[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Skręcała powoli na wschód.Zbliżali się do miasteczka Powell.Naprzeciwległym brzegu wznosiła się pionowo ściana skalna.- Może ty w ogóle nie lubisz ludzi? - zapytała Tori.- A ty?- Raczej lubię.- No cóż, żyjemy w wolnym kraju.Każdy ma prawo mieć własną opinię.Może kiedyśzmienię zdanie, ale teraz nie namawiaj mnie do tego.Nie podejmę takiego wysiłku.Nie mamna to wystarczająco dużo siły.- Nagle poczuł ogromne zmęczenie.Przeżarty rdzą znakdrogowy informował, że kiedy miną zakręt, znajdą się w Powell.Osiągnęli cel uciążliwejpodróży, a adrenalina, która trzymała go w napięciu przez całą drogę, powoli przestawaładziałać.Tori pokręciła głową.Cole jest samotnikiem.Tak samo, jak jego ojciec.- Przynajmniej dobrze, że nie ma śniegu - zauważyła, patrząc na rzekę.- Tak.Ma dziś być powyżej dziesięciu stopni.Przynajmniej tak wynika z radiowejprognozy pogody.- Cole spojrzał w niebo.Nie było deszczowych chmur.- Zapowiadali, że popołudniu ma padać.- Jaki więc mamy plan? - zmieniła temat.Jeszcze wczoraj wieczorem, kiedy jechali zpółnocnej części Wisconsin przez Minneapolis, żeby dostać się na trasę międzystanową numer90, próbowała go nakłonić do zmiany zdania.Chciała go przekonać, żeby najpierw załatwiłsprawę kasety, a pózniej jechał szukać ojca, ale nawet nie chciał jej słuchać.Teraz Torizmieniła taktykę.Twierdziła, że ma takie same szanse znalezienia ojca w miasteczku, jakbyszukał igły w stogu siana wielkości.stanu Montana.On upierał się, że ma plan, ale niezamierza się z nią dzielić szczegółami.Teraz, kiedy byli na miejscu, chciała się dowiedzieć, czyta wyczerpująca podróż miała jakiś sens.- Cole, mów.Muszę wiedzieć.Cole sięgnął po leżące na tablicy rozdzielczej okulary przeciwsłoneczne.Włożył je, boprzedzierające się między szczytami gór słońce raziło w oczy.- Mam w portfelu zdjęcie ojca.Jest stare, ale nie mógł się bardzo zmienić od czasu,kiedy zostało zrobione.Pokażemy je ludziom z miasteczka.Miejmy nadziej ę, że ktoś gorozpozna.Nie ma tu dużo mieszkańców.W Nowym Jorku pewnie udałoby się ich wszystkichzmieścić w jednym bloku.Tori otworzyła usta.- To jest twój cały plan? Stare zdjęcie, które chcesz pokazać gromadce obcych ludzi? Ipo to przejechałeś prawie tysiąc sześćset kilometrów?- Dla dokładności, z Hubbard do Powell jest więcej niż tysiąc sześćset kilometrów.Nienawidziła tych odpowiedzi.Wiedziała, że takie odbijanie piłeczki to jego sposób nadanie jej do zrozumienia, że nie ma zamiaru rozmawiać o istotnych sprawach, ale mimowszystko, irytowało jato.Cole skierował samochód na parking pod supersamem generała.Objęła głowę obydwiema rękami.Czuła, że zaczyna ją boleć.- Kiedy spotkałam się z twoim ojcem w Powell, ojciec był w przebraniu.Spotkaliśmysiew tym miejscu.- Pokazała restaurację po drugiej stronie drogi.- Nie chciał, żeby ktoś gorozpoznał.Jestem pewna, że cały czas mu na tym zależy.Założę się, że nie biegał główną ulicąogłaszając wszystkim napotkanym ludziom, jak się nazywa.Możesz uważać, że jestem głupia -dodała z kwaśną miną - ale tak mi się wydaje.