[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Zdawało się też,że bez żadnego wzoru albo schematu.Spojrzałem na Sophie.- To nie ty.?- Nie, oczywiście, że nie! Kiedy przyszłam tutaj ostatnim razem, ich nie było! - mówiłaszczerze oburzona, zatem nie miałem do czynienia z jakąś jej kolejną niespodzianką.- Mogłoje wykopać zwierzę?Przykucnąłem obok najbliższego dołu, nieco mniejszego od pozostałych, jak gdybyporzuconego w trakcie kopania.Krawędzie dołu stanowiły efekt precyzyjnych pionowychcięć łopaty.Na dnie zwijała się równo odcięta połowa dżdżownicy.Prawie usłyszałem głosWainwrighta: Limbricus terrestris.Zbytnie komplikowanie szkodzi".- Wykopano je szpadlem - oznajmiłem, prostując się.- Gdzie leżała Tina Williams?- O, tutaj.- Sophie wskazała płachetek ziemi, nieporuszony, porośnięty trawą i wrzosem.Doły były nieregularnie wykopane wokół niego.- Jesteś pewna?- Jestem.Kiedy pierwszy raz tutaj wróciłam, kupiłam sobie mapę turystyczną, żebypozaznaczać współrzędne.Potem już nigdy jej nie potrzebowałam.- Podeszła i stanęła obokmnie.- To był Monk, prawda?Nie odpowiedziałem: dobrze wiedzieliśmy, że mógł to zrobić tylko jeden człowiek.%7ładen z tych otworów nie był wystarczająco duży na grób.Bardziej przypominały topornepróby wykopów badawczych, takich jak wykonany przez Wainwrighta, kiedy znalezliśmymartwego borsuka.- Nie rozumiem, dlaczego Monk miałby tutaj kopać? - zapytała Sophie, rozglądając sięwokół z niepokojem.- To musi mieć coś wspólnego z grobami.Zawsze mi mówiłaś, że mógł mówić prawdę,kiedy twierdził, że nie potrafi sobie przypomnieć, gdzie są mogiły.Może jednak miałaś rację.- Nie o to mi chodziło.Mnie wcale nie zaskakuje, że nie potrafił odnalezć mogił po takdługim czasie, jeśli ich szukał.Ale dlaczego w ogóle miałby ich szukać?O tym akurat nie pomyślałem.Nie było niczego niezwykłego w tym, że mordercywykopywali ofiary i grzebali je gdzie indziej, czasem więcej niż raz.Jednak zazwyczaj robilito w panice, wiedzeni paranoicznym przymusem ukrycia dowodów.Tutaj coś takiego niepasowało.Monk przyznał się do morderstw, a miejsce pochówku Zoe i Lindsey Bennett odośmiu lat pozostawało nieznane.Po co teraz ich szukać, przekopując pół torfowiska?Przyłapałem się na tym, że znowu wpatruję się w dżdżownicę, próbującą uparcie zagłębićsię w ziemi.Coś w niej nie dawało mi spokoju.A potem sobie uświadomiłem co.Dżdżownice, nawet te przecięte, nie pozostają długo na powierzchni.Albo szybko sięzagrzebią, albo zostaną zjedzone.Ta jednak się jeszcze nie ukryła.Dół w którym leżała, byłmniejszy od innych.Jakby kopiący przerwał w połowie lub.- Musimy iść.- powiedziałem.Sophie się nie poruszyła.Patrzyła na wrzosowisko.- David.?Podążyłem za jej spojrzeniem.Nie więcej niż sto metrów dalej stała nieruchomo iobserwowała nas jakaś postać.Pojawiła się jakby znikąd.W pobliżu nie było krzaków aniskał, za którymi ten ktoś mógłby się ukrywać.Tak naprawdę w coraz bledszym świetle dniawidzieliśmy właściwie tylko sylwetkę, nieruchomą pośród mgły unoszącej się znad ziemi.Była straszliwie znajoma.Szerokie ramiona wieńczyła blada kula głowy.W jednej chwili wszystko jakby zamarło.A potem postać ruszyła w naszą stronę.Złapałem Sophie za rękę.- Chodz.- O Boże, to on, prawda? To jest Monk!