[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Massengil wstał zza biurka. Doktorze Delaware, Sam Massengil.Miło mi, że pan wpadł.Głos miał cienki jak darmowa zupka dla biedaków.Głośniejszy niż to byłokonieczne.Uścisnęliśmy sobie dłonie.Jego dłoń była duża, o stwardniałym naskórku.Zcisnął moje palce nieco za mocno jak na postawę kumpla, jaką próbował przy-61brać.Człowiek, który chce być zawsze na czasie.Choć jeśli chodzi o modę, nieudało mu się to.Miał na sobie koszulę non-iron kupioną na przecenie, krawat,który był gmatwaniną jasnoniebieskich orłów frunących przez beżowe niebo z po-liestru.Krótkie rękawy odsłaniały ramiona zbyt długie, nawet jak na jego wy-soką sylwetkę, kościste, ale z wypukłościami mięśni i pokryte kępkami siwychwłosków.Ramiona wyrobione od pracy fizycznej.Twarz z plamkami opaleni-zny i pomarszczona jak suszony owoc.Jedna strona białych, przypominającychszczoteczkę do zębów wąsów, była przycięta krócej, jakby się golił z zamknięty-mi oczami.Bezsprzecznie wyglądał na swój wiek, ale był zdrowy i zahartowany.Rozciągał sprężyny? Jakoś nie widziałem, aby uprawiał jogging z tłumami z ka-wiarni serwującej jogurt.Oparł się i przyglądał mi się badawczo. Nie wiedziałem, że będziemy we trzech. Tak, tak.To jest pana znamienity kolega po fachu, doktor Lance Dobbs.Doktorze Dobbs, doktor Delaware. Widziałem doktora Dobbsa w telewizji.Dobbs uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową.Nie zadał sobie trudu, żebywstać czy wyciągnąć dłoń. Co mogę dla pana zrobić? spytałem Massengila.Obaj spojrzeli po sobie. Proszę usiąść.Usiadłem na krześle naprzeciwko biurka.Dobbs zmienił pozycję, żeby móclepiej mi się przyglądać, i brązowa kanapa zaskrzypiała.Massengil wyciągnął w moją stronę słój. Cukierka? Nie, dziękuję. Ani śladu obiecanej kawy. A ty, Lance?Dobbs wziął słój, złapał kilka cukierków, odwinął zielonego i wsadził go doust.Mlaskał głośno, przewracając go pomiędzy językiem i ustami.Omijał mniewzrokiem, patrzył na Massengila.Wyczekująco.Przyszedł mi na myśl niesamo-dzielny, rozwydrzony dzieciak, przyzwyczajony do rodzicielskiej opieki.Jakby ponaglony, Massengil odchrząknął i powiedział: Jesteśmy wdzięczni, że mógł pan przybyć tak szybko, doktorze. To wszystko w służbie dobrego rządu, panie radny.Zmarszczył brwi i znów wymienił spojrzenia z Dobbsem.Dobbs zjadł kolej-nego cukierka i łypnął na bok oczami jakiś sygnał.Zaczęło mnie zastanawiać,kto tu rządzi.Kto jest ważniejszy. Cóż, nie ma sensu owijać w bawełnę.Oczywiście chodzi o tę tragedięw szkole.To już ze dwa dni temu, nieprawdaż, doktorze? Zgadza się, panie radny.62 Wiemy, że pracuje pan z tymi dziećmi.I dobrze, bardzo dobrze.Uśmiech, który wyglądał, jakby sprawiał mu ból. Niech mi pan powie, skądwłaściwie się pan tam wziął? Policja mnie poprosiła. Policja. Kolejny uśmiech.Jak do zdjęcia.Oprawiłem go w czarną ram-kę. Rozumiem.Rozumiem.Nie wiedziałem, że policja zajmuje się takimi spra-wami. To znaczy jakimi sprawami, panie radny? Dobieraniem specjalistów.Mieszaniem się do spraw społecznych.Czywidnieje pan na jakiejś liście ekspertów współpracujących z policją? Nie.Jeden z detektywów jest moim przyjacielem.Już przedtem pracowa-łem z zastraszonymi dziećmi.Pomyślał. Jeden z detektywów stwierdził Massengil. Zapewne pan wie, jestemwielkim przyjacielem policji.Właściwie najlepszym przyjacielem, jakiego mająw Sacramento.Jak trzeba przepchnąć ustawę o przestępstwach, szef policji przy-chodzi najpierw do mnie.Szeryf okręgu również.Odwrócił się do Dobbsa i uzyskał aprobatę w formie nieznacznego skinięcia. A więc.Sprowadził pana jakiś detektyw.Któż to taki? Detektyw Sturgis.Milo Sturgis.Jest nowym naczelnikiem w wydziale kra-dzieży i zabójstw w Westside. Sturgis powtórzył w zamyśleniu. Ach, wiem, ten potężny, gruby facetz chorobą skóry.Nie wpuścili go, kiedy się odbywało przesłuchanie. Odchrząk-nął.Kolejna wymiana spojrzeń.Chwila ciszy. Podobno jest homoseksualistą,choć gdy się na niego patrzy, nikt by się nie domyślił.Oczekiwał wyjaśnienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Massengil wstał zza biurka. Doktorze Delaware, Sam Massengil.Miło mi, że pan wpadł.Głos miał cienki jak darmowa zupka dla biedaków.Głośniejszy niż to byłokonieczne.Uścisnęliśmy sobie dłonie.Jego dłoń była duża, o stwardniałym naskórku.Zcisnął moje palce nieco za mocno jak na postawę kumpla, jaką próbował przy-61brać.Człowiek, który chce być zawsze na czasie.Choć jeśli chodzi o modę, nieudało mu się to.Miał na sobie koszulę non-iron kupioną na przecenie, krawat,który był gmatwaniną jasnoniebieskich orłów frunących przez beżowe niebo z po-liestru.Krótkie rękawy odsłaniały ramiona zbyt długie, nawet jak na jego wy-soką sylwetkę, kościste, ale z wypukłościami mięśni i pokryte kępkami siwychwłosków.Ramiona wyrobione od pracy fizycznej.Twarz z plamkami opaleni-zny i pomarszczona jak suszony owoc.Jedna strona białych, przypominającychszczoteczkę do zębów wąsów, była przycięta krócej, jakby się golił z zamknięty-mi oczami.Bezsprzecznie wyglądał na swój wiek, ale był zdrowy i zahartowany.Rozciągał sprężyny? Jakoś nie widziałem, aby uprawiał jogging z tłumami z ka-wiarni serwującej jogurt.Oparł się i przyglądał mi się badawczo. Nie wiedziałem, że będziemy we trzech. Tak, tak.To jest pana znamienity kolega po fachu, doktor Lance Dobbs.Doktorze Dobbs, doktor Delaware. Widziałem doktora Dobbsa w telewizji.Dobbs uśmiechnął się nieznacznie i skinął głową.Nie zadał sobie trudu, żebywstać czy wyciągnąć dłoń. Co mogę dla pana zrobić? spytałem Massengila.Obaj spojrzeli po sobie. Proszę usiąść.Usiadłem na krześle naprzeciwko biurka.Dobbs zmienił pozycję, żeby móclepiej mi się przyglądać, i brązowa kanapa zaskrzypiała.Massengil wyciągnął w moją stronę słój. Cukierka? Nie, dziękuję. Ani śladu obiecanej kawy. A ty, Lance?Dobbs wziął słój, złapał kilka cukierków, odwinął zielonego i wsadził go doust.Mlaskał głośno, przewracając go pomiędzy językiem i ustami.Omijał mniewzrokiem, patrzył na Massengila.Wyczekująco.Przyszedł mi na myśl niesamo-dzielny, rozwydrzony dzieciak, przyzwyczajony do rodzicielskiej opieki.Jakby ponaglony, Massengil odchrząknął i powiedział: Jesteśmy wdzięczni, że mógł pan przybyć tak szybko, doktorze. To wszystko w służbie dobrego rządu, panie radny.Zmarszczył brwi i znów wymienił spojrzenia z Dobbsem.Dobbs zjadł kolej-nego cukierka i łypnął na bok oczami jakiś sygnał.Zaczęło mnie zastanawiać,kto tu rządzi.Kto jest ważniejszy. Cóż, nie ma sensu owijać w bawełnę.Oczywiście chodzi o tę tragedięw szkole.To już ze dwa dni temu, nieprawdaż, doktorze? Zgadza się, panie radny.62 Wiemy, że pracuje pan z tymi dziećmi.I dobrze, bardzo dobrze.Uśmiech, który wyglądał, jakby sprawiał mu ból. Niech mi pan powie, skądwłaściwie się pan tam wziął? Policja mnie poprosiła. Policja. Kolejny uśmiech.Jak do zdjęcia.Oprawiłem go w czarną ram-kę. Rozumiem.Rozumiem.Nie wiedziałem, że policja zajmuje się takimi spra-wami. To znaczy jakimi sprawami, panie radny? Dobieraniem specjalistów.Mieszaniem się do spraw społecznych.Czywidnieje pan na jakiejś liście ekspertów współpracujących z policją? Nie.Jeden z detektywów jest moim przyjacielem.Już przedtem pracowa-łem z zastraszonymi dziećmi.Pomyślał. Jeden z detektywów stwierdził Massengil. Zapewne pan wie, jestemwielkim przyjacielem policji.Właściwie najlepszym przyjacielem, jakiego mająw Sacramento.Jak trzeba przepchnąć ustawę o przestępstwach, szef policji przy-chodzi najpierw do mnie.Szeryf okręgu również.Odwrócił się do Dobbsa i uzyskał aprobatę w formie nieznacznego skinięcia. A więc.Sprowadził pana jakiś detektyw.Któż to taki? Detektyw Sturgis.Milo Sturgis.Jest nowym naczelnikiem w wydziale kra-dzieży i zabójstw w Westside. Sturgis powtórzył w zamyśleniu. Ach, wiem, ten potężny, gruby facetz chorobą skóry.Nie wpuścili go, kiedy się odbywało przesłuchanie. Odchrząk-nął.Kolejna wymiana spojrzeń.Chwila ciszy. Podobno jest homoseksualistą,choć gdy się na niego patrzy, nikt by się nie domyślił.Oczekiwał wyjaśnienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]