[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Małe czerwonekwiatki przypominające trąbki zaglądały przez kratę do ich sypialni.Ted pózno wrócił do domu, po drodze wstąpił na drinka.Białe światłona białych chodnikach przed sklepami na Riwierze.Chmury zlewałysię z jasnobłękitnym niebem.Miała słomkową torbę i niebieskieespadryle.Dzieci pałaszowały lodowe desery z wetkniętymiwafelkami.Gonili fale, uciekali przed falami.Czekała na Teda wbarze.Jest pani stanowczo za ładna, żeby siedzieć sama - powiedziałjakiś mężczyzna.Ted się spózniał.Gdzie byłeś, proszę, tylko nie tobiała plaża, zardzewiały kadłub wraku na mieliznie.Rozstawiłapłócienne krzesełka, Ted otworzył parasol.Stał w barze z ręcznikiemowiniętym wokół bioder.Constance miała słomkowy kapelusz.Margietrzymała grot.Byli w Maine, to chmury Nowej Anglii.Kamienistaplaża, piknikowy koszyk z wikliny.Zimne kurze udka, lemoniada ztermosu.Ciasteczka pani Babbage, łódz Cutlerów z zielonymi po-duszkami.Carl wciągał kotwicę.Chłopcy przeskakiwali przezkamienie.Ktoś puścił w obieg talerz z resztkami tortu urodzinowego.Matka stała w drzwiach Gray Gable Road.Twarz miała mocnoupudrowaną, usta purpurowe.Ann siedziała u ojca na kolanach, to jejurodziny, wniesiono płonące wesoło świeczki.Wszyscy sprawialiwrażenie radosnych i szczęśliwych.Trzymała go za guzik od koszuli,ojciec pachniał dymem.Byli też tam inni Grantowie: ciocia Joy i wujDonny, a także sąsiadka, pani Futter w kwiecistym fartuchu, iJurginowie z córeczką Lisel w odświętnej sukience.Ann miała pięć lat,policzki jej płonęły, siedziała na kolanach ojca, wszyscy klaskali, gdyzdmuchiwała świeczkę.Był lipiec.Odwróciła się i pocałowała ojca.Mia-ła na sobie białą sukienkę w wypukłe kropeczki! Matka chwyciła jąza ramię, ściągnęła z kolan taty i posadziła na innym krześle.Nigdy niecałuj ojca w usta - syknęła wściekle.- Słyszysz? Nigdy.Spotkali się na przystani Bishops Harbor i wsiedli do łodzi.AnnGrant dostrzegła go, gdy wchodziła po trapie.Przebrał się w ciemnąmarynarkę.Rozmawiał z koleżanką Liii z college'u, małą Lizzie Tuli ookrągłej twarzy i mocno skręconych lokach drugą - druhną.Garbił się,próbując dostosować się do wzrostu dziewczyny.Trzymał ręce wkieszeniach.Lizzie paplała beztrosko, jak to ona, kiedy rozmawiała znieznajomymi na ulicy i z mężczyznami, a Ann bardzo irytowałookazywane jej przez Harrisa Ardena zainteresowanie.A do tej porywszystko było tak pięknie.Clint Stone, właściciel łodzi, który ich wiózł, siedział już przy sterze Happenstance".Ann przywitała się z nim.Wątpiła, czy ją pamięta.Nie wychowywała się wśród licznej służby, więc nie za bardzoorientowała się w obowiązującym w takiej sytuacji savoir-vivrze, azakładała, że jakiś musi być.Clint Stone dotknął ronda kapelusza.Byłoto pozdrowienie typowe dla stanu Maine, które mogło znaczyćwszystko.Dziewczęta ubrane były mniej więcej tak samo: wąskie spodnie, butyna płaskim obcasie, małe bluzeczki zapinane z tyłu i rozpinane zprzodu swetry.Ich stroje różniły się drobnymi szczegółami.LilaWittenborn miała bransoletkę z wisiorkami, Lizzie Tuli perełki na szyi.Kuzynka Liii, Eve, z włosami ufarbowanymi tym razem na platynowo,ubrana była w sweterek z naszytymi koralikami.Ann Grant, która nieznosiła jednakowych mundurków, włożyła meksykańską bluzkę.Wybrali się w rejs po zatoce w dwóch łodziach.Wieczorna woda była gładka, przy brzegu ciemnozielona, na środkujaśniejsza od zachodzącego słońca.AnnGrant płynęła na Happenstance".Siedziała obok pani Wittenborntrzymającej kryształowy koktajlowy kieliszek, na którym widniałciemnoczerwony ślad po szmince.