[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wiedziała, żenie spadnie.Powoli wciągnął ją na dach.Bez sił osunęła musię w ramiona.- Boże, Miranda, już myślałem.Zamilkł, bo za nimi rozległ się trzask odciąganegozamka.Annie z trudem utrzymywała równowagę, mimoto wciąż mocno trzymała pistolet.- Za pózno - powiedział Chase.- Policja znalazłatwój ostatni list.Szukają ciebie.To koniec.291Annie opuściła pistolet.- Wiem.- Odetchnęła głęboko i spojrzała w nie-bo.- Kochałam cię, Richard.Cholernie cię kocha-łam.Uniosła broń, włożyła lufę w usta i powoli pocią-gnęła za spust.ROZDZIAA PITNASTYTym razem kwalifikacje doktora Steinera okazałysię za słabe.Do szpitala w Bass Harbor przekazanowiadomość, że specjalnym kursem promu wysłanojuż pacjentkę z raną postrzałową ramienia.Na po-kładzie Jenny B. , oprócz trzyosobowej załogi, zna-lezli się Miranda i doktor Steiner.Chase w tym czasie siedział w biurze Lorne'aTibbettsa i odpowiadał na tysiące pytań.Kiedywreszcie wyszedł z komisariatu, była druga w nocy.Prom do Bass Harbor odchodził dopiero rano, więcnie miał jak wydostać się z wyspy.Ale przynajmniejwiedział, że Miranda jest pod dobrą opieką.Zastanawiał się, gdzie spędzić noc.Na pewno nie na Chestnut Street.Nie mógłby za-snąć pod dachem Evelyn po tym wszystkim, co zro-bił rodzinie DeBolt.Czuł się wykorzeniony, odciętyod DeBoltów, Tremainów i całego dziedzictwa swo-jej przeszłości.Wsiadł do samochodu i pojechał do Rose Hill.293- Szczęśliwe zakończenia - mówiła panna St.John - nie wydarzają się same z siebie.Czasem trze-ba na nie zapracować.Chase przyjął jej radę, podaną razem z filiżankąkawy, w milczeniu.Z roztargnieniem głaskał czarnąsierść Ozziego.Do najbliższego promu do Bass Har-bor miał jeszcze dwie godziny.Kiedy panna St.John obudziła go o dziesiątej ra-no, proponując kawę i chwilę pogawędki, ucieszyłsię na jej widok, choć podejrzewał, że powodem jejwizyty nie była jedynie sąsiedzka uprzejmość.Wie-ści o wydarzeniach ostatniej nocy musiały już sięrozejść i panna St.John z pewnością była bardzozaciekawiona.Kiedy poznała już najważniejsze szczegóły, po-stanowiła wyrazić swoje zdanie, nawet jeżeli nikt jejo to nie prosił.- Miranda to wspaniała kobieta, Chase.I bardzodobra.- Wiem.- Więcej nie umiał powiedzieć.- Ale dręczą cię jakieś wątpliwości.- Po tym wszystkim, co się stało.- Ludzie mają prawo do błędów, a Miranda po-pełniła tylko jeden, z twoim bratem.Tyle że ten błąd294nie wynikał ze złych zamiarów, ale z miłości.Ze złejoceny.- Nie chodzi o to.- Chase spojrzał pannie St.John w oczy.- Mam wątpliwości, czy ona będzieumiała mi wybaczyć.To, że nazywam się Tremain.%7łe reprezentuję wszystko i wszystkich, którzy jąskrzywdzili.- Myślę, że Miranda też bardzo potrzebuje wyba-czenia.- A co ja miałbym jej wybaczyć?- Sam musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie.Chase siedział w milczeniu, głaszcząc kudłatągłowę psa.Co mam ci wybaczyć? - dumał.To, że mi pokaza-łaś, czym naprawdę jest niewinność? %7łe kazałaś mizakwestionować przekonania, w których mnie wy-chowano? %7łe dzięki tobie zrozumiałem, jaki ze mnieidiota?I to, że sprawiłaś, iż się w tobie zakochałem.Gwałtownie odstawił kawę.- Pojadę już, bo spóznię się na prom.- I co potem? - spytała panna St.John, odprowa-dzając go do drzwi.Chase uścisnął jej dłoń, dłoń mądrej kobiety.