[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jego opowieść sprawiła, że ją rozśmieszył.Nawet zrobiło się jej trochę go żal.Obrzuciła Lorenza spojrzeniem odstóp do głów: ogo​lo​na głowa, skórza​na kurt​ka, czar​ne spodnie cy​ga​ret​ki, czap​ka z dasz​kiem.To nie był dobry moment na zaczynanie dyskusji ideologicznych.Najpierw musiała zrozumieć, z kim miała doczy​nie​nia.Kim stał się Lo​ren​zo w ciągu tych wszyst​kich lat, kie​dy się nie wi​dzie​li.— Czu​jesz się już le​piej? — za​py​tał na​gle.— Je​steś trochę bla​da.— Tak, nie wiem, dla​cze​go ze​mdlałam, cza​sem mi się to zda​rza.— Dobrze ci, nawet nie wiesz, ile razy w ostatnimczasie chciałem stracić przytomność… A le nigdy mi sięto nieuda​wało.Lorenzo rozejrzał się wokół.Na ścianie sali widniał czerwony napis: „Kolektyw”, a przy nim symbol sierpai młota,którego oczy​wiście nie mogło za​braknąć, oraz pełno pla​katów ko​mu​ni​stycz​nych ido​li.— Kto to?— Nie znasz Che Gu​eva​ry?— Wiesz, jak to jest.W ostatnim czasie jestem ciągle albo w siłowni, albo w katolickich szkołach, a on, zdaje się,nie jest atletą ani wie​leb​nym…— Żar​tu​jesz so​bie, wiesz do​sko​na​le, kim on jest.— Do​bra, wiem, ale nie widzę po​wo​du, dla którego miałbym so​bie po​wie​sić jego por​tret nad łóżkiem…— To bo​ha​ter re​wo​lu​cji i nasz au​to​ry​tet.— Wasz, czy​li czyj?— Nasz, czy​li tych, którzy wierzą, że mogą jesz​cze zmie​nić co​kol​wiek w sys​te​mie.— To chy​ba trochę prze​sta​rzała kon​cep​cja? Nie przy​po​mi​na za bar​dzo wy​da​rzeń z ’68?— Na pew​no wy nie dążycie do tych sa​mych celów, nie przyświe​cają wam te same ideały.O ile w ogóle je ma​cie.— Czekaj, czekaj, wcale nie ma żadnego wy… Domagam się traktowania mnie jako osobę niezależną od moichko​legów z kla​sy i od ich prze​ko​nań, które rze​czy​wiście, muszę przy​znać, nie są zbyt głębo​kie.— Są zwykłymi, gównia​ny​mi fa​szy​sta​mi.— Nie mu​sisz być taka ostra.Myślę, że na​wet oni sami do końca nie wiedzą, co chcą sobą re​pre​zen​to​wać.— Chy​ba nie po​win​nam tu​taj być, po​win​nam po​szu​kać Car​la…— Kiedy widziałem go ostatnim razem, stał przy scenie i palił skręta wielkości trzyletniego dziecka… Myślę, że mógłtego nie przeżyć.A gne​se zaśmiała się, po czym obo​je za​mil​kli.— Idzie​my stąd? — za​py​tał Lo​ren​zo.— Dokąd? Jest czwar​ta rano.— No właśnie, dokładnie za godzinę i dwadzieścia pięć minut wschodzi słońce.Chyba nie chcesz przegapić takiegowi​do​wi​ska…Na zewnątrz świat wyglądał nierealnie, jakby zatrzymał się w miejscu, wszędzie panowała spokojna atmosfera:żad​nych odgłosów, hałasów, żad​nych lu​dzi na uli​cyi na chod​ni​kach.— Myślisz, że wszy​scy umar​li i my je​steśmy je​dy​ny​mi oca​lałymi?— To byłaby tra​ge​dia.— Jak to? Nie cieszyłabyś się, że zostałabyś ze mną sama? Ostatni przedstawiciele gatunku ludzkiego, moglibyśmyzbu​do​wać pod​wa​li​ny dla no​wej myśli, albo wejśćw kon​takt z no​wy​mi for​ma​mi życia…— Wolałabym spędzić resztę mo​ich dni z trzygłowym zie​lo​nym ufo​lud​kiem.— Skąd w to​bie ta złośliwość? To ja po​wi​nie​nem się na cie​bie gnie​wać… Tym ra​zem to ty zniknęłaś.