[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jakob machnął ręką, zły i niezadowolony z siebie.Ben jeszcze przez chwilę stał na korytarzuz niezdecydowaną miną, rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku schodów, do którychdostępu bronił stojący tuż przed nim ojciec.Kiedy ten skierował się w stronę sypialni, Benpojaśniał na twarzy i w mgnieniu oka był na schodach.Pobiegł chyżo do piwnicy, przymocował składaną łopatkę do paska u spodni, wskoczyłw gumowce i zanim jego ojciec zdążył przewrócić się na drugi bok, był już za bramą.Tym razemnie obrał drogi do pierwszego rozjazdu, ale pospieszył na przełaj przez pola do szerokiej drogi,biegł dalej między polami i ogrodami, wzdłuż drutu kolczastego, minął dawny ogród GertyFranken i zanurkował w kukurydzy.Bungalow Lukki tonął w ciemnościach.Stamtąd pobiegłdalej do gospodarstwa Laesslerów, skąd miał już tylko kawałek do rozpadliska.Bruno Kleu siedział na brzegu urwiska ukryty w wysokim zielsku.Widział, jak nadchodzii znika wielki cień, którego nawet w nocy nie sposób było pomylić.Teren silnie się tutaj obniżał.Stary krater po bombie miał średnicę około dwustu metrów.W dole majaczyły nieregularne wzniesienia, przywodzące na myśl dziwaczne garby.Liczącesobie ponad pięćdziesiąt lat gruzowisko było tym, co pozostało z kwitnącego niegdyśgospodarstwa Kressmannów, domu mieszkalnego, czworaków, stodół, obór, stajni i chlewów.Czas wyszlifował wszystkie kąty i kanty, które teraz porastał mech i dziki bluszcz.A wszystkie pokrzywy, wszystkie osty i mlecze pieniące się bujnie wśród ruin, wszystko to,co Ben zbierał i pielęgnował z takim oddaniem, teraz leżało na ziemi niemiłosiernie zdeptane.Policja i ochotnicza straż pożarna nie miały żadnego względu dla zielska.Bruno Kleuobserwujący go ze swojego stanowiska zobaczył, jak pochyla się nisko, przyklęka i manipulujerękami tuż przy ziemi.Ben pracował w pocie czoła, usiłując wyprostować połamane i pogięterośliny.Ale one dawno już uschły i pomimo jego troskliwych zabiegów nie chciały się podnieść.Widząc to, niepocieszony skierował się w końcu do jednego z garbów.Były to pozostałościdomu mieszkalnego, pod którym znajdowała się rozległa sklepiona piwnica.Niewielka jej częśćprzysypana gruzami wciąż jeszcze była dostępna.Ben zdjął lornetkę, odłożył ją na bok, po czymzaczął obmacywać mech, wciskając paznokcie w wąską szczelinę między omszałymi cegłami.Wyjął jedną cegłę.Potem jeszcze jedną.I jeszcze jedną.Z każdą wyjętą cegłą otwór stawał sięcoraz większy.Przez cały dzień drżał z niepokoju, zachodząc w głowę, czy znalezli jego skrytkę, czy wdarlisię tam i zabrali to, co w niej skrzętnie ukrywał.Tak jak jego ojciec, który zabrał mu dziś jegoszkło razem ze wszystkimi skarbami.Nie był to pierwszy raz, kiedy ojciec wyrzucał jego cenneznaleziska.Pod tym względem Ben był nawet mądrzejszy od wielu ludzi, wyciągając naukęz każdego doświadczenia.Tego, co wydawało mu się zbyt cenne, nie zabierał ze sobą do domu.Znalezione przez siebie skarby poddawał gruntownej selekcji, zastanawiając się, co mapozostawić w skrytce, a co zanieść do domu i sprawić radość swojej matce.Zawsze o niej pamiętał, przynosząc jej rozmaite dary pogięty aluminiowy garnek, wielkąkość, z małych jakoś się nie cieszyła, wyszczerbiony widelec z prastarego kompletu sztućców,małą torebkę, kawałki potłuczonej porcelany i ucho filiżanki, która dawno temu przestała istnieć.I jeszcze małe kółeczko z błyszczącym kamykiem takie samo jak te, które kobiety wsuwająsobie na palce.Ben pamiętał, że kiedy wręczył jej ten dziwny przedmiot, nie mogła się gonachwalić.Jak tylko odsłonił wejście, wcisnął się do środka pod potężną poprzeczną belką i znalazł sięna wydeptanych schodach.Wokół panowała nieprzenikniona ciemność.W takich warunkach niemógł rozpoznać, czy coś się tutaj zmieniło.W ciągu dnia do piwnicy wpadało trochę światłaprzez wąski właz.Teraz potrzebował lampy, ale do dyspozycji miał tylko swoje ręce, obmacywałwięc swoje skarby i pozostał na dole tak długo, dopóki się nie przekonał, że wszystko nadal leżytam, gdzie poprzednio.Odetchnął z ulgą [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Jakob machnął ręką, zły i niezadowolony z siebie.Ben jeszcze przez chwilę stał na korytarzuz niezdecydowaną miną, rzucając ukradkowe spojrzenia w kierunku schodów, do którychdostępu bronił stojący tuż przed nim ojciec.Kiedy ten skierował się w stronę sypialni, Benpojaśniał na twarzy i w mgnieniu oka był na schodach.Pobiegł chyżo do piwnicy, przymocował składaną łopatkę do paska u spodni, wskoczyłw gumowce i zanim jego ojciec zdążył przewrócić się na drugi bok, był już za bramą.Tym razemnie obrał drogi do pierwszego rozjazdu, ale pospieszył na przełaj przez pola do szerokiej drogi,biegł dalej między polami i ogrodami, wzdłuż drutu kolczastego, minął dawny ogród GertyFranken i zanurkował w kukurydzy.Bungalow Lukki tonął w ciemnościach.Stamtąd pobiegłdalej do gospodarstwa Laesslerów, skąd miał już tylko kawałek do rozpadliska.Bruno Kleu siedział na brzegu urwiska ukryty w wysokim zielsku.Widział, jak nadchodzii znika wielki cień, którego nawet w nocy nie sposób było pomylić.Teren silnie się tutaj obniżał.Stary krater po bombie miał średnicę około dwustu metrów.W dole majaczyły nieregularne wzniesienia, przywodzące na myśl dziwaczne garby.Liczącesobie ponad pięćdziesiąt lat gruzowisko było tym, co pozostało z kwitnącego niegdyśgospodarstwa Kressmannów, domu mieszkalnego, czworaków, stodół, obór, stajni i chlewów.Czas wyszlifował wszystkie kąty i kanty, które teraz porastał mech i dziki bluszcz.A wszystkie pokrzywy, wszystkie osty i mlecze pieniące się bujnie wśród ruin, wszystko to,co Ben zbierał i pielęgnował z takim oddaniem, teraz leżało na ziemi niemiłosiernie zdeptane.Policja i ochotnicza straż pożarna nie miały żadnego względu dla zielska.Bruno Kleuobserwujący go ze swojego stanowiska zobaczył, jak pochyla się nisko, przyklęka i manipulujerękami tuż przy ziemi.Ben pracował w pocie czoła, usiłując wyprostować połamane i pogięterośliny.Ale one dawno już uschły i pomimo jego troskliwych zabiegów nie chciały się podnieść.Widząc to, niepocieszony skierował się w końcu do jednego z garbów.Były to pozostałościdomu mieszkalnego, pod którym znajdowała się rozległa sklepiona piwnica.Niewielka jej częśćprzysypana gruzami wciąż jeszcze była dostępna.Ben zdjął lornetkę, odłożył ją na bok, po czymzaczął obmacywać mech, wciskając paznokcie w wąską szczelinę między omszałymi cegłami.Wyjął jedną cegłę.Potem jeszcze jedną.I jeszcze jedną.Z każdą wyjętą cegłą otwór stawał sięcoraz większy.Przez cały dzień drżał z niepokoju, zachodząc w głowę, czy znalezli jego skrytkę, czy wdarlisię tam i zabrali to, co w niej skrzętnie ukrywał.Tak jak jego ojciec, który zabrał mu dziś jegoszkło razem ze wszystkimi skarbami.Nie był to pierwszy raz, kiedy ojciec wyrzucał jego cenneznaleziska.Pod tym względem Ben był nawet mądrzejszy od wielu ludzi, wyciągając naukęz każdego doświadczenia.Tego, co wydawało mu się zbyt cenne, nie zabierał ze sobą do domu.Znalezione przez siebie skarby poddawał gruntownej selekcji, zastanawiając się, co mapozostawić w skrytce, a co zanieść do domu i sprawić radość swojej matce.Zawsze o niej pamiętał, przynosząc jej rozmaite dary pogięty aluminiowy garnek, wielkąkość, z małych jakoś się nie cieszyła, wyszczerbiony widelec z prastarego kompletu sztućców,małą torebkę, kawałki potłuczonej porcelany i ucho filiżanki, która dawno temu przestała istnieć.I jeszcze małe kółeczko z błyszczącym kamykiem takie samo jak te, które kobiety wsuwająsobie na palce.Ben pamiętał, że kiedy wręczył jej ten dziwny przedmiot, nie mogła się gonachwalić.Jak tylko odsłonił wejście, wcisnął się do środka pod potężną poprzeczną belką i znalazł sięna wydeptanych schodach.Wokół panowała nieprzenikniona ciemność.W takich warunkach niemógł rozpoznać, czy coś się tutaj zmieniło.W ciągu dnia do piwnicy wpadało trochę światłaprzez wąski właz.Teraz potrzebował lampy, ale do dyspozycji miał tylko swoje ręce, obmacywałwięc swoje skarby i pozostał na dole tak długo, dopóki się nie przekonał, że wszystko nadal leżytam, gdzie poprzednio.Odetchnął z ulgą [ Pobierz całość w formacie PDF ]