[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Znowu tousłyszałam.Kaszlała jakaś kobieta.Ktoś schodził schodami w dół ibył ju\ w krypcie.Obawiając się, \e zamknie bramę, wymknęłam sięstamtąd i przebiegłam przez przejście, chowając się w pogrą\onej wkompletnych ciemnościach niszy.Dało się w niej wyczuć mocną wońwilgotnej ziemi i jeszcze czegoś.Gdy kobieta przemieszczała się po przejściu równoległym do alejki,którą tu przyszłam, po filarach mignął jej cień.W odległości kilkumetrów ode mnie przeszła siostra Roche.Miała na sobie grubąwełnianą marynarkę, czarne d\insy i niosła coś, co wyglądało nabodhran.To prawdopodobnie ona kręciła się na zewnątrz, kiedy tuprzyjechałam.Jakby wyczuwając, \e coś jest nie w porządku, zatrzymała się, cofnęłao kilka kroków i spojrzała w moim kierunku.- Wstawaj! - warknęła.Serce mi zamarło.Roche podeszła bli\ej.Powoli przesunęłam się wokół zewnętrznegofilara, prawie wychodząc się na przejście.Znajdowała się pod łukiem po przeciwnej stronie niszy, jej postaćrysowała się na znajdującym się za nią świetle.Dzieliło nas tylkokilka metrów ciemności.- Henry, ty leniwa świnio - zaczęła utyskiwać - jest robota dozrobienia.Nie czas spać.- Przez moment wydawało mi się, \eznalazłam się z powrotem w pokoju siostry Gabriel.Czy oni wszyscyposzaleli? stanęło między mną a siostrą Roche, zasłaniając jąCoś \ywegozupełnie.Gdy istota burczała z rozdra\nieniem, \e zakłócono jejspokój, schowałam się głębiej za filar.Zakonnica mówiła dalej.- Sprowadz go, zanim przyjdą pozostali.Henry wydał z siebie odgłos ssania, zupełnie jakby łykał ślinę.344Gdy tylko ciskający gromy głos siostry Roche zaczął się oddalać,biegiem wróciłam na schody krypty.W ręku ściskałam gotowy dou\ycia młotek.Zatrzymałam się, by przyło\yć ucho do drzwi prowadzących zpowrotem do domostwa, gdy\ usłyszałam jakieś głosy.Rzeczywiście -zbli\ały się: w moim kierunku.Spróbowałam otworzyć drzwi doklasztoru, lecz były zamknięte.Z bijącym sercem wbiegłam na schodyprowadzące do wie\y.Otwarte.Zamknęłam drzwi za sobą, gdy siostraCampion weszła na półpiętro, rozmawiając z kimś,, kto szedł za nią.Domknęłam drzwi i oparłam się na nich po drugiej stronie, nawypadek gdyby próbowali przez nie przejść.Lecz jej głos ucichł, gdyweszła do kościoła.Znowu znalazłam się w ciemnościach.Gdy moje oczy sięprzystosowały, ujrzałam nad sobą punkt światła.Patrzyłam nagwiazdę przez wysoko umieszczone w ścianie okno.Wyglądało na to,\e mgła zniknęła.Włączyłam latarkę i zobaczyłam, \e znajduję się wwąskim przejściu prowadzącym przez ścianę transeptu w kierunkuwie\y.Idąc wzdłu\ niego, dotarłam do spiralnej kamiennej klatkischodowej, która najprawdopodobniej wiła się do góry a\: po dachwie\y.Zaczęłam wspinać się po schodach, martwiąc się, czy drzwi nadach będą otwarte i czy sam dach będzie w dobrym stanie.Zatrzymałam się, by złapać oddech i by przypomnieć samej sobie, \esą wa\niejsze powody do zmartwienia.Drzwi na dach zwisały na zawiasach.Ostro\nie pojawiłam się nawykładanym płytkami dachu pod niebem, na którego ciemnym tlejaśniała jedna gwiazda - Wenus.Lecz pod wie\ą, daleko jak okiemsięgnąć, rozciągała się chmura.Przeszłam uwa\nie dookoła wciętegogzymsu, lecz mgły nie było tylko na blankach.Wtedy dwie rzeczy zaczęły dziać się równocześnie.Niebo naswojej południowo-wschodniej krawędzi, pod Wenus, pojaśniało idelikatny wietrzyk; zaczął