[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Zejdę na dół - powiedziała.Kobieta była grubokoścista, miała harde spojrzenie, może trochę ekstrawagancka:rozwiane włosy, jaskrawa chusta.Miała siniec po lewej stronie twarzy od podbródka aż dooka, które spuchło i pociemniało.- Sierżant Miriam Gurion, policja Tel Awiwu - przedstawiła się, pokazując odznakę.- Czy chodzi o.?Kobieta przyłożyła palec do ust.Jeśli ktokolwiek w hotelowej recepcji zdziwił się, że kobieta pokazuje odznakę iwizytówkę, nikt nie dał tego po sobie poznać.Rose wzięła wizytówkę, przeczytała ją uważniei oddała razem ze swoim paszportem dyplomatycznym.Rozejrzała się dookoła, sprawdzając,czy nikt ich nie obserwuje.Czego ta kobieta się obawiała?Pani Gurion - powiedziała pani , nie panna - poprowadziła ją do głębokiej kanapy walkowie, z której widać było wejście.Kiedy usiadły, sofa jęknęła cicho, a dookoła nichwyrosły wybrzuszenia różowawego materiału.- Myślę, że pani mężowi nic się nie stało, ale sytuacja nie wygląda dobrze.- W oczachkobiety zakręciły się łzy.- Jest mi tak strasznie wstyd.To moja wina.wszystko moja wina.- Zachlipała.- Uwięzili mnie!Serce waliło Rose jak młotem, ale pochyliła się do kobiety.- Nic mu nie jest?- Byłam z pani mężem.Wykonywaliśmy robotę, może pani wie, mężczyzna, któryzmarł.- Gdzie jest mój mąż? - zapytała Rose z naciskiem.Kobieta pokręciła głową.- Porwali go na ulicy.A mnie poturbowali.- Wskazała ręką na siniec na twarzy.- Czterejfaceci w dużym samochodzie.- Zaczęła płakać.- Nie wiem, dokąd go zabrali.Wepchnęlimnie do innego samochodu i jezdzili w kółko po mieście.Potem wysadzili mnie na Ayalon.Sukinsyny!Rose patrzyła z niedowierzaniem.- Nie rozumiem.kto mógłby.Czy to byli Palestyńczycy?- Nie ośmieliliby się.Amerykanina? - W jej śmiechu pobrzmiewała pogarda.- Ktoośmieliłby się porwać Amerykanina z ulicy w Izraelu? Gangsterzy? Niemożliwe.-Wyciągnęła papierosa.- Może ośmieliliby się porwać policjantkę, ale nie Amerykanina.-Popatrzyła na Rose.- Pani mąż mówi, że przekonała go pani, żeby rzucił.- Nie.och, palenie.Proszę się nie krępować.- Usiłowała być cierpliwa, gdy kobietapróbowała zapalić zapalniczkę, ale w końcu wybuchnęła: - Jak bardzo jest zle?Zaczęła się gorączkowo zastanawiać, co powinna zrobić.Zadzwonić do ambasady? Dokogoś z marynarki w Bahrajnie? Do Mike a Dukasa? Czuła się zbita z tropu, bo kobieta byłaz policji, a właśnie policja jest instytucją, do której najpierw powinna się zwrócić.- To Mossad, to musi być Mossad, nikt inny by się nie ośmielił.Wie pani, co mam namyśli? Mossad.- Opowiedziała Rose o tym, co robiła z Alanem: jak znalazł ją na posterunkupolicji przy ulicy Dizengoffa, jak opowiedziała mu, co wiedziała, a pózniej zawiozła wmiejsce, gdzie ukryto zwłoki.- Potem, kiedy wychodziliśmy, zostaliśmy napadnięci.Jegoporwali, a mnie poturbowali i wozili po mieście samochodem.Nie jestem zadowolona.- Jak poważna jest sytuacja?Kobieta wydmuchnęła kłąb dymu.- To muszą być naprawdę głupi ludzie, ale do jakiej głupoty są zdolni, nie wiem.Przypuszczam, że nie są na tyle głupi, żeby zrobić coś naprawdę złego.Ale kiedy dowiedząsię, że pani mąż jest amerykańskim oficerem, mogą się przestraszyć.