[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Niektóre nie potrzebują żadnychdowodów - tłumaczyła Ellie.- Na przykład wschody słońca?- Właśnie.Wiem wystarczająco dużo, by mieć pewność, że toszczęśliwe wydarzenia.We wschodzie słońca po prostu nie ma nicsmutnego.- W przeciwieństwie do zachodu.- Nie wydaje mi się, by zachody były jakoś szczególnie smutne.- A mnie tak - ripostował Graham.- Kończą dzień, a zakończeniazawsze są smutne.- Są początkiem nocy.A to już coś.- Tak, ale wiadomo, że noce są straszniejsze niż dni.Ellie parsknęłaśmiechem.- Może wobec tego powinniśmy się odwrócić.- To znaczy?- Nic nie jest takie straszne, jeśli widzimy, jak się zbliża.Mimo to nie ruszyli się z miejsca.Słońce kontynuowało wędrówkę zaich plecami, wślizgując się za drzewa, za domy, za całe miasteczkoHenley, a przed nimi na wodzie panował ruch zawijających do portułodzi.Obserwowali potężny jacht, wiatr smagał wielkie białe żagle.Graham zamknął oczy.- Moi rodzice nie przyjadą - oznajmił, a Ellie drgnęła w jegoramionach.- Na święto?- Miałem nadzieję, że może jednak się zdecydują - powiedział, alezaraz potrząsnął głową.- Choć to właściwie nieprawda.Nigdy nigdzienie wyjeżdżają.Ale też nigdy dotąd ich o to nie prosiłem.- Jesteście sobie bliscy?- Byliśmy.Dawniej.- Przed tym wszystkim? - zapytała i Graham pokiwał głową, wiedząc,o czym myśli Ellie.Oboje umilkli, śledząc ruch jachtu.A ona znówwzięła go za rękę.- Wiele tracą.- Oni tego nie rozumieją.Całej specyfiki filmu.- Czy można mieć im za złe?- Chyba nie - przyznał cicho.- Ja sam często tego nie rozumiem.- Ty masz przynajmniej Wilbura - zauważyła, a Graham sięroześmiał.- To prawda.-1 mnie.Pochylił się i pocałował Ellie w czubek głowy.-Też.Jacht powoli znikał, zamieniając się w samą tylko sylwetkę na tlezłocistej wody.Ciepła bryza rozwiała włosy na czole Grahama.- Przykro mi z powodu twojego taty - powiedział, choć nadal byłmyślami przy własnym ojcu.Odezwała się dopiero po chwili.- Nigdy mi to nie przeszkadzało.Za to mama naprawdę mi się udała.Jednak tego lata jest trudniej niż zwykle.- Przeze mnie? - zapytał, lecz Ellie milczała.Odsunęła się i odwróciłagłowę, żeby dobrze widzieć jegotwarz, patrzyła błyszczącymi oczami, z wielką determinacją.- Przyjeżdża do Kennebunkport na długi weekend.Graham posłał jejzakłopotane spojrzenie, zastanawiając się, co ten fakt ma do rzeczy.- Gdzie to jest?- Na północ stąd - wyjaśniła z napięciem na twarzy.- Będzie tam zrodziną, a ja mam zamiar pojechać do Kennebunkport jutro i się z nimzobaczyć.- A więc to wcześniej knułaś? - zainteresował się.-Ojciec wie, żeprzyjeżdżasz?Potrząsnęła głową.- Nie widziałaś się z nim od dzieciństwa?- Nie - przyznała.- A twoja mama wie, co zamierzasz? Ellie przygryzła wargę.-Nie.Graham westchnął i podrapał się w tył głowy.- Myślisz, że to dobry pomysł?- Czy gwiazdy filmowe nie powinny być lekkomyślne inieodpowiedzialne? - powiedziała, siląc się na uśmiech, który jednakszybko znikł.- Po prostu nie wydaje mi się.- Jest mi wszystko jedno - przerwała tonem, w którym usłyszał twardepostanowienie.- Już zdecydowałam.Graham się zawahał, a następnie pokiwał głową.- Dobra - rzekł.- W takim razie ja też pojadę.Ellie wyglądała nazaskoczoną.- Nie pojedziesz.- Dali nam wolny dzień i nie mam nic do roboty - wyjaśnił.-Urządzimy sobie samochodową wycieczkę.- Za bardzo rzucasz się w oczy.- Wmieszam się w tłum.Zaśmiała się trochę wbrew sobie.- To niewykonalne.- Obiecuję.Włożę kowbojski kapelusz.I przykleję wąsy.- Cóż za melodramatyzm.- Ryzyko zawodowe - rzucił chłopak z uśmiechem.- Wiesz co? - rzekła Ellie, wstając ze skały, z ręcznikiem nadalzarzuconym na ramiona.