[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Z oddali usłyszał łoskot nadjeżdżającego pociągu.Nadeszła pora działania.Zmusił zesztywniałe członki do akcji.Działo się coś straszliwego! Ktoś obok niego poruszał się pod kocem ciem-ności.Zaszeleścił zeschły liść, potoczył się kamyk; łoskot przechodził w ryk.Jeszcze pół minuty, zarejestrował w duchu, pół minuty i ruszy.Wykonał despe-racki krok do przodu.Widział już światła pociągu.Tory prowadziły krętymszlakiem.Złote oko jakby ponownie się zamknęło; na długiej gąsienicy wago-nów oczywiście nie było żadnych świateł.%7ładnych świateł! Poczuł, jak ścina mu się krew, jakby coś w jego mózgutoczyło się jak koło.Cóż to, światła pojawiły się wszędzie wokół niego, zbliża-ły się, odcinając mu drogę do torów, świeciły między nim a pociemniałą drogą,206którą tak niedawno opuścił.A więc stało się, poczuł absolutną pewność, to cozawsze wiedział, że stanie się jednego dnia.Jeszcze nie potrafił zlokalizowaćowego fatalnego błędu, który go pogrążył to przyjdzie pózniej.Ale już umiałodczytać przyszłość.Nawet nie zdołał szybko odejść, jak to sobie zawsze obie-cywał tabletka pospiesznie podana do ust, policja pokonana w godzinietriumfu.I ironią losu to właśnie dziewczyna, którą zamierzał zniszczyć, terazniszczyła jego.Pociąg z rykiem pokonywał zakręt.Maszynista nie poczuł żadnego wstrzą-su, nie musiał zwalniać.Palacz zauważył z oburzeniem: Co też policja ma doroboty w takich miejscach.Widzisz te światła? Jaki świetny cel dla każdegobombowca z Berlina!Ciemności połknęły pociąg wraz całym pióropuszem iskier, a światła, któretak oburzyły palacza, przybliżały się.Peters miał w kieszeni rewolwer, jednakna nic mu by się nie przydał.W momencie gdy położy dziewczynę na ziemi isięgnie po broń, przemówi należąca do kogoś innego.Jedyną nadzieję dostrze-gał w niewypuszczaniu dziewczyny; nie będą strzelać, dopóki trzyma ją wramionach.Zwiatła skierowały się w górę, oślepiły go.Ktoś przyskoczył; wyrwano mujego ciężar.Potem złapano za ramiona i wykręcono je na plecy.Nieznany głostuż obok niego powtarzał bez końca: Ona jeszcze oddycha.Dzięki Bogu,dzięki Bogu!Teraz wszyscy maszerowali z powrotem do drogi.Czekał, by ktoś się ode-zwał, ale nikt nie powiedział słowa.Cisza była formą tortur.Dopiero gdy mi-nęli hałdy składu i z wysiłkiem wspinali się nierównym zboczem do drogi, ktośzauważył rozwlekłym głosem, mówiąc z nieznanym akcentem: Zwiecimy sięjak cholerna choinka.Co też policja o tym pomyśli. Masz okazję ich zapytać odrzekł inny głos, energiczny, prostacki, wy-rażający pewność siebie. Raczej długo jeszcze nie zobaczysz tak wielu funk-cjonariuszy razem, w grupie.W końcu ktoś odezwał się do niego wprost: Bardzo to sprytne z twojejstrony przyjechać tu wozem policyjnym, Peters.Dobre zagranie, chłopcze,wyśmienite.207W prywatnym saloniku wynajętym w hotelu Rosedale pani Ponsonby kładłajeden ze swych niezliczonych pasjansów, podczas gdy Sparkes siedziała obokniej, robiąc na drutach pulower z niebieskiej wełny, z przeznaczeniem dla zało-gi okrętu marynarki handlowej.Gdy dłonie pani Ponsonby jak błyskawicaprzesuwały się nad kartami, jej usta wypluwały strumień inwektyw, podejrzeń iuwag odnoszących się do trzeciego członka ich grupy. Nic nie rozumiem, Sparkes powiedziała. Co Peters knuje? Już daw-no powinien był załatwić tę dziewczynę.Czy nie zdaje sobie sprawy, że każdydodatkowy dzień jej wolności zwiększa nasze niebezpieczeństwo? Niech sięwreszcie odezwie.Jeśli nic nie dotrze w przeciągu następnych dwudziestu czte-rech godzin, musimy się zwijać.Jakby w odpowiedzi na jej słowa zadzwonił telefon.Głos recepcjonisty po-informował ją, że w holu czeka jakiś dżentelmen. Podał nazwisko? Pan Peters, madam.Twarz pani Ponsonby pociemniała z gniewu. Głupiec! powiedziała.%7łeby tu przyjeżdżać tak otwarcie.Powiedz mu, by wszedł na górę poleciławładczo recepcjoniście.Ale gdy drzwi się otwarły, to nie Peters wszedł do środka, ale mężczyzna,którego nigdy wcześniej nie widziała.Wyglądał tak pospolicie, że trudno bybyło rozpoznać w nim jedną z najwybitniejszych osobowości Scotland Yardu.Nazywał się Field. Pani Ponsonby? Mam wiadomość od Petersa.Nie była głupia; mogła nie znać jego nazwiska, ale nie miała wątpliwości, zczym przychodzi.Zresztą Field nie pozostawił jej długo w nieświadomości.Przyprowadził swoich ludzi i już wyjaśnił sytuację przerażonemu właścicie-lowi hotelu.Niedługo potem obie kobiety opuściły budynek w towarzystwiepana Fielda i jednego z jego podwładnych.Inni pozostali, by przeszukać apar-tament.19.Wreszcie wszystko się skończyło, zgroza, niebezpieczeństwo, strach, prze-dłużające się opóznienia, pytania, przesłuchania, okropne chwile w sądzie namiejscu dla świadków, złośliwości i niedowierzanie McFaddena, obrońcy, tenkoszmar, to napięcie.Proces odłożono na pewien czas, przede wszystkim po to,by dać Julii możliwość dojścia do siebie na tyle, by mogła odegrać swoją rolęgłównego świadka, a po drugie, bo McFadden, szczwany lis, świetnie wiedział,w jak niebezpiecznej sytuacji znalezliby się jego klienci, gdyby proces odbyłsię w owym pamiętnym czerwcu 1940 roku.Prawdopodobnie żaden innyczerwiec nie odbił się tak boleśnie w ludzkiej pamięci.Każdego dnia Brytyj-czycy z biciem serca otwierali gazetę lub włączali radio i codziennie dowiady-wali się o kolejnych klęskach, rozczarowaniach, o odwrotach i ostatecznej ka-pitulacji.Władze, choć zapewniły oskarżonym wszelkie świadczenia dozwolo-ne przez prawo, nie miały już wystarczającego powodu do dalszego odkładaniarozprawy sądowej i Crook wykorzystał swe atuty.Całą trójkę oskarżono ozamordowanie Sheili Campbell i, jeśli policji udałoby się postawić na swoim,inne przestępstwa złoczyńców zostałyby pominięte.Ale Crook nie zamierzałna to pozwolić.Niezwykłość tej sprawy polegała na braku bezpośrednich dowodów.%7ładnejsłużby, sąsiadów czy choćby krewnych, by podeprzeć oskarżenie.Nawet iden-tyfikacja zwłok znalezionych w piwnicy przy Radnor Road 151 okazała sięwyjątkowo kłopotliwa.Policja miała ręce związane brakiem zgłoszenia zagi-nięcia tej dziewczyny, a trójka oskarżonych jak jeden mąż wypierała się jakiej-kolwiek wiedzy na temat śmierci ofiary.Dom został wynajęty przez pośrednic-two trzeciej osoby, która, jak wykazało śledztwo, nic nie wiedziała, do czegomiał służyć i trudno było dojść jakichkolwiek powiązań między tą osobą aoskarżonymi.Dlatego też Julia stała się głównym świadkiem w sprawie.Pani209Ponsonby obstawała, że w rzeczywistości Julia to dziewczyna, o której śmierćją oskarżano.Opowiedziała swoją historyjkę niezwykle przekonująco, barwniei z rozbrajającą prostotą.Przysięgała, że tylko jedna dziewczyna przebywałapod jej dachem i ta właśnie teraz świadczyła przeciwko niej.Przedstawiałakolejnych świadków.Crook, obecny na sali sądowej jako reprezentujący Julię zresztą i tak by przyszedł przez jakiś czas pozwalał pani Ponsonby zacho-wać przewagę.Wiedział, że nadejdzie moment, gdy jej rzekoma prawdomów-ność i opanowanie nie do końca będą przemawiać na jej korzyść.Co do osobyPetersa, policja dysponowała druzgocącymi dowodami [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Z oddali usłyszał łoskot nadjeżdżającego pociągu.Nadeszła pora działania.Zmusił zesztywniałe członki do akcji.Działo się coś straszliwego! Ktoś obok niego poruszał się pod kocem ciem-ności.Zaszeleścił zeschły liść, potoczył się kamyk; łoskot przechodził w ryk.Jeszcze pół minuty, zarejestrował w duchu, pół minuty i ruszy.Wykonał despe-racki krok do przodu.Widział już światła pociągu.Tory prowadziły krętymszlakiem.Złote oko jakby ponownie się zamknęło; na długiej gąsienicy wago-nów oczywiście nie było żadnych świateł.%7ładnych świateł! Poczuł, jak ścina mu się krew, jakby coś w jego mózgutoczyło się jak koło.Cóż to, światła pojawiły się wszędzie wokół niego, zbliża-ły się, odcinając mu drogę do torów, świeciły między nim a pociemniałą drogą,206którą tak niedawno opuścił.A więc stało się, poczuł absolutną pewność, to cozawsze wiedział, że stanie się jednego dnia.Jeszcze nie potrafił zlokalizowaćowego fatalnego błędu, który go pogrążył to przyjdzie pózniej.Ale już umiałodczytać przyszłość.Nawet nie zdołał szybko odejść, jak to sobie zawsze obie-cywał tabletka pospiesznie podana do ust, policja pokonana w godzinietriumfu.I ironią losu to właśnie dziewczyna, którą zamierzał zniszczyć, terazniszczyła jego.Pociąg z rykiem pokonywał zakręt.Maszynista nie poczuł żadnego wstrzą-su, nie musiał zwalniać.Palacz zauważył z oburzeniem: Co też policja ma doroboty w takich miejscach.Widzisz te światła? Jaki świetny cel dla każdegobombowca z Berlina!Ciemności połknęły pociąg wraz całym pióropuszem iskier, a światła, któretak oburzyły palacza, przybliżały się.Peters miał w kieszeni rewolwer, jednakna nic mu by się nie przydał.W momencie gdy położy dziewczynę na ziemi isięgnie po broń, przemówi należąca do kogoś innego.Jedyną nadzieję dostrze-gał w niewypuszczaniu dziewczyny; nie będą strzelać, dopóki trzyma ją wramionach.Zwiatła skierowały się w górę, oślepiły go.Ktoś przyskoczył; wyrwano mujego ciężar.Potem złapano za ramiona i wykręcono je na plecy.Nieznany głostuż obok niego powtarzał bez końca: Ona jeszcze oddycha.Dzięki Bogu,dzięki Bogu!Teraz wszyscy maszerowali z powrotem do drogi.Czekał, by ktoś się ode-zwał, ale nikt nie powiedział słowa.Cisza była formą tortur.Dopiero gdy mi-nęli hałdy składu i z wysiłkiem wspinali się nierównym zboczem do drogi, ktośzauważył rozwlekłym głosem, mówiąc z nieznanym akcentem: Zwiecimy sięjak cholerna choinka.Co też policja o tym pomyśli. Masz okazję ich zapytać odrzekł inny głos, energiczny, prostacki, wy-rażający pewność siebie. Raczej długo jeszcze nie zobaczysz tak wielu funk-cjonariuszy razem, w grupie.W końcu ktoś odezwał się do niego wprost: Bardzo to sprytne z twojejstrony przyjechać tu wozem policyjnym, Peters.Dobre zagranie, chłopcze,wyśmienite.207W prywatnym saloniku wynajętym w hotelu Rosedale pani Ponsonby kładłajeden ze swych niezliczonych pasjansów, podczas gdy Sparkes siedziała obokniej, robiąc na drutach pulower z niebieskiej wełny, z przeznaczeniem dla zało-gi okrętu marynarki handlowej.Gdy dłonie pani Ponsonby jak błyskawicaprzesuwały się nad kartami, jej usta wypluwały strumień inwektyw, podejrzeń iuwag odnoszących się do trzeciego członka ich grupy. Nic nie rozumiem, Sparkes powiedziała. Co Peters knuje? Już daw-no powinien był załatwić tę dziewczynę.Czy nie zdaje sobie sprawy, że każdydodatkowy dzień jej wolności zwiększa nasze niebezpieczeństwo? Niech sięwreszcie odezwie.Jeśli nic nie dotrze w przeciągu następnych dwudziestu czte-rech godzin, musimy się zwijać.Jakby w odpowiedzi na jej słowa zadzwonił telefon.Głos recepcjonisty po-informował ją, że w holu czeka jakiś dżentelmen. Podał nazwisko? Pan Peters, madam.Twarz pani Ponsonby pociemniała z gniewu. Głupiec! powiedziała.