- Czasami mam ochotę udusić Dicka za to, że nie dał nam zamieszkaćw Nowym Jorku - mówiła.- Powinnaś się cieszyć, że masz takieszczęście.Ann przyznała, iż rzeczywiście jest tam ciekawiej niż w Bostonie.Lila siedziała na rufie obok ojca, jej gęste włosy stawiały skutecznyopór wiatrowi.Pochwyciła spojrzenie Ann i obie się uśmiechnęły.Pojutrze - myślały obie.Były prawie jak siostry.Wittenbornowietraktowali Ann tak samo jak niemal całą resztę świata, to znaczy ledwoją zauważali.Pan Wittenborn, w fantazyjnie zawiązanej chustce,niebieskim blezerze i kapitańskiej czapce, mrużył oczy i z pobłażaniemspoglądał na otoczenie.Lila przytrzymywała sweter pod szyją,osłaniając się od wiatru, i opierała głowę na ramieniu ojca.-.bez końca w Stork Club - mówiła pani Wittenborn.Wyszła zapana Wittenborna, kiedy miała siedemnaście lat, i wyglądała równiemłodo jak jej córki.Kiedy łódz zderzyła się z falą, koktajl wylał się zjej kieliszka.- Ups -stwierdziła, zupełnie się tym nie przejmując.Harris Arden był na drugiej łodzi, Wild Goose".Zwrócony plecamido Ann, siedział na burcie i cały czas wysłuchiwał opowieści LizzieTuli.Właśnie demonstrowała odbicie tenisowej piłki.Carl Cutler stałprzy sterze.Przyszły pan młody należał do tego specyficznego gatunkuodpowiedzialnych, solidnych młodych ludzi, którym zawsze powierzasię ster.Odznaczał się spokojem, miał opanowane ruchy, nigdy się niespieszył, w wieku dwudziestu dziewięciu lat odnosił spore sukcesy wbiznesie, hołdując zasadzie, że nie należy się kierować osobistymisympatiami.Trzymał się tego, co przynosiło profit, rezygnował, jeślicoś nie dawało spodziewanych zysków.Uczucia rezerwowałwyłącznie dla Lili i w jej obecności miewał wyjątkowo cielęcespojrzenie - na przykład kiedy trzymali się za ręce.Ann Grant nigdynie zauważyła, żeby flirtował czy choćby spoglądał zzainteresowaniem na inną kobietę.Za nimi rozległ się ryk ślizgacza, skutecznie zagłuszający znaczniecichsze silniki ich motorówek.Wszystkie głowy na Happenstance"się odwróciły.Obok przemknęła łódz z dziobem zadartym nadpowierzchnią wody.Kierownicę dzierżyła stojąca na siedzeniu Gigi wdługiej turkusowej sukni i z rozwianymi włosami.Szyfonowy szalikzamotany na szyi powiewał za nią na wietrze.Chcąc zobaczyć, co się dzieje, pani Wittenborn nieznacznieodwróciła głowę.Jej kolana i ramiona pozostały w niezmienionejpozycji.- Oho, płynie twoja córeczka, Dick - rzuciła, sącząc koktajl.- Boże,co ona włożyła na siebie!Matka Ann miała podobne podejście - przywiązywała ogromneznaczenie do tego, w co ktoś był ubrany.