[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Spojrzał na zegarek, zastanawiając się, jak czuł się strażnik, którego zostawił na izbie chorych.Bogiem a prawdą w każdym z większych nowojorskich szpitali na ostrym dyżurze chory musiałby czekać co najmniej dwa razy dłużej.Odciągnął zasłonę i spojrzał na strażnika przykrytego aż po szyję kocem i odwróconego do ściany, pogrążonego w głębokim śnie, mimo iż telewizor był włączony niemal na cały regulator.W pokoju słychać było donośny głos znanego prezentera prowadzącego teleturniej.„Czy jesteś pewna, Joy, że chcesz wybrać bramkę numer dwa? No dobrze, wobec tego bramka numer dwa jest twoja.A w bramce numer dwa mamy…".–Czas na prześwietlenie panie… – Kidder spojrzał na kartę pacjenta przypiętą do podkładki.– Panie Sidesky?Bez odpowiedzi.„To krowa! Drodzy państwo, czyż to nie najpiękniejsza krowa rasy Holstein, jaką kiedykolwiek widzieliście? Świeże mleko każdego ranka, pomyśl tylko, Joy!".–Panie Sidesky? – Kidder podniósł głos.Sięgnął po pilota i wyłączył telewizor.W izbie chorych zapanowała błoga cisza.–Czas na prześwietlenie! Bez odpowiedzi.Kidder wyciągnął rękę i delikatnie szarpnął tamtego za ramię, po czym cofnął się gwałtownie o krok ze zdumionym okrzykiem.Nawet przez koc ciało wydawało się zimne.To niemożliwe.Mężczyznę przywieziono tu przed niespełna godziną żywego i zdrowego.–Ej, Sidesky! Obudź się! – Drżącą ręką ponownie szturchnął tamtego w ramię i znów poczuł ten upiorny lodowaty chłód.Z narastającą trwogą schwycił róg koca i odgarnął na bok, odsłaniając nagie zwłoki, groteskowo obrzmiałe i sine.Woń śmierci i środków do odkażania rozeszła się w powietrzu, spowijając go niczym trujący wyziew Zachwiał się, przyłożył dłoń do ust, zaczął się krztusić, w głowie miał mętlik, jego myśli przepełniło niedowierzanie.Ten mężczyzna nie tylko był martwy, lecz zaczął się już rozkładać.Jak to możliwe? Rozejrzał się gorączkowo dokoła, ale na oddziale nie było innych pacjentów.Musiała zajść jakaś straszna pomyłka, jakiś fatalny błąd.Kidder wziął głęboki oddech, aby się uspokoić.W końcu schwycił mężczyznę za ramię i odwrócił go na wznak.Głowa opadła bezwładnie, oczy patrzyły niewidzącym wzrokiem w sufit, spomiędzy rozchylonych warg wysunął się zwiotczały język; twarz była przeraźliwie sina i obrzmiała, z kącików ust sączyła się jakaś żółtawa ciecz.–Boże! – jęknął lekarz, cofając się gwałtownie o dwa kroki.To nie był ten ranny strażnik.To martwy więzień, nad którym pracował nie dalej jak wczoraj, pomagając radiologowi przy sporządzaniu serii zdjęć rentgenowskich.Usiłując zachować spokojny ton głosu, wybrał numer pagera lekarza naczelnego.Po chwili przez interkom dał się słyszeć przepełniony rozdrażnieniem głos tamtego.– Jestem zajęty.O co chodzi?Przez chwilę Kidder nie wiedział, co ma powiedzieć.– Wie pan, len martwy więzień z kostnicy…–Lacarra? Wywieźli go kwadrans temu.–Nieprawda.Wcale nie.–Oczywiście, że tak.Osobiście podpisywałem dokumenty transportu i widziałem, jak załadowywano worek ze zwłokami do ambulansu.Czekał pod bramą na pozwolenie, by wjechać do środka i odebrać ciało.Kidder przełknął ślinę.– Nie sądzę.–Co to ma znaczyć? O czym ty u licha mówisz, Kidder?–Pocho Lacarra… – przełknął ślinę i oblizał suche wargi – wciąż tu jest.Dwadzieścia mil na południe ambulans sunął wzdłuż Taconic State Parkway, kierując się w stronę Nowego Jorku.Ruch na autostradzie był niewielki.Ambulans zjechał na przydrożny parking i zatrzymał się.Vincent DAgosta zdarł z siebie biały uniform pracownika kostnicy, przeszedł na tył ambulansu i rozsunął suwak worka na zwłoki.Wewnątrz spoczywało smukłe, białe, nagie ciało agenta specjalnego Pendergasta.Agent usiadł powoli i zamrugał powiekami.–Pendergast! Niech mnie drzwi ścisną, udało się! Zrobiliśmy to! Udało się, cholera!Agent uniósł prawą dłoń do góry.