[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Pan Fouassier wykładał w liceumMassena w Nicei filozofię.Pewnego pięknego jesiennegoporanka - toczyły się walki pośród śniegów, toczyły się walkina pustyniach - z impetem wkroczył w moją skromnąegzystencję, zwracając prace, które w owych zamierzchłychczasach nazywano jeszcze wypracowaniami z filozofii.Padały kolejne nazwiska.Ale nie moje.Myślałem, że się spalęze wstydu.Defilowały nieuki i kujony; już było wiadomo,kto wypadł najlepiej, kto najgorzej.W końcu zapadła głębokacisza.A wtedy pan Fouassier donośnym głosem oznajmił:- Mam tu jedną znakomitą pracę.Zachowałem ją nakoniec.Przeczytam ją wam w całości.Moja.Zaczął czytać.Od czasu do czasu przerywał, wtrącającjakąś pochlebną opinię.Czułem się jak król.Szybowałemw powietrzu.Jak przez sen dobiegały moich uszu najsłodszeze słów.W tym, co napisałem, była bezbrzeżna s|łai subtelność.Leningrad i Tobruk zapadły się pod ziemię.Moje stronice były do tego stopnia znakomite, że tui ówdzie mógł pozwolić sobie na nieśmiałe zastrzeżeniatypu: Cytat jest niedokładny" lub Trochę pan przesadził".Nie ujmowało to jednak nic z ogólnego czaru; z każdegosłowa pana Fouassiera przebijało jego pełne zachwytuzdumienie.76Gdzieś w połowie tekstu pan Fouassier opuścił dłonie,w których trzymał moją pracę, i uniósł oczy w górę.Tenfragment był jego zdaniem mniej udany.Drzewa niesięgały już nieboskłonu; nawet największy talent miewaswoje słabsze chwile.Podjął lekturę i przez kilka następ-nych minut wykorzystywał swoje uprawnienia krytyka.Pewne szczegóły mi umknęły.Nie ująłem tematu w całej jegofinezji ani rozciągłości.- W końcu to tylko początki.Brak panu gruntownejwiedzy.Z żalem muszę przyznać, że od tej chwili bezbrzeżnypodziw, jakim darzył mnie pan Fouassier, zaczął jakbysłabnąć.Czytał coraz szybciej, liczne fragmenty pomijał,niekiedy zaśmiał się szyderczo.Niektóre jego uwagibyły doprawdy nieprzyjemne.Zwracając mi pracę niemógł się powstrzymać, by nie podzielić się ze mnąopinią, zawierającą w sobie wszelkie sprzeczności dia-lektyki:- Początek jest błyskotliwy.Ale pózniej wszystko siępsuje.Prawdę mówiąc - średnie.Powinien się pan bardziejprzyłożyć do pracy.Tak wyglądały moje początki na niwie filozofii walcząceji cierpiącej.Druga część małej matury przebiegła jak pierwsza.Możedlatego, że narzuciło ją programom szkolnym Vichy,nienawidziłem kosmologii, którą w przyszłości miałemtak pokochać.Dostałem 2 na 20.Na szczęście byłyjeszcze historia i geografia.Z geografii egzaminowałakobieta.Dostała mi się Brazylia.Podzieliłem ją na trzyczęści.Nierozważnie zapytała, którą część wybieram.Pułapka już czekała.Wpadła w nią z zamkniętymi oczami.Od nitki do kłębka i od kwartału do kwartału powęd-rowałem na wybrzeże, do Rio de Janeiro i do dzielnicy,77w której mieszkałem, by na koniec wylądować na ulicy,gdzie panna Ferry raczyła mnie skarbami swojej wiedzy.Wyliczyłem kolejne przystanki autobusowe.Opisałempiekarnię, warsztat szewski, księgarnię.I - niezasłużonymowocem przypadku - otrzymałem 19 na 20.