- Obiecuję, że pani pierwsza się o tym dowie -powiedział z uśmiechem.295Do odjazdu promu została jeszcze godzina, ale itak w porcie stała już długa kolejka samochodów.Chase wolał nie ryzykować.Zostawił auto na par-kingu i pieszo wszedł na prom.Po dwóch godzinach był w Bass Harbor.Jak nazłość, żadnej taksówki.Udało mu się jednak złapaćsamochód, który podrzucił go do szpitala.- Miranda Wood została wypisana godzinę temu -poinformowała go rejestratorka.Miał ochotę walić ze złością w blat, z trudem sięopanował.- Dokąd pojechali?- Nie mam pojęcia, ale może pan zapytać w dy-żurce pielęgniarek na pierwszym piętrze.Chase zerknął na zegarek.- O której odpływa prom na Shepherd's Island?- Ostatni o trzeciej.Zostało mu dwadzieścia minut.Wybiegł na ulicę,rozglądając się za taksówką, autobusem, jakimkol-wiek pojazdem na kołach.Musieli pojechać do por-tu.Miranda i doktor Steiner mogli jedynie wrócić nawyspę.Rzucił się biegiem.Od przystani dzieliły go ponadtrzy kilometry.Zawarczały silniki promu.Miranda stała przy re-lingu i patrzyła na szare wody zatoki.- Nadal uważam, że to był idiotyczny pomysł,296młoda damo - mówił z irytacją doktor Steiner, siada-jąc na ławce.- A jeżeli zaczniesz krwawić? Albowda się zakażenie? Jestem już za stary na takie rze-czy.- Nic mi nie będzie - zapewniła go spokojnie.-Naprawdę.Doktor Steiner mruczał coś do siebie o niepo-słusznych pacjentach i o tym, jak trudno być leka-rzem w dzisiejszych czasach.Miranda ledwie gosłuchała.Za dużo miała własnych problemów.Wyjechać bez pożegnania.Tak, to było rozsądneposunięcie.Spotkanie z Chase'em tylko by ją wytrą-ciło z równowagi.Musiała znalezć sobie jakieś miej-sce, gdzie w spokoju mogłaby się zastanowić, co taknaprawdę czuje.Miłość? Tak jej się wydawało.Aleprzecież już raz się pomyliła.Nie chcę znów popełnić tego samego błędu, po-nieść tych samych konsekwencji, mówiła sobie wduchu.A mimo to.Zacisnęła palce na relingu i patrzyła na wyspy woddali.Kocham go, pomyślała.Wiem to na pewno.Ale na tym nie da się zbudować przyszłości.To też była prawda.Zbyt wiele ich dzieliło.DuchRicharda.Brak zaufania.I to, że pochodziła z bied-nej dzielnicy.Była zwykłą Mirandą Wood, a dlaTremainów miało to duże znaczenie.297- Cuma dziobowa wolna! - krzyknął jeden z ma-rynarzy.Miranda przeszła na lewą burtę, żeby patrzeć nahoryzont, z którego miała się wyłonić Shepherd'sIsland.Warkot silników przybrał na sile. Jenny B.zaczęła się odsuwać od nabrzeża.- Stać! Zatrzymać prom! - rozległ się okrzyk.- Nie ma miejsc! - odpowiedział marynarz.Miranda odwróciła się i zobaczyła biegnącąwzdłuż pirsu postać.W pewnej chwili mężczyznaodbił się od nabrzeża i szaleńczym skokiem pokonałodległość dzielącą go od pokładu Jenny B..- Człowieku, czyś ty zwariował! - marynarz ażchwycił się za głowę.Chase podniósł na nogi.- Muszę z kimś porozmawiać.- Widzę, że musisz.Cholernie musisz.Miranda patrzyła, jak Chase podchodzi coraz bli-żej.- Jeżeli skręciłeś sobie kostkę - mruknął doktorSteiner - to nie myśl, że się nią teraz zajmę.- Nic mi nie jest, doktorze, ale muszę porozma-wiać z pańską pacjentką.O ile ona się zgodzi.Miranda uśmiechnęła się.- Po takim skoku nie mam wyboru.Chase wziął ją za rękę.- Chodzmy na dziób.Niepotrzebna nam publicz-ność.298Zatrzymali się przy barierce.Słony wiatr szarpałim włosy i ubrania.- Powinnaś zostać jeszcze w szpitalu.- Nie mogłabym leżeć w łóżku, wiedząc, że tylejeszcze na mnie czeka.- Mirando, wszystko już jest za nami.- Muszę się zgłosić na policję i zapłacić honora-rium prawnikowi.- To akurat może poczekać.- Ale ja nie mogę.