- Masz lepszy pomysł? - Cole usiłował nad sobą panować, ale takie gadanie trwało całąnoc i jego cierpliwość powoli się kończyła.- Tak - odparła.- Jedzmy na najbliższe lotnisko i wsiądzmy do samolotu, który naszawiezie do Nowego Jorku.- Nic, tylko Nowy Jork.- Cole jęknął i sięgnął na tylne siedzenie po leżący tam plecak.W środku była taśma z Dealey.Nie spuszczał z niej oka ani na moment.Pociągnął za klamkę iwyskoczył z jeepa.- Tak, właśnie Nowy Jork! - Tori również wysiadła z samochodu i podeszła do Cole a,stojącego przed jeepem.- Obudz się, Cole! Zastanów się przez chwilę.Masz w plecaku kasetę znagraniem jednego z najważniejszych momentów w historii tego kraju.- Złapała go za kołnierzkurtki.- Wrócimy tu poszukać twojego ojca, obiecuję ci to.- Myślałem, że byliście.obydwoje zaangażowani w jakiś związek.- Wciąż nie mógłprzełknąć słowa kochankowie.- Co z tego?- Sądziłem, że zechcesz upewnić się, czy nic mu nie jest.- Chcę, ale nie mam bladego pojęcia, co możemy tu zdziałać.Chyba tylko niepotrzebniewpakować się w tarapaty.Ojciec sam się znajdzie, kiedy zechce, żeby go znaleziono.Wiem, żepotrafi sam się o siebie troszczyć.I że jeżeli nie chce być znaleziony, to nikt go nie znajdzie.Cole próbował uwolnić się od wciąż trzymającej go za kołnierz Tori, ale nie puściła go.- Cole, nie wiemy nawet, kto może go śledzić, ani kto cię ścigał na Manhattanie, kiedyzabrali ci pierwsząkasetę.- Zrobiła pauzę, dając mu szansę na wyjaśnienia, ale nie powiedziałani słowa.- Wcale nie jestem taka nieczuła.Wiem, że twoim zdaniem zależy mi tylko nakarierze.Przyznaję, że to dla mnie ważne, ale myślę również o tobie.Właśnie tego życzyłbysobie Jim, mogę przysiąc.Chciał, żebyś dostał pieniądze i żebym ja przekazała kasetę ludziomz mojej firmy Zależało mu na tym, żebym odniosła sukces w pracy.Nie mówiłam ci tego, aletaka jest prawda.Wszystko tak zorganizował.- Cole nie odezwał się.- Najpierw zawieziemykasetę do Nowego Jorku, a potem zgłosimy się na policję.Albo, jeszcze lepiej, do FBI.Cole,znajdziemy go.Będziemy tak długo szukać, aż go znajdziemy.- Nie możemy się zgłosić w FBI - powiedział zgaszonym głosem Cole - ani iść napolicję.- Dlaczego nie?- Bo to na polecenie rządu ojciec jest śledzony.Ja zresztą też - dodał.Tori zrobiłazdziwioną minę.- Nie chciałem cię straszyć - ciągnął Cole - ale to ludzie z rządu chcą zdobyć to, co mamw plecaku.Jeżeli mam właściwe informacje, w sprawę zaangażowani są najwyżsi urzędnicypaństwowi.Szukająmnie.Nie mogę pokazać się ani w FBI, ani na policji.Aresztowaliby mnienatychmiast, posadzili za jakąś wymyśloną zbrodnię, skonfiskowaliby kasetę i nigdy nikt niedowiedziałby się nawet, że ona istnieje.Tori puściła wreszcie kołnierz Cole a i uderzyła obydwiema rękami w maskę jeepa.- Otóż to! - powiedziała głośno.- I właśnie dlatego chcę odtransportować kasetę wbezpieczne miejsce.Natychmiast!Pochylił się nad nią tak, że ich twarze dzieliło tylko parę centymetrów [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Skręcała powoli na wschód.Zbliżali się do miasteczka Powell.Naprzeciwległym brzegu wznosiła się pionowo ściana skalna.