[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czerwonejak z martenowskiego pieca.Pozbawiony mebli pokój wydawał się zbyt wielki.Kiedy przez niegoszedłem, echo odbijało się od ścian.Maszyna stała na podłodze, mniej więcej pośrodku pokoju, i właśnie próbowałem ją ominąć,kiedy zobaczyłem na wałku jakiś strzęp papieru.To mi dało do myślenia; pamiętam, że kiedyszedłem po poprzednią butelkę, nie widziałem tam żadnego papieru.Rozejrzałem się.Pewnie pomyślałem, że jest tu jeszcze ktoś oprócz mnie.Nie myślałemjednak ani o włamywaczach, ani o narkomanach.tylko o duchach.Zobaczyłem czarną plamę na ścianie, po lewej stronie drzwi do sypialni.Zrozumiałemprzynajmniej, skąd wziął się papier.Ktoś po prostu oderwał kawałek starej tapety.Ciągle patrzyłem w tamtą stronę, kiedy za plecami usłyszałem głośne klik.Podskoczyłem iobróciłem się, czując serce w gardle.Byłem przerażony, chociaż doskonale znałem ten dzwięk iwiedziałem, co oznacza.Ktoś, kto zarabia na życie słowami, nie ma żadnych trudności zrozpoznaniem odgłosu, z jakim czcionka uderza o papier, nawet o zmroku, w ciemnym pokoju,kiedy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby uderzyć w klawisz.Patrzyli na niego z ciemności, a ich twarze wyglądały jak białe, okrągłe plamy.Siedzieli bliżejsiebie niż na początku opowieści.%7łona pisarza ściskała jego dłoń w swoich.- Czułem się.no.jakbym wyszedł z siebie.Nierealnie.Być może tak czuje się każdy, ktodotrze do granic niewytłumaczalnego.Powoli podszedłem do maszyny.Serce waliło mi jak oszalałe,ale umysł miałem spokojny.nawet chłodny. Klik - poruszyła się inna czcionka.Tym razem zobaczyłem która: trzeci rząd od góry, polewej.Chciałem uklęknąć.Zdążyłem nawet ugiąć kolana, kiedy nagle mięśnie nóg odmówiły miposłuszeństwa.Prawie zemdlałem, ale tylko prawie; usiadłem przed maszyną, a porwana i brudna,choć niegdyś elegancka marynarka otoczyła mnie jak sukienka dygającą głęboko panienkę.Dwiekolejne czcionki trzasnęły raz po raz, przerwa, kolejny trzask.Każde uderzenie budziło echo,zupełnie jak moje kroki.Coś wsunęło kawałek tapety w maszynę w ten sposób, że czcionki uderzały o powierzchniępokrytą zaschłym klejem.Litery były przez to trochę niewyrazne i zatarte, ale bez problemuprzeczytałem: rackn.Kolejny klik i z rackn zrobiło się rackne.A pózniej.- Redaktor chrząknął i skrzywił wargi w lekkim uśmiechu.- Nawet teraz, kiedy minęło już tyle lat, ciężko mi o tym mówić.ciężko mi opowiadać, ot taksobie.W porządku.Fakty, bez żadnych ozdobników.Pózniej zobaczyłem, jak spomiędzy klawiszywysuwa się ręka.Bardzo cieniutkie ramię.Bardzo drobna dłoń.Pojawiła się między literami B i N , w najniższym rzędzie, zwinięta w pięść i uderzyła w długi, najniższy klawisz.Wałek przeskoczyło jeden znak - bardzo szybko, jakby dostał czkawki - i rączka znikła.%7łona agenta zachichotała przenikliwie.- Zamknij się, Martha - powiedział cicho agent i Martha się zamknęła.- Teraz trzaski stały się trochę częstsze - mówił dalej redaktor.