[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Linie naziemnej obrony miasta rozciągały się na kilka kilometrów wokół niego, ale te umocnienia były prymitywne i mało zaawansowane technicznie.Może i plutony ochotników wyglądały imponująco, kiedy ćwiczyły na równinie partyzanckie ataki i manewry na trójkołowcach, rolligonach, pasach odrzutowych i latających platformach, nie zmieniało to jednak faktu, że są kiepsko uzbrojonymi amatorami niemającymi szans w starciu z doświadczoną piechotą morską i bojowymi dronami.Ów tak wychwalany system obrony przeciwlotniczej miasta – poukrywane w bunkrach lub ustawione na powierzchni wyrzutnie rakiet i działa elektromagnetyczne – też nie był wiele lepszy: najlepszym dowodem były ciągłe naruszenia przestrzeni przez wrogie statki.A kiedy ta obrona padnie, miasto będzie musiało się uciec do XX-wiecznej taktyki wojny pozycyjnej i ulicznej, przeciwko żołnierzom wyposażonym w technikę XXIII wieku.Mimo to, choć Paryż w życiu nie przetrwałby choćby dwóch dni zmasowanego ataku, jazgot tłumu zagłuszał nieliczne głosy realistów w dyskusji dotyczącej wojny i możliwości obrony krytego namiotem miasta.Codzienne życie przeniknęła ledwo powstrzymywana wojenna histeria.Dzieci grały w gry wojenne i ganiały prawie niepilnowane po całym mieście; niektóre zawiązywały bandy przynoszące strażnikom jedzenie i picie albo robiące za gońców od drobnych spraw.Dorosłych ogarnęła taka sama ekscytacja – jednak mimo publicznych deklaracji lojalności i gotowości do walki na śmierć i życie większość ludzi była przerażona, nerwowa i niespokojna.Coraz więcej z nich zdawało sobie sprawę, że namiot i kopuły to tylko kruche bąbelki światła, ciepła i powietrza w bezkresie lodowatej próżni.Choć oczekiwało się od nich nieustannej czujności, ludzie pili i ćpali więcej niż zwykle, kłócili się, bili i uprawiali przygodny seks, czasami nawet publicznie.Dwa dni przed planowym przylotem Leśnegokwiatu, który miał dołączyć do swoich siostrzanych okrętów wokół Mimasa, Marisa Bassi wprowadził stan wojenny.Ken Shintaro dowiedział się o tym, gdy sąsiedzi obudzili gooszóstej rano łomotaniem do drzwi.Krzyczeli, domagali się, żeby ich wpuścił.Rozejrzał się po pokoju, upewnił, czy nie ma tu nic podejrzanego, otworzył drzwi.Do środka wpadł kilkuosobowy tłumek, dowodzony przez Ala Wilsona, człowieka odpowiadającego za dyżury przy konserwacji budynku.– Kiedy ostatni raz widziałeś Zi Lei? – zapytał Al Wilson.Szkolono go, żeby mówił prawdę zawsze, kiedy nie kłóci sięz jego zadaniem.Odparł zgodnie z prawdą:– Wczoraj.Jakaś kobieta zaglądała pod prysznic.Mężczyzna grzebał w szafkach.Inny obmacywał aneks sypialny.Wszyscy nosili czerwone opaski.Czuło się ich nabuzowanie i agresję.Łypali na niego groźnie i wyraźnie byli gotowi coś mu zrobić.Serce zabiło mu szybciej, skóra na głowie ścierpła.Chłodne powietrze łaskotało nagą skórę.Facet w drzwiach zapytał:– A czemu to, przyjacielu, zmieniłeś zamek? Nasz klucz nie pasuje.Kolejna zasada ze szkolenia: kiedy zadają ci niewygodne pytanie, najlepiej je zignorować.Udać, że się nie dosłyszało.Zmienić temat.