[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.‒ Dry Martini czy specjalne?‒ Ochrzcić gin i dodać krople cytryny.Pyzaty i pogodnie uśmiechnięty barman nalał do kieliszków po trzy czwarte ginu i po jednej czwartej gorzkiego wermutu.Przechyliwszy najeżoną kolcami podstawkę ze świeżo wyciśniętym sokiem cytrynowym, strząsnął z niej po kilka kropel do kieliszków; umieścił je na małej tacce i przysunął w naszą stronę.Obok postawił talerzyk z sernikiem.‒ Te będą po dolarze i dwadzieścia pięć centów, proszę pana.‒ Dlaczego tak dużo? ‒ zapytała Harriet, która w napięciu obserwowała przygotowania barmana.Wyszczerzył zęby w przyjaznym uśmiechu i wskazał tabliczkę zawieszoną nad barem:,Nasz bezkonkurencyjny Dry Martini ‒ dolarów 0,70.Tenże z doskonałymi radami gości ‒ dolarów 1,40.Harriet głośno przeczytała napis.Ponieważ barman powiedział, że płacimy po dolarze i dwadzieścia pięć centów, zapytała:‒ Więc dlaczego tak tanio?‒ To specjalna ulga dla pana Wynna.Zwróciła się do mnie:‒ Znają cię tutaj? Z kim piłeś martini?‒ Z całym mnóstwem gości, których nie powinnaś znać, Harriet.To kompromitujące znajomości.Zaczekała, aż barman się oddali, i powiedziała:‒ W ogóle nie wiem, co robisz, kiedy latam kilka mil nad ziemią.Nie wiem, z kim się spotykasz, i nie znam twoich przyjaciół.Gdybyś został moim mężem, byłabym o wiele spokojniejsza.Będziesz i tak spokojna, pomyślałem, zaoszczędzisz sobie stu tysięcy zmartwień i myślenia o tym, z kim się spotykam.Za godzinę będziesz zupełnie spokojna, Harriet, w każdym razie bardziej spokojna, niż sobie tego życzyłaś.Będzie mi źle bez ciebie i będę czekać, wiedząc, że już nie przyjdziesz.Lecz nic się nie zmieni w tym, co myślę o kobietach, którym bardziej zależy na małżeństwie niż na miłości.Większość kobiet poświęci największą miłość dla byle jakiego małżeństwa.Większość marzy tylko o tym, żeby nazywać się żoną.Dobrze, Harriet, będziesz żoną, taką jak milion innych, ktoś się o to postara, ale nie ja.‒ O czym tak myślisz, Mike? ‒ zapytała Harriet.‒ Czy po to mnie przyprowadziłeś do snack-baru, żeby myśleć o swoich sprawach?‒ Wypij do końca, to ci powiem.‒ W takim tempie?‒ Nad następnym kieliszkiem posiedzimy dłużej.Wypiliśmy.Zamówiłem jeszcze dwa martini, takie jak poprzednio.27.Julio Ruiz Oliveira znał wszystkie nocne lokale Ciudad Trujillo i wiedział, w których można bawić się najlepiej.Zwiedził z Murphym, kabarety śródmieścia i teraz, z pewnym trudem, zataczając się lekko, dobrnęli do przedmieść i pogrążyli się w wąskich uliczkach cuchnących stęchłymi rybami i zgniłymi owocami mango.Tu lokale nie były tak eleganckie i czyste jak w nowoczesnej dzielnicy, aleMurphy szybko zorientował się, że są weselsze, bardziej beztroskie i pozbawione tej charakterystycznej sztywności, jaką wprowadzają bogaci cudzoziemcy i wytwornie ubrani ludzie.I zapewne mniej szpicli towarzyszyło tutaj ich wędrówce i Dominikańczykom siedzącym przy stolikach pochlapanych tłuszczem, lepkim sokiem owoców i winem o kwaśnym odorze.Weszli do tawerny „La Habana", mieszczącej się w grubych murach starej budowli, z której pozostały tylko fundamenty i piwnice.Miała w sobie coś z atmosfery podobnych lokali w Barcelonie; Oliveira przez rok przebywał w Hiszpanii i wspomniał Murphy'emu o tym zaskakującym podobieństwie.Murphy rejestrował pierwsze wrażenia: oszołomiony alkoholem gitarzysta z olbrzymią szczęką, kilka sennych dziewcząt ze szminką rozmazaną na policzkach i ustach, rozpierających się łokciami na stołach i kontuarze baru.Obok gitarzysty półnaga tancerka w szkarłatnej pelerynie luźno zwisającej z ramion; Murphy dostrzegł jej dziką, klasycznie południową urodę, mięsiste usta i długie rzęsy, wysoko zakreślone brwi i delikatne, ruchliwe nozdrza wąskiego nosa.‒ To świetna tancerka ‒ powiedział Oliveira ‒ nazywa się Monika Gonzales.Przy stolikach siedziały pochylone ku sobie postacie kobiet i mężczyzn, jakby czekające na kogoś, kto rzuci hasło do zabawy.Na wszystkich ścianach wisiały plakaty z podobizną generalissimusa Trujillo.Wybrali stolik ustawiony przy parkiecie.Oliveira rzucił na gitarę banknot.Wtedy gitarzysta z olbrzymią szczęką sięgnął po banknot leniwym ruchem, obejrzał go i wsunął pod płaski czarny kapelusz z rondem ocieniającym pół twarzy.Poprawił ten kapelusz, zsunął go jeszcze niżej na oczy i końcami palców uderzył w struny.Zaczarował ich tym jednym akordem.Zsunęła się szkarłatna peleryna z obnażonych ramion tancerki.Miała na sobie wąskie majteczki, brzuch, krągły i gładki, był odsłonięty.Spod krótkiego bolerka zawieszonego na dwóch ramiączkach, przy każdym ruchu Moniki Gonzales wyzierały doskonale ukształtowane piersi; tylko dwa krążki wielkości srebrnej półdolarówki osłaniały sutki.‒ Jezu ‒ szepnął zachwycony Murphy ‒ to jest dopiero laleczka! Widzisz te płuca?Nim wstąpili do „La Habana" przepili do siebie w kabarecie „La Altagracia" i poprzysięgli sobie dozgonną przyjaźń.Mimo zawarcia tego braterskiego sojuszu Oliveira pił mniej niż Murphy i opuszczał co drugą czy trzecią kolejkę, tak manewrując, by Murphy tego nie zauważył.Szumiało mu jednak w głowie i jego ruchy stawały się coraz bardziej niepewne.Uczepił się ramienia Murphy'ego.‒ Co wypijesz, Gerald? Zamów, co tylko zechcesz, a ja ci złego słowa nie powiem, jakbyś nawet opróżnił wszystkie butelki za ladą, mówię ci, Gerald, wybieraj, na co masz ochotę, płacę.Albo zamówmy dobre, stare wino, takie, które trzyma w piwnicy ten gość z wąsami szczura ‒ mówiąc to, wskazał na właściciela tawerny „La Habana".Murphy był zahipnotyzowany biodrami tańczącej na parkiecie Moniki Gonzales.Wpatrzony w nią i wsłuchany w coraz szybsze i głośniejsze klaskanie kastanietów, mruknął, nie patrząc na Oliveirę:‒ Zamów mi, bracie, coś konkretnego, bo to wasze wino już mi z uszu wycieka; i wszystkie wnętrzności pływają w tej cholernej cieczy.Zamów mi, bracie, double.no, sam wiesz, double-scotch.Jeden porządny double-scotch [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.‒ Dry Martini czy specjalne?‒ Ochrzcić gin i dodać krople cytryny.Pyzaty i pogodnie uśmiechnięty barman nalał do kieliszków po trzy czwarte ginu i po jednej czwartej gorzkiego wermutu.Przechyliwszy najeżoną kolcami podstawkę ze świeżo wyciśniętym sokiem cytrynowym, strząsnął z niej po kilka kropel do kieliszków; umieścił je na małej tacce i przysunął w naszą stronę.Obok postawił talerzyk z sernikiem.‒ Te będą po dolarze i dwadzieścia pięć centów, proszę pana.‒ Dlaczego tak dużo? ‒ zapytała Harriet, która w napięciu obserwowała przygotowania barmana.Wyszczerzył zęby w przyjaznym uśmiechu i wskazał tabliczkę zawieszoną nad barem:,Nasz bezkonkurencyjny Dry Martini ‒ dolarów 0,70.Tenże z doskonałymi radami gości ‒ dolarów 1,40.Harriet głośno przeczytała napis.Ponieważ barman powiedział, że płacimy po dolarze i dwadzieścia pięć centów, zapytała:‒ Więc dlaczego tak tanio?‒ To specjalna ulga dla pana Wynna.Zwróciła się do mnie:‒ Znają cię tutaj? Z kim piłeś martini?‒ Z całym mnóstwem gości, których nie powinnaś znać, Harriet.To kompromitujące znajomości.Zaczekała, aż barman się oddali, i powiedziała:‒ W ogóle nie wiem, co robisz, kiedy latam kilka mil nad ziemią.Nie wiem, z kim się spotykasz, i nie znam twoich przyjaciół.Gdybyś został moim mężem, byłabym o wiele spokojniejsza.Będziesz i tak spokojna, pomyślałem, zaoszczędzisz sobie stu tysięcy zmartwień i myślenia o tym, z kim się spotykam.Za godzinę będziesz zupełnie spokojna, Harriet, w każdym razie bardziej spokojna, niż sobie tego życzyłaś.Będzie mi źle bez ciebie i będę czekać, wiedząc, że już nie przyjdziesz.Lecz nic się nie zmieni w tym, co myślę o kobietach, którym bardziej zależy na małżeństwie niż na miłości.Większość kobiet poświęci największą miłość dla byle jakiego małżeństwa.Większość marzy tylko o tym, żeby nazywać się żoną.Dobrze, Harriet, będziesz żoną, taką jak milion innych, ktoś się o to postara, ale nie ja.‒ O czym tak myślisz, Mike? ‒ zapytała Harriet.‒ Czy po to mnie przyprowadziłeś do snack-baru, żeby myśleć o swoich sprawach?‒ Wypij do końca, to ci powiem.‒ W takim tempie?‒ Nad następnym kieliszkiem posiedzimy dłużej.Wypiliśmy.Zamówiłem jeszcze dwa martini, takie jak poprzednio.27.Julio Ruiz Oliveira znał wszystkie nocne lokale Ciudad Trujillo i wiedział, w których można bawić się najlepiej.Zwiedził z Murphym, kabarety śródmieścia i teraz, z pewnym trudem, zataczając się lekko, dobrnęli do przedmieść i pogrążyli się w wąskich uliczkach cuchnących stęchłymi rybami i zgniłymi owocami mango.Tu lokale nie były tak eleganckie i czyste jak w nowoczesnej dzielnicy, aleMurphy szybko zorientował się, że są weselsze, bardziej beztroskie i pozbawione tej charakterystycznej sztywności, jaką wprowadzają bogaci cudzoziemcy i wytwornie ubrani ludzie.I zapewne mniej szpicli towarzyszyło tutaj ich wędrówce i Dominikańczykom siedzącym przy stolikach pochlapanych tłuszczem, lepkim sokiem owoców i winem o kwaśnym odorze.Weszli do tawerny „La Habana", mieszczącej się w grubych murach starej budowli, z której pozostały tylko fundamenty i piwnice.Miała w sobie coś z atmosfery podobnych lokali w Barcelonie; Oliveira przez rok przebywał w Hiszpanii i wspomniał Murphy'emu o tym zaskakującym podobieństwie.Murphy rejestrował pierwsze wrażenia: oszołomiony alkoholem gitarzysta z olbrzymią szczęką, kilka sennych dziewcząt ze szminką rozmazaną na policzkach i ustach, rozpierających się łokciami na stołach i kontuarze baru.Obok gitarzysty półnaga tancerka w szkarłatnej pelerynie luźno zwisającej z ramion; Murphy dostrzegł jej dziką, klasycznie południową urodę, mięsiste usta i długie rzęsy, wysoko zakreślone brwi i delikatne, ruchliwe nozdrza wąskiego nosa.‒ To świetna tancerka ‒ powiedział Oliveira ‒ nazywa się Monika Gonzales.Przy stolikach siedziały pochylone ku sobie postacie kobiet i mężczyzn, jakby czekające na kogoś, kto rzuci hasło do zabawy.Na wszystkich ścianach wisiały plakaty z podobizną generalissimusa Trujillo.Wybrali stolik ustawiony przy parkiecie.Oliveira rzucił na gitarę banknot.Wtedy gitarzysta z olbrzymią szczęką sięgnął po banknot leniwym ruchem, obejrzał go i wsunął pod płaski czarny kapelusz z rondem ocieniającym pół twarzy.Poprawił ten kapelusz, zsunął go jeszcze niżej na oczy i końcami palców uderzył w struny.Zaczarował ich tym jednym akordem.Zsunęła się szkarłatna peleryna z obnażonych ramion tancerki.Miała na sobie wąskie majteczki, brzuch, krągły i gładki, był odsłonięty.Spod krótkiego bolerka zawieszonego na dwóch ramiączkach, przy każdym ruchu Moniki Gonzales wyzierały doskonale ukształtowane piersi; tylko dwa krążki wielkości srebrnej półdolarówki osłaniały sutki.‒ Jezu ‒ szepnął zachwycony Murphy ‒ to jest dopiero laleczka! Widzisz te płuca?Nim wstąpili do „La Habana" przepili do siebie w kabarecie „La Altagracia" i poprzysięgli sobie dozgonną przyjaźń.Mimo zawarcia tego braterskiego sojuszu Oliveira pił mniej niż Murphy i opuszczał co drugą czy trzecią kolejkę, tak manewrując, by Murphy tego nie zauważył.Szumiało mu jednak w głowie i jego ruchy stawały się coraz bardziej niepewne.Uczepił się ramienia Murphy'ego.‒ Co wypijesz, Gerald? Zamów, co tylko zechcesz, a ja ci złego słowa nie powiem, jakbyś nawet opróżnił wszystkie butelki za ladą, mówię ci, Gerald, wybieraj, na co masz ochotę, płacę.Albo zamówmy dobre, stare wino, takie, które trzyma w piwnicy ten gość z wąsami szczura ‒ mówiąc to, wskazał na właściciela tawerny „La Habana".Murphy był zahipnotyzowany biodrami tańczącej na parkiecie Moniki Gonzales.Wpatrzony w nią i wsłuchany w coraz szybsze i głośniejsze klaskanie kastanietów, mruknął, nie patrząc na Oliveirę:‒ Zamów mi, bracie, coś konkretnego, bo to wasze wino już mi z uszu wycieka; i wszystkie wnętrzności pływają w tej cholernej cieczy.Zamów mi, bracie, double.no, sam wiesz, double-scotch.Jeden porządny double-scotch [ Pobierz całość w formacie PDF ]