- Może ty w ogóle nie lubisz ludzi? - zapytała Tori.- A ty?- Raczej lubię.- No cóż, żyjemy w wolnym kraju.Każdy ma prawo mieć własną opinię.Może kiedyśzmienię zdanie, ale teraz nie namawiaj mnie do tego.Nie podejmę takiego wysiłku.Nie mamna to wystarczająco dużo siły.- Nagle poczuł ogromne zmęczenie.Przeżarty rdzą znakdrogowy informował, że kiedy miną zakręt, znajdą się w Powell.Osiągnęli cel uciążliwejpodróży, a adrenalina, która trzymała go w napięciu przez całą drogę, powoli przestawaładziałać.Tori pokręciła głową.Cole jest samotnikiem.Tak samo, jak jego ojciec.- Przynajmniej dobrze, że nie ma śniegu - zauważyła, patrząc na rzekę.- Tak.Ma dziś być powyżej dziesięciu stopni.Przynajmniej tak wynika z radiowejprognozy pogody.- Cole spojrzał w niebo.Nie było deszczowych chmur.- Zapowiadali, że popołudniu ma padać.- Jaki więc mamy plan? - zmieniła temat.Jeszcze wczoraj wieczorem, kiedy jechali zpółnocnej części Wisconsin przez Minneapolis, żeby dostać się na trasę międzystanową numer90, próbowała go nakłonić do zmiany zdania.Chciała go przekonać, żeby najpierw załatwiłsprawę kasety, a pózniej jechał szukać ojca, ale nawet nie chciał jej słuchać.Teraz Torizmieniła taktykę.Twierdziła, że ma takie same szanse znalezienia ojca w miasteczku, jakbyszukał igły w stogu siana wielkości.stanu Montana.On upierał się, że ma plan, ale niezamierza się z nią dzielić szczegółami.Teraz, kiedy byli na miejscu, chciała się dowiedzieć, czyta wyczerpująca podróż miała jakiś sens.- Cole, mów.Muszę wiedzieć.Cole sięgnął po leżące na tablicy rozdzielczej okulary przeciwsłoneczne.Włożył je, boprzedzierające się między szczytami gór słońce raziło w oczy.- Mam w portfelu zdjęcie ojca.Jest stare, ale nie mógł się bardzo zmienić od czasu,kiedy zostało zrobione.Pokażemy je ludziom z miasteczka.Miejmy nadziej ę, że ktoś gorozpozna.Nie ma tu dużo mieszkańców.W Nowym Jorku pewnie udałoby się ich wszystkichzmieścić w jednym bloku.Tori otworzyła usta.- To jest twój cały plan? Stare zdjęcie, które chcesz pokazać gromadce obcych ludzi? Ipo to przejechałeś prawie tysiąc sześćset kilometrów?- Dla dokładności, z Hubbard do Powell jest więcej niż tysiąc sześćset kilometrów.Nienawidziła tych odpowiedzi.Wiedziała, że takie odbijanie piłeczki to jego sposób nadanie jej do zrozumienia, że nie ma zamiaru rozmawiać o istotnych sprawach, ale mimowszystko, irytowało jato.Cole skierował samochód na parking pod supersamem generała.Objęła głowę obydwiema rękami.Czuła, że zaczyna ją boleć.- Kiedy spotkałam się z twoim ojcem w Powell, ojciec był w przebraniu.Spotkaliśmysiew tym miejscu.- Pokazała restaurację po drugiej stronie drogi.- Nie chciał, żeby ktoś gorozpoznał.Jestem pewna, że cały czas mu na tym zależy.Założę się, że nie biegał główną ulicąogłaszając wszystkim napotkanym ludziom, jak się nazywa.Możesz uważać, że jestem głupia -dodała z kwaśną miną - ale tak mi się wydaje.