmij mnie mocno w pasie.Musimy przyspieszyć, żeby im umknąć.Widziszten las po prawej? Pojedziemy na przełaj.Trzymaj się z całej siły, żebyś nie spadła.Anna posłusznie otoczyła ramionami Stefana, który gwałtownie skręcił w prawo.Jego ludzie natychmiast podążyli za nimi, najwyrazniej przygotowani na ten manewr.Zaich plecami rozległy się okrzyki, a potem nagły huk.Instynktownie przylgnęła do plecówStefana.Czyżby ten huk był wystrzałem z arkebuza? Ktoś wypalił do nich z tej piekielnejbroni, która musiała być wymysłem szatana?Nie miała czasu na strach, kurczowo obejmowała Stefana, bo czarny wierzchowiecwpadł pomiędzy drzewa z niewiarygodną prędkością.Zdawał się nie dotykać kopytamiziemi.Oboje ze Stefanem schylili głowy, żeby chronić twarze przed siekącymi gałęzia-mi.Las graniczył z posiadłościami lorda de Montforta i Anna wiedziała, że gdy go miną,prawie będą w domu.Nie była pewna, czy zbrojni Stefana jechali za nimi.Słyszała do-biegające z tyłu krzyki i szczęk broni, podejrzewała więc, że walczyli, osłaniając odwrótswojego pana.Zagłębiali się coraz bardziej w las tak gęsty, że ktoś, kto nie znał drogi, musiał za-błądzić.Odgłosy pościgu ucichły.Panującą ciszę przerywał tylko śpiew ptaków w za-roślach.Po nieskończenie długim czasie Stefan zwolnił, a po chwili zatrzymał konia,obejrzał się za siebie i nasłuchiwał.- Chyba jesteśmy bezpieczni.Eric i pozostali odciągnęli pościg.W tej okolicygrunt jest miejscami bagnisty, jeśli napastnicy wpadną w trzęsawisko, to daleko nie zaja-dą.- Zeskoczył z konia i zsadził Annę na ziemię.- Nic ci nie jest, pani? Przykro mi, jeśliodniosłaś jakieś obrażenia.- Dotknął jej twarzy, zadrapanej gałązką.- To tylko draśnię-cie, nie widzę krwi.Wybacz.Nie powinienem był do tego dopuścić.- Kim byli ci ludzie? Chcieli nas obrabować? Kto mógł urządzić na ciebie zasadz-kę, panie? Musieli wiedzieć, że będziesz tędy przejeżdżał.- Pewien człowiek mnie nienawidzi.Zrobi wszystko, aby mnie zgładzić.Nie wie-rzyłem, że będzie mnie ścigał aż tutaj.W Anglii doszło do zamachu na moje życie, aletu, w pobliżu mojego domu.- Na surowej twarzy Stefana odmalował się gniew.- Wy-powiedział mi wojnę, więc podejmę wyzwanie.RLT- Dlaczego ten człowiek tak bardzo cię nienawidzi?- Ponieważ wszedł w posiadanie tego, co prawnie mnie się należy, i wie, że niespocznę dopóty, dopóki nie zemszczę się na nim za to, co odebrał mnie i mojej rodzinie.Anna zadrżała, gdy spojrzała w zimne jak lód oczy lorda de Montforta.TakiegoStefana nie znała i nie była pewna, czy jej się podobał.- Jedzmy, pani.Muszę odwiezć cię bezpiecznie do zamku i podnieść alarm.Eric ipozostali mogą być ranni.Osłaniali mnie, bym mógł wywiezć cię ze strefy zagrożenia.Trzeba ich odnalezć.- Gdyby nie moja obecność, walczyłbyś z nimi, prawda?