[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ich twarze pokrywał czerwony pył.Jeanne domyśliła się, żewygląda podobnie.- Słyszeliście?- Oczywiście - odrzekł Beto, nie wypuszczając słomki z zębów.- Czy to wrzeszczące małpy?- Jest ich bardzo dużo w tym regionie.Beto nie wydawał się ani trochę przestraszony.A potem, jak dobry przewodnik, dodał:- Są wpisane do Księgi Guinnessa jako najbardziej hałaśliwe istoty i.Jeanne popatrzyła na swoich dwóch towarzyszy broni.Beto w kapeluszuargentyńskiego kowboja, który kupił chyba w strefie wolnocłowej na lotnisku, w strojubadacza w stylu Indiana Jones, złośliwy i cwany, daleki był od wizerunku lokalnegoprzewodnika.Co się tyczy Ferauda. Płynę w górę rzeki wraz z nimi i wysadzam ich tam, zanim zagłębię się w las.".76.Campo Alegre było miastem zjawą.Albo raczej zjawą miasta.Dotarli do niego około północy.Zakurzone ulice z ubitą nawierzchnią.Chatki zkamienia lub cementu.Rachityczne psy utytłane kurzem, umordowane słońcem w ciągu dnia,teraz trzęsące się od nocnego chłodu.%7łołnierze, zaniedbani, nie mniej brudni, zdawali sięczekać na zmianę, która nie miała nigdy nadejść.Wszystko to ukazało się w świetle lamp sztormowych ustawionych na progachdomów.Jednak większe wrażenie od ciemności robiła panująca tutaj wielka, grozna pustka.Wydawało się, że Campo Alegre to miasto, w którym nikt nie mieszka, nic się nie dzieje.Miasto bez racji bytu, które mogłoby zniknąć za jednym podmuchem wiatru.Albo zalanebłotem.Na końcu głównej ulicy znajdował się motel.Szereg pomieszczeń z malowanej cegły.Gwałtowne podmuchy wiatru podnosiłykłęby kurzu, unosząc palmowe liście, jakby wyplute przez kaszlącą ziemię.- Nie wygląda to najlepiej - rzekł Beto, ustawiając się na parkingu.- Ale wewnątrz jestwygodnie.Wysiedli z jeepa.Temperatura jeszcze się obniżyła.Było blisko zera.Czuło siękąsanie nocnego chłodu.Naprzeciwko hotelu grupka okutanych kobiet stała wokółkoksownika.Ich zawód nie ulegał wątpliwości.Wśród kłębów pary bijącej znad koksownikawidać było ich twarze z jaskrawym makijażem przypominającym malowaną maseczkę zglinki.Przewodnik oznajmił, że będzie nocował niedaleko stąd, w domku kuzyna.Spotkaniewyznaczyli na godzinę siódmą czterdzieści pięć rano następnego dnia.Barka do Paragwajuwyruszała o godzinie ósmej trzydzieści.Jeanne załatwiła formalności hotelowe w stanie półsnu.Rejestracja.Paszporty.Opłataz góry.Klucze.Wszystko to wykonywała mechanicznie, na pół świadomie.Odmówiłazjedzenia kolacji w towarzystwie Ferauda.Powiedziała mu dobranoc i poszła do swojegopokoju.Cztery szare ściany.Wygniecione łóżko.Wytarty pled.Pod sufitem lampa dającasłabe światło.Aazienka ograniczała się do plastikowej kabiny prysznicowej.Zerknęła nakomórkę.%7ładnych wiadomości, ale był zasięg.Jeanne pomyślała, że nie opuściła jeszczecywilizowanego świata.Z wdzięcznością przyjęła strumyk wody, który pozwolił jej zmyć z siebie kurz.Zgasiła światło i położyła się na łóżku.Gdy tylko zamknęła oczy, ujrzała palmy, zarośla,kolce.W całym ciele czuła jeszcze drżenie jeepa.Wciąż przemierzała niekończącą sięsawannę.Czuła się dobrze, choć była zmęczona, odrętwiała, oszołomiona.Wszystko wydawałojej się odległe.Grozba niebezpieczeństwa.Obecność Joachima.Tajemnica lasu.W jejumyśle nie stanowiły już powodu do niepokoju.Już nie wiedziała, w którym kierunkuzmierza.Jednego była pewna: ta podróż zmieniała jej życie.Hartowała duszę.Carl Jungpisał, że nerwica jest