zgarniać wierzchnią warstwę mgły.Wydawało mi się, \e usłyszałam hałas, więc rozejrzałam się.Leczbył to tylko szmer suchych liści wirujących w rogu, w którym zostałyuwięzione od jesieni.Potem dostrzegłam coś przy drzwiachprowadzących do klatki schodowej.Nie spadły one z przegnitychzawiasów.Zostały odłamane w wyniku niedawnej walki.345W tym momencie zdałam sobie sprawę, \e Gallagher był martwy.Osunęłam się na płytki i oparłam o jeden z blanków gzymsu.Nahoryzoncie niebo stało się bledsze i przybrało kolor płaszcza Madonny,spod którego widać było kremową suknię zabarwioną ró\em.Było poósmej rano.Wstałam znowu i zauwa\yłam, \e dookoła opactwa warstwa mgłystała się du\o cieńsza.Niebieskoszara chmura nadal wisiała nad brzegamirzeki wzdłu\ jej biegu.Lecz teraz mogłam dostrzec Newgrange, które zdaleka wyglądało jak latający nad chmurami talerz.Niebo nade mną zaczęło błyszczeć.Zbłąkane chmury, jak wyciągniętekłębki wełny, rozbłysły na ró\owo.Słońce szykowało się, by wzejść ioświetlić całą dolinę.Po drugiej stronie Newgrange nabierałocieplejszego odcienia wraz ze zmieniającym się światłem.Nagie drzewa,rosnące wzdłu\ horyzontu, stały się wyrazniejsze, gdy kula słońcaukazała się za nimi.Słońce pojawiło się na grzbiecie wzniesienia.Odwróciłam głowę wstronę Newgrange i oczom mym ukazał się niezwykły widok - odbity zkomory snop światła dzielił mgłę jak biblijny palec Bo\y, ozłacając jąi rozświetlając od kopca po Boyne.W tym czasie drzewa i pooranebruzdami pasmo wzniesienia rozproszyły światło słoneczne na promieniewszelkich rozmiarów.Rozciągnęły się one wachlarzowato nad mojągłową, prześwitując przez słabnącą mgłę pomiędzy opactwem a rzeką.Z daleka dobiegał mnie dzwięk podobny do teatralnych grzmotów -metaliczne dudnienie i brzęczenie.Wtem światło w wejściu Newgrangezaczęło migotać, wystrzeliwując złociste wiązki światła, jak deszcz strzałprzechwytujących nadchodzące promienie ponad powierzchnią wody.Odblaski z rzeki dołączyły teraz do sieci światła zbudowanej ponad Boyne.Przez nią, w wykrzywionych spiralach przepływała do góry mgiełka,przypominająca dusze idące do nieba.Wtedy z grobowca zaczęły wyłaniać się jakieś cienie.Najpierwwyglądały jak załamania światła w powietrzu, stworzone przez światłow wejściu.Pózniej zaczęły przypominać zakapturzonych mnichów, bynastępnie przeobrazić się na otwartym terenie, naprzeciwko kopca, wspowite welonami członkinie zakonu szpitalniczek.Uczestniczkiceremonii zgromadziły się w kole.346Poczułam, jakbym została wysłana w wehikule czasu.Czy tak się towszystko odbywało tysiąc lat temu? Czy zakon w jakiś sposóbodziedziczył rytuały budowniczych grobowców i powtarzał je, jak onito robili przez wieki - nie w dzień przesilenia, lecz nawet jeszczedokładniej, bardziej bluznierczo. To ciągle działa w Bo\e Narodzenie,prawda?", zapytał mnie Sam Sakamoto, a jego słowa nabrały terazzłowrogiego znaczenia.Niemniej jednak, był to imponujący pokaz teatralny.Przyszło mi dogłowy pytanie: Je\eli zakonnice" wkraczały na scenę jak aktorzy, wjaki sposób udało im się dostać do teatru? Raczej nie przez głównewejście.Teraz stały nieruchomo i zwrócone ku słońcu podniosły ramiona wformie powitania.Otaczał je blask, więc trudno było określić ich liczbę.Metaliczne dudnienie najwyrazniej osiągało punkt kulminacyjny.Brzmiało jak rezonujące cymbały lub gong [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Znowu tousłyszałam.Kaszlała jakaś kobieta.Ktoś schodził schodami w dół ibył ju\ w krypcie.Obawiając się, \e zamknie bramę, wymknęłam sięstamtąd i przebiegłam przez przejście, chowając się w pogrą\onej wkompletnych ciemnościach niszy.Dało się w niej wyczuć mocną wońwilgotnej ziemi i jeszcze czegoś.Gdy kobieta przemieszczała się po przejściu równoległym do alejki,którą tu przyszłam, po filarach mignął jej cień.W odległości kilkumetrów ode mnie przeszła siostra Roche.Miała na sobie grubąwełnianą marynarkę, czarne d\insy i niosła coś, co wyglądało nabodhran.To prawdopodobnie ona kręciła się na zewnątrz, kiedy tuprzyjechałam.Jakby wyczuwając, \e coś jest nie w porządku, zatrzymała się, cofnęłao kilka kroków i spojrzała w moim kierunku.- Wstawaj! - warknęła.Serce mi zamarło.Roche podeszła bli\ej.Powoli przesunęłam się wokół zewnętrznegofilara, prawie wychodząc się na przejście.Znajdowała się pod łukiem po przeciwnej stronie niszy, jej postaćrysowała się na znajdującym się za nią świetle.Dzieliło nas tylkokilka metrów ciemności.- Henry, ty leniwa świnio - zaczęła utyskiwać - jest robota dozrobienia.Nie czas spać.- Przez moment wydawało mi się, \eznalazłam się z powrotem w pokoju siostry Gabriel.Czy oni wszyscyposzaleli? stanęło między mną a siostrą Roche, zasłaniając jąCoś \ywegozupełnie.Gdy istota burczała z rozdra\nieniem, \e zakłócono jejspokój, schowałam się głębiej za filar.Zakonnica mówiła dalej.- Sprowadz go, zanim przyjdą pozostali.Henry wydał z siebie odgłos ssania, zupełnie jakby łykał ślinę.344Gdy tylko ciskający gromy głos siostry Roche zaczął się oddalać,biegiem wróciłam na schody krypty.W ręku ściskałam gotowy dou\ycia młotek.Zatrzymałam się, by przyło\yć ucho do drzwi prowadzących zpowrotem do domostwa, gdy\ usłyszałam jakieś głosy.Rzeczywiście -zbli\ały się: w moim kierunku.Spróbowałam otworzyć drzwi doklasztoru, lecz były zamknięte.Z bijącym sercem wbiegłam na schodyprowadzące do wie\y.Otwarte.Zamknęłam drzwi za sobą, gdy siostraCampion weszła na półpiętro, rozmawiając z kimś,, kto szedł za nią.Domknęłam drzwi i oparłam się na nich po drugiej stronie, nawypadek gdyby próbowali przez nie przejść.Lecz jej głos ucichł, gdyweszła do kościoła.Znowu znalazłam się w ciemnościach.Gdy moje oczy sięprzystosowały, ujrzałam nad sobą punkt światła.Patrzyłam nagwiazdę przez wysoko umieszczone w ścianie okno.Wyglądało na to,\e mgła zniknęła.Włączyłam latarkę i zobaczyłam, \e znajduję się wwąskim przejściu prowadzącym przez ścianę transeptu w kierunkuwie\y.Idąc wzdłu\ niego, dotarłam do spiralnej kamiennej klatkischodowej, która najprawdopodobniej wiła się do góry a\: po dachwie\y.Zaczęłam wspinać się po schodach, martwiąc się, czy drzwi nadach będą otwarte i czy sam dach będzie w dobrym stanie.Zatrzymałam się, by złapać oddech i by przypomnieć samej sobie, \esą wa\niejsze powody do zmartwienia.Drzwi na dach zwisały na zawiasach.Ostro\nie pojawiłam się nawykładanym płytkami dachu pod niebem, na którego ciemnym tlejaśniała jedna gwiazda - Wenus.Lecz pod wie\ą, daleko jak okiemsięgnąć, rozciągała się chmura.Przeszłam uwa\nie dookoła wciętegogzymsu, lecz mgły nie było tylko na blankach.Wtedy dwie rzeczy zaczęły dziać się równocześnie.Niebo naswojej południowo-wschodniej krawędzi, pod Wenus, pojaśniało idelikatny wietrzyk; zaczął zgarniać