- Do ostatniej kropli krwi.Poprzysiągłem sobie, że przed końcem roku jeden z nas,on albo ja, będzie gryzć ziemię.Zrobiło jej się słabo, gdy zajrzała w głąb jego oczu.Były czarne z nienawiści.Jeszcze przed chwilą myślała, że może zaufać Stefanowi, a nawet go pokochać, terazwydał jej się obcy.Gdy przemierzali ostatnie mile dzielące ich od zamku, Anna nie obejmowała go wpasie.Nie patrzyła na niego, gdy zsadzał ją z siodła, a jak tylko dotknęła stopami ziemi,odwróciła się i pobiegła do domu, nie oglądając się za siebie.Co z niego za człowiek, żewrogowie ścigali go aż do bram zamku? Co z niego za człowiek, że ślubował zabić bliz-niego lub zginąć?Stefan de Montfort ostrzegał ją przed sobą; przyznawał, że był najemnikiem i za-bijał ludzi.Nie ukrywał, że w czasie działań wojennych ginęli niewinni.Anna starała sięo tym nie myśleć, bo coś ją do niego ciągnęło, a gdy ją całował, pragnęła pozostać w je-go ramionach na zawsze.Jednak dzisiejsze wydarzenia sprawiły, że zmieniła zdanie.Stefan zebrał ludzi i natychmiast wrócił do lasu.Anna została w swoim pokoju,lecz nie mogła usiedzieć w miejscu, krążyła niczym dzikie zwierzę zamknięte w klatce.Wreszcie dobiegające z dziedzińca odgłosy uświadomiły jej, że zbrojni wrócili.Podbie-gła do okna i zobaczyła co najmniej dwunastu jezdzców zsiadających z koni.Zauważyłaciało przewieszone przez siodło jednego z wierzchowców [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zapewne spieszno mu było do zamku, choć nierozumiała dlaczego.Zachowanie Stefana zmieniło się diametralnie w gospodzie, po po-wrocie prawie wcale się do niej nie odzywał, więc kończyła posiłek w milczeniu.Uznała,że gniewał się na nią.Czy dlatego, że nie pamiętała, kim jest? Może opieka nad nią za-czynała mu ciążyć? Kiedy kupowali materiał na suknie, był miły i dobry, a teraz zacho-wywał się jak milczący nieznajomy.Anna miała poczucie, że celowo ją od siebie odpy-chał.Dopiero po dłuższym czasie uświadomiła sobie, że ktoś ich ścigał.Do jej uszu do-cierały niepokojące odgłosy, skrzypienie uprzęży i parskanie koni, a gdy spojrzała natwarze eskorty, zrozumiała, że oni również je słyszeli.Wreszcie spostrzegła kilku męż-czyzn zbliżających się galopem z naprzeciwka, a gdy obejrzała się za siebie, zobaczyłanastępnych pędzących w ślad za nimi.- Zcigają nas! - krzyknęła.RLT- Wiem.- Stefan odwrócił ku niej głowę.- Jestem tego świadom już od pewnegoczasu.Obejmij mnie mocno w pasie.Musimy przyspieszyć, żeby im umknąć.Widziszten las po prawej? Pojedziemy na przełaj.Trzymaj się z całej siły, żebyś nie spadła.Anna posłusznie otoczyła ramionami Stefana, który gwałtownie skręcił w prawo.Jego ludzie natychmiast podążyli za nimi, najwyrazniej przygotowani na ten manewr.Zaich plecami rozległy się okrzyki, a potem nagły huk.Instynktownie przylgnęła do plecówStefana.Czyżby ten huk był wystrzałem z arkebuza? Ktoś wypalił do nich z tej piekielnejbroni, która musiała być wymysłem szatana?Nie miała czasu na strach, kurczowo obejmowała Stefana, bo czarny wierzchowiecwpadł pomiędzy drzewa z niewiarygodną prędkością.Zdawał się nie dotykać kopytamiziemi.Oboje ze Stefanem schylili głowy, żeby chronić twarze przed siekącymi gałęzia-mi.Las graniczył z posiadłościami lorda de Montforta i Anna wiedziała, że gdy go miną,prawie będą w domu.Nie była pewna, czy zbrojni Stefana jechali za nimi.Słyszała do-biegające z tyłu krzyki i szczęk broni, podejrzewała więc, że walczyli, osłaniając odwrótswojego pana.Zagłębiali się coraz bardziej w las tak gęsty, że ktoś, kto nie znał drogi, musiał za-błądzić.Odgłosy pościgu ucichły.Panującą ciszę przerywał tylko śpiew ptaków w za-roślach.Po nieskończenie długim czasie Stefan zwolnił, a po chwili zatrzymał konia,obejrzał się za siebie i nasłuchiwał.