cierpieniem duszy, która szuka dla siebie sensu.Może ona właśnieznalazła taki sens dla siebie.Do tej pory koncentrowała siły na Erosie.Poszukiwaniumiłości.A znalazła śmierć, przemoc.Tanatos.Dopiero w roli sędzi śledczej poczuła sięnaprawdę dobrze.Nakryła się pledem.Jej myśli pobiegły w innym kierunku.Ujrzała swoje samotniespędzone ostatnie noce w Paryżu.Jak słuchała nagrań z podsłuchów.Jak się masturbowała wciemnościach.Znowu poczuła wstyd, gorycz tamtych godzin.Ale to już było za nią.Niedotykała się od wielu dni.Nie było to jej teraz potrzebne.W samym centrum koszmaru czułasię oczyszczona.Oddana wyłącznie wyśledzeniu zła.Teraz Joachim jest tutaj.W jej pokoju.Czarny.Nieruchomy.Zgięta postać przy nogach łóżka.Znowu podobny do portretu nafotografii.Jego skóra pokryta jest korą, liśćmi, sierścią.Jego usta ociekają krwią.Oczyokrutne, zatrute szaleństwem, obracają się, nie widząc jej.Chłopiec drży, jakby przenikniętyzimnem.Nie jest sam.Za nim sylwetka ojca.Wysoki, szczupły, nieruchomy.Jeanne widzi dokładnie jegotwarz.Słyszy oddech.Charczenie.Odgłos skrobania.Jakby codzienne krzyki zniszczyły cośw jego systemie oddechowym.Jeanne jest bezsilna.Bezwładna.Nie jest w stanie zrobićżadnego ruchu.Joachim wyciąga swoją przekręconą rękę.Zakrzywione paznokcie dotykają twarzyJeanne.Nachyla się nad nią.W jego oddechu czuć ziemię, korzenie, krew.Obwąchuje ją.Wdycha jej zapach.Ona zaś zapada się coraz głębiej w sen.Spokojna.Wyciszona.Odprężona.Zrozumiała, że on nie zrobi jej krzywdy, nie zada bólu.Szanuje ją.Czci ją.Jest jego boginią.Jego Wenus.A tym samym jest nietykalna.77.Godzina siódma czterdzieści pięć.Jeanne obudziła się nagle.Na ekranie komórki świeciły się cyfry [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ich twarze pokrywał czerwony pył.Jeanne domyśliła się, żewygląda podobnie.- Słyszeliście?- Oczywiście - odrzekł Beto, nie wypuszczając słomki z zębów.- Czy to wrzeszczące małpy?- Jest ich bardzo dużo w tym regionie.Beto nie wydawał się ani trochę przestraszony.A potem, jak dobry przewodnik, dodał:- Są wpisane do Księgi Guinnessa jako najbardziej hałaśliwe istoty i.Jeanne popatrzyła na swoich dwóch towarzyszy broni.Beto w kapeluszuargentyńskiego kowboja, który kupił chyba w strefie wolnocłowej na lotnisku, w strojubadacza w stylu Indiana Jones, złośliwy i cwany, daleki był od wizerunku lokalnegoprzewodnika.Co się tyczy Ferauda. Płynę w górę rzeki wraz z nimi i wysadzam ich tam, zanim zagłębię się w las.".76.Campo Alegre było miastem zjawą.Albo raczej zjawą miasta.Dotarli do niego około północy.Zakurzone ulice z ubitą nawierzchnią.Chatki zkamienia lub cementu.Rachityczne psy utytłane kurzem, umordowane słońcem w ciągu dnia,teraz trzęsące się od nocnego chłodu.%7łołnierze, zaniedbani, nie mniej brudni, zdawali sięczekać na zmianę, która nie miała nigdy nadejść.Wszystko to ukazało się w świetle lamp sztormowych ustawionych na progachdomów.Jednak większe wrażenie od ciemności robiła panująca tutaj wielka, grozna pustka.Wydawało się, że Campo Alegre to miasto, w którym nikt nie mieszka, nic się nie dzieje.Miasto bez racji bytu, które mogłoby zniknąć za jednym podmuchem wiatru.Albo zalanebłotem.Na końcu głównej ulicy znajdował się motel.Szereg pomieszczeń z malowanej cegły.Gwałtowne podmuchy wiatru podnosiłykłęby kurzu, unosząc palmowe liście, jakby wyplute przez kaszlącą ziemię.- Nie wygląda to najlepiej - rzekł Beto, ustawiając się na parkingu.