- Prześpię się z tym pomysłem.- W porządku - odparł i także się podniósł.- Ale na wszelki wypadekzacznę szykować kostium.Gdy zaczęli iść plażą, złapał dziewczynę za rękę.Milczeli, kamieniechrzęściły im pod stopami, fale dobijały do brzegu za ich plecami.Jeszcze trzy dni, myślał Graham.Nie chciał stracić ani jednego.- Na dziś już koniec pracy? - spytała Ellie, nie patrząc na niego, szłabowiem ostrożnie z pochyloną głową po nierównym gruncie.- Mojej tak, a ty masz wolny wieczór?- Jasne - potwierdziła, a Graham niemal dosłyszał w jej głosieprzekorę.- Tak sobie myślę, że moglibyśmy przeparadować przez całemiasteczko, pójść do Lobster Pot, może trochę poprzytulać się natrawniku w centrum.- Bardzo śmieszne - zauważyła, gdy dotarli do niskiej skarpy nagranicy plaży i zagajnika, wspólnie gramoląc się na górę.- Co powiesz na piknik? Moglibyśmy się tu pózniej spotkać.Zgodziła się.- To jest plan.W zagajniku było ciemniej, niebieskawy zmierzch osiadł w każdymzakamarku, dlatego Graham pozwolił, by prowadziła go Ellie, i potykałsię odrobinę, zmierzając po omacku w stronę ulicy.Było w tym cośnierzeczywistego, tylko tupot ich stóp, odgłos oddechów, jej drobnadłoń w jego większej dłoni, Ellie wskazująca drogę międzydrzewami.Plaża znajdowała się tylko kilka metrów za nimi, ulica kilkametrów przed nimi, ale w zagajniku wydawało się, że od świata dzieląich tysiące kilometrów.Kiedy więc nad ich głowami błysnął pierwszyflesz, Graham dopiero po chwili uzmysłowił sobie, co się dzieje.Gdyby znajdował się w Los Angeles albo Nowym Jorku, czy choćbyna ulicy w samym środku Henley, jego umysł pracowałby sprawniej,lecz tutaj, w gęstniejącym zmierzchu, gdy wyłaniał się z cichej,odosobnionej plaży, powoli docierało do niego znaczenie tego, co sięstało [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Niektóre nie potrzebują żadnychdowodów - tłumaczyła Ellie.- Na przykład wschody słońca?- Właśnie.Wiem wystarczająco dużo, by mieć pewność, że toszczęśliwe wydarzenia.We wschodzie słońca po prostu nie ma nicsmutnego.- W przeciwieństwie do zachodu.- Nie wydaje mi się, by zachody były jakoś szczególnie smutne.- A mnie tak - ripostował Graham.- Kończą dzień, a zakończeniazawsze są smutne.- Są początkiem nocy.A to już coś.- Tak, ale wiadomo, że noce są straszniejsze niż dni.Ellie parsknęłaśmiechem.- Może wobec tego powinniśmy się odwrócić.- To znaczy?- Nic nie jest takie straszne, jeśli widzimy, jak się zbliża.Mimo to nie ruszyli się z miejsca.Słońce kontynuowało wędrówkę zaich plecami, wślizgując się za drzewa, za domy, za całe miasteczkoHenley, a przed nimi na wodzie panował ruch zawijających do portułodzi.Obserwowali potężny jacht, wiatr smagał wielkie białe żagle.Graham zamknął oczy.- Moi rodzice nie przyjadą - oznajmił, a Ellie drgnęła w jegoramionach.- Na święto?- Miałem nadzieję, że może jednak się zdecydują - powiedział, alezaraz potrząsnął głową.- Choć to właściwie nieprawda.Nigdy nigdzienie wyjeżdżają.Ale też nigdy dotąd ich o to nie prosiłem.- Jesteście sobie bliscy?- Byliśmy.Dawniej.- Przed tym wszystkim? - zapytała i Graham pokiwał głową, wiedząc,o czym myśli Ellie.Oboje umilkli, śledząc ruch jachtu.A ona znówwzięła go za rękę.- Wiele tracą.- Oni tego nie rozumieją.Całej specyfiki filmu.- Czy można mieć im za złe?- Chyba nie - przyznał cicho.- Ja sam często tego nie rozumiem.- Ty masz przynajmniej Wilbura - zauważyła, a Graham sięroześmiał.- To prawda.-1 mnie.Pochylił się i pocałował Ellie w czubek głowy.-Też.Jacht powoli znikał, zamieniając się w samą tylko sylwetkę na tlezłocistej wody.Ciepła bryza rozwiała włosy na czole Grahama.