[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Inne eksplozje, mniejsze, skaczÄ…ce, Å›wiszczÄ…ce, nastÄ…piÅ‚y po pierwszej.Senator ujrzaÅ‚w wyobrazni skutki tego kataklizmu: powierzchniÄ™ ziemi rozdartÄ…, wyrzucajÄ…cÄ… z siebie dymi ogieÅ„ w tysiÄ…cznych pÅ‚omykach, ogarniajÄ…cych wszystko dokoÅ‚a.Pocisk musiaÅ‚ wybuchnąć gdzieÅ› blisko, może nasamym placyku bateryjnym.WyszedÅ‚ co prÄ™dzej z zakrywki", myÅ›lÄ…c, że ujrzy straszliwy widok poszarpanych trupów, i zobaczyÅ‚ syna, któryuÅ›miechaÅ‚ siÄ™ rozmawiajÄ…c z Desnoyers'em i zapalajÄ…c cygaro.Nic! ArtylerzyÅ›ci spokojnie nabijali wielkie dziaÅ‚o.Spojrzeli w górÄ™ na chwilÄ™, gdy przelatywaÅ‚ pocisk nieprzyjacielski, i pracowali dalej. MusiaÅ‚ paść o jakie trzysta metrów dalej rzekÅ‚ René spokojnie.Senator, umysÅ‚ wrażliwy, poczuÅ‚ nagle w sobie bohaterskÄ… ufność.Nie warto byÅ‚o troszczyć siÄ™ tak o wÅ‚asneniebezpieczeÅ„stwo, gdy inni ludzie, równi mu, choć inaczej ubrani, zdawali siÄ™ nie widzieć niebezpieczeÅ„stwa.I gdy nadlatywaÅ‚y nowe pociski, ginÄ…ce gdzieÅ› w gajach z wypryskami krateru, pozostaÅ‚ u boku syna, bez żadnejoznaki wzruszenia prócz lekkiego uginania siÄ™ nóg.ZdawaÅ‚o mu siÄ™ teraz, że tylko pociski francuskie, ponieważ sÄ… wÅ‚asne" , trafiajÄ… w ceÅ‚ i zabijajÄ….Inne byÅ‚y obowiÄ…zane przelatywać i ginąć gdzieÅ› w oddali, ze zbÄ™dnym zgoÅ‚ahaÅ‚asem.Z takich zÅ‚udzeÅ„ tworzy siÄ™ mÄ™stwo.,,I to wszystko" zdawaÅ‚y siÄ™ mówić jego oczy.Z niejakim wstydem przypomniaÅ‚ sobie ucieczkÄ™ do zakrywki".Teraz byÅ‚ zdolny żyć tutaj podobnie jak René.Jednakże pociski niemieckie stawaÅ‚y siÄ™ coraz czÄ™stsze.Już nie ginęły gdzieÅ› w lasach; wybuchy ich byÅ‚y coraz bliższe.Dwaj oficerowie zamienili spojrzenia.Polecono im czuwać nad bezpieczeÅ„stwem znakomitego goÅ›cia. Zaczyna być ciepÅ‚o rzekÅ‚ jeden z nich.René, jak gdyby odgadujÄ…c ich myÅ›li, zabieraÅ‚ siÄ™ do odejÅ›cia: %7Å‚egnaj, tatusiu." MógÅ‚ być potrzebnym w swojejbaterii.Senator chciaÅ‚ go zatrzymać, chciaÅ‚ przedÅ‚użyć spotkanie, ale natknÄ…Å‚ siÄ™ na coÅ› twardego i nieugiÄ™tego, coodpychaÅ‚o wszelki wpÅ‚yw.Senatorska godność maÅ‚o znaczyÅ‚a wÅ›ród ludzi przywykÅ‚ych do dyscypliny. %7Å‚egnaj, synu mój!.Powodzenia.PamiÄ™taj, kim jesteÅ›.I ojciec rozpÅ‚akaÅ‚ siÄ™ w objÄ™ciach syna.UbolewaÅ‚ w milczeniu nad krótkoÅ›ciÄ… spotkania; myÅ›laÅ‚ o niebezpieczeÅ„stwachczyhajÄ…cych na jedynaka w każdej chwili i na każdym miejscu.Gdy René zniknÄ…Å‚, obaj