wierzchnią warstwę mgły.Wydawało mi się, \e usłyszałam hałas, więc rozejrzałam się.Leczbył to tylko szmer suchych liści wirujących w rogu, w którym zostałyuwięzione od jesieni.Potem dostrzegłam coś przy drzwiachprowadzących do klatki schodowej.Nie spadły one z przegnitychzawiasów.Zostały odłamane w wyniku niedawnej walki.345W tym momencie zdałam sobie sprawę, \e Gallagher był martwy.Osunęłam się na płytki i oparłam o jeden z blanków gzymsu.Nahoryzoncie niebo stało się bledsze i przybrało kolor płaszcza Madonny,spod którego widać było kremową suknię zabarwioną ró\em.Było poósmej rano.Wstałam znowu i zauwa\yłam, \e dookoła opactwa warstwa mgłystała się du\o cieńsza.Niebieskoszara chmura nadal wisiała nad brzegamirzeki wzdłu\ jej biegu.Lecz teraz mogłam dostrzec Newgrange, które zdaleka wyglądało jak latający nad chmurami talerz.Niebo nade mną zaczęło błyszczeć.Zbłąkane chmury, jak wyciągniętekłębki wełny, rozbłysły na ró\owo.Słońce szykowało się, by wzejść ioświetlić całą dolinę.Po drugiej stronie Newgrange nabierałocieplejszego odcienia wraz ze zmieniającym się światłem.Nagie drzewa,rosnące wzdłu\ horyzontu, stały się wyrazniejsze, gdy kula słońcaukazała się za nimi.Słońce pojawiło się na grzbiecie wzniesienia.Odwróciłam głowę wstronę Newgrange i oczom mym ukazał się niezwykły widok - odbity zkomory snop światła dzielił mgłę jak biblijny palec Bo\y, ozłacając jąi rozświetlając od kopca po Boyne.W tym czasie drzewa i pooranebruzdami pasmo wzniesienia rozproszyły światło słoneczne na promieniewszelkich rozmiarów.Rozciągnęły się one wachlarzowato nad mojągłową, prześwitując przez słabnącą mgłę pomiędzy opactwem a rzeką.Z daleka dobiegał mnie dzwięk podobny do teatralnych grzmotów -metaliczne dudnienie i brzęczenie.Wtem światło w wejściu Newgrangezaczęło migotać, wystrzeliwując złociste wiązki światła, jak deszcz strzałprzechwytujących nadchodzące promienie ponad powierzchnią wody.Odblaski z rzeki dołączyły teraz do sieci światła zbudowanej ponad Boyne.Przez nią, w wykrzywionych spiralach przepływała do góry mgiełka,przypominająca dusze idące do nieba.Wtedy z grobowca zaczęły wyłaniać się jakieś cienie.Najpierwwyglądały jak załamania światła w powietrzu, stworzone przez światłow wejściu.Pózniej zaczęły przypominać zakapturzonych mnichów, bynastępnie przeobrazić się na otwartym terenie, naprzeciwko kopca, wspowite welonami członkinie zakonu szpitalniczek.Uczestniczkiceremonii zgromadziły się w kole.346Poczułam, jakbym została wysłana w wehikule czasu.Czy tak się towszystko odbywało tysiąc lat temu? Czy zakon w jakiś sposóbodziedziczył rytuały budowniczych grobowców i powtarzał je, jak onito robili przez wieki - nie w dzień przesilenia, lecz nawet jeszczedokładniej, bardziej bluznierczo. To ciągle działa w Bo\e Narodzenie,prawda?", zapytał mnie Sam Sakamoto, a jego słowa nabrały terazzłowrogiego znaczenia.Niemniej jednak, był to imponujący pokaz teatralny.Przyszło mi dogłowy pytanie: Je\eli zakonnice" wkraczały na scenę jak aktorzy, wjaki sposób udało im się dostać do teatru? Raczej nie przez głównewejście.Teraz stały nieruchomo i zwrócone ku słońcu podniosły ramiona wformie powitania.Otaczał je blask, więc trudno było określić ich liczbę.Metaliczne dudnienie najwyrazniej osiągało punkt kulminacyjny.Brzmiało jak rezonujące cymbały lub gong [ Pobierz całość w formacie PDF ]