[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Rozumiem.Ale przecież dziesiątki statków przez cały czas wpływają do Portsmouthi zeń wypływają.Jak to się mogło stać?- Cóż, nie jest to tak niezwykłe, jak pan przypuszcza.- Gilbey wzruszył ramionami.-Kapitan mógł być nieobeznany z kanałami Spithead.Poza tym możliwe, że się upił.Na brzegu zebrał się spory tłum.Prawie każdy mieszkaniec Portsmouth był jakośzwiązany z morzem lub żeglarstwem.W mieście codziennie plotkowało się o przybijającychstatkach i o tych, które wypływały oraz kotwiczyły w Spithead.Dzisiejsze wydarzeniewzbudziło powszechne współczucie, a także ciekawość - nie tylko stałych (i licznych)bywalców miejscowych lokali, ale również bardziej szacownych obywateli i kupców, no i,rzecz jasna, wszystkich dżentelmenów z marynarki, którzy mieli czas przyjść i popatrzeć.Właśnie toczyła się ożywiona dyskusja o tym, jaki błąd popełnił dowódca okrętu i co takiegomusi zrobić, by postawić jednostkę, więc gdy tylko zrozumiano, kim jest Strange i po coprzyszedł, ludzie z radością zaczęli dzielić się z nim swymi opiniami.Niestety, używali przytym fachowego języka i Strange mógł jedynie się domyślać, o co chodziło.W pewnymmomencie popełnił błąd, pytając, co znaczy płynąć bejdewindem oraz stanąć w dryfie.Doprowadziło to do tak szalenie skomplikowanych wyjaśnień zasad żeglowania, że rozumiałjeszcze mniej niż na początku.- No cóż, zasadniczy problem polega na tym, że okręt leży na boku - powiedział.-Mam go postawić? To pestka.- Dobry Boże, nie! - wykrzyknął kapitan Gilbey.- To się nie sprawdzi.Dół zpewnością uderzy o piasek i kadłub się przedziurawi.Wpłynie woda, a wtedy wszyscyzatoną.- Och - mruknął Strange.Kolejna próba okazała się jeszcze gorsza.Gdy ktoś napomknął, że świeża bryzazepchnęłaby okręt z mielizny na głębsze wody, Strange owi przyszło do głowy, że silniejszywiatr mógłby pomóc.Uniósł dłonie, by go przywołać.- Co pan robi? - spytał kapitan Gilbey.Strange mu wyjaśnił.- Nie, nie, nie! - zakrzyknął przerażony kapitan.Kilku mężczyzn otoczyło Strange a.Jeden z nich zaczął nim energicznie potrząsać,jakby w ten sposób mógł zawczasu udaremnić zastosowanie magii.- Wiatr wieje z południowego zachodu - wyjaśnił kapitan Gilbey.- Jeśli się wzmoże,kadłub będzie uderzał o piasek i niemal na pewno się przełamie.Wszyscy utoną.Któryś z gapiów zauważył, że za żadne skarby świata nie może zrozumieć, czemuadmiralicja poważa tak zdumiewającego ignoranta.Drugi mężczyzna dodał sarkastycznie, żemoże Strange nie jest najlepszym magiem, ale przynajmniej dobrze tańczy.Trzecia osobawybuchnęła śmiechem.- Jak się nazywa ta mielizna? - spytał Strange.Kapitan Gilbey pokręcił ze znużeniemgłową, chcąc dać do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o czym mówi Strange.- No.To miejsce.To miejsce, gdzie ugrzązł okręt - wykrztusił Strange.- Coś zkońmi?- Mielizna zwie się Końskie Piaski - odparł kapitan Gilbey zimno i odwrócił głowę, byporozmawiać z kimś innym.Przez następnych kilka minut nikt nie zwracał uwagi na maga.Ludzie przyglądali sięsunącym nieopodal Czarnego Humoru słupom, brygom i barkom, patrzyli na niebo irozmawiali o tym, jak zmienia się pogoda i skąd będzie wiał wiatr podczas przypływu.Nagle kilka osób zawołało, by spojrzeć na wodę, na której pojawiło się cośosobliwego.Był to wielki srebrzysty stwór o wydłużonym łbie niecodziennego kształtu igrzywie przypominającej długie blade wodorosty.Stworzenie to najwyrazniej płynęło ku Czarnemu Humorowi.Gdy tłum krzyknął ze zdumienia na widok tajemniczego kształtu,pojawiło się ich jeszcze kilka.W następnej chwili w wodzie pływał cały zastęp srebrzystychosobliwości.Wszystkie podążały ku okrętowi z wielką łatwością i nadzwyczaj prędko.