- Tak, tak - mówił ojciec do spotkanego na ulicyprzyjaciela, który trochę przedwcześnie gratulował musynów - zobaczymy, jak sobie poradzą, kiedy dojdzie doegzaminów konkursowych.Niemcy wkroczyli do wolnej strefy.Wróciliśmy doParyża.Znalazłem się w liceum Henri IV, którego surowekamienne mury wyrosły nagle niczym duch nad brzegiemmorza, okrywającego się zmierzchem.Bóg pozostawił swojemu aniołowi całkowicie wolnąrękę; tak jak ludziom.Lecz z nie znanymi ludziommożliwościami: Gabriel, duch czysty, mógł dowolnieprzemieszczać się w przestrzeni i w czasie.Szybując nadnaszą planetą widział tysiące krajobrazów, jedne bardziejurzekające od drugich, i zazdrościł ludziom życia pośródtak wielkiego piękna.Widział miasta nad rzekami i w sercuwielkich równin, świątynie na wzgórzach, klasztory w do-linach, wielkie piaszczyste lub kamienne pustynie, poktórych kołyszącym krokiem wędrowały wielbłądy, ogrom-ne góry, gdzie nie było żadnych dróg, ogrody pełnekwiatów, łany żyta i kukurydzy, tarasy pól ryżowych,cieśniny i jeziora.Widział wieże, piramidy, mauzolea,święte miejsca, w których spoczywali zmarli.Widział78obserwatoria, z których uczeni obserwowali gwiazdy.A impotężniejsze były teleskopy, tym więcej było gwiazd.Pomyślał, że życie jest genialnym wynalazkiem, i w dchuoddał hołd Wszechmogącemu, bo dzięki niemu mogłoistnieć tyle cudowności.Pomyślał także, że ludzie mieliwiele szczęścia, mogąc wstąpić w życie - czy też, sam nie zabardzo wiedział, z niego powstać - i korzystać z tychwszystkich wspaniałości, które przesuwały się teraz przedjego oczami.Słyszał, że podobno kiedyś zamieszkiwaliziemski raj, nazywany ogrodami Edenu, skąd wygnało ichwłasne wścibstwo i nieposłuszeństwo wobec poleceńWszechmogącego.Wzruszył skrzydłami powoli zamienia-jącymi się w ramiona.Przecież widział, że cała Ziemia jakdługa i szeroka jest ziemskim rajem, w którym jest poddostatkiem wody, rosną kwiaty, cudownie żyje się dudkomi biedronkom, jałówkom i indykom; rajem, którego płodywystarczą do wyżywienia całej ludzkości.Archanioł Gabriel wędrował swobodnie nie tylko poprzestrzeni.Potrafił również przemieszczać się w czasie.A przynajmniej w czasie, który już upłynął i któryprzetrwał w postaci śladów w ludzkiej pamięci lub wyob-razni.Z czasem przyszłym sprawa była bardziej skom-plikowana; znany jedynie Bogu, spoczywał w łonie Opa-trzności boskiej.Ale po przeszłości Gabriel baraszkowałjak rozradowane dziecko.Cofnął się, żeby jeszcze razodwiedzić Proroka, Marię, Zachariasza, Daniela a nawetAbrahama.Gdyż to, co zdarzyło się raz, w oczachWiekuistego, któremu podlegał Gabriel, odtąd zdarza sięjuż zawsze.Znów jaśniejąc bielą, z lilią w dłoni znalazł się w domuMarii.Oznajmiając młodej dziewczynie, że pewnego dniaporodzi syna, który zapanuje nad światem, Gabriel poczułw sercu coś na kształt ukłucia.Teraz już wiedział, jaki los79czeka to dziecko i jak niewysłowiony ból odczuwać będzieMaria wieczorem w Wielki Piątek u stóp krzyża, naktórym konać będzie jej syn w towarzystwie dwóchłotrów.Wtedy też zrozumiał, dlaczego owego dnia chwałyopuścił tak szybko dom Marii Panny.Przestrzeń, którą przemierzał z uczuciem triumfu,wydawała mu się pełna podniecających obietnic.Czas byłczymś potwornym.Kryło się w nim zło.Widział wojnyprowadzone przez ludzi, ich kłamstwa, ich okrucieństwo,ich bezgraniczną niegodziwość.Historia była polem bitew-nym spływającym morzem krwi.Była długą, nigdy niespełniającą się obietnicą.Była pieśnią rozpaczy, nieznużeniepodejmowaną przez kolejne pokolenia.Zwiadowca boży zorientował się, że przemienia sięw człowieka, w chwili gdy nasunęła mu się myśl, któraprzenigdy nie postałaby mu w głowie w czasach, kiedy byłzwykłym aniołem u podnóża tronu Wszechmogącego:otóż zadał sobie pytanie: dlaczego Bóg, który możewszystko, pozwala, by historia była taka, jaka jest.Zadałsobie pytanie, czy w mocy Boga byłoby sprawić, żeby to,co jest, przestało być.Zadał sobie pytanie, czy Bóg byłbyzdolny wykreślić z katalogu historii te wszystkie cierpieniai te wszystkie łzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Pan Fouassier wykładał w liceumMassena w Nicei filozofię.Pewnego pięknego jesiennegoporanka - toczyły się walki pośród śniegów, toczyły się walkina pustyniach - z impetem wkroczył w moją skromnąegzystencję, zwracając prace, które w owych zamierzchłychczasach nazywano jeszcze wypracowaniami z filozofii.Padały kolejne nazwiska.Ale nie moje.Myślałem, że się spalęze wstydu.Defilowały nieuki i kujony; już było wiadomo,kto wypadł najlepiej, kto najgorzej.W końcu zapadła głębokacisza.A wtedy pan Fouassier donośnym głosem oznajmił:- Mam tu jedną znakomitą pracę.Zachowałem ją nakoniec.Przeczytam ją wam w całości.Moja.Zaczął czytać.Od czasu do czasu przerywał, wtrącającjakąś pochlebną opinię.Czułem się jak król.Szybowałemw powietrzu.Jak przez sen dobiegały moich uszu najsłodszeze słów.W tym, co napisałem, była bezbrzeżna s|łai subtelność.Leningrad i Tobruk zapadły się pod ziemię.Moje stronice były do tego stopnia znakomite, że tui ówdzie mógł pozwolić sobie na nieśmiałe zastrzeżeniatypu: Cytat jest niedokładny" lub Trochę pan przesadził".Nie ujmowało to jednak nic z ogólnego czaru; z każdegosłowa pana Fouassiera przebijało jego pełne zachwytuzdumienie.76Gdzieś w połowie tekstu pan Fouassier opuścił dłonie,w których trzymał moją pracę, i uniósł oczy w górę.Tenfragment był jego zdaniem mniej udany.Drzewa niesięgały już nieboskłonu; nawet największy talent miewaswoje słabsze chwile.Podjął lekturę i przez kilka następ-nych minut wykorzystywał swoje uprawnienia krytyka.Pewne szczegóły mi umknęły.Nie ująłem tematu w całej jegofinezji ani rozciągłości.- W końcu to tylko początki.Brak panu gruntownejwiedzy.Z żalem muszę przyznać, że od tej chwili bezbrzeżnypodziw, jakim darzył mnie pan Fouassier, zaczął jakbysłabnąć.Czytał coraz szybciej, liczne fragmenty pomijał,niekiedy zaśmiał się szyderczo.Niektóre jego uwagibyły doprawdy nieprzyjemne.Zwracając mi pracę niemógł się powstrzymać, by nie podzielić się ze mnąopinią, zawierającą w sobie wszelkie sprzeczności dia-lektyki:- Początek jest błyskotliwy.Ale pózniej wszystko siępsuje.Prawdę mówiąc - średnie.Powinien się pan bardziejprzyłożyć do pracy.Tak wyglądały moje początki na niwie filozofii walcząceji cierpiącej.Druga część małej matury przebiegła jak pierwsza.Możedlatego, że narzuciło ją programom szkolnym Vichy,nienawidziłem kosmologii, którą w przyszłości miałemtak pokochać.Dostałem 2 na 20.Na szczęście byłyjeszcze historia i geografia.Z geografii egzaminowałakobieta.Dostała mi się Brazylia.Podzieliłem ją na trzyczęści.Nierozważnie zapytała, którą część wybieram.Pułapka już czekała.Wpadła w nią z zamkniętymi oczami.Od nitki do kłębka i od kwartału do kwartału powęd-rowałem na wybrzeże, do Rio de Janeiro i do dzielnicy,77w której mieszkałem, by na koniec wylądować na ulicy,gdzie panna Ferry raczyła mnie skarbami swojej wiedzy.Wyliczyłem kolejne przystanki autobusowe.Opisałempiekarnię, warsztat szewski, księgarnię.I - niezasłużonymowocem przypadku - otrzymałem 19 na 20.