oficerowie naglili do poÅ›piechu.ZciemniaÅ‚o siÄ™ już, a mieli przybyć przed nocÄ… do pewnegooznaczonego punktu.ZstÄ™powali bokiem z góry w dół, a nad ich gÅ‚owami przelatywaÅ‚y wysoko pociskinieprzyjacielskie.NiezadÅ‚ugo natrafili na grupy armat.Rozproszone byÅ‚y po lesie, ukryte pod stosami gaÅ‚Ä™zi niby uwiÄ…zane psy, któreszczekajÄ…, podnoszÄ…c w górÄ™ szare pyski.Wielkie dziaÅ‚a ryczaÅ‚y z poważnymi przestankami.Ta stalowa sfora darÅ‚a siÄ™bez najmniejszej przerwy w swej wrzaskliwej wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci.ByÅ‚o tego mnóstwo; wystrzaÅ‚y nastÄ™powaÅ‚y z zawrotnÄ…szybkoÅ›ciÄ… i zlewaÅ‚y siÄ™ w jeden, jak zlewajÄ… siÄ™ ze sobÄ… miliardy pojedynczych punkcików, by utworzyć jednÄ… Å›cisÅ‚Ä…liniÄ™.Dowódcy, ogÅ‚uszeni haÅ‚asem, darli siÄ™ ze swej strony, wymachujÄ…c rÄ™koma przy wydawaniu rozkazów.ArmatyÅ›lizgaÅ‚y siÄ™ po swych nieruchomych Å‚ożach, wysuwajÄ…c siÄ™ i cofajÄ…c jak automatyczne pistolety.Każdy strzaÅ‚ wyrzucaÅ‚pusty Å‚adunek, wprowadzajÄ…c niezwÅ‚ocznie nowy pocisk w dymiÄ…cy otwór.Za bateriami powietrze falowaÅ‚o jak wzburzone morze.Za każdym wystrzaÅ‚em senator i, jego towarzysz doznawaliuczucia, że ich jakaÅ› niewidzialna pięść grzmotnęła w piersi i pcha w tyÅ‚.Musieli przystosować oddech do rytmuwystrzałów.Na jedno mgnienie oka pomiÄ™dzy dwoma wystrzaÅ‚ami przenikaÅ‚a ich nieznoÅ›na, dÅ‚awiÄ…ca pustka.Desnoyers podziwiaÅ‚ niezmordowane ujadanie psów.ZnaÅ‚ dobrze ich ukÄ…szenia, dziaÅ‚ajÄ…ce na odlegÅ‚ość wielukilometrów.TkwiÅ‚y jeszcze Å›wieże w jego biednym zamku.Senatorowi zaÅ› wydawaÅ‚o siÄ™, że szeregi armat zawodziÅ‚y jakiÅ› jednotonny, dziki Å›piew, podobny do tych, jakimimusiaÅ‚y być hymny wojenne ludzkoÅ›ci w czasach przedhistorycznych.Ta muzyka tonów suchych, ogÅ‚uszajÄ…cych,gorÄ…czkowych, budziÅ‚a w nich obydwóch coÅ›, co Å›pi na dnie wszystkich dusz: dzikość dalekich przodków.PowietrzenapeÅ‚niaÅ‚o siÄ™ cierpkÄ…, bestialsko odurzajÄ…cÄ… woniÄ….Ta woÅ„ wybuchów wciskaÅ‚a siÄ™ do mózgu przez usta, uszy i oczy.Doznawali podobnego oszoÅ‚omienia jak kierownicy armat, którzy wrzeszczeli i wymachiwali rÄ™koma wÅ›ród ciÄ…gÅ‚egogrzmotu.Puste Å‚adunki tworzyÅ‚y w tyle armat jakby gÄ™sty pÅ‚aszcz.Ognia!.zawsze ognia! Dobrze ich tam podlewać krzyczeli dowódcy. Sprawić porzÄ…dne lanie boszom siedzÄ…cym tam w lasku.I paszcze tych jazgotaÅ‚y bez przestanku, zasypujÄ…c pociskami dalekÄ… gÄ™stwinÄ™.Podnieceni