- A ludzie, którzy się boją, robią głupie rzeczy.- Właśnie.- Kobieta popatrzyła jej w oczy otwarcie, z ciekawością, prowokacyjnie.- Jestpani odważna?- Jestem oficerem marynarki wojennej tak jak mąż.Kobieta zlustrowała ją wzrokiem i rozstrzygnęła jakąś wątpliwość.- Dobrze.- Wgniotła niedopałek papierosa w popielniczkę.- Może pani zapomnieć oformalnościach, to znaczy o zgłoszeniu sprawy policji.Sama to zrobiłam.I powiedzieli mi,żebym trzymała gębę na kłódkę.Teraz musi pani zrobić coś, co przyciśnie ich do ściany.Rozumie pani?- Do muru.- Tak, dobrze, do muru.Jak mówię, to ludzie Mossadu.- Wyciągnęła następnegopapierosa.- Na pewno z Mossadu.Trzeba ich przycisnąć.- Mogę zadzwonić do ambasady.- Jeśli zadzwoni pani jako zwykły obywatel, upłynie wiele dni, zanim cokolwiek zrobią.Ma pani przyjaciół? Może pani.- zamachała ręką - mówicie pociągnąć za sznurki ?- Tak, tak właśnie mówimy.I owszem, mogę.Dlaczego policja mi nie pomoże?- Kiedy z pani mężem znalezliśmy zwłoki, zadzwoniłam do wydziału zabójstw.Nikt nieprzyjechał.Dlaczego? Bo jakiś głos z góry powiedział, żeby tego nie robili.- Ale napadnięto panią, a pani jest policjantką.- Tak, dlatego twierdzę, że moi zwierzchnicy są.skołowani.To niezbyt odważni ludzie.Zdenerwowali się z tego powodu - Znów pokazała na swój siniec.- Ale w pewnym momenciemuszą zadać sobie pytanie: Jak daleko ośmielimy się w to brnąć? Dobre wyjście nie zawszejest dobre.Rozumie pani? - Wzięła Rose za rękę.- Obawiałam się, że okaże się pani jedną ztych wrzaskliwych, rozumie pani?- Nie, nie jestem wrzaskliwa.- Wstała.- Chyba że się wścieknę.Co zamierza pani terazzrobić?- Spróbuję znalezć pani męża.Będę panią informować, przyrzekam.Rose pokiwała głową, splotła ręce na piersi.- A ja zacznę pociągać za sznurki.Attache marynarki wojennej w Bahrajnie był komandorem, który miał politycznewyczucie, jakiego nie powstydziłby się żaden szef kampanii prezydenckiej.Zapewne czekałgo awans na admirała, ale nie dowodzenie żołnierzami, prawdopodobnie trafi do NATO albodo Rady Bezpieczeństwa Narodowego, a po drodze znów będzie attache w jeszczeważniejszej placówce niż Bahrajn.Rose pracowała dla niego prawie przez dwa lata,szanowała go, lubiła i darzyła zaufaniem.Teraz zadzwoniła do niego z bezpiecznego telefonuw gabinecie Abe a Peretza w amerykańskiej ambasadzie.Attache był niedostępny, póki niepowiedziała jego pomocnikowi, że sprawa jest na tyle ważna, że może wpłynąć na stosunkimiędzy Stanami Zjednoczonymi a Izraelem - Rose opracowała sobie tę strategię podczasjazdy taksówką.- Rose, co się stało?- Proszę pana, przepraszam, że odciągam pana od.Głos jej drżał i usiłowała nad nim zapanować.- Nie masz co przepraszać, ale wiesz, jak to tutaj jest.Co się dzieje?- Izraelska policjantka powiedziała mi, że mój mąż został porwany na ulicy przezagentów Mossadu.- Odczekała chwilę, a gdy wciąż milczał, podjęła: - Jeśli rzeczywiście taksię stało, to Stany Zjednoczone powinny co najmniej narobić rabanu na wysokim szczeblu.Oficer amerykański.- Alana porwano na ulicy?