- Przykro mi z powodu twojego taty - powiedział, choć nadal byłmyślami przy własnym ojcu.Odezwała się dopiero po chwili.- Nigdy mi to nie przeszkadzało.Za to mama naprawdę mi się udała.Jednak tego lata jest trudniej niż zwykle.- Przeze mnie? - zapytał, lecz Ellie milczała.Odsunęła się i odwróciłagłowę, żeby dobrze widzieć jegotwarz, patrzyła błyszczącymi oczami, z wielką determinacją.- Przyjeżdża do Kennebunkport na długi weekend.Graham posłał jejzakłopotane spojrzenie, zastanawiając się, co ten fakt ma do rzeczy.- Gdzie to jest?- Na północ stąd - wyjaśniła z napięciem na twarzy.- Będzie tam zrodziną, a ja mam zamiar pojechać do Kennebunkport jutro i się z nimzobaczyć.- A więc to wcześniej knułaś? - zainteresował się.-Ojciec wie, żeprzyjeżdżasz?Potrząsnęła głową.- Nie widziałaś się z nim od dzieciństwa?- Nie - przyznała.- A twoja mama wie, co zamierzasz? Ellie przygryzła wargę.-Nie.Graham westchnął i podrapał się w tył głowy.- Myślisz, że to dobry pomysł?- Czy gwiazdy filmowe nie powinny być lekkomyślne inieodpowiedzialne? - powiedziała, siląc się na uśmiech, który jednakszybko znikł.- Po prostu nie wydaje mi się.- Jest mi wszystko jedno - przerwała tonem, w którym usłyszał twardepostanowienie.- Już zdecydowałam.Graham się zawahał, a następnie pokiwał głową.- Dobra - rzekł.- W takim razie ja też pojadę.Ellie wyglądała nazaskoczoną.- Nie pojedziesz.- Dali nam wolny dzień i nie mam nic do roboty - wyjaśnił.-Urządzimy sobie samochodową wycieczkę.- Za bardzo rzucasz się w oczy.- Wmieszam się w tłum.Zaśmiała się trochę wbrew sobie.- To niewykonalne.- Obiecuję.Włożę kowbojski kapelusz.I przykleję wąsy.- Cóż za melodramatyzm.- Ryzyko zawodowe - rzucił chłopak z uśmiechem.- Wiesz co? - rzekła Ellie, wstając ze skały, z ręcznikiem nadalzarzuconym na ramiona.- Prześpię się z tym pomysłem.- W porządku - odparł i także się podniósł.- Ale na wszelki wypadekzacznę szykować kostium.Gdy zaczęli iść plażą, złapał dziewczynę za rękę.Milczeli, kamieniechrzęściły im pod stopami, fale dobijały do brzegu za ich plecami.Jeszcze trzy dni, myślał Graham.Nie chciał stracić ani jednego.- Na dziś już koniec pracy? - spytała Ellie, nie patrząc na niego, szłabowiem ostrożnie z pochyloną głową po nierównym gruncie.- Mojej tak, a ty masz wolny wieczór?- Jasne - potwierdziła, a Graham niemal dosłyszał w jej głosieprzekorę.- Tak sobie myślę, że moglibyśmy przeparadować przez całemiasteczko, pójść do Lobster Pot, może trochę poprzytulać się natrawniku w centrum.- Bardzo śmieszne - zauważyła, gdy dotarli do niskiej skarpy nagranicy plaży i zagajnika, wspólnie gramoląc się na górę.- Co powiesz na piknik? Moglibyśmy się tu pózniej spotkać.Zgodziła się.- To jest plan.W zagajniku było ciemniej, niebieskawy zmierzch osiadł w każdymzakamarku, dlatego Graham pozwolił, by prowadziła go Ellie, i potykałsię odrobinę, zmierzając po omacku w stronę ulicy.Było w tym cośnierzeczywistego, tylko tupot ich stóp, odgłos oddechów, jej drobnadłoń w jego większej dłoni, Ellie wskazująca drogę międzydrzewami.Plaża znajdowała się tylko kilka metrów za nimi, ulica kilkametrów przed nimi, ale w zagajniku wydawało się, że od świata dzieląich tysiące kilometrów.Kiedy więc nad ich głowami błysnął pierwszyflesz, Graham dopiero po chwili uzmysłowił sobie, co się dzieje.Gdyby znajdował się w Los Angeles albo Nowym Jorku, czy choćbyna ulicy w samym środku Henley, jego umysł pracowałby sprawniej,lecz tutaj, w gęstniejącym zmierzchu, gdy wyłaniał się z cichej,odosobnionej plaży, powoli docierało do niego znaczenie tego, co sięstało [ Pobierz całość w formacie PDF ]