- Cóż to takiego? - spytał ktoś z tłumu.Kształty były zbyt duże jak na ludzi i wcale nieprzypominały ryb ani delfinów.- To konie - powiedział Strange.- Skąd się wzięły? - chciał wiedzieć ktoś inny.- Ja je stworzyłem - wyjaśnił Strange.- Z piachu.Z Końskich Piasków, ściśle biorąc.- Nie rozpuszczą się? - spytał człowiek z tłumu.- Po co powstały? - dodał kapitan Gilbey.- Zrobione są z piachu, morskiej wody i magii, przetrwają dopóty, dopóki będą miałyzajęcie.Kapitanie, proszę kazać załodze jednej z łodzi poinformować kapitana CzarnegoHumoru , że jego ludzie mają zaprząc jak najwięcej koni do jednostki.One ściągną okręt zmielizny.- Och! - powiedział kapitan Gilbey.- Tak jest, już się robi.W pół godziny po tym, jak informacja dotarła na pokład Czarnego Humoru , okrętbył już poza mielizną, a marynarze mieli pełne ręce roboty z porządkowaniem żagli iwykonywaniem tysiąca i jednej czynności, którymi zwykle zajmują się żeglarze (czynności tesą równie tajemnicze jak poczynania magów).Należy jednak zauważyć, że magia nie działałazgodnie z zamierzeniami Strange a.Nie przewidział, ile zachodu będą mieli marynarze z okiełznaniem koni.Sądził, że naokręcie znajdzie się mnóstwo lin, które posłużą do sprokurowania uzdzienic; postarał się, bymagiczne konie były posłuszne.Marynarze znają się jednak tylko na morzu i na niczymwięcej, a już z pewnością nie na koniach.Niektórzy z nich robili, co mogli, by pochwycić iujarzmić stwory, lecz większość zupełnie nie rozumiała, od czego zacząć, albo też zbytnioobawiała się srebrzystych nieziemskich istot, by do nich podejść.Z setki koniwyczarowanych przez Strange a zaledwie około dwudziestu zaprzęgnięto do okrętu.Niewątpliwie odegrały one główną rolę w ściągnięciu Czarnego Humoru z mielizny, leczrównie przydatna okazała się wyrwa w piasku, pogłębiająca się w miarę tworzenia corazwiększej liczby koni.W Portsmouth opinie były podzielone: jedni twierdzili, że Strange dokonał wielkiejrzeczy, ocalając Czarny Humor , inni, że wykorzystał katastrofę do zyskania większejsławy.Wielu tutejszych kapitanów i oficerów uważało, że jego magia była bardzo efekciarskai przede wszystkim miała zwrócić uwagę na niepospolity talent wykonawcy oraz wywrzećwrażenie na admiralicji, a nie ocalić okręt.Nie byli też zachwyceni piaskowymi końmi.Wcale nie znikły po pracy, jak obiecywał Strange, lecz przez półtora dnia pływały poSpithead, by w końcu zamienić się w piaszczyste ławice w nowych i zupełnienieoczekiwanych miejscach.Kapitanowie i sternicy w Portsmouth uskarżali się wkapitanacie, że Strange na stałe zmienił kanały i mielizny w Spithead, zatem marynarkabędzie musiała ponieść koszty i ponownie przeprowadzić sondowanie i pomiarykotwicowiska.W Londynie jednak, gdzie ministrowie mieli równie niewielkie pojęcie o statkach iżeglowaniu jak Strange, jedno było jasne - ocalił on okręt, którego utrata kosztowałabyadmiralicję ogromne pieniądze.- Uratowanie Czarnego Humoru dowodzi, że dobrze mieć na miejscu maga, którynatychmiast poradzi sobie z problemem - zauważył sir Walter Pole w rozmowie z lordemLiverpoolem.- Wiem, że musieliśmy zrezygnować z planu wysłania Norrella na front, ale coze Strange em?Lord Liverpool zastanawiał się nad tym przez chwilę.- Myślę, że moglibyśmy wysłać pana Strange a, by służył jednemu z generałów,gdybyśmy mieli względną pewność, że generał ten wkrótce odniesie sukces w walce zFrancuzami.W innym wypadku byłoby to niewybaczalne marnowanie talentów panaStrange a, których Bóg jeden wie, jak bardzo nam trzeba w Londynie.Zatem nie mamy zbytwielkiego wyboru.W grę wchodzi jedynie lord Wellington [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Rozumiem.Ale przecież dziesiątki statków przez cały czas wpływają do Portsmouthi zeń wypływają.Jak to się mogło stać?- Cóż, nie jest to tak niezwykłe, jak pan przypuszcza.- Gilbey wzruszył ramionami.-Kapitan mógł być nieobeznany z kanałami Spithead.Poza tym możliwe, że się upił.Na brzegu zebrał się spory tłum.Prawie każdy mieszkaniec Portsmouth był jakośzwiązany z morzem lub żeglarstwem.W mieście codziennie plotkowało się o przybijającychstatkach i o tych, które wypływały oraz kotwiczyły w Spithead.Dzisiejsze wydarzeniewzbudziło powszechne współczucie, a także ciekawość - nie tylko stałych (i licznych)bywalców miejscowych lokali, ale również bardziej szacownych obywateli i kupców, no i,rzecz jasna, wszystkich dżentelmenów z marynarki, którzy mieli czas przyjść i popatrzeć.Właśnie toczyła się ożywiona dyskusja o tym, jaki błąd popełnił dowódca okrętu i co takiegomusi zrobić, by postawić jednostkę, więc gdy tylko zrozumiano, kim jest Strange i po coprzyszedł, ludzie z radością zaczęli dzielić się z nim swymi opiniami.Niestety, używali przytym fachowego języka i Strange mógł jedynie się domyślać, o co chodziło.W pewnymmomencie popełnił błąd, pytając, co znaczy płynąć bejdewindem oraz stanąć w dryfie.Doprowadziło to do tak szalenie skomplikowanych wyjaśnień zasad żeglowania, że rozumiałjeszcze mniej niż na początku.- No cóż, zasadniczy problem polega na tym, że okręt leży na boku - powiedział.-Mam go postawić? To pestka.- Dobry Boże, nie! - wykrzyknął kapitan Gilbey.- To się nie sprawdzi.Dół zpewnością uderzy o piasek i kadłub się przedziurawi.Wpłynie woda, a wtedy wszyscyzatoną.- Och - mruknął Strange.Kolejna próba okazała się jeszcze gorsza.Gdy ktoś napomknął, że świeża bryzazepchnęłaby okręt z mielizny na głębsze wody, Strange owi przyszło do głowy, że silniejszywiatr mógłby pomóc.Uniósł dłonie, by go przywołać.- Co pan robi? - spytał kapitan Gilbey.Strange mu wyjaśnił.- Nie, nie, nie! - zakrzyknął przerażony kapitan.Kilku mężczyzn otoczyło Strange a.Jeden z nich zaczął nim energicznie potrząsać,jakby w ten sposób mógł zawczasu udaremnić zastosowanie magii.- Wiatr wieje z południowego zachodu - wyjaśnił kapitan Gilbey.- Jeśli się wzmoże,kadłub będzie uderzał o piasek i niemal na pewno się przełamie.Wszyscy utoną.Któryś z gapiów zauważył, że za żadne skarby świata nie może zrozumieć, czemuadmiralicja poważa tak zdumiewającego ignoranta.Drugi mężczyzna dodał sarkastycznie, żemoże Strange nie jest najlepszym magiem, ale przynajmniej dobrze tańczy.Trzecia osobawybuchnęła śmiechem.- Jak się nazywa ta mielizna? - spytał Strange.Kapitan Gilbey pokręcił ze znużeniemgłową, chcąc dać do zrozumienia, że nie ma pojęcia, o czym mówi Strange.- No.To miejsce.To miejsce, gdzie ugrzązł okręt - wykrztusił Strange.- Coś zkońmi?- Mielizna zwie się Końskie Piaski - odparł kapitan Gilbey zimno i odwrócił głowę, byporozmawiać z kimś innym.Przez następnych kilka minut nikt nie zwracał uwagi na maga.Ludzie przyglądali sięsunącym nieopodal Czarnego Humoru słupom, brygom i barkom, patrzyli na niebo irozmawiali o tym, jak zmienia się pogoda i skąd będzie wiał wiatr podczas przypływu.Nagle kilka osób zawołało, by spojrzeć na wodę, na której pojawiło się cośosobliwego.Był to wielki srebrzysty stwór o wydłużonym łbie niecodziennego kształtu igrzywie przypominającej długie blade wodorosty.Stworzenie to najwyrazniej płynęło ku Czarnemu Humorowi.Gdy tłum krzyknął ze zdumienia na widok tajemniczego kształtu,pojawiło się ich jeszcze kilka.W następnej chwili w wodzie pływał cały zastęp srebrzystychosobliwości.Wszystkie podążały ku okrętowi z wielką łatwością i nadzwyczaj prędko.