- Wykonywał zadanie dla SDK.Nie znam szczegółów, ale powiedział, że to rutynowasprawa, zwykła urzędowa upierdliwość [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Zejdę na dół - powiedziała.Kobieta była grubokoścista, miała harde spojrzenie, może trochę ekstrawagancka:rozwiane włosy, jaskrawa chusta.Miała siniec po lewej stronie twarzy od podbródka aż dooka, które spuchło i pociemniało.- Sierżant Miriam Gurion, policja Tel Awiwu - przedstawiła się, pokazując odznakę.- Czy chodzi o.?Kobieta przyłożyła palec do ust.Jeśli ktokolwiek w hotelowej recepcji zdziwił się, że kobieta pokazuje odznakę iwizytówkę, nikt nie dał tego po sobie poznać.Rose wzięła wizytówkę, przeczytała ją uważniei oddała razem ze swoim paszportem dyplomatycznym.Rozejrzała się dookoła, sprawdzając,czy nikt ich nie obserwuje.Czego ta kobieta się obawiała?Pani Gurion - powiedziała pani , nie panna - poprowadziła ją do głębokiej kanapy walkowie, z której widać było wejście.Kiedy usiadły, sofa jęknęła cicho, a dookoła nichwyrosły wybrzuszenia różowawego materiału.- Myślę, że pani mężowi nic się nie stało, ale sytuacja nie wygląda dobrze.- W oczachkobiety zakręciły się łzy.- Jest mi tak strasznie wstyd.To moja wina.wszystko moja wina.- Zachlipała.- Uwięzili mnie!Serce waliło Rose jak młotem, ale pochyliła się do kobiety.- Nic mu nie jest?- Byłam z pani mężem.Wykonywaliśmy robotę, może pani wie, mężczyzna, któryzmarł.- Gdzie jest mój mąż? - zapytała Rose z naciskiem.Kobieta pokręciła głową.- Porwali go na ulicy.A mnie poturbowali.- Wskazała ręką na siniec na twarzy.- Czterejfaceci w dużym samochodzie.- Zaczęła płakać.- Nie wiem, dokąd go zabrali.Wepchnęlimnie do innego samochodu i jezdzili w kółko po mieście.Potem wysadzili mnie na Ayalon.Sukinsyny!Rose patrzyła z niedowierzaniem.- Nie rozumiem.kto mógłby.Czy to byli Palestyńczycy?- Nie ośmieliliby się.Amerykanina? - W jej śmiechu pobrzmiewała pogarda.- Ktoośmieliłby się porwać Amerykanina z ulicy w Izraelu? Gangsterzy? Niemożliwe.-Wyciągnęła papierosa.- Może ośmieliliby się porwać policjantkę, ale nie Amerykanina.-Popatrzyła na Rose.- Pani mąż mówi, że przekonała go pani, żeby rzucił.- Nie.och, palenie.Proszę się nie krępować.- Usiłowała być cierpliwa, gdy kobietapróbowała zapalić zapalniczkę, ale w końcu wybuchnęła: - Jak bardzo jest zle?Zaczęła się gorączkowo zastanawiać, co powinna zrobić.Zadzwonić do ambasady? Dokogoś z marynarki w Bahrajnie? Do Mike a Dukasa? Czuła się zbita z tropu, bo kobieta byłaz policji, a właśnie policja jest instytucją, do której najpierw powinna się zwrócić.- To Mossad, to musi być Mossad, nikt inny by się nie ośmielił.Wie pani, co mam namyśli? Mossad.- Opowiedziała Rose o tym, co robiła z Alanem: jak znalazł ją na posterunkupolicji przy ulicy Dizengoffa, jak opowiedziała mu, co wiedziała, a pózniej zawiozła wmiejsce, gdzie ukryto zwłoki.- Potem, kiedy wychodziliśmy, zostaliśmy napadnięci.Jegoporwali, a mnie poturbowali i wozili po mieście samochodem.Nie jestem zadowolona.- Jak poważna jest sytuacja?Kobieta wydmuchnęła kłąb dymu.- To muszą być naprawdę głupi ludzie, ale do jakiej głupoty są zdolni, nie wiem.Przypuszczam, że nie są na tyle głupi, żeby zrobić coś naprawdę złego.Ale kiedy dowiedząsię, że pani mąż jest amerykańskim oficerem, mogą się przestraszyć.- A ludzie, którzy się boją, robią głupie rzeczy.- Właśnie.- Kobieta popatrzyła jej w oczy otwarcie, z ciekawością, prowokacyjnie.- Jestpani odważna?- Jestem oficerem marynarki wojennej tak jak mąż.Kobieta zlustrowała ją wzrokiem i rozstrzygnęła jakąś wątpliwość.- Dobrze.- Wgniotła niedopałek papierosa w popielniczkę.- Może pani zapomnieć oformalnościach, to znaczy o zgłoszeniu sprawy policji.Sama to zrobiłam.I powiedzieli mi,żebym trzymała gębę na kłódkę.Teraz musi pani zrobić coś, co przyciśnie ich do ściany.Rozumie pani?- Do muru.- Tak, dobrze, do muru.Jak mówię, to ludzie Mossadu.- Wyciągnęła następnegopapierosa.- Na pewno z Mossadu.Trzeba ich przycisnąć.- Mogę zadzwonić do ambasady.- Jeśli zadzwoni pani jako zwykły obywatel, upłynie wiele dni, zanim cokolwiek zrobią.Ma pani przyjaciół? Może pani.- zamachała ręką - mówicie pociągnąć za sznurki ?- Tak, tak właśnie mówimy.I owszem, mogę.Dlaczego policja mi nie pomoże?- Kiedy z pani mężem znalezliśmy zwłoki, zadzwoniłam do wydziału zabójstw.Nikt nieprzyjechał.Dlaczego? Bo jakiś głos z góry powiedział, żeby tego nie robili.- Ale napadnięto panią, a pani jest policjantką.- Tak, dlatego twierdzę, że moi zwierzchnicy są.skołowani.To niezbyt odważni ludzie.Zdenerwowali się z tego powodu - Znów pokazała na swój siniec.- Ale w pewnym momenciemuszą zadać sobie pytanie: Jak daleko ośmielimy się w to brnąć? Dobre wyjście nie zawszejest dobre.Rozumie pani? - Wzięła Rose za rękę.- Obawiałam się, że okaże się pani jedną ztych wrzaskliwych, rozumie pani?- Nie, nie jestem wrzaskliwa.- Wstała.- Chyba że się wścieknę.Co zamierza pani terazzrobić?- Spróbuję znalezć pani męża.Będę panią informować, przyrzekam.Rose pokiwała głową, splotła ręce na piersi.- A ja zacznę pociągać za sznurki.Attache marynarki wojennej w Bahrajnie był komandorem, który miał politycznewyczucie, jakiego nie powstydziłby się żaden szef kampanii prezydenckiej.Zapewne czekałgo awans na admirała, ale nie dowodzenie żołnierzami, prawdopodobnie trafi do NATO albodo Rady Bezpieczeństwa Narodowego, a po drodze znów będzie attache w jeszczeważniejszej placówce niż Bahrajn.Rose pracowała dla niego prawie przez dwa lata,szanowała go, lubiła i darzyła zaufaniem.Teraz zadzwoniła do niego z bezpiecznego telefonuw gabinecie Abe a Peretza w amerykańskiej ambasadzie.Attache był niedostępny, póki niepowiedziała jego pomocnikowi, że sprawa jest na tyle ważna, że może wpłynąć na stosunkimiędzy Stanami Zjednoczonymi a Izraelem - Rose opracowała sobie tę strategię podczasjazdy taksówką.- Rose, co się stało?- Proszę pana, przepraszam, że odciągam pana od.Głos jej drżał i usiłowała nad nim zapanować.- Nie masz co przepraszać, ale wiesz, jak to tutaj jest.Co się dzieje?- Izraelska policjantka powiedziała mi, że mój mąż został porwany na ulicy przezagentów Mossadu.- Odczekała chwilę, a gdy wciąż milczał, podjęła: - Jeśli rzeczywiście taksię stało, to Stany Zjednoczone powinny co najmniej narobić rabanu na wysokim szczeblu.Oficer amerykański.- Alana porwano na ulicy?- Wykonywał zadanie dla SDK.Nie znam szczegółów, ale powiedział, że to rutynowasprawa, zwykła urzędowa upierdliwość [ Pobierz całość w formacie PDF ]