[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Takie wizje nachodziły go niekiedy, jednako co innegowypełniało jego duszę.Czy też to, co z niej zostało.Czerwona bestia, cuchnący demon nie dawał mu spokoju.Budziłgo w środku nocy, gdy Kalikst leżał zamroczony winem w objęciachmiejscowych dziwek ocalonych przez braciszków z uwagi na ichjakże pożyteczny fach.Purrhos rozpruwał kobietom brzuchy,odrywał głowy, a potem pochylony nad Belzebubem cedził zcharkotem: Dhjooo-geenhessss& Dhjooo-geenhes!Raz Kalikst skoczył na demona z szablą, tnąc  jak mu się zdało prosto w szyję z oczami i nosem.Czerwony stwór sprytnie umknął.A potem łupnął go mocarną łapą, orząc policzki pazurami.Belzebubpadł zalany krwią, z dzwonieniem w uchu. Zhaaa& Zhabić!  powtarzał cuchnący potwór.Znikał, gdynadbiegali strażnicy chroniący Strategosa.Zakonnicy-biedacy wkrótce spostrzegli, że z ich wodzem dzieją siędziwne rzeczy.Raz, że zamiast chędożyć, krwawo rżnie dziwki iodcina im głowy.To jeszcze nie budziło zdziwienia, w końcu rzeczzwyczajna, jedni lubią na łożu, drudzy na stojaka& Ale dla jakiejprzyczyny przywódca jest potem taki roztrzęsiony?! Telepała nimgorączka, bełkotał coś nieskładnie, oczy mu lśniły niczym wilkowize stepu.Wokół ust toczyła się piana. Strategos postradał rozum  zaczęli szeptać między sobą. Ja to tam żem od początku gadał, że on jakiś taki& Nie jest nasz,to obcy. Wielebny się mylił? To nie jego wskazywało proroctwo? Musi, że się pomylił.Zwiódł go szatan.No jak inaczej? Turków izdrajców Syryjczyków z Armeńczykami pospołu nie chce w bojurezać.Ale z kurwami w łożnicy rozprawia się, jakby bitwę na śmierći życie toczył.A kurwów nie ma dużo, inni też by chcieli poswawolić. Co to za wódz, co swym żołnierzom dziwek nie da, chociaż sam jużskorzystał? Pewnikiem masz rację.To było fałszywe proroctwo.Tak gadalizrazu cicho, niepewnie, pózniej coraz głośniej.Wreszcie Walentynsię zniecierpliwił: Co jest, Strategos? Choryś? Zara znajdziem ci medyka.Saracenysą w tym biegłe, co jak co& Znajdziecie medyka? Ha, ha, ha! Gdzie, jak żeście wszystkichżywych stalą po gardle potraktowali?! Gdzie tu chcesz, głąbie, najśćjakiegoś medyka, ha?Kudłacz wzruszył ramionami. No to Rościsława zawołamy.On też zna się na zdrowotnychmiksturach i ziołach.Ranę umie opatrzyć i gorączkę zbić. Nie trza mi Rościsława  warknął wściekle Belzebub. Nie trza miżadnego medyka, choćby i biegłego Saracena! To co, Strategos? Czemu nie prowadzisz nas na chwałę Boga donastępnej bitwy? Czemu dziwkom brzuchy rozpruwasz, a niechcesz dalej wieść krucjaty w imię Pana?Kalikst nie miał dłużej do niego cierpliwości. Precz mi z oczu, durna beko sadła! I tak nie zrozumiesz, szkodanawet na ciebie języka strzępić!A gdy Walentyn zamarł zdziwiony, sądząc że to żart, Belzebubwyrwał z pochwy szablę i ciął tamtemu nad głową.Kudłacz zsapaniem i gniewnym mruczeniem poszedł w swoją stronę.* * * Tej nocy Kaliksta znów dopadł demon.Obudził fetorem ryb, ale zzaślinionej gardzieli nie wydobył się żaden dzwięk.Purrhos cichopoświstywał przez nos, smutno patrząc na swego Pana.W łapachtulił niczym dziecię zakrwawioną wątrobę wyszarpniętą komuś to ztrzewi. Czego chcesz?& Czego& ?  wymamrotał Belzebub.Po tymwszystkim widok i zapach demona przestał budzić w nimobrzydzenie i strach.Przygniatały go tylko zmęczenie i rezygnacja.Zwlókł się z łoża i trąc powieki, doczłapał do fotela w rogu komnaty.Niegdyś ten pokój musiał zajmować nie lada wielmoża.Syryjczyklub Seldżuk, dobrze postawiony, bo opływał w zbytki.Zcianypokryte kilimami, zdobione tace, dzban na wino, kielichy z wielkimijak pięść rubinami, szable ze złotymi rękojeściami zawieszone naścianie.No i ten baldachim spływający barwnym jedwabiem.I krew na suficie. Czego chcesz, śmierdzielu?! Będziesz długo mnie dręczył?&Czerwony demon nie wydał nawet jęknięcia.Wpatrywał sięszklanym wzrokiem w Belzebuba i tylko cicho fukał, oddychając,jakby mu brakło powietrza. Wiem, tak, wiem& Mam zabić uzurpatora.Wiem.Pamiętam.Aledlaczego właśnie teraz? Dlaczego teraz mnie nachodzisz co noc idręczysz swoim smrodem? Dlaczego nie miesiąc temu ani dwa?Bo dopiero teraz Diogenes ruszył na wojnę i nie chronię gobarbarzyńskie demony  przemówił niespodziewanie stwór.Awłaściwie nie tyle przemówił, co Belzebub usłyszał go w myślach.Głos bestii rozbrzmiewał mu wewnątrz głowy basowym tonemniczym ryk bawołu. Dopiero teraz możesz go zabić.  Gamoto! Ty potrafisz mówić?! Jak człowiek?  Kalikst mało niespadł z łoża.Mogę i nie mogę.Mogę w myślach twych, nie mogę w dzwiękach.Ty zabij.Zabij! Dlaczego& ? Dlaczego dopiero teraz do mnie mówisz?Wcześniej nie było o czym& Wcześniej Diogenes schowany zaochronnym kręgiem demonów, nie mogłeś go zabić.Teraz możesz.Teraz jest już w Antiochii.Jest tu niedaleko.Musisz porzucić ich.Porzucić tych& Iść.Musisz iść, wracać do Antiochii i zabićuzurpatorów.Pan każe& Paaan!Belzebub bezwiednie przytaknął: Tak, tak, masz racje, demonie.Przecież Pan mi kazał.Mym zadaniem jest zabić basileusa i jegokrew wessać do kanalików puginału.Tak, jak polecił Pan.Takiwydał mi rozkaz, a ja jestem temu posłuszny.Zaraz jednak przyszła inna myśl: Czarny Mnich, kim on jest? Kimjest i czego ode mnie chce? Teraz ja jestem panem, ja tu rządzę, ana moje rozkazy są dwie dziesiątki tysięcy gotowych na wszystkokrzyżowców, dzielnych wojowników za wiarę.Dlaczegóż mam sięwysługiwać jakiemuś mnichowi z dalekiej krainy, który nie ma nademną żadnej władzy? Nie ma nic& poza tym demonem.Purrhos jakby słyszał te myśli [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl