[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Dama!- Widziałem ją bardzo wyraznie.Miała rozpuszczone włosy, które unosił wiatr iokręcał wokół jej głowy.- Pan Hyde uniósł ręce, żeby pokazać, jak włosy damy tańczyły wpowietrzu pełnym śniegu.- Chyba do niej zawołałem.Odwróciła głowę i spojrzała na mnie,ale nie przystanęła, nawet nie zwolniła kroku.Znów się odwróciła, ale dalej wędrowaławzdłuż Wału, w otoczeniu śnieżnych zwidów.Miała na sobie jedynie czarną suknię - żadnegoszala ani pelisy.Zacząłem się o nią obawiać.Pomyślałem, że pewnie spotkało ją cośstrasznego, i zmusiłem swego biednego konia do truchtu.Usiłowałem nie spuszczać z niejwzroku, ale wiatr wciskał mi śnieg do oczu.Dotarłem do Wału, lecz już jej tam nie było.Jezdziłem wzdłuż Wału, w tę i z powrotem.Szukałem, krzyczałem, aż zachrypłem - byłempewien, że przewróciła się za stosem kamieni albo za zaspą lub wpadła w króliczą norę.Amoże uprowadził ją ten zły człowiek, który ją skrzywdził.- Zły człowiek?- Doszedłem do wniosku, że na Wał przyprowadził ją ktoś, kto pragnął wyrządzić jejkrzywdę.Przecież słyszy się rozmaite okropne rzeczy.- Zna pan tę damę?- Tak, proszę pana.- Któż to był?- Pani Strange.Zapadła cisza.- To niemożliwe - rzekł w końcu zakłopotany mag.- Drogi panie, gdyby cośprzykrego spotkało panią Strange, sądzę, że ktoś by mnie o tym powiadomił.Nie jestem ażtak pochłonięty pracą.Przykro mi, ale pan się myli.Kimkolwiek była ta nieszczęsna kobieta,na pewno nie chodzi o panią Strange.Pan Hyde pokręcił głową.- Gdybym ujrzał pana w Shrewsbury i Ludlow, być może nie od razu bym panarozpoznał.Jednakże ojciec pani Strange był przez czterdzieści siedem lat wikariuszem wmojej parafii.Znam panią Strange, niegdyś pannę Woodhope, odkąd jako małe dzieckouczyła się stawiać pierwsze kroki w kościele w Clunbury.Nawet gdyby na mnie nie spojrzała,rozpoznałbym ją.Po sylwetce, sposobie chodzenia, po wszystkim.- Co pan zrobił, gdy stracił ją pan z oczu?- Od razu przyjechałem tutaj, ale pański sługa nie chciał mnie wpuścić.- Jeremy? Ten sam, z którym przed chwilą pan rozmawiał?- Tak.Powiedział mi, że pani Strange jest w domu, cała i zdrowa.Przyznaję, że munie uwierzyłem, więc obszedłem budynek i zajrzałem we wszystkie okna, aż w końcuzobaczyłem ją na sofie właśnie w tym pokoju.- Pan Hyde wskazał na sofę.- Miała na sobiebladoniebieską suknię, nie czarną.- Och, nic w tym dziwnego.Pani Strange nigdy nie nosi czerni.Nie lubię tego koloruna młodej kobiecie.Pan Hyde ponownie pokręcił głową i zmarszczył brwi.- Bardzo chciałbym przekonać pana, że mówię prawdę, widzę jednak, że nie potrafię.- A ja chciałbym panu wytłumaczyć, że mam rację.Niestety, też nie potrafię.Przy pożegnaniu uścisnęli sobie dłonie.- Nigdy nie życzyłem jej nic złego, proszę pana.- Pan Hyde popatrzył z powagą naStrange a.- Zwiadomość, że jest bezpieczna, przynosi mi wielką ulgę.Strange skłonił głowę.- Nie dopuścimy, by było inaczej.Gdy za panem Hyde em zamknęły się drzwi, Strange odczekał chwilę i poszedłszukać Jeremy ego.- Dlaczego nie mówiłeś, że był tu wcześniej? - spytał.Jeremy prychnął lekceważąco.- Mam dość rozumu, by nie zawracać panu głowy bzdurami! Damy w czarnychsukniach błąkające się po okolicy w czasie śnieżnej burzy, też coś!- Mam nadzieję, że nie potraktowałeś go zbyt obcesowo.- Ja? Ależ skąd!- Może był pijany.O, właśnie.Z pewnością on i David Evans uczcili pomyślnątransakcję.Jeremy zmarszczył brwi.- Wątpię, proszę pana.David Evans to pastor w kościele metodystów.- Och.Hm, pewnie masz rację.Poza tym to, o czym mówił, to nie pijackie omamy,lecz raczej coś, co mógłby wyobrazić sobie czytelnik powieści pani Radcliffe po zażyciuopium.Wizyta pana Hyde a wytrąciła Strange a z równowagi.Wizja Arabelli błąkającej się wśniegu po wzgórzach była niepokojąca [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Dama!