[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ponieważ zmierzaliśmy w przeciwnym kierunku niż ten, z któ-rego przyszliśmy, znalezliśmy się w kompletnie nieznanym miej-scu.Cóż, może wybór tej drogi nie był najmądrzejszy, ale powrótna górę, w ręce sługusów Złotej Maski, byłby z pewnością gorszy.Pozostawał jeszcze jeden problem - dziewczyna, którą zgubiliśmypodczas ucieczki krętymi korytarzami.Miałem nadzieję, że jakośsobie poradzi.- Słuchajcie, dokąd my właściwie idziemy? - Sobrinus patrzyłna ścianę przed nami.- Przecież to ślepa uliczka.- Trzeba się rozejrzeć.Ale niczego już nie dotykaj - przyka-załem surowo.Wzruszył ramionami.Korytarz był ciemny, zimny i wilgotny, jak to zwykle w pod-ziemiach.Los znów ze mnie zakpił, choć trzeba przyznać, że tym175razem na moje własne życzenie.A zaczęło się tak przyjemnie.- Sto trzydzieści!- Sto czterdzieści!- Sto pięćdziesiąt!- Dobra, bierz - powiedział z rezygnacją Sobrinus, gdy zostałprzelicytowany przez Gandisa.Gandis z zadowoleniem odkrył musik.Dwie dziesiątki i damakaro, nie najgorzej.Spojrzałem na swoje karty.Dwa asy powinnyzapewnić mi trochę punktów, chociaż akurat karowego nie mia-łem.Po kilku wyłożonych przez Gandisa kartach coraz bardziejprawdopodobne stawało się ugranie przez niego licytowanej war-tości, zwłaszcza że poparł je meldunkiem.Ziewnąłem, powodując drganie płomienia lampki na stole wjadalni.Rozgrywka toczyła się przyjemnie, aż do momentu kiedyprzerwała ją Verena.Od czasu wydarzeń w stolicy moje stosunki z Vereną się po-lepszyły.Wciąż nie były tak dosłowne jak przed wybuchem wpracowni, lecz przynajmniej się nie kłóciliśmy.Zostaliśmy przyja-ciółmi, tak jak medyczka chciała.Wróciliśmy do stanu wzajem-nych docinków i luznych rozmów o niczym.Cóż, na to, że prze-nocuje w wieży, liczyć nie mogłem, ale przynajmniej nikt mi sięnie kręcił po komnatach.Tuż za medyczką do komnaty wszedł młody wojownik i z nie-pewną miną stanął w progu.Wyglądał na przestraszonego lub conajmniej speszonego.Słowa wojownik użyłem na wyrost -prócz krótkiej kolczugi i miecza nic nie wskazywało, że nim był.176Długa brązowa grzywka opadała mu na oczy i co chwila nerwowoją zdmuchiwał.- Mam sprawę do was.- Verena przysunęła sobie ostatniewolne krzesło.Nieznajomy, który na próżno rozglądał się za czymś do siedze-nia, oparł się nonszalancko o framugę, próbując ukryć łatwo zau-ważalne zdenerwowanie.- Do nas wszystkich? A to niespodzianka.- Gandis odłożyłkarty.- Tak, do was wszystkich - powtórzyła spokojnie Verena.- Szkoda - mruknąłem cicho.- To jest Albertus, pochodzi z Indiscum i przyjechał do Er-sen, ponieważ potrzebuje pomocy - powiedziała.Zdziwiłem się.Rzadko miałem gości z najdalej na północ po-łożonej prowincji Imperium.- Indiscum leży daleko stąd, dlaczego pomocy szukasz aż wErsen? - spytałem.- Przyjechałem do stolicy, ale tam nikt nie chciał mnie wy-słuchać - odparł cicho Albertus.- A skąd pewność, że tutaj cię wysłuchamy? - zauważyłtrzezwo Gandis.- Skoro nie chcieli pomóc ci w Averynie, wi-docznie mieli ku temu powód.- Sprawa jest nietypowa, więc nikt mu nie chciał pomóc -wtrąciła Verena.- Liczyłam, że chociaż wy okażecie trochę zro-zumienia.Jego siostra jest moją przyjaciółką.- Zrozumienie możemy okazać, ale dopiero gdy opowie oswoim problemie.Rzadko okazuję zrozumienie w ciemno, nawetpo znajomości.