— Proszę cię, nie za​czy​naj​my tego te​ma​tu.Spójrz tam… nowa for​ma życia.A gne​se wska​zała na mężczyznę, który właśnie otwie​rał bar, i uśmiechnęła się.— Twój po​ato​mo​wy plan nie wy​pa​lił.Dokąd idzie​my?Szli już dość długo, kręcąc się pomiędzy wąski​mi ulicz​ka​mi sta​re​go mia​sta.— W moje ulubione miejsce.Kiedy jestem trochę przybity, idę tam i od razu czuję się lepiej.Szkoda, że nie zawszetam jest — po​wie​dział enig​ma​tycz​nie.— Co masz na myśli? To miej​sce, które cho​dzi?— Nie.— Więc?— Nie bądź taka nie​cier​pli​wa.Je​steś gor​sza niż kie​dyś, wiesz?— W ja​kim sen​sie?— O wie​le bar​dziej agre​syw​na, bar​dziej skraj​na…No i co stało się z two​imi włosa​mi?A gnese instynktownie przejechała dłonią po odkrytym karku, nad którym układały się krótko ścięte, kruczoczarnewłosy, które czyniły ją podobną do Valentinydi Crepax.Po skończeniu gimnazjum postanowiła zmienić swój styl,decydując się na nową fryzurę: krótką, zdecydowaną, ale bardzo kobiecą.Przystrzyżenie włosów na karku dopełniałodzieła – było to wte​dy bar​dzo mod​ne i na​wet dziew​czy​ny z długi​mi włosa​mi goliły so​bie kawałek głowy.— Dla​cze​go? Nie po​do​bają ci się?— Tak, nie, to zna​czy jest ci do twa​rzy w no​wej fry​zu​rze… ale two​je włosy były ta​kie ślicz​ne…— Car​lo uważa, że są sexy.Lorenzo zatrzymał się oszołomiony, A gnese zrobiła kilka kroków do przodu, po czym odwróciła się i zobaczyła, żenie podążał za nią.— Nie mów mi, że z nim sy​piasz?Lorenzo wpatrywał się w nią wzrokiem, który nagle stał się niewinny i bezbronny.Dobrze mu wychodziło –pomyślała A gne​se – uda​wa​nie bez​bron​nej isto​ty.— Jesz​cze nie.— Jesz​cze nie zna​czy, że masz taki za​miar… Masz za​miar iść do łóżka z dre​dem?— On nie jest dre​dem, ma imię.Tak, mam taki za​miar!— Już to robiłaś? Byłaś w łóżku z kimś in​nym?A gne​se za​czer​wie​niła się mi​mo​wol​nie i zaczęła ma​sze​ro​wać przed nim wściekła.— Chy​ba nie py​tasz mnie o to poważnie.— Ja​sne, że py​tam poważnie.Co w tym złego? Zna​my się od dziec​ka.— To nie upo​ważnia cię do za​da​wa​nia pytań do​tyczących mo​je​go życia sek​su​al​ne​go.— OK, czy​li nie robiłaś tego.A gnese spoglądała zdenerwowana na zuchwałą minę chłopaka i musiała przyznać, że jego bezczelność czyniła gojesz​cze bar​dziej pociągającym.— To nie two​ja spra​wa i szcze​rze mówiąc, nie ro​zu​miem, dla​cze​go cię to tak in​te​re​su​je.— Dla​cze​go? Dla​te​go, że zasługu​jesz na kogoś dużo lep​sze​go… Je​steś in​te​li​gent​na, miła, mogłabyś mieć każdego!— Miła jest przy​miot​ni​kiem, którego nie znoszę.— Masz rację, chciałem po​wie​dzieć: piękna.Na​wetw krótkich włosach.— Je​steś nie​możliwy.— Dla​cze​go?— Prędzej byś umarł, niż po​wie​dział mi jakiś kom​ple​ment.— Nie wiem, skąd ci przyszła do głowy taka myśl.— W każdym ra​zie, co cię ob​cho​dzi, czy sy​piamz Car​lem?— Nie rozumiem, co ci się może podobać w kimś, kto robi sobie coś tak niemożliwego na głowie tylko po to, żebytańczyć reggae albo naśladować afrykańskie plemiona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl