[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Teraz wiedziała już wszystko lub prawie wszystko.I chociaż wciąż nie było to to, co wymarzyła dla swo-jej córki, pocieszała się myślą, że tych dwoje trosz-czy się o siebie bardziej, niż zdają sobie z tego spra-wę.- Katherine - rzekła z wielkim wzruszeniemw głosie.- Pragnę, abyś była szczęśliwa.- Będę dbał o nią - powiedział Logan z miną czło-wieka, który składa przysięgę.Pomimo całej swojej niechęci do McClouda, Sarahpoczuła, że nie może odmówić mu szacunku.Mógłsię z łatwością wykręcić od tego małżeństwa, a jednakbył tutaj, zdecydowany na ślub.A poza tym spojrze-nie, jakie kierował na Katherine, nie było spojrzeniemmężczyzny, który został schwytany przez kobietęw potrzask ojcostwa.- Zawsze ci ufałam, córeczko i nigdy nie prze-stanę.Katherine, w konfrontacji z tym bezmiarem ma-cierzyńskiej miłości, poczuła się jeszcze bardziej win-na.Ale musiała się jakoś pozbierać i z nadzieją spoj-rzeć w przyszłość.Winna to była matce, swojemudziecku oraz Loganowi.Płacze i żale musiała odrzu-cić.- Chciałabym, żebyś przyjechała na nasz ślub.Bę-dziesz?- Będę.I postaram się wytłumaczyć wszystko Da-nielowi.Padły sobie w ramiona, całując się, tuląc i obsypu-jąc pieszczotami.W końcu Katherine przypomniałasobie o Loganie; Odwróciła się i spojrzała z uśmie-chem w bezdenną czerń jego oczu.- Poślę po kaznodzieję jeszcze dzisiaj - zapewniłją cichym szeptem.- W poniedziałek o dziesiątej bę-dziemy już mężem i żoną.W zasadzie były to miłe słowa, za które powinnabyć mu wdzięczna.A jednak miała poczucie niespeł-nienia.Jeszcze jako dorastająca dziewczynka wyobra-żała sobie okres przedślubny jako czas wypełniony mi-łością i obietnicami, uśmiechami rodziny i sąsiadóworaz słodkim drżeniem przed tajemnicą nocy poślub-nej.Tego wszystkiego miało nie być.Trzy dni później Katherine znajdowała się w tymsamym salonie, w którym niegdyś, w zimową noctańczyła walca.Meble odsunięto pod ściany, aby zro-bić więcej wolnego miejsca na środku.Wielebny Hol-land stał na tle wygasłego kominka.Wysoki i wyjąt-kowo chudy, siwiuteńki jak gołąb i dobrotliwie uśmie-chnięty, przedstawiał sobą doskonały wzór kazno-dziei.;Mary Rosa kipiała energią.Jej prawą ręką był Petei na tę „rękę" sypały się nieprzerwanie rozkazy „gło-wy".Jak rozstawić krzesła, jak udekorować stół, jakszeroko uchylić okna, aby wygnać duchotę, a nie wpę-dzić much, wszystkie te polecenia Pete wypełniał w loti z widocznym przejęciem.A zatem okna były uchylone i poranny wietrzykwydymał białe koronkowe firanki, po czym wpadałdo wnętrza i bawił się rąbkiem spódnicy Katherine.Dziewczyna ubrana była w prostą sukienkę z błękit-noseledynowego muślinu, którą uszyła dla niej matka.Kiedy wspólnie siadały do szycia tej sukienki, żadnaz nich nie podejrzewała, że wyjdzie z tego kreacjapanny młodej.Katherine odwróciła głowę i spojrzała na matkę.Sarah miała na sobie bawełnianą niebieską sukienkęw białe paski.Wyglądała bardzo elegancko.Uśmiech-nęła się do córki, której uśmiech ten rozgrzał serce i na-pełnił je otuchą.- A teraz - zaczął wielebny Holland - proszę po-stąpić kilka kroków do przodu i stanąć tutaj, panieMcCloud - wskazał palcem na czystą, błyszczącą pod-łogę, jakby widział na niej zaznaczony punkt.Logan postąpił dokładnie tak, jak mu kazano.Wkroczył w święty krąg ceremonii ubrany w czarnygarnitur, białą koszulę i rdzawy, jedwabny krawat.- Panno Thorn - wielebny jeszcze bardziej zła-godził głos, jakby powodował nim zachwyt dla bo-żego cudu panieństwa i dziewictwa - proszę rów-nież się zbliżyć.- Wyprężony, długi palec kazno-dziei obniżył się ku podłodze i schował natychmiast,gdy tylko Katherine znalazła się w wyznaczonymmiejscu.Za młodą parą stanęli Pete, Mary Rosa i Sarah.- A zatem zaczynamy - powiedział wielebnyHolland i przystąpił do wypełnienia swoich obo-wiązków.Katherine słyszała i rozumiała słowa, ale zdawałysię one docierać do niej z wielkiej odległości.Skupie-nie się na nich przerastało jej siły.Myślała o swoichporażkach i złamanych obietnicach.Przede wszy-stkim jednak dręczył ją Daniel.Kiedy ona i matka powiadomiły go o ślubie, wpadłw niepohamowany gniew.Nazwał ją zdrajczyniąi było to ostatnie słowo, jakie od niego usłyszała.Od-mówił przyjazdu na uroczystość.Ugodził ją tym w sa-mo serce.- Czy bierzesz tego mężczyznę za swego prawo-witego, ślubnego małżonka i obiecujesz kochać go,szanować oraz być mu posłuszna i wierna aż dośmierci?I oto wreszcie nastał ten moment, kiedy jedno słowomiało na zawsze zmienić jej życie.Zacisnęła dłoniena wiązance z polnych kwiatów.Wielebny uśmiechnął się dobrotliwie i klepnął ją poramieniu.- Naprawdę nie ma się czym denerwować.Weź,aniołku, głęboki oddech i powiedz „tak".Katherine spojrzała na stojącego obok niej Logana.On również zwrócił ku niej głowę.Przez chwilę pa-trzyli sobie w oczy.- Tak - powiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Teraz wiedziała już wszystko lub prawie wszystko.I chociaż wciąż nie było to to, co wymarzyła dla swo-jej córki, pocieszała się myślą, że tych dwoje trosz-czy się o siebie bardziej, niż zdają sobie z tego spra-wę.- Katherine - rzekła z wielkim wzruszeniemw głosie.- Pragnę, abyś była szczęśliwa.- Będę dbał o nią - powiedział Logan z miną czło-wieka, który składa przysięgę.Pomimo całej swojej niechęci do McClouda, Sarahpoczuła, że nie może odmówić mu szacunku.Mógłsię z łatwością wykręcić od tego małżeństwa, a jednakbył tutaj, zdecydowany na ślub.A poza tym spojrze-nie, jakie kierował na Katherine, nie było spojrzeniemmężczyzny, który został schwytany przez kobietęw potrzask ojcostwa.- Zawsze ci ufałam, córeczko i nigdy nie prze-stanę.Katherine, w konfrontacji z tym bezmiarem ma-cierzyńskiej miłości, poczuła się jeszcze bardziej win-na.Ale musiała się jakoś pozbierać i z nadzieją spoj-rzeć w przyszłość.Winna to była matce, swojemudziecku oraz Loganowi.Płacze i żale musiała odrzu-cić.- Chciałabym, żebyś przyjechała na nasz ślub.Bę-dziesz?- Będę.I postaram się wytłumaczyć wszystko Da-nielowi.Padły sobie w ramiona, całując się, tuląc i obsypu-jąc pieszczotami.W końcu Katherine przypomniałasobie o Loganie; Odwróciła się i spojrzała z uśmie-chem w bezdenną czerń jego oczu.- Poślę po kaznodzieję jeszcze dzisiaj - zapewniłją cichym szeptem.- W poniedziałek o dziesiątej bę-dziemy już mężem i żoną.W zasadzie były to miłe słowa, za które powinnabyć mu wdzięczna.A jednak miała poczucie niespeł-nienia.Jeszcze jako dorastająca dziewczynka wyobra-żała sobie okres przedślubny jako czas wypełniony mi-łością i obietnicami, uśmiechami rodziny i sąsiadóworaz słodkim drżeniem przed tajemnicą nocy poślub-nej.Tego wszystkiego miało nie być.Trzy dni później Katherine znajdowała się w tymsamym salonie, w którym niegdyś, w zimową noctańczyła walca.Meble odsunięto pod ściany, aby zro-bić więcej wolnego miejsca na środku.Wielebny Hol-land stał na tle wygasłego kominka.Wysoki i wyjąt-kowo chudy, siwiuteńki jak gołąb i dobrotliwie uśmie-chnięty, przedstawiał sobą doskonały wzór kazno-dziei.;Mary Rosa kipiała energią.Jej prawą ręką był Petei na tę „rękę" sypały się nieprzerwanie rozkazy „gło-wy".Jak rozstawić krzesła, jak udekorować stół, jakszeroko uchylić okna, aby wygnać duchotę, a nie wpę-dzić much, wszystkie te polecenia Pete wypełniał w loti z widocznym przejęciem.A zatem okna były uchylone i poranny wietrzykwydymał białe koronkowe firanki, po czym wpadałdo wnętrza i bawił się rąbkiem spódnicy Katherine.Dziewczyna ubrana była w prostą sukienkę z błękit-noseledynowego muślinu, którą uszyła dla niej matka.Kiedy wspólnie siadały do szycia tej sukienki, żadnaz nich nie podejrzewała, że wyjdzie z tego kreacjapanny młodej.Katherine odwróciła głowę i spojrzała na matkę.Sarah miała na sobie bawełnianą niebieską sukienkęw białe paski.Wyglądała bardzo elegancko.Uśmiech-nęła się do córki, której uśmiech ten rozgrzał serce i na-pełnił je otuchą.- A teraz - zaczął wielebny Holland - proszę po-stąpić kilka kroków do przodu i stanąć tutaj, panieMcCloud - wskazał palcem na czystą, błyszczącą pod-łogę, jakby widział na niej zaznaczony punkt.Logan postąpił dokładnie tak, jak mu kazano.Wkroczył w święty krąg ceremonii ubrany w czarnygarnitur, białą koszulę i rdzawy, jedwabny krawat.- Panno Thorn - wielebny jeszcze bardziej zła-godził głos, jakby powodował nim zachwyt dla bo-żego cudu panieństwa i dziewictwa - proszę rów-nież się zbliżyć.- Wyprężony, długi palec kazno-dziei obniżył się ku podłodze i schował natychmiast,gdy tylko Katherine znalazła się w wyznaczonymmiejscu.Za młodą parą stanęli Pete, Mary Rosa i Sarah.- A zatem zaczynamy - powiedział wielebnyHolland i przystąpił do wypełnienia swoich obo-wiązków.Katherine słyszała i rozumiała słowa, ale zdawałysię one docierać do niej z wielkiej odległości.Skupie-nie się na nich przerastało jej siły.Myślała o swoichporażkach i złamanych obietnicach.Przede wszy-stkim jednak dręczył ją Daniel.Kiedy ona i matka powiadomiły go o ślubie, wpadłw niepohamowany gniew.Nazwał ją zdrajczyniąi było to ostatnie słowo, jakie od niego usłyszała.Od-mówił przyjazdu na uroczystość.Ugodził ją tym w sa-mo serce.- Czy bierzesz tego mężczyznę za swego prawo-witego, ślubnego małżonka i obiecujesz kochać go,szanować oraz być mu posłuszna i wierna aż dośmierci?I oto wreszcie nastał ten moment, kiedy jedno słowomiało na zawsze zmienić jej życie.Zacisnęła dłoniena wiązance z polnych kwiatów.Wielebny uśmiechnął się dobrotliwie i klepnął ją poramieniu.- Naprawdę nie ma się czym denerwować.Weź,aniołku, głęboki oddech i powiedz „tak".Katherine spojrzała na stojącego obok niej Logana.On również zwrócił ku niej głowę.Przez chwilę pa-trzyli sobie w oczy.- Tak - powiedziała [ Pobierz całość w formacie PDF ]