- Tak, tak - mówił ojciec do spotkanego na ulicyprzyjaciela, który trochę przedwcześnie gratulował musynów - zobaczymy, jak sobie poradzą, kiedy dojdzie doegzaminów konkursowych.Niemcy wkroczyli do wolnej strefy.Wróciliśmy doParyża.Znalazłem się w liceum Henri IV, którego surowekamienne mury wyrosły nagle niczym duch nad brzegiemmorza, okrywającego się zmierzchem.Bóg pozostawił swojemu aniołowi całkowicie wolnąrękę; tak jak ludziom.Lecz z nie znanymi ludziommożliwościami: Gabriel, duch czysty, mógł dowolnieprzemieszczać się w przestrzeni i w czasie.Szybując nadnaszą planetą widział tysiące krajobrazów, jedne bardziejurzekające od drugich, i zazdrościł ludziom życia pośródtak wielkiego piękna.Widział miasta nad rzekami i w sercuwielkich równin, świątynie na wzgórzach, klasztory w do-linach, wielkie piaszczyste lub kamienne pustynie, poktórych kołyszącym krokiem wędrowały wielbłądy, ogrom-ne góry, gdzie nie było żadnych dróg, ogrody pełnekwiatów, łany żyta i kukurydzy, tarasy pól ryżowych,cieśniny i jeziora.Widział wieże, piramidy, mauzolea,święte miejsca, w których spoczywali zmarli.Widział78obserwatoria, z których uczeni obserwowali gwiazdy.A impotężniejsze były teleskopy, tym więcej było gwiazd.Pomyślał, że życie jest genialnym wynalazkiem, i w dchuoddał hołd Wszechmogącemu, bo dzięki niemu mogłoistnieć tyle cudowności.Pomyślał także, że ludzie mieliwiele szczęścia, mogąc wstąpić w życie - czy też, sam nie zabardzo wiedział, z niego powstać - i korzystać z tychwszystkich wspaniałości, które przesuwały się teraz przedjego oczami.Słyszał, że podobno kiedyś zamieszkiwaliziemski raj, nazywany ogrodami Edenu, skąd wygnało ichwłasne wścibstwo i nieposłuszeństwo wobec poleceńWszechmogącego.Wzruszył skrzydłami powoli zamienia-jącymi się w ramiona.Przecież widział, że cała Ziemia jakdługa i szeroka jest ziemskim rajem, w którym jest poddostatkiem wody, rosną kwiaty, cudownie żyje się dudkomi biedronkom, jałówkom i indykom; rajem, którego płodywystarczą do wyżywienia całej ludzkości.Archanioł Gabriel wędrował swobodnie nie tylko poprzestrzeni.Potrafił również przemieszczać się w czasie.A przynajmniej w czasie, który już upłynął i któryprzetrwał w postaci śladów w ludzkiej pamięci lub wyob-razni.Z czasem przyszłym sprawa była bardziej skom-plikowana; znany jedynie Bogu, spoczywał w łonie Opa-trzności boskiej.Ale po przeszłości Gabriel baraszkowałjak rozradowane dziecko.Cofnął się, żeby jeszcze razodwiedzić Proroka, Marię, Zachariasza, Daniela a nawetAbrahama.Gdyż to, co zdarzyło się raz, w oczachWiekuistego, któremu podlegał Gabriel, odtąd zdarza sięjuż zawsze.Znów jaśniejąc bielą, z lilią w dłoni znalazł się w domuMarii.Oznajmiając młodej dziewczynie, że pewnego dniaporodzi syna, który zapanuje nad światem, Gabriel poczułw sercu coś na kształt ukłucia.Teraz już wiedział, jaki los79czeka to dziecko i jak niewysłowiony ból odczuwać będzieMaria wieczorem w Wielki Piątek u stóp krzyża, naktórym konać będzie jej syn w towarzystwie dwóchłotrów.Wtedy też zrozumiał, dlaczego owego dnia chwałyopuścił tak szybko dom Marii Panny.Przestrzeń, którą przemierzał z uczuciem triumfu,wydawała mu się pełna podniecających obietnic.Czas byłczymś potwornym.Kryło się w nim zło.Widział wojnyprowadzone przez ludzi, ich kłamstwa, ich okrucieństwo,ich bezgraniczną niegodziwość.Historia była polem bitew-nym spływającym morzem krwi.Była długą, nigdy niespełniającą się obietnicą.Była pieśnią rozpaczy, nieznużeniepodejmowaną przez kolejne pokolenia.Zwiadowca boży zorientował się, że przemienia sięw człowieka, w chwili gdy nasunęła mu się myśl, któraprzenigdy nie postałaby mu w głowie w czasach, kiedy byłzwykłym aniołem u podnóża tronu Wszechmogącego:otóż zadał sobie pytanie: dlaczego Bóg, który możewszystko, pozwala, by historia była taka, jaka jest.Zadałsobie pytanie, czy w mocy Boga byłoby sprawić, żeby to,co jest, przestało być.Zadał sobie pytanie, czy Bóg byłbyzdolny wykreślić z katalogu historii te wszystkie cierpieniai te wszystkie łzy [ Pobierz całość w formacie PDF ]