- Cóż to takiego? - spytał ktoś z tłumu.Kształty były zbyt duże jak na ludzi i wcale nieprzypominały ryb ani delfinów.- To konie - powiedział Strange.- Skąd się wzięły? - chciał wiedzieć ktoś inny.- Ja je stworzyłem - wyjaśnił Strange.- Z piachu.Z Końskich Piasków, ściśle biorąc.- Nie rozpuszczą się? - spytał człowiek z tłumu.- Po co powstały? - dodał kapitan Gilbey.- Zrobione są z piachu, morskiej wody i magii, przetrwają dopóty, dopóki będą miałyzajęcie.Kapitanie, proszę kazać załodze jednej z łodzi poinformować kapitana CzarnegoHumoru , że jego ludzie mają zaprząc jak najwięcej koni do jednostki.One ściągną okręt zmielizny.- Och! - powiedział kapitan Gilbey.- Tak jest, już się robi.W pół godziny po tym, jak informacja dotarła na pokład Czarnego Humoru , okrętbył już poza mielizną, a marynarze mieli pełne ręce roboty z porządkowaniem żagli iwykonywaniem tysiąca i jednej czynności, którymi zwykle zajmują się żeglarze (czynności tesą równie tajemnicze jak poczynania magów).Należy jednak zauważyć, że magia nie działałazgodnie z zamierzeniami Strange a.Nie przewidział, ile zachodu będą mieli marynarze z okiełznaniem koni.Sądził, że naokręcie znajdzie się mnóstwo lin, które posłużą do sprokurowania uzdzienic; postarał się, bymagiczne konie były posłuszne.Marynarze znają się jednak tylko na morzu i na niczymwięcej, a już z pewnością nie na koniach.Niektórzy z nich robili, co mogli, by pochwycić iujarzmić stwory, lecz większość zupełnie nie rozumiała, od czego zacząć, albo też zbytnioobawiała się srebrzystych nieziemskich istot, by do nich podejść.Z setki koniwyczarowanych przez Strange a zaledwie około dwudziestu zaprzęgnięto do okrętu.Niewątpliwie odegrały one główną rolę w ściągnięciu Czarnego Humoru z mielizny, leczrównie przydatna okazała się wyrwa w piasku, pogłębiająca się w miarę tworzenia corazwiększej liczby koni.W Portsmouth opinie były podzielone: jedni twierdzili, że Strange dokonał wielkiejrzeczy, ocalając Czarny Humor , inni, że wykorzystał katastrofę do zyskania większejsławy.Wielu tutejszych kapitanów i oficerów uważało, że jego magia była bardzo efekciarskai przede wszystkim miała zwrócić uwagę na niepospolity talent wykonawcy oraz wywrzećwrażenie na admiralicji, a nie ocalić okręt.Nie byli też zachwyceni piaskowymi końmi.Wcale nie znikły po pracy, jak obiecywał Strange, lecz przez półtora dnia pływały poSpithead, by w końcu zamienić się w piaszczyste ławice w nowych i zupełnienieoczekiwanych miejscach.Kapitanowie i sternicy w Portsmouth uskarżali się wkapitanacie, że Strange na stałe zmienił kanały i mielizny w Spithead, zatem marynarkabędzie musiała ponieść koszty i ponownie przeprowadzić sondowanie i pomiarykotwicowiska.W Londynie jednak, gdzie ministrowie mieli równie niewielkie pojęcie o statkach iżeglowaniu jak Strange, jedno było jasne - ocalił on okręt, którego utrata kosztowałabyadmiralicję ogromne pieniądze.- Uratowanie Czarnego Humoru dowodzi, że dobrze mieć na miejscu maga, którynatychmiast poradzi sobie z problemem - zauważył sir Walter Pole w rozmowie z lordemLiverpoolem.- Wiem, że musieliśmy zrezygnować z planu wysłania Norrella na front, ale coze Strange em?Lord Liverpool zastanawiał się nad tym przez chwilę.- Myślę, że moglibyśmy wysłać pana Strange a, by służył jednemu z generałów,gdybyśmy mieli względną pewność, że generał ten wkrótce odniesie sukces w walce zFrancuzami.W innym wypadku byłoby to niewybaczalne marnowanie talentów panaStrange a, których Bóg jeden wie, jak bardzo nam trzeba w Londynie.Zatem nie mamy zbytwielkiego wyboru.W grę wchodzi jedynie lord Wellington [ Pobierz całość w formacie PDF ]