– A co ona zrobiła? – zapytał.Facet w drzwiach warknął:– To nasza sprawa.A ty byś się ubrał.– Spałem przecież.Poruszał się i reagował powoli, ospale, powieki opuścił, jakby jeszcze się na dobre nie obudził, ale w środku już buzował ledwo kontrolowaną energią, już wiedział, co trzeba zrobić, jeśli przyjdzie co do czego.Najpierw obezwładnić Ala Wilsona ciosem w szyję, przestąpić przez niego i zabić faceta w drzwiach, z tym zachłannym spojrzeniem i podobną do włosów łonowych kępką zarostu pod dolną wargą.Skręcić mu kark, a potem załatwić resztę.Przez chwilę widział to bardzo wyraźnie: uświadomił sobie, że zmienił postawę, gotowy do akcji.Na szczęście, żaden z intruzów nic nie zauważył.– Może jego też trzeba zgarnąć – rzuciła kobieta spod prysznica.– Nie ma go na liście – odparł Al Wilson.– Ale jest z Tęczowego Mostu.A tam jest kupa tych pacyfiarzy.Kolaborantów.Oni wpuścili tych z Ziemi do swojego miasta.To przez nich się to wszystko zaczęło.Al Wilson puścił to mimo uszu.Miał uważną, udręczoną minę, jakby otaczały go przeszkody, między którymi musi niezwykle uważnie lawirować.Powiedział:– Musimy znaleźć Zi Lei.A ty się z nią przyjaźnisz.Może wiesz, gdzie ona jest.Gdzie może być.– Tu jej nie ma.– Udajesz głupszego niż jesteś – rzucił mężczyzna w drzwiach.– Przestań się zgrywać i gadaj, co wiesz.– Nie wiem, gdzie jest Zi – powiedział Ken Shintaro, robiąc niewinną minę, którą codziennie ćwiczył w lustrze, podobnie jak wszystkie inne.– A co do niej macie?– Zdradę – odezwał się facet badający wnękę sypialną.Klęczał teraz, przesuwając palcami wzdłuż jej krawędzi.– To dla jej własnego bezpieczeństwa – powiedział Al Wilson.– Pieprzona wariatka gdzieś się ukryła – wtrącił człowiek w drzwiach.– Jak się okaże, że wiedziałeś, gdzie ona jest, od razu po ciebie wrócimy.– Jeśli się czegoś dowiesz, skontaktuj się ze mną – rzucił słabym głosem Al Wilson.To on dowodził tą całą bandą, ale było jasne i oczywiste, że jeśli coś się wydarzy, mężczyzna stojący w drzwiach przejmie inicjatywę.– To naprawdę dla jej bezpieczeństwa? – zapytał Ken Shintaro.– Dla bezpieczeństwa całego, kurwa, miasta – warknął facet w drzwiach.Al Wilson machnął rękoma.– Dobra, ludzie, zbieramy się.Mamy kupę roboty.Zamknął im drzwi za plecami i zrzucił maskę Kena Shintaro.Starannie przeszukał pokój, na wypadek gdyby podrzucili mu podsłuch.Zajrzał do sieci i zobaczył obwieszczenie o stanie wojennym, drugie, mówiące, że o ósmej rano Marisa Bassi wygłosi orędzie do miasta, oraz trzecie, ogłaszające zamknięcie Nieustającej Debaty Pokojowej.Czyli to nie była jeszcze wojna, a miejscowy problem, wzrost gorączki wojennej.I Zi Lei się w to jakimś sposobem wplątała.Nie odebrała, kiedy do niej zadzwonił.Nie ma sprawy, zajrzy we wszystkie miejsca w mieście, które mu pokazała, zaczynając od Nieustającej Debaty.Znajdzie ją i jej pomoże.Uporządkował wszystko w pokoju, poszedł pod prysznic, najpierw gorący, potem zimny.Kiedy się ubierał, zadzwoniła Keiko Sasaki.Zapytała, czy widział Zi Lei [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Linie naziemnej obrony miasta rozciągały się na kilka kilometrów wokół niego, ale te umocnienia były prymitywne i mało zaawansowane technicznie.Może i plutony ochotników wyglądały imponująco, kiedy ćwiczyły na równinie partyzanckie ataki i manewry na trójkołowcach, rolligonach, pasach odrzutowych i latających platformach, nie zmieniało to jednak faktu, że są kiepsko uzbrojonymi amatorami niemającymi szans w starciu z doświadczoną piechotą morską i bojowymi dronami.Ów tak wychwalany system obrony przeciwlotniczej miasta – poukrywane w bunkrach lub ustawione na powierzchni wyrzutnie rakiet i działa elektromagnetyczne – też nie był wiele lepszy: najlepszym dowodem były ciągłe naruszenia przestrzeni przez wrogie statki.A kiedy ta obrona padnie, miasto będzie musiało się uciec do XX-wiecznej taktyki wojny pozycyjnej i ulicznej, przeciwko żołnierzom wyposażonym w technikę XXIII wieku.Mimo to, choć Paryż w życiu nie przetrwałby choćby dwóch dni zmasowanego ataku, jazgot tłumu zagłuszał nieliczne głosy realistów w dyskusji dotyczącej wojny i możliwości obrony krytego namiotem miasta.Codzienne życie przeniknęła ledwo powstrzymywana wojenna histeria.Dzieci grały w gry wojenne i ganiały prawie niepilnowane po całym mieście; niektóre zawiązywały bandy przynoszące strażnikom jedzenie i picie albo robiące za gońców od drobnych spraw.Dorosłych ogarnęła taka sama ekscytacja – jednak mimo publicznych deklaracji lojalności i gotowości do walki na śmierć i życie większość ludzi była przerażona, nerwowa i niespokojna.Coraz więcej z nich zdawało sobie sprawę, że namiot i kopuły to tylko kruche bąbelki światła, ciepła i powietrza w bezkresie lodowatej próżni.Choć oczekiwało się od nich nieustannej czujności, ludzie pili i ćpali więcej niż zwykle, kłócili się, bili i uprawiali przygodny seks, czasami nawet publicznie.Dwa dni przed planowym przylotem Leśnegokwiatu, który miał dołączyć do swoich siostrzanych okrętów wokół Mimasa, Marisa Bassi wprowadził stan wojenny.Ken Shintaro dowiedział się o tym, gdy sąsiedzi obudzili gooszóstej rano łomotaniem do drzwi.Krzyczeli, domagali się, żeby ich wpuścił.Rozejrzał się po pokoju, upewnił, czy nie ma tu nic podejrzanego, otworzył drzwi.Do środka wpadł kilkuosobowy tłumek, dowodzony przez Ala Wilsona, człowieka odpowiadającego za dyżury przy konserwacji budynku.– Kiedy ostatni raz widziałeś Zi Lei? – zapytał Al Wilson.Szkolono go, żeby mówił prawdę zawsze, kiedy nie kłóci sięz jego zadaniem.Odparł zgodnie z prawdą:– Wczoraj.Jakaś kobieta zaglądała pod prysznic.Mężczyzna grzebał w szafkach.Inny obmacywał aneks sypialny.Wszyscy nosili czerwone opaski.Czuło się ich nabuzowanie i agresję.Łypali na niego groźnie i wyraźnie byli gotowi coś mu zrobić.Serce zabiło mu szybciej, skóra na głowie ścierpła.Chłodne powietrze łaskotało nagą skórę.Facet w drzwiach zapytał:– A czemu to, przyjacielu, zmieniłeś zamek? Nasz klucz nie pasuje.Kolejna zasada ze szkolenia: kiedy zadają ci niewygodne pytanie, najlepiej je zignorować.Udać, że się nie dosłyszało.Zmienić temat.