- Po prostu idz.Okazało się, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić.Wrzos czepiał się butów jak drutkolczasty, białe macki mgły rozchodziły się po ciemniejącym torfowisku niczym ogromnapajęczyna.I znowu przydałaby się nam lepsza widoczność.Teraz każdy krok stawał sięzdradliwy.Jeśli któreś z nas upadnie albo skręci kostkę.Nie myśl o tym.Trzymałem Sophie za rękę, pchając ją w stronę ścieżki.Na drodzeledwie było widać samochód, taki maleńki, kolorowy sześcian niknący w zmierzchu.Ażścisnęło mnie w dołku, kiedy zobaczyłem, jak bardzo odległy się wydaje.Kusiło, abyzignorować ścieżkę, ruszyć na przełaj, przez torfowisko.Jednak taka trasa, chociaż krótsza,mogła oznaczać przedzieranie się przez wrzosy i trzęsawisko.Wtedy szlibyśmy jeszczedłużej, a w coraz słabszym świetle dnia nie chciałem podejmować takiego ryzyka.Kiedy ponownie się obejrzałem, zarówno mnie, jak i Sophie brakowało już oddechu.Postać znalazła się bliżej, skracając dystans.Nie rozpraszaj się.Idz.Odwróciłem z powrotemgłowę, skupiając się na ścieżce przed nami.Nie było sensu telefonować po pomoc.Nawetjeśli był tu zasięg, i tak nikt by się nie zjawił na czas.Potykaliśmy się na kępach bagiennejtrawy przypominającej trzciny, a buty chlupotały w błocie i zbierającej się pod nim wody.Zaryzykowałem kolejne spojrzenie za siebie.Zobaczyłem, że tamta postać już nie idzieza nami.Teraz planowała nas dopaść, zanim dotrzemy do ścieżki.Szła na przełaj poprzeztorfowisko, w stronę drogi.On chciał pierwszy dotrzeć do samochodu.Dostrzegła to również Sophie.- David.! - wydyszała.- Wiem.Po prostu idz.Zcieżka była już wabiąco blisko, jednak po dotarciu do niej musieliśmy jeszcze wrócić nadrogę.Ten, kto za nami podążał, nie musiał iść aż tak daleko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Zdawało się też,że bez żadnego wzoru albo schematu.Spojrzałem na Sophie.- To nie ty.?- Nie, oczywiście, że nie! Kiedy przyszłam tutaj ostatnim razem, ich nie było! - mówiłaszczerze oburzona, zatem nie miałem do czynienia z jakąś jej kolejną niespodzianką.- Mogłoje wykopać zwierzę?Przykucnąłem obok najbliższego dołu, nieco mniejszego od pozostałych, jak gdybyporzuconego w trakcie kopania.Krawędzie dołu stanowiły efekt precyzyjnych pionowychcięć łopaty.Na dnie zwijała się równo odcięta połowa dżdżownicy.Prawie usłyszałem głosWainwrighta: Limbricus terrestris.Zbytnie komplikowanie szkodzi".- Wykopano je szpadlem - oznajmiłem, prostując się.- Gdzie leżała Tina Williams?- O, tutaj.- Sophie wskazała płachetek ziemi, nieporuszony, porośnięty trawą i wrzosem.Doły były nieregularnie wykopane wokół niego.- Jesteś pewna?- Jestem.Kiedy pierwszy raz tutaj wróciłam, kupiłam sobie mapę turystyczną, żebypozaznaczać współrzędne.Potem już nigdy jej nie potrzebowałam.- Podeszła i stanęła obokmnie.- To był Monk, prawda?Nie odpowiedziałem: dobrze wiedzieliśmy, że mógł to zrobić tylko jeden człowiek.%7ładen z tych otworów nie był wystarczająco duży na grób.Bardziej przypominały topornepróby wykopów badawczych, takich jak wykonany przez Wainwrighta, kiedy znalezliśmymartwego borsuka.- Nie rozumiem, dlaczego Monk miałby tutaj kopać? - zapytała Sophie, rozglądając sięwokół z niepokojem.- To musi mieć coś wspólnego z grobami.Zawsze mi mówiłaś, że mógł mówić prawdę,kiedy twierdził, że nie potrafi sobie przypomnieć, gdzie są mogiły.Może jednak miałaś rację.