- Po chwili zaczęło mi sięwydawać, że słyszę, jak to coś, to stworzonko, pociąga za ramiona czcionek i dyszy, sapie jak ciężkopracujący i niemal wykończony robotą człowiek.Liter nie było już prawie widać, klej zalepiłczcionki, ale od biedy potrafiłem je jeszcze odczytać, odbijały się przecież na miękkim papierze.Przeczytałem racke umie i za chwilę w tapetę uderzył, blokując się, klawisz z literą r.Patrzyłemna to bezmyślnie, po czym wyciągnąłem palec i odlepiłem czcionkę.Nie wiem, czy to.czy Bellis.poradziłby sobie sam.Chyba nie.Ale i tak wolałem nie widzieć tego.jego.jak próbuje.Sam widoktej piąstki spowodował, że chwiałem się, stojąc nad przepaścią.Gdybym zobaczył całego elfa, tobymchyba oszalał.no, tak.O ucieczce w ogóle nie było mowy, zapomniałem nawet, że mam nogi.Pewnie i wstać bym nie mógł. Klik, klik, klik - trzaski, słaby, zdyszany oddech, po każdym słowie blada, ubrudzonatuszem i zakurzona piąstka z całej siły waląca w klawisz między literami B i N , żeby zrobićodstęp.Nie wiem, jak długo to trwało.Może siedem minut.Może dziesięć.A może wieczność.W końcu trzaski ustały i zdałem sobie sprawę z tego, że już nie słyszę ciężkiego oddechu.Może zemdlał.może dał sobie spokój.Może umarł? Na atak serca czy coś takiego.Na pewnowiedziałem tylko, że nie dokończył wiadomości.To, co zdążył napisać, brzmiało tak: racke umiera chłopiec Jimmy thorpe nie wie powiedzthorpe racke umiera chłopiec Jimmy zabija racknebel.To było wszystko.Poczułem, że mam nogi, więc wstałem i wyszedłem z pokoju.Szedłem na palcach, wielkimikrokami, jakbym myślał, że Bellis poszedł spać i jeśli go obudzę, znowu znacznie pisać.myślałem,że jeśli znów usłyszę trzask czcionki uderzającej o papier, zacznę wyć.I będę tak wył, aż pęknie miserce lub głowa.Mój chevy stał na parkingu przed domem, zatankowany, spakowany i gotów do drogi.Usiadłem za kierownicą i przypomniałem sobie o butelce w kieszeni.Ręce trzęsły mi się do tegostopnia, że upuściłem ją, ale upadła na siedzenie i nie stłukła się.Wiem, przyjaciele, że film mi się urwał.Przerwa w życiorysie to było akurat to, o czymmarzyłem i co dostałem.Pamiętam pierwszy łyk wprost z szyjki, pamiętam drugi, pamiętam obrótkluczyka w stacyjce, szum silnika i Franka Sinatrę śpiewającego przez radio Ta stara, czarnamagia , co jakby pasowało do sytuacji.Do tej specyficznej sytuacji.%7łe tak powiem.Pamiętam, jakśpiewałem z nim i jeszcze trochę popijałem.Stałem na skrzyżowaniu, widziałem, jak migają światłana autostradzie.Myślałem o klekotaniu stojącej w pustym pokoju maszyny i o niesamowitymświetle zachodzącego słońca, które ten pusty pokój wypełniało.Myślałem o szybkim oddechu, jakbyjakiś elf-kulturysta ćwiczył sobie na ramionach czcionek.Widziałem oderwany od ściany, pokrytygrudkami zaschniętego kleju kawałek tapety.Próbowałem wyobrazić sobie, co się działo, nimwszedłem do pokoju.chciałem zobaczyć to.jego.Bellisa.wychodzącego z maszyny,chwytającego oderwany kawałek tapety wiszący przy drzwiach łazienki - bo była to, rozumiecie,jedyna rzecz w pokoju przypominająca papier - czepiającego się tego strzępka, odrywającego nóżkiod podłogi i oddzierającego wreszcie ten kawałek, który następnie niósł na głowie jak wielkipalmowy liść.Próbowałem wyobrazić sobie jak on.to.jak w ogóle zdołał wkręcić papier wmaszynę.Próbowałem wyobrazić sobie jeszcze wiele rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Czerwonejak z martenowskiego pieca.Pozbawiony mebli pokój wydawał się zbyt wielki.Kiedy przez niegoszedłem, echo odbijało się od ścian.Maszyna stała na podłodze, mniej więcej pośrodku pokoju, i właśnie próbowałem ją ominąć,kiedy zobaczyłem na wałku jakiś strzęp papieru.To mi dało do myślenia; pamiętam, że kiedyszedłem po poprzednią butelkę, nie widziałem tam żadnego papieru.Rozejrzałem się.Pewnie pomyślałem, że jest tu jeszcze ktoś oprócz mnie.Nie myślałemjednak ani o włamywaczach, ani o narkomanach.tylko o duchach.Zobaczyłem czarną plamę na ścianie, po lewej stronie drzwi do sypialni.Zrozumiałemprzynajmniej, skąd wziął się papier.Ktoś po prostu oderwał kawałek starej tapety.Ciągle patrzyłem w tamtą stronę, kiedy za plecami usłyszałem głośne klik.Podskoczyłem iobróciłem się, czując serce w gardle.Byłem przerażony, chociaż doskonale znałem ten dzwięk iwiedziałem, co oznacza.Ktoś, kto zarabia na życie słowami, nie ma żadnych trudności zrozpoznaniem odgłosu, z jakim czcionka uderza o papier, nawet o zmroku, w ciemnym pokoju,kiedy w pobliżu nie ma nikogo, kto mógłby uderzyć w klawisz.Patrzyli na niego z ciemności, a ich twarze wyglądały jak białe, okrągłe plamy.Siedzieli bliżejsiebie niż na początku opowieści.%7łona pisarza ściskała jego dłoń w swoich.- Czułem się.no.jakbym wyszedł z siebie.Nierealnie.Być może tak czuje się każdy, ktodotrze do granic niewytłumaczalnego.Powoli podszedłem do maszyny.Serce waliło mi jak oszalałe,ale umysł miałem spokojny.nawet chłodny. Klik - poruszyła się inna czcionka.Tym razem zobaczyłem która: trzeci rząd od góry, polewej.Chciałem uklęknąć.Zdążyłem nawet ugiąć kolana, kiedy nagle mięśnie nóg odmówiły miposłuszeństwa.Prawie zemdlałem, ale tylko prawie; usiadłem przed maszyną, a porwana i brudna,choć niegdyś elegancka marynarka otoczyła mnie jak sukienka dygającą głęboko panienkę.Dwiekolejne czcionki trzasnęły raz po raz, przerwa, kolejny trzask.Każde uderzenie budziło echo,zupełnie jak moje kroki.Coś wsunęło kawałek tapety w maszynę w ten sposób, że czcionki uderzały o powierzchniępokrytą zaschłym klejem.Litery były przez to trochę niewyrazne i zatarte, ale bez problemuprzeczytałem: rackn.Kolejny klik i z rackn zrobiło się rackne.A pózniej.- Redaktor chrząknął i skrzywił wargi w lekkim uśmiechu.- Nawet teraz, kiedy minęło już tyle lat, ciężko mi o tym mówić.ciężko mi opowiadać, ot taksobie.W porządku.Fakty, bez żadnych ozdobników.Pózniej zobaczyłem, jak spomiędzy klawiszywysuwa się ręka.Bardzo cieniutkie ramię.Bardzo drobna dłoń.Pojawiła się między literami B i N , w najniższym rzędzie, zwinięta w pięść i uderzyła w długi, najniższy klawisz.Wałek przeskoczyło jeden znak - bardzo szybko, jakby dostał czkawki - i rączka znikła.%7łona agenta zachichotała przenikliwie.- Zamknij się, Martha - powiedział cicho agent i Martha się zamknęła.- Teraz trzaski stały się trochę częstsze - mówił dalej redaktor.