[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wreszcie wszyscy czterej zatrzymali się, z trudem łapiąc oddech.Odwrócili sięjednak, by spojrzeć w stronę szczeliny, z której dobywały się teraz gęste kłęby pyłu.Po chwiliziemia zadudniła.Poczuli jej drżenie.Z jamy wystrzelił strumień piasku, wypchnięty zasprawą ciśnienia, jakie powstało, kiedy jaskinia zawaliła się ostatecznie.Również z otworówznajdujących się w wyższych partiach urwiska buchały ku niebu obłoki pyłu.Halt otarł dłonią pokrytą kurzem twarz.- Cóż - stwierdził.- Wygląda na to, że kult Alsejasza został ostatecznie pogrzebany.A potem, znużony, opadł na ziemię.Towarzysze postąpili za jego przykładem.Siedzieli w milczeniu, spoglądając na tuman wciąż dobywający się z korytarza.Halt potarłobolałe kolano.Uderzył nim o jakiś występ skalny podczas szaleńczej ucieczki przezmroczny korytarz.- Naprawdę jestem już za stary na takie brewerie.ROZDZIAA 51Zmierzali na północ, w stronę Lasu Grimsdell.Will od początku uważał, iż jego obowiązkiem jest odwiezć bezpiecznie Malcolma dodomu.Zamierzał uczynić to sam, lecz Halt oznajmił, że wybiorą się wszyscy razem.- Możesz pojechać z Malcolmem, odwiedzisz jego las - stwierdził.- Tymczasem ja zHorace'em mamy pewną sprawę do załatwienia w Zamku Macindaw.Will popatrzył ciekawie, nie rozumiejąc.Halt wyjaśnił:- Bandyci, którzy współpracowali z Tennysonem, wciąż grasują na wolności -przypomniał.- Trzeba ich wytropić i schwytać.Dopilnujemy, żeby wysłano z Macindawoddział zbrojnych, którzy się tym zajmą.Harrison ich poprowadzi.Założę się, że będziezachwycony.Robótka w sam raz dla niego.Dopiero po krótkiej chwili Will uprzytomnił sobie, że Harrison to nowo mianowanyzwiadowca, odpowiedzialny za lenno Norgate.Nominację oraz przydział otrzymał podczastegorocznego zgromadzenia Korpusu.Pokręcił głową z niedowierzaniem.Zdawało mu się, żeod Zlotu upłynęły całe wieki.Tak wiele się potem wydarzyło.Odnalezli konie, które przywłaszczyli sobie ludzie Tennysona.Pasły się spokojnie nałące, w pobliżu wejścia do zawalonej jaskini.Postanowili, że Malcolm otrzymanajspokojniejszego wałacha.Tyle że, jak to często bywa, najspokojniejszy z koni był zarazemnajwiększym, toteż drobnej postury uzdrowiciel siedzący wysoko na grzbiecie wierzchowca,sprawiał wrażenie jeszcze drobniejszego i nie był w stanie objąć końskiego tułowia nogami,które sterczały komicznie na boki.Nim wyruszyli w drogę, byłym wyznawcom odszczepieńczego kultu przypadło wudziale wysłuchanie jeszcze jednego kazania.Tym razem w wykonaniu Halta, który pouczyłich surowo, by na przyszłość mniej ufnie odnosili się do wszelkiego rodzaju kaznodziejów,którzy w zamian za swą radę i pomoc domagać się będą złota.Słuchali go ze spuszczonymigłowami, przestępując w zakłopotaniu z nogi na nogę.Wreszcie zwiadowca zlitował się nadnimi i kazał wszystkim wracać do ich gospodarstw.- Dostali niezłą nauczkę - zauważył Horace.Halt parsknął pogardliwie.- Akurat.Zapamiętają moje słowa tylko do czasu, gdy pojawi się następny szarlatan,który obieca im niebo na ziemi.Malcolm zaśmiał się cicho z jego pesymizmu.- Coś mi się zdaje, że nie pokładasz zbyt głębokiej wiary w zdrowy rozsądek bliznich,prawda?Halt machnął ręką.- W istocie.Zbyt wiele już widziałem.Chciwość oraz lęk zawsze wezmą górę nadrozumem.Malcolm podzielał jego zdanie, z własnych życiowych doświadczeń wyciągał podobnewnioski.- Obawiam się, że masz rację.