tÄ… Å›miercionoÅ›nÄ… dziaÅ‚alnoÅ›ciÄ…, owiani zawrotnym poÅ›piechem niszczycielskiej siÅ‚y, senator i Desnoyers,sami nie wiedzÄ…c, jak siÄ™ to staÅ‚o, zaczÄ™li wymachiwać kapeluszami, taczajÄ…c siÄ™ z miejsca na miejsce, jak gdybytaÅ„czyli Å›wiÄ™ty taniec Å›mierci; jÄ™li wykrzykiwać przez zaschniÄ™te od cierpkich wyziewów prochu gardÅ‚o: Niech żyjeFrancja! Niech żyje Francja!"Automobil jechaÅ‚ caÅ‚y wieczór, zatrzymujÄ…c siÄ™ kilkakrotnie na drogach zapchanych wozami i ludzmi.Mijali nieuprawione pola, na których sterczaÅ‚y szkielety sadyb i wioski spalone, bÄ™dÄ…ce tylko szeregiem czarnych zgliszcz. Teraz kolej na ciebie rzekÅ‚ senator do Desnoyers'a. Jedziemy odwiedzić twojego syna.Już pod noc skrzyżowali siÄ™ z licznymi oddziaÅ‚ami piechoty, skÅ‚adajÄ…cymi siÄ™ z żoÅ‚nierzy o dÅ‚ugich brodach ibÅ‚Ä™kitnych mundurach, spÅ‚ukanych przez deszcze.Wracali z okopów, niosÄ…c na tornistrach Å‚opaty, motyki i innenarzÄ™dzia do kopania, które nabraÅ‚y doniosÅ‚oÅ›ci broni.Szli ochlapani bÅ‚otem od stóp do głów.Wszyscy wydawali siÄ™ starzy w peÅ‚ni mÅ‚odoÅ›ci.Radość ich z powrotu do obozów po tygodniu okopów zaludniaÅ‚a ciszÄ™ wieczornÄ…Å›piewem, któremu towarzyszyÅ‚o gÅ‚uche stukanie nabijanego gwozdziami obuwia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Inne eksplozje, mniejsze, skaczÄ…ce, Å›wiszczÄ…ce, nastÄ…piÅ‚y po pierwszej.Senator ujrzaÅ‚w wyobrazni skutki tego kataklizmu: powierzchniÄ™ ziemi rozdartÄ…, wyrzucajÄ…cÄ… z siebie dymi ogieÅ„ w tysiÄ…cznych pÅ‚omykach, ogarniajÄ…cych wszystko dokoÅ‚a.Pocisk musiaÅ‚ wybuchnąć gdzieÅ› blisko, może nasamym placyku bateryjnym.WyszedÅ‚ co prÄ™dzej z zakrywki", myÅ›lÄ…c, że ujrzy straszliwy widok poszarpanych trupów, i zobaczyÅ‚ syna, któryuÅ›miechaÅ‚ siÄ™ rozmawiajÄ…c z Desnoyers'em i zapalajÄ…c cygaro.Nic! ArtylerzyÅ›ci spokojnie nabijali wielkie dziaÅ‚o.Spojrzeli w górÄ™ na chwilÄ™, gdy przelatywaÅ‚ pocisk nieprzyjacielski, i pracowali dalej. MusiaÅ‚ paść o jakie trzysta metrów dalej rzekÅ‚ René spokojnie.Senator, umysÅ‚ wrażliwy, poczuÅ‚ nagle w sobie bohaterskÄ… ufność.Nie warto byÅ‚o troszczyć siÄ™ tak o wÅ‚asneniebezpieczeÅ„stwo, gdy inni ludzie, równi mu, choć inaczej ubrani, zdawali siÄ™ nie widzieć niebezpieczeÅ„stwa.I gdy nadlatywaÅ‚y nowe pociski, ginÄ…ce gdzieÅ› w gajach z wypryskami krateru, pozostaÅ‚ u boku syna, bez żadnejoznaki wzruszenia prócz lekkiego uginania siÄ™ nóg.ZdawaÅ‚o mu siÄ™ teraz, że tylko pociski francuskie, ponieważ sÄ… wÅ‚asne" , trafiajÄ… w ceÅ‚ i zabijajÄ….Inne byÅ‚y obowiÄ…zane przelatywać i ginąć gdzieÅ› w oddali, ze zbÄ™dnym zgoÅ‚ahaÅ‚asem.Z takich zÅ‚udzeÅ„ tworzy siÄ™ mÄ™stwo.,,I to wszystko" zdawaÅ‚y siÄ™ mówić jego oczy.Z niejakim wstydem przypomniaÅ‚ sobie ucieczkÄ™ do zakrywki".Teraz byÅ‚ zdolny żyć tutaj podobnie jak René.Jednakże pociski niemieckie stawaÅ‚y siÄ™ coraz czÄ™stsze.Już nie ginęły gdzieÅ› w lasach; wybuchy ich byÅ‚y coraz bliższe.Dwaj oficerowie zamienili spojrzenia.Polecono im czuwać nad bezpieczeÅ„stwem znakomitego goÅ›cia. Zaczyna być ciepÅ‚o rzekÅ‚ jeden z nich.René, jak gdyby odgadujÄ…c ich myÅ›li, zabieraÅ‚ siÄ™ do odejÅ›cia: %7Å‚egnaj, tatusiu." MógÅ‚ być potrzebnym w swojejbaterii.Senator chciaÅ‚ go zatrzymać, chciaÅ‚ przedÅ‚użyć spotkanie, ale natknÄ…Å‚ siÄ™ na coÅ› twardego i nieugiÄ™tego, coodpychaÅ‚o wszelki wpÅ‚yw.Senatorska godność maÅ‚o znaczyÅ‚a wÅ›ród ludzi przywykÅ‚ych do dyscypliny. %7Å‚egnaj, synu mój!.Powodzenia.PamiÄ™taj, kim jesteÅ›.I ojciec rozpÅ‚akaÅ‚ siÄ™ w objÄ™ciach syna.UbolewaÅ‚ w milczeniu nad krótkoÅ›ciÄ… spotkania; myÅ›laÅ‚ o niebezpieczeÅ„stwachczyhajÄ…cych na jedynaka w każdej chwili i na każdym miejscu.Gdy René zniknÄ…Å‚, obaj oficerowie naglili do poÅ›piechu.ZciemniaÅ‚o siÄ™ już, a mieli przybyć przed nocÄ… do pewnegooznaczonego punktu.ZstÄ™powali bokiem z góry w dół, a nad ich gÅ‚owami przelatywaÅ‚y wysoko pociskinieprzyjacielskie.NiezadÅ‚ugo natrafili na grupy armat.Rozproszone byÅ‚y po lesie, ukryte pod stosami gaÅ‚Ä™zi niby uwiÄ…zane psy, któreszczekajÄ…, podnoszÄ…c w górÄ™ szare pyski.Wielkie dziaÅ‚a ryczaÅ‚y z poważnymi przestankami.Ta stalowa sfora darÅ‚a siÄ™bez najmniejszej przerwy w swej wrzaskliwej wÅ›ciekÅ‚oÅ›ci.ByÅ‚o tego mnóstwo; wystrzaÅ‚y nastÄ™powaÅ‚y z zawrotnÄ…szybkoÅ›ciÄ… i zlewaÅ‚y siÄ™ w jeden, jak zlewajÄ… siÄ™ ze sobÄ… miliardy pojedynczych punkcików, by utworzyć jednÄ… Å›cisÅ‚Ä…liniÄ™.Dowódcy, ogÅ‚uszeni haÅ‚asem, darli siÄ™ ze swej strony, wymachujÄ…c rÄ™koma przy wydawaniu rozkazów.ArmatyÅ›lizgaÅ‚y siÄ™ po swych nieruchomych Å‚ożach, wysuwajÄ…c siÄ™ i cofajÄ…c jak automatyczne pistolety.Każdy strzaÅ‚ wyrzucaÅ‚pusty Å‚adunek, wprowadzajÄ…c niezwÅ‚ocznie nowy pocisk w dymiÄ…cy otwór.Za bateriami powietrze falowaÅ‚o jak wzburzone morze.Za każdym wystrzaÅ‚em senator i, jego towarzysz doznawaliuczucia, że ich jakaÅ› niewidzialna pięść grzmotnęła w piersi i pcha w tyÅ‚.Musieli przystosować oddech do