- Widziałem ją bardzo wyraznie.Miała rozpuszczone włosy, które unosił wiatr iokręcał wokół jej głowy.- Pan Hyde uniósł ręce, żeby pokazać, jak włosy damy tańczyły wpowietrzu pełnym śniegu.- Chyba do niej zawołałem.Odwróciła głowę i spojrzała na mnie,ale nie przystanęła, nawet nie zwolniła kroku.Znów się odwróciła, ale dalej wędrowaławzdłuż Wału, w otoczeniu śnieżnych zwidów.Miała na sobie jedynie czarną suknię - żadnegoszala ani pelisy.Zacząłem się o nią obawiać.Pomyślałem, że pewnie spotkało ją cośstrasznego, i zmusiłem swego biednego konia do truchtu.Usiłowałem nie spuszczać z niejwzroku, ale wiatr wciskał mi śnieg do oczu.Dotarłem do Wału, lecz już jej tam nie było.Jezdziłem wzdłuż Wału, w tę i z powrotem.Szukałem, krzyczałem, aż zachrypłem - byłempewien, że przewróciła się za stosem kamieni albo za zaspą lub wpadła w króliczą norę.Amoże uprowadził ją ten zły człowiek, który ją skrzywdził.- Zły człowiek?- Doszedłem do wniosku, że na Wał przyprowadził ją ktoś, kto pragnął wyrządzić jejkrzywdę.Przecież słyszy się rozmaite okropne rzeczy.- Zna pan tę damę?- Tak, proszę pana.- Któż to był?- Pani Strange.Zapadła cisza.- To niemożliwe - rzekł w końcu zakłopotany mag.- Drogi panie, gdyby cośprzykrego spotkało panią Strange, sądzę, że ktoś by mnie o tym powiadomił.Nie jestem ażtak pochłonięty pracą.Przykro mi, ale pan się myli.Kimkolwiek była ta nieszczęsna kobieta,na pewno nie chodzi o panią Strange.Pan Hyde pokręcił głową.- Gdybym ujrzał pana w Shrewsbury i Ludlow, być może nie od razu bym panarozpoznał.Jednakże ojciec pani Strange był przez czterdzieści siedem lat wikariuszem wmojej parafii.Znam panią Strange, niegdyś pannę Woodhope, odkąd jako małe dzieckouczyła się stawiać pierwsze kroki w kościele w Clunbury.Nawet gdyby na mnie nie spojrzała,rozpoznałbym ją.Po sylwetce, sposobie chodzenia, po wszystkim.- Co pan zrobił, gdy stracił ją pan z oczu?- Od razu przyjechałem tutaj, ale pański sługa nie chciał mnie wpuścić.- Jeremy? Ten sam, z którym przed chwilą pan rozmawiał?- Tak.Powiedział mi, że pani Strange jest w domu, cała i zdrowa.Przyznaję, że munie uwierzyłem, więc obszedłem budynek i zajrzałem we wszystkie okna, aż w końcuzobaczyłem ją na sofie właśnie w tym pokoju.- Pan Hyde wskazał na sofę.- Miała na sobiebladoniebieską suknię, nie czarną.- Och, nic w tym dziwnego.Pani Strange nigdy nie nosi czerni.Nie lubię tego koloruna młodej kobiecie.Pan Hyde ponownie pokręcił głową i zmarszczył brwi.- Bardzo chciałbym przekonać pana, że mówię prawdę, widzę jednak, że nie potrafię.- A ja chciałbym panu wytłumaczyć, że mam rację.Niestety, też nie potrafię.Przy pożegnaniu uścisnęli sobie dłonie.- Nigdy nie życzyłem jej nic złego, proszę pana.- Pan Hyde popatrzył z powagą naStrange a.- Zwiadomość, że jest bezpieczna, przynosi mi wielką ulgę.Strange skłonił głowę.- Nie dopuścimy, by było inaczej.Gdy za panem Hyde em zamknęły się drzwi, Strange odczekał chwilę i poszedłszukać Jeremy ego.- Dlaczego nie mówiłeś, że był tu wcześniej? - spytał.Jeremy prychnął lekceważąco.- Mam dość rozumu, by nie zawracać panu głowy bzdurami! Damy w czarnychsukniach błąkające się po okolicy w czasie śnieżnej burzy, też coś!- Mam nadzieję, że nie potraktowałeś go zbyt obcesowo.- Ja? Ależ skąd!- Może był pijany.O, właśnie.Z pewnością on i David Evans uczcili pomyślnątransakcję.Jeremy zmarszczył brwi.- Wątpię, proszę pana.David Evans to pastor w kościele metodystów.- Och.Hm, pewnie masz rację.Poza tym to, o czym mówił, to nie pijackie omamy,lecz raczej coś, co mógłby wyobrazić sobie czytelnik powieści pani Radcliffe po zażyciuopium.Wizyta pana Hyde a wytrąciła Strange a z równowagi.Wizja Arabelli błąkającej się wśniegu po wzgórzach była niepokojąca [ Pobierz całość w formacie PDF ]