- Jak sądzicie, ile czasu minie, zanim tu wrócą? - odezwał się nagle Will.Horace spojrzał na niego ze zdziwieniem.- Kto ma tu wrócić? I po co?Will wyszczerzył się w uśmiechu.- Oczywiście, wieśniacy.Byli wyznawcy Alsejasza.Zapomniałeś, że pod tymrumowiskiem spoczywają ich skarby? Ja bym obstawiał, że zaczną kopać już za tydzień.Może wcześniej.Horace roześmiał się, rozbawiony.- Cóż, w takim razie zagwarantowali sobie zajęcie na dobrych dziesięć lat.Minęło kilka dni.Zmierzali wciąż na północ, aż wreszcie ujrzeli zarys ZamczyskaMacindaw strzegącego przed północnymi plemionami gościńca wiodącego z Picty doAraluenu.Halt odwrócił się w siodle ku Malcolmowi.- W całym tym zamieszaniu zapomniałem o czymś ważnym - rzekł.- Chciałem cipodziękować za to, że uratowałeś mi życie.Malcolm skłonił się lekko.- Nie ma za co.Cała przyjemność po mojej stronie - odparł.- A mieć do czynienia zżywą legendą, oto nagroda sama w sobie.Halt nie zamierzał jednak poprzestać na żartobliwej wymianie zdań.- Nie wątpię - przyznał, po czym spoważniał i rzekł: - W każdym razie, jeślikiedykolwiek potrzebowałbyś pomocy, daj mi znać.Przybędę na pewno.Daję ci słowo.Malcolm spoważniał także.Spojrzał Haltowi w oczy.Skinął głową.- Będę pamiętał - rzekł.Pożegnalny uścisk dłoni trwał długą chwilę.Potem Malcolm odwrócił się w stronęHorace'a.Uśmiech znów zagościł na jego pomarszczonej twarzy.- Ty zaś, Horace, trzymaj się z dala od kłopotów.Przynajmniej w miarę możliwości.Atak poza tym, spróbuj nie ogołocić do cna spiżarni Xandera, kiedy już znajdziesz się nazamku.Xander, człek zacny, lecz niezwykle skrupulatny, pełnił funkcję ochmistrza na ZamkuMacindaw.Bywało, że zachowywał się niczym istny skąpiec strzegący zazdrośnie skrzynki zdukatami.Horace zaśmiał się.Uścisnęli sobie dłonie.- Dziękuję ci za wszystko, Malcolmie.Gdyby nie ty, ani ja, ani Will nie moglibyśmyjuż nigdy więcej spojrzeć w oczy lady Pauline.- Aż tak są piękne i aż tak bardzo by wam tego brakowało? Muszę któregoś dniazawrzeć znajomość z ową niezwykłą damą - stwierdził medyk.- W drogę, Willu, czekają nanas.Stało się tedy tak, iż Halt oraz Horace ruszyli dalej na północ, a Will w towarzystwieuzdrowiciela skierowali się na wschód, ku ciemnej linii na horyzoncie, gdzie rozpoczynał sięLas Grimsdell.Kiedy znalezli się w cieniu rzucanym przez korony drzew, Will nie mógł się nadziwić,z jaką łatwością Malcolm odnajduje właściwy kierunek.Pośród mrocznego gąszczu, niewidząc słońca, Will czuł się zupełnie zdezorientowany.Natomiast Malcom podążał przedsiebie bez wahania.W zdumiewająco krótkim czasie znalezli się na polanie, gdzie wznosiłasię kryta słomą chatka uzdrowiciela.Wybiegła im na spotkanie czarno-biała, futrzasta i czworonoga postać, wymachującaze wszystkich sił kudłatym ogonem.Wyrwij zarżał na powitanie, a Will zeskoczył z siodła,by pogładzić psa po łbie, podrapać po podgardlu i poklepać po zadzie.Pod jego dotykiemsuka mrużyła ślepia z zadowolenia.Nagle młody zwiadowca poczuł, że pada na niegosporych rozmiarów cień.Podniósł wzrok.- Witaj, Trobarze - rzekł.- Widzę, że się o nią troszczysz, jak należy.Zwietniewygląda.Rzeczywiście, sierść Shadow lśniła: gładka, jedwabista, a przy tym staranniewyczesana.Najwidoczniej dbano o Shadow i karmiono ją dobrze.Trobar uśmiechnął się,uradowany z pochwały, jaką wygłoszono wobec jego ukochanej przyjaciółki.- Wi-aj, Wi-u T-ea-y - odezwał się głosem zniekształconym z powodu wrodzonegodefektu ust i podniebienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wreszcie wszyscy czterej zatrzymali się, z trudem łapiąc oddech.Odwrócili sięjednak, by spojrzeć w stronę szczeliny, z której dobywały się teraz gęste kłęby pyłu.Po chwiliziemia zadudniła.Poczuli jej drżenie.Z jamy wystrzelił strumień piasku, wypchnięty zasprawą ciśnienia, jakie powstało, kiedy jaskinia zawaliła się ostatecznie.Również z otworówznajdujących się w wyższych partiach urwiska buchały ku niebu obłoki pyłu.Halt otarł dłonią pokrytą kurzem twarz.- Cóż - stwierdził.- Wygląda na to, że kult Alsejasza został ostatecznie pogrzebany.A potem, znużony, opadł na ziemię.Towarzysze postąpili za jego przykładem.Siedzieli w milczeniu, spoglądając na tuman wciąż dobywający się z korytarza.Halt potarłobolałe kolano.Uderzył nim o jakiś występ skalny podczas szaleńczej ucieczki przezmroczny korytarz.- Naprawdę jestem już za stary na takie brewerie.ROZDZIAA 51Zmierzali na północ, w stronę Lasu Grimsdell.Will od początku uważał, iż jego obowiązkiem jest odwiezć bezpiecznie Malcolma dodomu.Zamierzał uczynić to sam, lecz Halt oznajmił, że wybiorą się wszyscy razem.- Możesz pojechać z Malcolmem, odwiedzisz jego las - stwierdził.- Tymczasem ja zHorace'em mamy pewną sprawę do załatwienia w Zamku Macindaw.Will popatrzył ciekawie, nie rozumiejąc.Halt wyjaśnił:- Bandyci, którzy współpracowali z Tennysonem, wciąż grasują na wolności -przypomniał.- Trzeba ich wytropić i schwytać.Dopilnujemy, żeby wysłano z Macindawoddział zbrojnych, którzy się tym zajmą.Harrison ich poprowadzi.Założę się, że będziezachwycony.Robótka w sam raz dla niego.Dopiero po krótkiej chwili Will uprzytomnił sobie, że Harrison to nowo mianowanyzwiadowca, odpowiedzialny za lenno Norgate.Nominację oraz przydział otrzymał podczastegorocznego zgromadzenia Korpusu.Pokręcił głową z niedowierzaniem.Zdawało mu się, żeod Zlotu upłynęły całe wieki.Tak wiele się potem wydarzyło.Odnalezli konie, które przywłaszczyli sobie ludzie Tennysona.Pasły się spokojnie nałące, w pobliżu wejścia do zawalonej jaskini.Postanowili, że Malcolm otrzymanajspokojniejszego wałacha.Tyle że, jak to często bywa, najspokojniejszy z koni był zarazemnajwiększym, toteż drobnej postury uzdrowiciel siedzący wysoko na grzbiecie wierzchowca,sprawiał wrażenie jeszcze drobniejszego i nie był w stanie objąć końskiego tułowia nogami,które sterczały komicznie na boki.Nim wyruszyli w drogę, byłym wyznawcom odszczepieńczego kultu przypadło wudziale wysłuchanie jeszcze jednego kazania.Tym razem w wykonaniu Halta, który pouczyłich surowo, by na przyszłość mniej ufnie odnosili się do wszelkiego rodzaju kaznodziejów,którzy w zamian za swą radę i pomoc domagać się będą złota.Słuchali go ze spuszczonymigłowami, przestępując w zakłopotaniu z nogi na nogę.Wreszcie zwiadowca zlitował się nadnimi i kazał wszystkim wracać do ich gospodarstw.- Dostali niezłą nauczkę - zauważył Horace.Halt parsknął pogardliwie.- Akurat.Zapamiętają moje słowa tylko do czasu, gdy pojawi się następny szarlatan,który obieca im niebo na ziemi.Malcolm zaśmiał się cicho z jego pesymizmu.- Coś mi się zdaje, że nie pokładasz zbyt głębokiej wiary w zdrowy rozsądek bliznich,prawda?Halt machnął ręką.- W istocie.Zbyt wiele już widziałem.Chciwość oraz lęk zawsze wezmą górę nadrozumem.Malcolm podzielał jego zdanie, z własnych życiowych doświadczeń wyciągał podobnewnioski.- Obawiam się, że masz rację.