rytmuwystrzałów.Na jedno mgnienie oka pomiÄ™dzy dwoma wystrzaÅ‚ami przenikaÅ‚a ich nieznoÅ›na, dÅ‚awiÄ…ca pustka.Desnoyers podziwiaÅ‚ niezmordowane ujadanie psów.ZnaÅ‚ dobrze ich ukÄ…szenia, dziaÅ‚ajÄ…ce na odlegÅ‚ość wielukilometrów.TkwiÅ‚y jeszcze Å›wieże w jego biednym zamku.Senatorowi zaÅ› wydawaÅ‚o siÄ™, że szeregi armat zawodziÅ‚y jakiÅ› jednotonny, dziki Å›piew, podobny do tych, jakimimusiaÅ‚y być hymny wojenne ludzkoÅ›ci w czasach przedhistorycznych.Ta muzyka tonów suchych, ogÅ‚uszajÄ…cych,gorÄ…czkowych, budziÅ‚a w nich obydwóch coÅ›, co Å›pi na dnie wszystkich dusz: dzikość dalekich przodków.PowietrzenapeÅ‚niaÅ‚o siÄ™ cierpkÄ…, bestialsko odurzajÄ…cÄ… woniÄ….Ta woÅ„ wybuchów wciskaÅ‚a siÄ™ do mózgu przez usta, uszy i oczy.Doznawali podobnego oszoÅ‚omienia jak kierownicy armat, którzy wrzeszczeli i wymachiwali rÄ™koma wÅ›ród ciÄ…gÅ‚egogrzmotu.Puste Å‚adunki tworzyÅ‚y w tyle armat jakby gÄ™sty pÅ‚aszcz.Ognia!.zawsze ognia! Dobrze ich tam podlewać krzyczeli dowódcy. Sprawić porzÄ…dne lanie boszom siedzÄ…cym tam w lasku.I paszcze tych jazgotaÅ‚y bez przestanku, zasypujÄ…c pociskami dalekÄ… gÄ™stwinÄ™.Podnieceni tÄ… Å›miercionoÅ›nÄ… dziaÅ‚alnoÅ›ciÄ…, owiani zawrotnym poÅ›piechem niszczycielskiej siÅ‚y, senator i Desnoyers,sami nie wiedzÄ…c, jak siÄ™ to staÅ‚o, zaczÄ™li wymachiwać kapeluszami, taczajÄ…c siÄ™ z miejsca na miejsce, jak gdybytaÅ„czyli Å›wiÄ™ty taniec Å›mierci; jÄ™li wykrzykiwać przez zaschniÄ™te od cierpkich wyziewów prochu gardÅ‚o: Niech żyjeFrancja! Niech żyje Francja!"Automobil jechaÅ‚ caÅ‚y wieczór, zatrzymujÄ…c siÄ™ kilkakrotnie na drogach zapchanych wozami i ludzmi.Mijali nieuprawione pola, na których sterczaÅ‚y szkielety sadyb i wioski spalone, bÄ™dÄ…ce tylko szeregiem czarnych zgliszcz. Teraz kolej na ciebie rzekÅ‚ senator do Desnoyers'a. Jedziemy odwiedzić twojego syna.Już pod noc skrzyżowali siÄ™ z licznymi oddziaÅ‚ami piechoty, skÅ‚adajÄ…cymi siÄ™ z żoÅ‚nierzy o dÅ‚ugich brodach ibÅ‚Ä™kitnych mundurach, spÅ‚ukanych przez deszcze.Wracali z okopów, niosÄ…c na tornistrach Å‚opaty, motyki i innenarzÄ™dzia do kopania, które nabraÅ‚y doniosÅ‚oÅ›ci broni.Szli ochlapani bÅ‚otem od stóp do głów.Wszyscy wydawali siÄ™ starzy w peÅ‚ni mÅ‚odoÅ›ci.Radość ich z powrotu do obozów po tygodniu okopów zaludniaÅ‚a ciszÄ™ wieczornÄ…Å›piewem, któremu towarzyszyÅ‚o gÅ‚uche stukanie nabijanego gwozdziami obuwia [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]