- Demonstracyjnie skrzyżowałem ręce.Verena popatrzyła na młodzieńca i z przyjaznym uśmiechemskinęła głową.177- Więc.- rozpoczął opowieść Albertus.- Nie zaczyna się zdania od więc - przerwał Gandis z nauczy-cielskiego przyzwyczajenia.Albertus zmieszał się i zaczerwienił.Milczał, nieśmiało patrzącna Verenę.Medyczka westchnęła i podjęła opowieść:- Jak pewnie wiecie, Indiscum leży na samym krańcu Impe-rium.Od zachodu graniczy z Aretanem, od wschodu z Levanus, aod północy z Pustkowiami.Ze względu na swoje położenie jest toważne strategicznie miejsce i stacjonują tam aż cztery legiony.Oficjalnie chodzi o utrzymanie spokoju na granicach, ale tak na-prawdę bardziej chodzi o spokój w samej prowincji, która kiedyśbyła odrębnym państwem.Nastroje separatystyczne się wzmagająi wszyscy boją się zbrojnego powstania.%7łeby do niego nie dopu-ścić, ojciec Albertusa, gubernator prowincji i rodowity Averyń-czyk, chciał go ożenić z córką jednego z możnych Indiscańczy-ków.Plan był dobry, ale zdarzyło się coś nieprzewidzianego -Nissa została uprowadzona.Gubernator natychmiast zorganizowałposzukiwania, lecz okazało się, że nie było to zwykłe porwanie.Za wszystkim stał Hrotgar, który jest przywódcą Wolnych In-discańczyków, ugrupowania chcącego stworzyć niezależne pań-stwo.Problem w tym, że ojciec Nissy boi się Wolnych Indiscań-czyków i oficjalnie dziewczyna nie została porwana, lecz gości nazamku Hrotgara.Dopóki nikt nie udowodni, że Nissa przebywatam wbrew własnej woli, gubernator ma związane ręce.I tu poja-wia się kolejny problem - zamek Hrotgara jest położony w częściIndiscum poza granicami Imperium, na Pustkowiach.Nie obowią-zują tam żadne prawa i Hrotgar może robić, co tylko chce.W do-datku Imperator zabronił wysyłania oddziałów, obawiając się,178że to sprowokuje Indiscańczyków do zbrojnego powstania.Jedynamożliwość to mała grupa, która po cichu wykradnie Nissę z rąkHrotgara.- Nie mogą tego zrobić zwykli poszukiwacze przygód? - spy-tałem.- Wpadną do zamku i odbiją dziewczynę.Są bardzo dobrzyw takich akcjach.- To niemożliwe.- Verena pokręciła głową.- Hrotgar nie jestjakimś tam mrocznym władcą ogarniętym manią podbicia świata.To ktoś o wiele gorszy.- O wiele gorszy? - zdziwiłem się.- To znaczy?- Jest politykiem.Bogatym i wpływowym politykiem, niemożna go ot tak zaatakować.Lud go kocha i uważa za wybawicie-la.Najazd bohaterów zostanie potraktowany tak jak atak wojska, aHrotgar tylko czeka na pretekst do rozpoczęcia powstania.- Trudna sprawa.- Gandis podrapał się po karku.- Nie dziwięsię, że nikt w Averynie nie potrafił mu pomóc.Uratowanie dziew-czyny jeszcze ujdzie, ale kto by chciał przejść do historii jako ten,który rozpętał wojnę domową?- Proszę.- wtrącił Albertus błagalnym głosem - uratujciemoją piękną dziewiczą Nissę.- Wiesz, rycerzu, za jej dziewiczość nie odpowiadamy.Alebyć może uratujemy resztę - rzekł Gandis z drwiącym uśmiechem.- Co? - zapytał zdziwiony Albertus.- Mój przyjaciel zwrócił uwagę, że zwykle pięknych księżni-czek nie porywa się, żeby umilały czas grą na harfie - wyjaśniłem.- Ale jak to? - Albertus zrobił wielkie oczy.- Tak nie moż-na.- Może zamknęli ją w samotnej wieży? Niektórzy podobnotak robią - pocieszyłem rycerza.179- Czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie? - odezwała sięz irytacją Verena.- Chyba ją kochasz, prawda?- No tak.- odparł zmieszany Albertus.- Więc to nie powinno być ważne [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Ponieważ zmierzaliśmy w przeciwnym kierunku niż ten, z któ-rego przyszliśmy, znalezliśmy się w kompletnie nieznanym miej-scu.Cóż, może wybór tej drogi nie był najmądrzejszy, ale powrótna górę, w ręce sługusów Złotej Maski, byłby z pewnością gorszy.Pozostawał jeszcze jeden problem - dziewczyna, którą zgubiliśmypodczas ucieczki krętymi korytarzami.Miałem nadzieję, że jakośsobie poradzi.- Słuchajcie, dokąd my właściwie idziemy? - Sobrinus patrzyłna ścianę przed nami.- Przecież to ślepa uliczka.- Trzeba się rozejrzeć.Ale niczego już nie dotykaj - przyka-załem surowo.Wzruszył ramionami.Korytarz był ciemny, zimny i wilgotny, jak to zwykle w pod-ziemiach.Los znów ze mnie zakpił, choć trzeba przyznać, że tym175razem na moje własne życzenie.A zaczęło się tak przyjemnie.- Sto trzydzieści!- Sto czterdzieści!- Sto pięćdziesiąt!- Dobra, bierz - powiedział z rezygnacją Sobrinus, gdy zostałprzelicytowany przez Gandisa.Gandis z zadowoleniem odkrył musik.Dwie dziesiątki i damakaro, nie najgorzej.Spojrzałem na swoje karty.Dwa asy powinnyzapewnić mi trochę punktów, chociaż akurat karowego nie mia-łem.Po kilku wyłożonych przez Gandisa kartach coraz bardziejprawdopodobne stawało się ugranie przez niego licytowanej war-tości, zwłaszcza że poparł je meldunkiem.Ziewnąłem, powodując drganie płomienia lampki na stole wjadalni.Rozgrywka toczyła się przyjemnie, aż do momentu kiedyprzerwała ją Verena.Od czasu wydarzeń w stolicy moje stosunki z Vereną się po-lepszyły.Wciąż nie były tak dosłowne jak przed wybuchem wpracowni, lecz przynajmniej się nie kłóciliśmy.Zostaliśmy przyja-ciółmi, tak jak medyczka chciała.Wróciliśmy do stanu wzajem-nych docinków i luznych rozmów o niczym.Cóż, na to, że prze-nocuje w wieży, liczyć nie mogłem, ale przynajmniej nikt mi sięnie kręcił po komnatach.Tuż za medyczką do komnaty wszedł młody wojownik i z nie-pewną miną stanął w progu.Wyglądał na przestraszonego lub conajmniej speszonego.Słowa wojownik użyłem na wyrost -prócz krótkiej kolczugi i miecza nic nie wskazywało, że nim był.176Długa brązowa grzywka opadała mu na oczy i co chwila nerwowoją zdmuchiwał.- Mam sprawę do was.- Verena przysunęła sobie ostatniewolne krzesło.Nieznajomy, który na próżno rozglądał się za czymś do siedze-nia, oparł się nonszalancko o framugę, próbując ukryć łatwo zau-ważalne zdenerwowanie.- Do nas wszystkich? A to niespodzianka.- Gandis odłożyłkarty.- Tak, do was wszystkich - powtórzyła spokojnie Verena.- Szkoda - mruknąłem cicho.- To jest Albertus, pochodzi z Indiscum i przyjechał do Er-sen, ponieważ potrzebuje pomocy - powiedziała.Zdziwiłem się.Rzadko miałem gości z najdalej na północ po-łożonej prowincji Imperium.- Indiscum leży daleko stąd, dlaczego pomocy szukasz aż wErsen? - spytałem.- Przyjechałem do stolicy, ale tam nikt nie chciał mnie wy-słuchać - odparł cicho Albertus.- A skąd pewność, że tutaj cię wysłuchamy? - zauważyłtrzezwo Gandis.- Skoro nie chcieli pomóc ci w Averynie, wi-docznie mieli ku temu powód.- Sprawa jest nietypowa, więc nikt mu nie chciał pomóc -wtrąciła Verena.- Liczyłam, że chociaż wy okażecie trochę zro-zumienia.Jego siostra jest moją przyjaciółką.- Zrozumienie możemy okazać, ale dopiero gdy opowie oswoim problemie.Rzadko okazuję zrozumienie w ciemno, nawetpo znajomości.- Demonstracyjnie skrzyżowałem ręce.Verena popatrzyła na młodzieńca i z przyjaznym uśmiechemskinęła głową.177- Więc.- rozpoczął opowieść Albertus.- Nie zaczyna się zdania od więc - przerwał Gandis z nauczy-cielskiego przyzwyczajenia.Albertus zmieszał się i zaczerwienił.Milczał, nieśmiało patrzącna Verenę.Medyczka westchnęła i podjęła opowieść:- Jak pewnie wiecie, Indiscum leży na samym krańcu Impe-rium.Od zachodu graniczy z Aretanem, od wschodu z Levanus, aod północy z Pustkowiami.Ze względu na swoje położenie jest toważne strategicznie miejsce i stacjonują tam aż cztery legiony.Oficjalnie chodzi o utrzymanie spokoju na granicach, ale tak na-prawdę bardziej chodzi o spokój w samej prowincji, która kiedyśbyła odrębnym państwem.Nastroje separatystyczne się wzmagająi wszyscy boją się zbrojnego powstania.%7łeby do niego nie dopu-ścić, ojciec Albertusa, gubernator prowincji i rodowity Averyń-czyk, chciał go ożenić z córką jednego z możnych Indiscańczy-ków.Plan był dobry, ale zdarzyło się coś nieprzewidzianego -Nissa została uprowadzona.Gubernator natychmiast zorganizowałposzukiwania, lecz okazało się, że nie było to zwykłe porwanie.Za wszystkim stał Hrotgar, który jest przywódcą Wolnych In-discańczyków, ugrupowania chcącego stworzyć niezależne pań-stwo.Problem w tym, że ojciec Nissy boi się Wolnych Indiscań-czyków i oficjalnie dziewczyna nie została porwana, lecz gości nazamku Hrotgara.Dopóki nikt nie udowodni, że Nissa przebywatam wbrew własnej woli, gubernator ma związane ręce.I tu poja-wia się kolejny problem - zamek Hrotgara jest położony w częściIndiscum poza granicami Imperium, na Pustkowiach.Nie obowią-zują tam żadne prawa i Hrotgar może robić, co tylko chce.W do-datku Imperator zabronił wysyłania oddziałów, obawiając się,178że to sprowokuje Indiscańczyków do zbrojnego powstania.Jedynamożliwość to mała grupa, która po cichu wykradnie Nissę z rąkHrotgara.- Nie mogą tego zrobić zwykli poszukiwacze przygód? - spy-tałem.- Wpadną do zamku i odbiją dziewczynę.Są bardzo dobrzyw takich akcjach.- To niemożliwe.- Verena pokręciła głową.- Hrotgar nie jestjakimś tam mrocznym władcą ogarniętym manią podbicia świata.To ktoś o wiele gorszy.- O wiele gorszy? - zdziwiłem się.- To znaczy?- Jest politykiem.Bogatym i wpływowym politykiem, niemożna go ot tak zaatakować.Lud go kocha i uważa za wybawicie-la.Najazd bohaterów zostanie potraktowany tak jak atak wojska, aHrotgar tylko czeka na pretekst do rozpoczęcia powstania.- Trudna sprawa.- Gandis podrapał się po karku.- Nie dziwięsię, że nikt w Averynie nie potrafił mu pomóc.Uratowanie dziew-czyny jeszcze ujdzie, ale kto by chciał przejść do historii jako ten,który rozpętał wojnę domową?- Proszę.- wtrącił Albertus błagalnym głosem - uratujciemoją piękną dziewiczą Nissę.- Wiesz, rycerzu, za jej dziewiczość nie odpowiadamy.Alebyć może uratujemy resztę - rzekł Gandis z drwiącym uśmiechem.- Co? - zapytał zdziwiony Albertus.- Mój przyjaciel zwrócił uwagę, że zwykle pięknych księżni-czek nie porywa się, żeby umilały czas grą na harfie - wyjaśniłem.- Ale jak to? - Albertus zrobił wielkie oczy.- Tak nie moż-na.- Może zamknęli ją w samotnej wieży? Niektórzy podobnotak robią - pocieszyłem rycerza.179- Czy to w ogóle ma jakiekolwiek znaczenie? - odezwała sięz irytacją Verena.- Chyba ją kochasz, prawda?- No tak.- odparł zmieszany Albertus.- Więc to nie powinno być ważne [ Pobierz całość w formacie PDF ]