– A co ona zrobiła? – zapytał.Facet w drzwiach warknął:– To nasza sprawa.A ty byś się ubrał.– Spałem przecież.Poruszał się i reagował powoli, ospale, powieki opuścił, jakby jeszcze się na dobre nie obudził, ale w środku już buzował ledwo kontrolowaną energią, już wiedział, co trzeba zrobić, jeśli przyjdzie co do czego.Najpierw obezwładnić Ala Wilsona ciosem w szyję, przestąpić przez niego i zabić faceta w drzwiach, z tym zachłannym spojrzeniem i podobną do włosów łonowych kępką zarostu pod dolną wargą.Skręcić mu kark, a potem załatwić resztę.Przez chwilę widział to bardzo wyraźnie: uświadomił sobie, że zmienił postawę, gotowy do akcji.Na szczęście, żaden z intruzów nic nie zauważył.– Może jego też trzeba zgarnąć – rzuciła kobieta spod prysznica.– Nie ma go na liście – odparł Al Wilson.– Ale jest z Tęczowego Mostu.A tam jest kupa tych pacyfiarzy.Kolaborantów.Oni wpuścili tych z Ziemi do swojego miasta.To przez nich się to wszystko zaczęło.Al Wilson puścił to mimo uszu.Miał uważną, udręczoną minę, jakby otaczały go przeszkody, między którymi musi niezwykle uważnie lawirować.Powiedział:– Musimy znaleźć Zi Lei.A ty się z nią przyjaźnisz.Może wiesz, gdzie ona jest.Gdzie może być.– Tu jej nie ma.– Udajesz głupszego niż jesteś – rzucił mężczyzna w drzwiach.– Przestań się zgrywać i gadaj, co wiesz.– Nie wiem, gdzie jest Zi – powiedział Ken Shintaro, robiąc niewinną minę, którą codziennie ćwiczył w lustrze, podobnie jak wszystkie inne.– A co do niej macie?– Zdradę – odezwał się facet badający wnękę sypialną.Klęczał teraz, przesuwając palcami wzdłuż jej krawędzi.– To dla jej własnego bezpieczeństwa – powiedział Al Wilson.– Pieprzona wariatka gdzieś się ukryła – wtrącił człowiek w drzwiach.– Jak się okaże, że wiedziałeś, gdzie ona jest, od razu po ciebie wrócimy.– Jeśli się czegoś dowiesz, skontaktuj się ze mną – rzucił słabym głosem Al Wilson.To on dowodził tą całą bandą, ale było jasne i oczywiste, że jeśli coś się wydarzy, mężczyzna stojący w drzwiach przejmie inicjatywę.– To naprawdę dla jej bezpieczeństwa? – zapytał Ken Shintaro.– Dla bezpieczeństwa całego, kurwa, miasta – warknął facet w drzwiach.Al Wilson machnął rękoma.– Dobra, ludzie, zbieramy się.Mamy kupę roboty.Zamknął im drzwi za plecami i zrzucił maskę Kena Shintaro.Starannie przeszukał pokój, na wypadek gdyby podrzucili mu podsłuch.Zajrzał do sieci i zobaczył obwieszczenie o stanie wojennym, drugie, mówiące, że o ósmej rano Marisa Bassi wygłosi orędzie do miasta, oraz trzecie, ogłaszające zamknięcie Nieustającej Debaty Pokojowej.Czyli to nie była jeszcze wojna, a miejscowy problem, wzrost gorączki wojennej.I Zi Lei się w to jakimś sposobem wplątała.Nie odebrała, kiedy do niej zadzwonił.Nie ma sprawy, zajrzy we wszystkie miejsca w mieście, które mu pokazała, zaczynając od Nieustającej Debaty.Znajdzie ją i jej pomoże.Uporządkował wszystko w pokoju, poszedł pod prysznic, najpierw gorący, potem zimny.Kiedy się ubierał, zadzwoniła Keiko Sasaki.Zapytała, czy widział Zi Lei [ Pobierz całość w formacie PDF ]