- Nie o to mi chodziło.Mnie wcale nie zaskakuje, że nie potrafił odnalezć mogił po takdługim czasie, jeśli ich szukał.Ale dlaczego w ogóle miałby ich szukać?O tym akurat nie pomyślałem.Nie było niczego niezwykłego w tym, że mordercywykopywali ofiary i grzebali je gdzie indziej, czasem więcej niż raz.Jednak zazwyczaj robilito w panice, wiedzeni paranoicznym przymusem ukrycia dowodów.Tutaj coś takiego niepasowało.Monk przyznał się do morderstw, a miejsce pochówku Zoe i Lindsey Bennett odośmiu lat pozostawało nieznane.Po co teraz ich szukać, przekopując pół torfowiska?Przyłapałem się na tym, że znowu wpatruję się w dżdżownicę, próbującą uparcie zagłębićsię w ziemi.Coś w niej nie dawało mi spokoju.A potem sobie uświadomiłem co.Dżdżownice, nawet te przecięte, nie pozostają długo na powierzchni.Albo szybko sięzagrzebią, albo zostaną zjedzone.Ta jednak się jeszcze nie ukryła.Dół w którym leżała, byłmniejszy od innych.Jakby kopiący przerwał w połowie lub.- Musimy iść.- powiedziałem.Sophie się nie poruszyła.Patrzyła na wrzosowisko.- David.?Podążyłem za jej spojrzeniem.Nie więcej niż sto metrów dalej stała nieruchomo iobserwowała nas jakaś postać.Pojawiła się jakby znikąd.W pobliżu nie było krzaków aniskał, za którymi ten ktoś mógłby się ukrywać.Tak naprawdę w coraz bledszym świetle dniawidzieliśmy właściwie tylko sylwetkę, nieruchomą pośród mgły unoszącej się znad ziemi.Była straszliwie znajoma.Szerokie ramiona wieńczyła blada kula głowy.W jednej chwili wszystko jakby zamarło.A potem postać ruszyła w naszą stronę.Złapałem Sophie za rękę.- Chodz.- O Boże, to on, prawda? To jest Monk!- Po prostu idz.Okazało się, że łatwiej powiedzieć, niż zrobić.Wrzos czepiał się butów jak drutkolczasty, białe macki mgły rozchodziły się po ciemniejącym torfowisku niczym ogromnapajęczyna.I znowu przydałaby się nam lepsza widoczność.Teraz każdy krok stawał sięzdradliwy.Jeśli któreś z nas upadnie albo skręci kostkę.Nie myśl o tym.Trzymałem Sophie za rękę, pchając ją w stronę ścieżki.Na drodzeledwie było widać samochód, taki maleńki, kolorowy sześcian niknący w zmierzchu.Ażścisnęło mnie w dołku, kiedy zobaczyłem, jak bardzo odległy się wydaje.Kusiło, abyzignorować ścieżkę, ruszyć na przełaj, przez torfowisko.Jednak taka trasa, chociaż krótsza,mogła oznaczać przedzieranie się przez wrzosy i trzęsawisko.Wtedy szlibyśmy jeszczedłużej, a w coraz słabszym świetle dnia nie chciałem podejmować takiego ryzyka.Kiedy ponownie się obejrzałem, zarówno mnie, jak i Sophie brakowało już oddechu.Postać znalazła się bliżej, skracając dystans.Nie rozpraszaj się.Idz.Odwróciłem z powrotemgłowę, skupiając się na ścieżce przed nami.Nie było sensu telefonować po pomoc.Nawetjeśli był tu zasięg, i tak nikt by się nie zjawił na czas.Potykaliśmy się na kępach bagiennejtrawy przypominającej trzciny, a buty chlupotały w błocie i zbierającej się pod nim wody.Zaryzykowałem kolejne spojrzenie za siebie.Zobaczyłem, że tamta postać już nie idzieza nami.Teraz planowała nas dopaść, zanim dotrzemy do ścieżki.Szła na przełaj poprzeztorfowisko, w stronę drogi.On chciał pierwszy dotrzeć do samochodu.Dostrzegła to również Sophie.- David.! - wydyszała.- Wiem.Po prostu idz.Zcieżka była już wabiąco blisko, jednak po dotarciu do niej musieliśmy jeszcze wrócić nadrogę.Ten, kto za nami podążał, nie musiał iść aż tak daleko [ Pobierz całość w formacie PDF ]