- Chyba jesteśmy bezpieczni.Eric i pozostali odciągnęli pościg.W tej okolicygrunt jest miejscami bagnisty, jeśli napastnicy wpadną w trzęsawisko, to daleko nie zaja-dą.- Zeskoczył z konia i zsadził Annę na ziemię.- Nic ci nie jest, pani? Przykro mi, jeśliodniosłaś jakieś obrażenia.- Dotknął jej twarzy, zadrapanej gałązką.- To tylko draśnię-cie, nie widzę krwi.Wybacz.Nie powinienem był do tego dopuścić.- Kim byli ci ludzie? Chcieli nas obrabować? Kto mógł urządzić na ciebie zasadz-kę, panie? Musieli wiedzieć, że będziesz tędy przejeżdżał.- Pewien człowiek mnie nienawidzi.Zrobi wszystko, aby mnie zgładzić.Nie wie-rzyłem, że będzie mnie ścigał aż tutaj.W Anglii doszło do zamachu na moje życie, aletu, w pobliżu mojego domu.- Na surowej twarzy Stefana odmalował się gniew.- Wy-powiedział mi wojnę, więc podejmę wyzwanie.RLT- Dlaczego ten człowiek tak bardzo cię nienawidzi?- Ponieważ wszedł w posiadanie tego, co prawnie mnie się należy, i wie, że niespocznę dopóty, dopóki nie zemszczę się na nim za to, co odebrał mnie i mojej rodzinie.Anna zadrżała, gdy spojrzała w zimne jak lód oczy lorda de Montforta.TakiegoStefana nie znała i nie była pewna, czy jej się podobał.- Jedzmy, pani.Muszę odwiezć cię bezpiecznie do zamku i podnieść alarm.Eric ipozostali mogą być ranni.Osłaniali mnie, bym mógł wywiezć cię ze strefy zagrożenia.Trzeba ich odnalezć.- Gdyby nie moja obecność, walczyłbyś z nimi, prawda?- Do ostatniej kropli krwi.Poprzysiągłem sobie, że przed końcem roku jeden z nas,on albo ja, będzie gryzć ziemię.Zrobiło jej się słabo, gdy zajrzała w głąb jego oczu.Były czarne z nienawiści.Jeszcze przed chwilą myślała, że może zaufać Stefanowi, a nawet go pokochać, terazwydał jej się obcy.Gdy przemierzali ostatnie mile dzielące ich od zamku, Anna nie obejmowała go wpasie.Nie patrzyła na niego, gdy zsadzał ją z siodła, a jak tylko dotknęła stopami ziemi,odwróciła się i pobiegła do domu, nie oglądając się za siebie.Co z niego za człowiek, żewrogowie ścigali go aż do bram zamku? Co z niego za człowiek, że ślubował zabić bliz-niego lub zginąć?Stefan de Montfort ostrzegał ją przed sobą; przyznawał, że był najemnikiem i za-bijał ludzi.Nie ukrywał, że w czasie działań wojennych ginęli niewinni.Anna starała sięo tym nie myśleć, bo coś ją do niego ciągnęło, a gdy ją całował, pragnęła pozostać w je-go ramionach na zawsze.Jednak dzisiejsze wydarzenia sprawiły, że zmieniła zdanie.Stefan zebrał ludzi i natychmiast wrócił do lasu.Anna została w swoim pokoju,lecz nie mogła usiedzieć w miejscu, krążyła niczym dzikie zwierzę zamknięte w klatce.Wreszcie dobiegające z dziedzińca odgłosy uświadomiły jej, że zbrojni wrócili.Podbie-gła do okna i zobaczyła co najmniej dwunastu jezdzców zsiadających z koni.Zauważyłaciało przewieszone przez siodło jednego z wierzchowców [ Pobierz całość w formacie PDF ]