%7łeby tu przyjeżdżać tak otwarcie.Powiedz mu, by wszedł na górę poleciławładczo recepcjoniście.Ale gdy drzwi się otwarły, to nie Peters wszedł do środka, ale mężczyzna,którego nigdy wcześniej nie widziała.Wyglądał tak pospolicie, że trudno bybyło rozpoznać w nim jedną z najwybitniejszych osobowości Scotland Yardu.Nazywał się Field. Pani Ponsonby? Mam wiadomość od Petersa.Nie była głupia; mogła nie znać jego nazwiska, ale nie miała wątpliwości, zczym przychodzi.Zresztą Field nie pozostawił jej długo w nieświadomości.Przyprowadził swoich ludzi i już wyjaśnił sytuację przerażonemu właścicie-lowi hotelu.Niedługo potem obie kobiety opuściły budynek w towarzystwiepana Fielda i jednego z jego podwładnych.Inni pozostali, by przeszukać apar-tament.19.Wreszcie wszystko się skończyło, zgroza, niebezpieczeństwo, strach, prze-dłużające się opóznienia, pytania, przesłuchania, okropne chwile w sądzie namiejscu dla świadków, złośliwości i niedowierzanie McFaddena, obrońcy, tenkoszmar, to napięcie.Proces odłożono na pewien czas, przede wszystkim po to,by dać Julii możliwość dojścia do siebie na tyle, by mogła odegrać swoją rolęgłównego świadka, a po drugie, bo McFadden, szczwany lis, świetnie wiedział,w jak niebezpiecznej sytuacji znalezliby się jego klienci, gdyby proces odbyłsię w owym pamiętnym czerwcu 1940 roku.Prawdopodobnie żaden innyczerwiec nie odbił się tak boleśnie w ludzkiej pamięci.Każdego dnia Brytyj-czycy z biciem serca otwierali gazetę lub włączali radio i codziennie dowiady-wali się o kolejnych klęskach, rozczarowaniach, o odwrotach i ostatecznej ka-pitulacji.Władze, choć zapewniły oskarżonym wszelkie świadczenia dozwolo-ne przez prawo, nie miały już wystarczającego powodu do dalszego odkładaniarozprawy sądowej i Crook wykorzystał swe atuty.Całą trójkę oskarżono ozamordowanie Sheili Campbell i, jeśli policji udałoby się postawić na swoim,inne przestępstwa złoczyńców zostałyby pominięte.Ale Crook nie zamierzałna to pozwolić.Niezwykłość tej sprawy polegała na braku bezpośrednich dowodów.%7ładnejsłużby, sąsiadów czy choćby krewnych, by podeprzeć oskarżenie.Nawet iden-tyfikacja zwłok znalezionych w piwnicy przy Radnor Road 151 okazała sięwyjątkowo kłopotliwa.Policja miała ręce związane brakiem zgłoszenia zagi-nięcia tej dziewczyny, a trójka oskarżonych jak jeden mąż wypierała się jakiej-kolwiek wiedzy na temat śmierci ofiary.Dom został wynajęty przez pośrednic-two trzeciej osoby, która, jak wykazało śledztwo, nic nie wiedziała, do czegomiał służyć i trudno było dojść jakichkolwiek powiązań między tą osobą aoskarżonymi.Dlatego też Julia stała się głównym świadkiem w sprawie.Pani209Ponsonby obstawała, że w rzeczywistości Julia to dziewczyna, o której śmierćją oskarżano.Opowiedziała swoją historyjkę niezwykle przekonująco, barwniei z rozbrajającą prostotą.Przysięgała, że tylko jedna dziewczyna przebywałapod jej dachem i ta właśnie teraz świadczyła przeciwko niej.Przedstawiałakolejnych świadków.Crook, obecny na sali sądowej jako reprezentujący Julię zresztą i tak by przyszedł przez jakiś czas pozwalał pani Ponsonby zacho-wać przewagę.Wiedział, że nadejdzie moment, gdy jej rzekoma prawdomów-ność i opanowanie nie do końca będą przemawiać na jej korzyść.Co do osobyPetersa, policja dysponowała druzgocącymi dowodami [ Pobierz całość w formacie PDF ]