- To łódz Holtów - zauważył pan Wittenborn.Z przodu w dość swobodnej pozie siedział młody człowiek.Zladciągnący się za ślizgaczem przypominał rybi kręgosłup.PaniWittenborn mruknęła coś pod nosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Małe czerwonekwiatki przypominające trąbki zaglądały przez kratę do ich sypialni.Ted pózno wrócił do domu, po drodze wstąpił na drinka.Białe światłona białych chodnikach przed sklepami na Riwierze.Chmury zlewałysię z jasnobłękitnym niebem.Miała słomkową torbę i niebieskieespadryle.Dzieci pałaszowały lodowe desery z wetkniętymiwafelkami.Gonili fale, uciekali przed falami.Czekała na Teda wbarze.Jest pani stanowczo za ładna, żeby siedzieć sama - powiedziałjakiś mężczyzna.Ted się spózniał.Gdzie byłeś, proszę, tylko nie tobiała plaża, zardzewiały kadłub wraku na mieliznie.Rozstawiłapłócienne krzesełka, Ted otworzył parasol.Stał w barze z ręcznikiemowiniętym wokół bioder.Constance miała słomkowy kapelusz.Margietrzymała grot.Byli w Maine, to chmury Nowej Anglii.Kamienistaplaża, piknikowy koszyk z wikliny.Zimne kurze udka, lemoniada ztermosu.Ciasteczka pani Babbage, łódz Cutlerów z zielonymi po-duszkami.Carl wciągał kotwicę.Chłopcy przeskakiwali przezkamienie.Ktoś puścił w obieg talerz z resztkami tortu urodzinowego.Matka stała w drzwiach Gray Gable Road.Twarz miała mocnoupudrowaną, usta purpurowe.Ann siedziała u ojca na kolanach, to jejurodziny, wniesiono płonące wesoło świeczki.Wszyscy sprawialiwrażenie radosnych i szczęśliwych.Trzymała go za guzik od koszuli,ojciec pachniał dymem.Byli też tam inni Grantowie: ciocia Joy i wujDonny, a także sąsiadka, pani Futter w kwiecistym fartuchu, iJurginowie z córeczką Lisel w odświętnej sukience.Ann miała pięć lat,policzki jej płonęły, siedziała na kolanach ojca, wszyscy klaskali, gdyzdmuchiwała świeczkę.Był lipiec.Odwróciła się i pocałowała ojca.Mia-ła na sobie białą sukienkę w wypukłe kropeczki! Matka chwyciła jąza ramię, ściągnęła z kolan taty i posadziła na innym krześle.Nigdy niecałuj ojca w usta - syknęła wściekle.- Słyszysz? Nigdy.Spotkali się na przystani Bishops Harbor i wsiedli do łodzi.AnnGrant dostrzegła go, gdy wchodziła po trapie.Przebrał się w ciemnąmarynarkę.Rozmawiał z koleżanką Liii z college'u, małą Lizzie Tuli ookrągłej twarzy i mocno skręconych lokach drugą - druhną.Garbił się,próbując dostosować się do wzrostu dziewczyny.Trzymał ręce wkieszeniach.Lizzie paplała beztrosko, jak to ona, kiedy rozmawiała znieznajomymi na ulicy i z mężczyznami, a Ann bardzo irytowałookazywane jej przez Harrisa Ardena zainteresowanie.A do tej porywszystko było tak pięknie.Clint Stone, właściciel łodzi, który ich wiózł, siedział już przy sterze Happenstance".Ann przywitała się z nim.Wątpiła, czy ją pamięta.Nie wychowywała się wśród licznej służby, więc nie za bardzoorientowała się w obowiązującym w takiej sytuacji savoir-vivrze, azakładała, że jakiś musi być.Clint Stone dotknął ronda kapelusza.Byłoto pozdrowienie typowe dla stanu Maine, które mogło znaczyćwszystko.Dziewczęta ubrane były mniej więcej tak samo: wąskie spodnie, butyna płaskim obcasie, małe bluzeczki zapinane z tyłu i rozpinane zprzodu swetry.Ich stroje różniły się drobnymi szczegółami.LilaWittenborn miała bransoletkę z wisiorkami, Lizzie Tuli perełki na szyi.Kuzynka Liii, Eve, z włosami ufarbowanymi tym razem na platynowo,ubrana była w sweterek z naszytymi koralikami.Ann Grant, która nieznosiła jednakowych mundurków, włożyła meksykańską bluzkę.Wybrali się w rejs po zatoce w dwóch łodziach.Wieczorna woda była gładka, przy brzegu ciemnozielona, na środkujaśniejsza od zachodzącego słońca.AnnGrant płynęła na Happenstance".Siedziała obok pani Wittenborntrzymającej kryształowy koktajlowy kieliszek, na którym widniałciemnoczerwony ślad po szmince.