- Jak sądzicie, ile czasu minie, zanim tu wrócą? - odezwał się nagle Will.Horace spojrzał na niego ze zdziwieniem.- Kto ma tu wrócić? I po co?Will wyszczerzył się w uśmiechu.- Oczywiście, wieśniacy.Byli wyznawcy Alsejasza.Zapomniałeś, że pod tymrumowiskiem spoczywają ich skarby? Ja bym obstawiał, że zaczną kopać już za tydzień.Może wcześniej.Horace roześmiał się, rozbawiony.- Cóż, w takim razie zagwarantowali sobie zajęcie na dobrych dziesięć lat.Minęło kilka dni.Zmierzali wciąż na północ, aż wreszcie ujrzeli zarys ZamczyskaMacindaw strzegącego przed północnymi plemionami gościńca wiodącego z Picty doAraluenu.Halt odwrócił się w siodle ku Malcolmowi.- W całym tym zamieszaniu zapomniałem o czymś ważnym - rzekł.- Chciałem cipodziękować za to, że uratowałeś mi życie.Malcolm skłonił się lekko.- Nie ma za co.Cała przyjemność po mojej stronie - odparł.- A mieć do czynienia zżywą legendą, oto nagroda sama w sobie.Halt nie zamierzał jednak poprzestać na żartobliwej wymianie zdań.- Nie wątpię - przyznał, po czym spoważniał i rzekł: - W każdym razie, jeślikiedykolwiek potrzebowałbyś pomocy, daj mi znać.Przybędę na pewno.Daję ci słowo.Malcolm spoważniał także.Spojrzał Haltowi w oczy.Skinął głową.- Będę pamiętał - rzekł.Pożegnalny uścisk dłoni trwał długą chwilę.Potem Malcolm odwrócił się w stronęHorace'a.Uśmiech znów zagościł na jego pomarszczonej twarzy.- Ty zaś, Horace, trzymaj się z dala od kłopotów.Przynajmniej w miarę możliwości.Atak poza tym, spróbuj nie ogołocić do cna spiżarni Xandera, kiedy już znajdziesz się nazamku.Xander, człek zacny, lecz niezwykle skrupulatny, pełnił funkcję ochmistrza na ZamkuMacindaw.Bywało, że zachowywał się niczym istny skąpiec strzegący zazdrośnie skrzynki zdukatami.Horace zaśmiał się.Uścisnęli sobie dłonie.- Dziękuję ci za wszystko, Malcolmie.Gdyby nie ty, ani ja, ani Will nie moglibyśmyjuż nigdy więcej spojrzeć w oczy lady Pauline.- Aż tak są piękne i aż tak bardzo by wam tego brakowało? Muszę któregoś dniazawrzeć znajomość z ową niezwykłą damą - stwierdził medyk.- W drogę, Willu, czekają nanas.Stało się tedy tak, iż Halt oraz Horace ruszyli dalej na północ, a Will w towarzystwieuzdrowiciela skierowali się na wschód, ku ciemnej linii na horyzoncie, gdzie rozpoczynał sięLas Grimsdell.Kiedy znalezli się w cieniu rzucanym przez korony drzew, Will nie mógł się nadziwić,z jaką łatwością Malcolm odnajduje właściwy kierunek.Pośród mrocznego gąszczu, niewidząc słońca, Will czuł się zupełnie zdezorientowany.Natomiast Malcom podążał przedsiebie bez wahania.W zdumiewająco krótkim czasie znalezli się na polanie, gdzie wznosiłasię kryta słomą chatka uzdrowiciela.Wybiegła im na spotkanie czarno-biała, futrzasta i czworonoga postać, wymachującaze wszystkich sił kudłatym ogonem.Wyrwij zarżał na powitanie, a Will zeskoczył z siodła,by pogładzić psa po łbie, podrapać po podgardlu i poklepać po zadzie.Pod jego dotykiemsuka mrużyła ślepia z zadowolenia.Nagle młody zwiadowca poczuł, że pada na niegosporych rozmiarów cień.Podniósł wzrok.- Witaj, Trobarze - rzekł.- Widzę, że się o nią troszczysz, jak należy.Zwietniewygląda.Rzeczywiście, sierść Shadow lśniła: gładka, jedwabista, a przy tym staranniewyczesana.Najwidoczniej dbano o Shadow i karmiono ją dobrze.Trobar uśmiechnął się,uradowany z pochwały, jaką wygłoszono wobec jego ukochanej przyjaciółki.- Wi-aj, Wi-u T-ea-y - odezwał się głosem zniekształconym z powodu wrodzonegodefektu ust i podniebienia [ Pobierz całość w formacie PDF ]