- Wystawiła twarz do wiatru [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wiedziała, żenie spadnie.Powoli wciągnął ją na dach.Bez sił osunęła musię w ramiona.- Boże, Miranda, już myślałem.Zamilkł, bo za nimi rozległ się trzask odciąganegozamka.Annie z trudem utrzymywała równowagę, mimoto wciąż mocno trzymała pistolet.- Za pózno - powiedział Chase.- Policja znalazłatwój ostatni list.Szukają ciebie.To koniec.291Annie opuściła pistolet.- Wiem.- Odetchnęła głęboko i spojrzała w nie-bo.- Kochałam cię, Richard.Cholernie cię kocha-łam.Uniosła broń, włożyła lufę w usta i powoli pocią-gnęła za spust.ROZDZIAA PITNASTYTym razem kwalifikacje doktora Steinera okazałysię za słabe.Do szpitala w Bass Harbor przekazanowiadomość, że specjalnym kursem promu wysłanojuż pacjentkę z raną postrzałową ramienia.Na po-kładzie Jenny B. , oprócz trzyosobowej załogi, zna-lezli się Miranda i doktor Steiner.Chase w tym czasie siedział w biurze Lorne'aTibbettsa i odpowiadał na tysiące pytań.Kiedywreszcie wyszedł z komisariatu, była druga w nocy.Prom do Bass Harbor odchodził dopiero rano, więcnie miał jak wydostać się z wyspy.Ale przynajmniejwiedział, że Miranda jest pod dobrą opieką.Zastanawiał się, gdzie spędzić noc.Na pewno nie na Chestnut Street.Nie mógłby za-snąć pod dachem Evelyn po tym wszystkim, co zro-bił rodzinie DeBolt.Czuł się wykorzeniony, odciętyod DeBoltów, Tremainów i całego dziedzictwa swo-jej przeszłości.Wsiadł do samochodu i pojechał do Rose Hill.293- Szczęśliwe zakończenia - mówiła panna St.John - nie wydarzają się same z siebie.Czasem trze-ba na nie zapracować.Chase przyjął jej radę, podaną razem z filiżankąkawy, w milczeniu.Z roztargnieniem głaskał czarnąsierść Ozziego.Do najbliższego promu do Bass Har-bor miał jeszcze dwie godziny.Kiedy panna St.John obudziła go o dziesiątej ra-no, proponując kawę i chwilę pogawędki, ucieszyłsię na jej widok, choć podejrzewał, że powodem jejwizyty nie była jedynie sąsiedzka uprzejmość.Wie-ści o wydarzeniach ostatniej nocy musiały już sięrozejść i panna St.John z pewnością była bardzozaciekawiona.Kiedy poznała już najważniejsze szczegóły, po-stanowiła wyrazić swoje zdanie, nawet jeżeli nikt jejo to nie prosił.- Miranda to wspaniała kobieta, Chase.I bardzodobra.- Wiem.- Więcej nie umiał powiedzieć.- Ale dręczą cię jakieś wątpliwości.- Po tym wszystkim, co się stało.- Ludzie mają prawo do błędów, a Miranda po-pełniła tylko jeden, z twoim bratem.Tyle że ten błąd294nie wynikał ze złych zamiarów, ale z miłości.Ze złejoceny.- Nie chodzi o to.- Chase spojrzał pannie St.John w oczy.- Mam wątpliwości, czy ona będzieumiała mi wybaczyć.To, że nazywam się Tremain.%7łe reprezentuję wszystko i wszystkich, którzy jąskrzywdzili.- Myślę, że Miranda też bardzo potrzebuje wyba-czenia.- A co ja miałbym jej wybaczyć?- Sam musisz sobie odpowiedzieć na to pytanie.Chase siedział w milczeniu, głaszcząc kudłatągłowę psa.Co mam ci wybaczyć? - dumał.To, że mi pokaza-łaś, czym naprawdę jest niewinność? %7łe kazałaś mizakwestionować przekonania, w których mnie wy-chowano? %7łe dzięki tobie zrozumiałem, jaki ze mnieidiota?I to, że sprawiłaś, iż się w tobie zakochałem.Gwałtownie odstawił kawę.- Pojadę już, bo spóznię się na prom.- I co potem? - spytała panna St.John, odprowa-dzając go do drzwi.Chase uścisnął jej dłoń, dłoń mądrej kobiety.- Obiecuję, że pani pierwsza się o tym dowie -powiedział z uśmiechem.295Do odjazdu promu została jeszcze godzina, ale itak w porcie stała już długa kolejka samochodów.Chase wolał nie ryzykować.Zostawił auto na par-kingu i pieszo wszedł na prom.Po dwóch godzinach był w Bass Harbor.Jak nazłość, żadnej taksówki.Udało mu się jednak złapaćsamochód, który podrzucił go do szpitala.- Miranda Wood została wypisana godzinę temu -poinformowała go rejestratorka.Miał ochotę walić ze złością w blat, z trudem sięopanował.- Dokąd pojechali?- Nie mam pojęcia, ale może pan zapytać w dy-żurce pielęgniarek na pierwszym piętrze.Chase zerknął na zegarek.- O której odpływa prom na Shepherd's Island?- Ostatni o trzeciej.Zostało mu dwadzieścia minut.Wybiegł na ulicę,rozglądając się za taksówką, autobusem, jakimkol-wiek pojazdem na kołach.Musieli pojechać do por-tu.Miranda i doktor Steiner mogli jedynie wrócić nawyspę.Rzucił się biegiem.Od przystani dzieliły go ponadtrzy kilometry.Zawarczały silniki promu.Miranda stała przy re-lingu i patrzyła na szare wody zatoki.- Nadal uważam, że to był idiotyczny pomysł,296młoda damo - mówił z irytacją doktor Steiner, siada-jąc na ławce.- A jeżeli zaczniesz krwawić? Albowda się zakażenie? Jestem już za stary na takie rze-czy.- Nic mi nie będzie - zapewniła go spokojnie.-Naprawdę.Doktor Steiner mruczał coś do siebie o niepo-słusznych pacjentach i o tym, jak trudno być leka-rzem w dzisiejszych czasach.Miranda ledwie gosłuchała.Za dużo miała własnych problemów.Wyjechać bez pożegnania.Tak, to było rozsądneposunięcie.Spotkanie z Chase'em tylko by ją wytrą-ciło z równowagi.Musiała znalezć sobie jakieś miej-sce, gdzie w spokoju mogłaby się zastanowić, co taknaprawdę czuje.Miłość? Tak jej się wydawało.Aleprzecież już raz się pomyliła.Nie chcę znów popełnić tego samego błędu, po-nieść tych samych konsekwencji, mówiła sobie wduchu.A mimo to.Zacisnęła palce na relingu i patrzyła na wyspy woddali.Kocham go, pomyślała.Wiem to na pewno.Ale na tym nie da się zbudować przyszłości.To też była prawda.Zbyt wiele ich dzieliło.DuchRicharda.Brak zaufania.I to, że pochodziła z bied-nej dzielnicy.Była zwykłą Mirandą Wood, a dlaTremainów miało to duże znaczenie.297- Cuma dziobowa wolna! - krzyknął jeden z ma-rynarzy.Miranda przeszła na lewą burtę, żeby patrzeć nahoryzont, z którego miała się wyłonić Shepherd'sIsland.Warkot silników przybrał na sile. Jenny B.zaczęła się odsuwać od nabrzeża.- Stać! Zatrzymać prom! - rozległ się okrzyk.- Nie ma miejsc! - odpowiedział marynarz.Miranda odwróciła się i zobaczyła biegnącąwzdłuż pirsu postać.W pewnej chwili mężczyznaodbił się od nabrzeża i szaleńczym skokiem pokonałodległość dzielącą go od pokładu Jenny B..- Człowieku, czyś ty zwariował! - marynarz ażchwycił się za głowę.Chase podniósł na nogi.- Muszę z kimś porozmawiać.- Widzę, że musisz.Cholernie musisz.Miranda patrzyła, jak Chase podchodzi coraz bli-żej.- Jeżeli skręciłeś sobie kostkę - mruknął doktorSteiner - to nie myśl, że się nią teraz zajmę.- Nic mi nie jest, doktorze, ale muszę porozma-wiać z pańską pacjentką.O ile ona się zgodzi.Miranda uśmiechnęła się.- Po takim skoku nie mam wyboru.Chase wziął ją za rękę.- Chodzmy na dziób.Niepotrzebna nam publicz-ność.298Zatrzymali się przy barierce.Słony wiatr szarpałim włosy i ubrania.- Powinnaś zostać jeszcze w szpitalu.- Nie mogłabym leżeć w łóżku, wiedząc, że tylejeszcze na mnie czeka.- Mirando, wszystko już jest za nami.- Muszę się zgłosić na policję i zapłacić honora-rium prawnikowi.- To akurat może poczekać.- Ale ja nie mogę.- Wystawiła twarz do wiatru [ Pobierz całość w formacie PDF ]