- Ale wewnątrz jestwygodnie.Wysiedli z jeepa.Temperatura jeszcze się obniżyła.Było blisko zera.Czuło siękąsanie nocnego chłodu.Naprzeciwko hotelu grupka okutanych kobiet stała wokółkoksownika.Ich zawód nie ulegał wątpliwości.Wśród kłębów pary bijącej znad koksownikawidać było ich twarze z jaskrawym makijażem przypominającym malowaną maseczkę zglinki.Przewodnik oznajmił, że będzie nocował niedaleko stąd, w domku kuzyna.Spotkaniewyznaczyli na godzinę siódmą czterdzieści pięć rano następnego dnia.Barka do Paragwajuwyruszała o godzinie ósmej trzydzieści.Jeanne załatwiła formalności hotelowe w stanie półsnu.Rejestracja.Paszporty.Opłataz góry.Klucze.Wszystko to wykonywała mechanicznie, na pół świadomie.Odmówiłazjedzenia kolacji w towarzystwie Ferauda.Powiedziała mu dobranoc i poszła do swojegopokoju.Cztery szare ściany.Wygniecione łóżko.Wytarty pled.Pod sufitem lampa dającasłabe światło.Aazienka ograniczała się do plastikowej kabiny prysznicowej.Zerknęła nakomórkę.%7ładnych wiadomości, ale był zasięg.Jeanne pomyślała, że nie opuściła jeszczecywilizowanego świata.Z wdzięcznością przyjęła strumyk wody, który pozwolił jej zmyć z siebie kurz.Zgasiła światło i położyła się na łóżku.Gdy tylko zamknęła oczy, ujrzała palmy, zarośla,kolce.W całym ciele czuła jeszcze drżenie jeepa.Wciąż przemierzała niekończącą sięsawannę.Czuła się dobrze, choć była zmęczona, odrętwiała, oszołomiona.Wszystko wydawałojej się odległe.Grozba niebezpieczeństwa.Obecność Joachima.Tajemnica lasu.W jejumyśle nie stanowiły już powodu do niepokoju.Już nie wiedziała, w którym kierunkuzmierza.Jednego była pewna: ta podróż zmieniała jej życie.Hartowała duszę.Carl Jungpisał, że nerwica jest cierpieniem duszy, która szuka dla siebie sensu.Może ona właśnieznalazła taki sens dla siebie.Do tej pory koncentrowała siły na Erosie.Poszukiwaniumiłości.A znalazła śmierć, przemoc.Tanatos.Dopiero w roli sędzi śledczej poczuła sięnaprawdę dobrze.Nakryła się pledem.Jej myśli pobiegły w innym kierunku.Ujrzała swoje samotniespędzone ostatnie noce w Paryżu.Jak słuchała nagrań z podsłuchów.Jak się masturbowała wciemnościach.Znowu poczuła wstyd, gorycz tamtych godzin.Ale to już było za nią.Niedotykała się od wielu dni.Nie było to jej teraz potrzebne.W samym centrum koszmaru czułasię oczyszczona.Oddana wyłącznie wyśledzeniu zła.Teraz Joachim jest tutaj.W jej pokoju.Czarny.Nieruchomy.Zgięta postać przy nogach łóżka.Znowu podobny do portretu nafotografii.Jego skóra pokryta jest korą, liśćmi, sierścią.Jego usta ociekają krwią.Oczyokrutne, zatrute szaleństwem, obracają się, nie widząc jej.Chłopiec drży, jakby przenikniętyzimnem.Nie jest sam.Za nim sylwetka ojca.Wysoki, szczupły, nieruchomy.Jeanne widzi dokładnie jegotwarz.Słyszy oddech.Charczenie.Odgłos skrobania.Jakby codzienne krzyki zniszczyły cośw jego systemie oddechowym.Jeanne jest bezsilna.Bezwładna.Nie jest w stanie zrobićżadnego ruchu.Joachim wyciąga swoją przekręconą rękę.Zakrzywione paznokcie dotykają twarzyJeanne.Nachyla się nad nią.W jego oddechu czuć ziemię, korzenie, krew.Obwąchuje ją.Wdycha jej zapach.Ona zaś zapada się coraz głębiej w sen.Spokojna.Wyciszona.Odprężona.Zrozumiała, że on nie zrobi jej krzywdy, nie zada bólu.Szanuje ją.Czci ją.Jest jego boginią.Jego Wenus.A tym samym jest nietykalna.77.Godzina siódma czterdzieści pięć.Jeanne obudziła się nagle.Na ekranie komórki świeciły się cyfry [ Pobierz całość w formacie PDF ]