- Po chwili zaczęło mi sięwydawać, że słyszę, jak to coś, to stworzonko, pociąga za ramiona czcionek i dyszy, sapie jak ciężkopracujący i niemal wykończony robotą człowiek.Liter nie było już prawie widać, klej zalepiłczcionki, ale od biedy potrafiłem je jeszcze odczytać, odbijały się przecież na miękkim papierze.Przeczytałem racke umie i za chwilę w tapetę uderzył, blokując się, klawisz z literą r.Patrzyłemna to bezmyślnie, po czym wyciągnąłem palec i odlepiłem czcionkę.Nie wiem, czy to.czy Bellis.poradziłby sobie sam.Chyba nie.Ale i tak wolałem nie widzieć tego.jego.jak próbuje.Sam widoktej piąstki spowodował, że chwiałem się, stojąc nad przepaścią.Gdybym zobaczył całego elfa, tobymchyba oszalał.no, tak.O ucieczce w ogóle nie było mowy, zapomniałem nawet, że mam nogi.Pewnie i wstać bym nie mógł. Klik, klik, klik - trzaski, słaby, zdyszany oddech, po każdym słowie blada, ubrudzonatuszem i zakurzona piąstka z całej siły waląca w klawisz między literami B i N , żeby zrobićodstęp.Nie wiem, jak długo to trwało.Może siedem minut.Może dziesięć.A może wieczność.W końcu trzaski ustały i zdałem sobie sprawę z tego, że już nie słyszę ciężkiego oddechu.Może zemdlał.może dał sobie spokój.Może umarł? Na atak serca czy coś takiego.Na pewnowiedziałem tylko, że nie dokończył wiadomości.To, co zdążył napisać, brzmiało tak: racke umiera chłopiec Jimmy thorpe nie wie powiedzthorpe racke umiera chłopiec Jimmy zabija racknebel.To było wszystko.Poczułem, że mam nogi, więc wstałem i wyszedłem z pokoju.Szedłem na palcach, wielkimikrokami, jakbym myślał, że Bellis poszedł spać i jeśli go obudzę, znowu znacznie pisać.myślałem,że jeśli znów usłyszę trzask czcionki uderzającej o papier, zacznę wyć.I będę tak wył, aż pęknie miserce lub głowa.Mój chevy stał na parkingu przed domem, zatankowany, spakowany i gotów do drogi.Usiadłem za kierownicą i przypomniałem sobie o butelce w kieszeni.Ręce trzęsły mi się do tegostopnia, że upuściłem ją, ale upadła na siedzenie i nie stłukła się.Wiem, przyjaciele, że film mi się urwał.Przerwa w życiorysie to było akurat to, o czymmarzyłem i co dostałem.Pamiętam pierwszy łyk wprost z szyjki, pamiętam drugi, pamiętam obrótkluczyka w stacyjce, szum silnika i Franka Sinatrę śpiewającego przez radio Ta stara, czarnamagia , co jakby pasowało do sytuacji.Do tej specyficznej sytuacji.%7łe tak powiem.Pamiętam, jakśpiewałem z nim i jeszcze trochę popijałem.Stałem na skrzyżowaniu, widziałem, jak migają światłana autostradzie.Myślałem o klekotaniu stojącej w pustym pokoju maszyny i o niesamowitymświetle zachodzącego słońca, które ten pusty pokój wypełniało.Myślałem o szybkim oddechu, jakbyjakiś elf-kulturysta ćwiczył sobie na ramionach czcionek.Widziałem oderwany od ściany, pokrytygrudkami zaschniętego kleju kawałek tapety.Próbowałem wyobrazić sobie, co się działo, nimwszedłem do pokoju.chciałem zobaczyć to.jego.Bellisa.wychodzącego z maszyny,chwytającego oderwany kawałek tapety wiszący przy drzwiach łazienki - bo była to, rozumiecie,jedyna rzecz w pokoju przypominająca papier - czepiającego się tego strzępka, odrywającego nóżkiod podłogi i oddzierającego wreszcie ten kawałek, który następnie niósł na głowie jak wielkipalmowy liść.Próbowałem wyobrazić sobie jak on.to.jak w ogóle zdołał wkręcić papier wmaszynę.Próbowałem wyobrazić sobie jeszcze wiele rzeczy [ Pobierz całość w formacie PDF ]