- Czasami mam ochotę udusić Dicka za to, że nie dał nam zamieszkaćw Nowym Jorku - mówiła.- Powinnaś się cieszyć, że masz takieszczęście.Ann przyznała, iż rzeczywiście jest tam ciekawiej niż w Bostonie.Lila siedziała na rufie obok ojca, jej gęste włosy stawiały skutecznyopór wiatrowi.Pochwyciła spojrzenie Ann i obie się uśmiechnęły.Pojutrze - myślały obie.Były prawie jak siostry.Wittenbornowietraktowali Ann tak samo jak niemal całą resztę świata, to znaczy ledwoją zauważali.Pan Wittenborn, w fantazyjnie zawiązanej chustce,niebieskim blezerze i kapitańskiej czapce, mrużył oczy i z pobłażaniemspoglądał na otoczenie.Lila przytrzymywała sweter pod szyją,osłaniając się od wiatru, i opierała głowę na ramieniu ojca.-.bez końca w Stork Club - mówiła pani Wittenborn.Wyszła zapana Wittenborna, kiedy miała siedemnaście lat, i wyglądała równiemłodo jak jej córki.Kiedy łódz zderzyła się z falą, koktajl wylał się zjej kieliszka.- Ups -stwierdziła, zupełnie się tym nie przejmując.Harris Arden był na drugiej łodzi, Wild Goose".Zwrócony plecamido Ann, siedział na burcie i cały czas wysłuchiwał opowieści LizzieTuli.Właśnie demonstrowała odbicie tenisowej piłki.Carl Cutler stałprzy sterze.Przyszły pan młody należał do tego specyficznego gatunkuodpowiedzialnych, solidnych młodych ludzi, którym zawsze powierzasię ster.Odznaczał się spokojem, miał opanowane ruchy, nigdy się niespieszył, w wieku dwudziestu dziewięciu lat odnosił spore sukcesy wbiznesie, hołdując zasadzie, że nie należy się kierować osobistymisympatiami.Trzymał się tego, co przynosiło profit, rezygnował, jeślicoś nie dawało spodziewanych zysków.Uczucia rezerwowałwyłącznie dla Lili i w jej obecności miewał wyjątkowo cielęcespojrzenie - na przykład kiedy trzymali się za ręce.Ann Grant nigdynie zauważyła, żeby flirtował czy choćby spoglądał zzainteresowaniem na inną kobietę.Za nimi rozległ się ryk ślizgacza, skutecznie zagłuszający znaczniecichsze silniki ich motorówek.Wszystkie głowy na Happenstance"się odwróciły.Obok przemknęła łódz z dziobem zadartym nadpowierzchnią wody.Kierownicę dzierżyła stojąca na siedzeniu Gigi wdługiej turkusowej sukni i z rozwianymi włosami.Szyfonowy szalikzamotany na szyi powiewał za nią na wietrze.Chcąc zobaczyć, co się dzieje, pani Wittenborn nieznacznieodwróciła głowę.Jej kolana i ramiona pozostały w niezmienionejpozycji.- Oho, płynie twoja córeczka, Dick - rzuciła, sącząc koktajl.- Boże,co ona włożyła na siebie!Matka Ann miała podobne podejście - przywiązywała ogromneznaczenie do tego, w co ktoś był ubrany.- To łódz Holtów - zauważył pan Wittenborn.Z przodu w dość swobodnej pozie siedział młody człowiek.Zladciągnący się za ślizgaczem przypominał rybi kręgosłup.PaniWittenborn mruknęła coś pod nosem [ Pobierz całość w formacie PDF ]