[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Neil przysunął usta do drzwi. Harry? Harry, jesteś tam?Jeżeli padła jakaś odpowiedz, była zbyt cicha, aby dało się jąusłyszeć. Harry, to ja, Neil Sloan.Jesteś tam? Nic ci się nie stało?Nie otrzymawszy odpowiedzi, Neil cofnął się i z całej siły kopnąłw drzwi.Zamek służył jedynie zapewnieniu prywatności, drzwi niemiały mocnego rygla i po trzech kopniakach puściły.77Dziwne, że ten, kto wyrwał pierwsze, znacznie mocniejsze drzwi,nie wyłamał także tych.Neil podszedł do progu, ale wzdrygnął się i odwrócił gwałtownie.Rysy jego twarzy wykrzywiło przerażenie i odraza.Próbował zatrzymać Molly, aby nie ujrzała tego, co zobaczył, nieudało mu się to jednak.%7ładen widok nie mógł być gorszy od owegostraszliwego dnia, kiedy miała osiem lat.Pozbawiony oczu, z głową wydrążoną jak lampa z dyni, HarryCorrigan siedział na podłodze, oparty o wannę.Ssał krótkolufą sa-mopowtarzalną strzelbę z pistoletową rękojeścią.Czując mdłości, Molly odwróciła się szybko. Nie mógł przestać rozpaczać mruknął Neil.Z początku nie rozumiała, co jej mąż miał na myśli, ale po chwilidotarło do niej, że mimo wszystkiego, co dotychczas widział, próbu-je wypierać fakty. Harry nie zabił się z powodu Calisty powiedziała. Scho-wał się w łazience i rozwalił sobie łeb, aby nie stanąć twarzą wtwarz z tym, co wyłamało drzwi do sypialni.Bezpośredniość stwierdzenia rozwalił sobie łeb sprawiła, żeNeil się wzdrygnął, a jego twarz, blada jak papier od chwili, gdy uj-rzał martwego sąsiada, zrobiła się szara. Kiedy usłyszeli strzał dodała Molly wiedzieli, co zrobił,i przestali się nim interesować. Oni. wyszeptał zamyślony i popatrzył na sufit, jakbyprzypomniał sobie olbrzymią opadającą masę, którą poczuł kilka go-dzin temu. Ale dlaczego nie strzelił.do nich?Podejrzewając, że odpowiedz na to pytanie może znajdować sięgdzieś w tym domu, Molly ruszyła w stronę korytarza.Dalsze prze-szukiwanie piętra nie przyniosło nic ciekawego.Aż do schodów odtyłu.Wąskie stopnie schodziły stromo do pokoiku obok kuchni, z któ-rego można było wyjść na podwórze.78Najwyrazniej pierwsze spotkanie Harry'ego Corrigana z nie-pożądanymi gośćmi miało miejsce właśnie tam.Był uzbrojony wstrzelbę i użył jej na schodach wiele razy.Zrut ponadgryzał ściany iwyrwał kawałki drewna ze schodów.Wchodząc tyłem na piętro, Harry ostrzeliwał się.Biorąc poduwagę rozrzut strzałów, w tak ciasnej przestrzeni nie mógł nie trafićw przeciwnika, ale ani na schodach, ani u ich stóp nie leżało żadneciało.Nigdzie nie było też śladów krwi.Stali u szczytu schodów, wahając się przed zejściem nimi na dół. Do czego on strzelał? spytał Neil. Do duchów?Molly pokręciła głową. To nie duch wyrwał drzwi sypialni z zawiasów. A co mogło przejść przez ogień ze strzelby? Nie wiem.I może wcale nie chcę wiedzieć. Molly odwróci-ła się. Chodzmy stąd.Wrócili drogą, którą przyszli.Kiedy okrążali leżące na korytarzudrzwi sypialni, światła zamigotały nagle i zgasły.11Na korytarzu nie było okien, więc nie rozświetlał go blask świe-cącego deszczu.Panowała tu całkowita czerń korytarzy ze snów ośmierci, o podziemnych miejscach wiecznego spoczynku.Ciągle jeszcze uczyli się nowego zachowania, koniecznego w tejpogodowej apokalipsie, i Molly, nie umiejąc jeszcze wszystkiegoprzewidzieć, zostawiła latarkę w samochodzie.W ciemnościach zaczął narastać dziwny szelest, przypominającyrozpościeranie i przygotowywanie do lotu pozbawionych piór mem-branowych skrzydeł.Molly próbowała przekonać samą siebie, że tona pewno Neil, przeszukujący kieszenie płaszcza.Pojawienie się promienia latarki dowiodło, że miała rację.Wypu-ściła wstrzymywane powietrze.Mrok w korytarzu nie sprawiał wrażenia zwykłej ciemności, rzą-dzonej przez prawa fizyki, był jak przypominająca sadzę esencja na-macalnego zła [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Neil przysunął usta do drzwi. Harry? Harry, jesteś tam?Jeżeli padła jakaś odpowiedz, była zbyt cicha, aby dało się jąusłyszeć. Harry, to ja, Neil Sloan.Jesteś tam? Nic ci się nie stało?Nie otrzymawszy odpowiedzi, Neil cofnął się i z całej siły kopnąłw drzwi.Zamek służył jedynie zapewnieniu prywatności, drzwi niemiały mocnego rygla i po trzech kopniakach puściły.77Dziwne, że ten, kto wyrwał pierwsze, znacznie mocniejsze drzwi,nie wyłamał także tych.Neil podszedł do progu, ale wzdrygnął się i odwrócił gwałtownie.Rysy jego twarzy wykrzywiło przerażenie i odraza.Próbował zatrzymać Molly, aby nie ujrzała tego, co zobaczył, nieudało mu się to jednak.%7ładen widok nie mógł być gorszy od owegostraszliwego dnia, kiedy miała osiem lat.Pozbawiony oczu, z głową wydrążoną jak lampa z dyni, HarryCorrigan siedział na podłodze, oparty o wannę.Ssał krótkolufą sa-mopowtarzalną strzelbę z pistoletową rękojeścią.Czując mdłości, Molly odwróciła się szybko. Nie mógł przestać rozpaczać mruknął Neil.Z początku nie rozumiała, co jej mąż miał na myśli, ale po chwilidotarło do niej, że mimo wszystkiego, co dotychczas widział, próbu-je wypierać fakty. Harry nie zabił się z powodu Calisty powiedziała. Scho-wał się w łazience i rozwalił sobie łeb, aby nie stanąć twarzą wtwarz z tym, co wyłamało drzwi do sypialni.Bezpośredniość stwierdzenia rozwalił sobie łeb sprawiła, żeNeil się wzdrygnął, a jego twarz, blada jak papier od chwili, gdy uj-rzał martwego sąsiada, zrobiła się szara. Kiedy usłyszeli strzał dodała Molly wiedzieli, co zrobił,i przestali się nim interesować. Oni. wyszeptał zamyślony i popatrzył na sufit, jakbyprzypomniał sobie olbrzymią opadającą masę, którą poczuł kilka go-dzin temu. Ale dlaczego nie strzelił.do nich?Podejrzewając, że odpowiedz na to pytanie może znajdować sięgdzieś w tym domu, Molly ruszyła w stronę korytarza.Dalsze prze-szukiwanie piętra nie przyniosło nic ciekawego.Aż do schodów odtyłu.Wąskie stopnie schodziły stromo do pokoiku obok kuchni, z któ-rego można było wyjść na podwórze.78Najwyrazniej pierwsze spotkanie Harry'ego Corrigana z nie-pożądanymi gośćmi miało miejsce właśnie tam.Był uzbrojony wstrzelbę i użył jej na schodach wiele razy.Zrut ponadgryzał ściany iwyrwał kawałki drewna ze schodów.Wchodząc tyłem na piętro, Harry ostrzeliwał się.Biorąc poduwagę rozrzut strzałów, w tak ciasnej przestrzeni nie mógł nie trafićw przeciwnika, ale ani na schodach, ani u ich stóp nie leżało żadneciało.Nigdzie nie było też śladów krwi.Stali u szczytu schodów, wahając się przed zejściem nimi na dół. Do czego on strzelał? spytał Neil. Do duchów?Molly pokręciła głową. To nie duch wyrwał drzwi sypialni z zawiasów. A co mogło przejść przez ogień ze strzelby? Nie wiem.I może wcale nie chcę wiedzieć. Molly odwróci-ła się. Chodzmy stąd.Wrócili drogą, którą przyszli.Kiedy okrążali leżące na korytarzudrzwi sypialni, światła zamigotały nagle i zgasły.11Na korytarzu nie było okien, więc nie rozświetlał go blask świe-cącego deszczu.Panowała tu całkowita czerń korytarzy ze snów ośmierci, o podziemnych miejscach wiecznego spoczynku.Ciągle jeszcze uczyli się nowego zachowania, koniecznego w tejpogodowej apokalipsie, i Molly, nie umiejąc jeszcze wszystkiegoprzewidzieć, zostawiła latarkę w samochodzie.W ciemnościach zaczął narastać dziwny szelest, przypominającyrozpościeranie i przygotowywanie do lotu pozbawionych piór mem-branowych skrzydeł.Molly próbowała przekonać samą siebie, że tona pewno Neil, przeszukujący kieszenie płaszcza.Pojawienie się promienia latarki dowiodło, że miała rację.Wypu-ściła wstrzymywane powietrze.Mrok w korytarzu nie sprawiał wrażenia zwykłej ciemności, rzą-dzonej przez prawa fizyki, był jak przypominająca sadzę esencja na-macalnego zła [ Pobierz całość w formacie PDF ]