– Mój drogi Vincencie, bardzo cię proszę, żadnego wylewnego okazywania uczuć, dopóki się nie wykąpię i nie przebiorę.46O wpół do siódmej wieczorem William Smithback junior przystanął na chodniku przy Museum Drive i spojrzał w górę na jasno oświetloną fasadę nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Spojrzał na zegarek, zastanawiając się, jak czuł się strażnik, którego zostawił na izbie chorych.Bogiem a prawdą w każdym z większych nowojorskich szpitali na ostrym dyżurze chory musiałby czekać co najmniej dwa razy dłużej.Odciągnął zasłonę i spojrzał na strażnika przykrytego aż po szyję kocem i odwróconego do ściany, pogrążonego w głębokim śnie, mimo iż telewizor był włączony niemal na cały regulator.W pokoju słychać było donośny głos znanego prezentera prowadzącego teleturniej.„Czy jesteś pewna, Joy, że chcesz wybrać bramkę numer dwa? No dobrze, wobec tego bramka numer dwa jest twoja.A w bramce numer dwa mamy…".–Czas na prześwietlenie panie… – Kidder spojrzał na kartę pacjenta przypiętą do podkładki.– Panie Sidesky?Bez odpowiedzi.„To krowa! Drodzy państwo, czyż to nie najpiękniejsza krowa rasy Holstein, jaką kiedykolwiek widzieliście? Świeże mleko każdego ranka, pomyśl tylko, Joy!".–Panie Sidesky? – Kidder podniósł głos.Sięgnął po pilota i wyłączył telewizor.W izbie chorych zapanowała błoga cisza.–Czas na prześwietlenie! Bez odpowiedzi.Kidder wyciągnął rękę i delikatnie szarpnął tamtego za ramię, po czym cofnął się gwałtownie o krok ze zdumionym okrzykiem.Nawet przez koc ciało wydawało się zimne.To niemożliwe.Mężczyznę przywieziono tu przed niespełna godziną żywego i zdrowego.–Ej, Sidesky! Obudź się! – Drżącą ręką ponownie szturchnął tamtego w ramię i znów poczuł ten upiorny lodowaty chłód.Z narastającą trwogą schwycił róg koca i odgarnął na bok, odsłaniając nagie zwłoki, groteskowo obrzmiałe i sine.Woń śmierci i środków do odkażania rozeszła się w powietrzu, spowijając go niczym trujący wyziew Zachwiał się, przyłożył dłoń do ust, zaczął się krztusić, w głowie miał mętlik, jego myśli przepełniło niedowierzanie.Ten mężczyzna nie tylko był martwy, lecz zaczął się już rozkładać.Jak to możliwe? Rozejrzał się gorączkowo dokoła, ale na oddziale nie było innych pacjentów.Musiała zajść jakaś straszna pomyłka, jakiś fatalny błąd.Kidder wziął głęboki oddech, aby się uspokoić.W końcu schwycił mężczyznę za ramię i odwrócił go na wznak.Głowa opadła bezwładnie, oczy patrzyły niewidzącym wzrokiem w sufit, spomiędzy rozchylonych warg wysunął się zwiotczały język; twarz była przeraźliwie sina i obrzmiała, z kącików ust sączyła się jakaś żółtawa ciecz.–Boże! – jęknął lekarz, cofając się gwałtownie o dwa kroki.To nie był ten ranny strażnik.To martwy więzień, nad którym pracował nie dalej jak wczoraj, pomagając radiologowi przy sporządzaniu serii zdjęć rentgenowskich.Usiłując zachować spokojny ton głosu, wybrał numer pagera lekarza naczelnego.Po chwili przez interkom dał się słyszeć przepełniony rozdrażnieniem głos tamtego.– Jestem zajęty.O co chodzi?Przez chwilę Kidder nie wiedział, co ma powiedzieć.– Wie pan, len martwy więzień z kostnicy…–Lacarra? Wywieźli go kwadrans temu.–Nieprawda.Wcale nie.–Oczywiście, że tak.Osobiście podpisywałem dokumenty transportu i widziałem, jak załadowywano worek ze zwłokami do ambulansu.Czekał pod bramą na pozwolenie, by wjechać do środka i odebrać ciało.Kidder przełknął ślinę.– Nie sądzę.–Co to ma znaczyć? O czym ty u licha mówisz, Kidder?–Pocho Lacarra… – przełknął ślinę i oblizał suche wargi – wciąż tu jest.Dwadzieścia mil na południe ambulans sunął wzdłuż Taconic State Parkway, kierując się w stronę Nowego Jorku.Ruch na autostradzie był niewielki.Ambulans zjechał na przydrożny parking i zatrzymał się.Vincent DAgosta zdarł z siebie biały uniform pracownika kostnicy, przeszedł na tył ambulansu i rozsunął suwak worka na zwłoki.Wewnątrz spoczywało smukłe, białe, nagie ciało agenta specjalnego Pendergasta.Agent usiadł powoli i zamrugał powiekami.–Pendergast! Niech mnie drzwi ścisną, udało się! Zrobiliśmy to! Udało się, cholera!Agent uniósł prawą dłoń do góry.– Mój drogi Vincencie, bardzo cię proszę, żadnego wylewnego okazywania uczuć, dopóki się nie wykąpię i nie przebiorę.46O wpół do siódmej wieczorem William Smithback junior przystanął na chodniku przy Museum Drive i spojrzał w górę na jasno oświetloną fasadę nowojorskiego Muzeum Historii Naturalnej [ Pobierz całość w formacie PDF ]