- Masz lepszy pomysł? - Cole usiłował nad sobą panować, ale takie gadanie trwało całąnoc i jego cierpliwość powoli się kończyła.- Tak - odparła.- Jedzmy na najbliższe lotnisko i wsiądzmy do samolotu, który naszawiezie do Nowego Jorku.- Nic, tylko Nowy Jork.- Cole jęknął i sięgnął na tylne siedzenie po leżący tam plecak.W środku była taśma z Dealey.Nie spuszczał z niej oka ani na moment.Pociągnął za klamkę iwyskoczył z jeepa.- Tak, właśnie Nowy Jork! - Tori również wysiadła z samochodu i podeszła do Cole a,stojącego przed jeepem.- Obudz się, Cole! Zastanów się przez chwilę.Masz w plecaku kasetę znagraniem jednego z najważniejszych momentów w historii tego kraju.- Złapała go za kołnierzkurtki.- Wrócimy tu poszukać twojego ojca, obiecuję ci to.- Myślałem, że byliście.obydwoje zaangażowani w jakiś związek.- Wciąż nie mógłprzełknąć słowa kochankowie.- Co z tego?- Sądziłem, że zechcesz upewnić się, czy nic mu nie jest.- Chcę, ale nie mam bladego pojęcia, co możemy tu zdziałać.Chyba tylko niepotrzebniewpakować się w tarapaty.Ojciec sam się znajdzie, kiedy zechce, żeby go znaleziono.Wiem, żepotrafi sam się o siebie troszczyć.I że jeżeli nie chce być znaleziony, to nikt go nie znajdzie.Cole próbował uwolnić się od wciąż trzymającej go za kołnierz Tori, ale nie puściła go.- Cole, nie wiemy nawet, kto może go śledzić, ani kto cię ścigał na Manhattanie, kiedyzabrali ci pierwsząkasetę.- Zrobiła pauzę, dając mu szansę na wyjaśnienia, ale nie powiedziałani słowa.- Wcale nie jestem taka nieczuła.Wiem, że twoim zdaniem zależy mi tylko nakarierze.Przyznaję, że to dla mnie ważne, ale myślę również o tobie.Właśnie tego życzyłbysobie Jim, mogę przysiąc.Chciał, żebyś dostał pieniądze i żebym ja przekazała kasetę ludziomz mojej firmy Zależało mu na tym, żebym odniosła sukces w pracy.Nie mówiłam ci tego, aletaka jest prawda.Wszystko tak zorganizował.- Cole nie odezwał się.- Najpierw zawieziemykasetę do Nowego Jorku, a potem zgłosimy się na policję.Albo, jeszcze lepiej, do FBI.Cole,znajdziemy go.Będziemy tak długo szukać, aż go znajdziemy.- Nie możemy się zgłosić w FBI - powiedział zgaszonym głosem Cole - ani iść napolicję.- Dlaczego nie?- Bo to na polecenie rządu ojciec jest śledzony.Ja zresztą też - dodał.Tori zrobiłazdziwioną minę.- Nie chciałem cię straszyć - ciągnął Cole - ale to ludzie z rządu chcą zdobyć to, co mamw plecaku.Jeżeli mam właściwe informacje, w sprawę zaangażowani są najwyżsi urzędnicypaństwowi.Szukająmnie.Nie mogę pokazać się ani w FBI, ani na policji.Aresztowaliby mnienatychmiast, posadzili za jakąś wymyśloną zbrodnię, skonfiskowaliby kasetę i nigdy nikt niedowiedziałby się nawet, że ona istnieje.Tori puściła wreszcie kołnierz Cole a i uderzyła obydwiema rękami w maskę jeepa.- Otóż to! - powiedziała głośno.- I właśnie dlatego chcę odtransportować kasetę wbezpieczne miejsce.Natychmiast!Pochylił się nad nią tak, że ich twarze dzieliło tylko parę centymetrów [ Pobierz całość w formacie PDF ]