[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Szukam materiału, zktórego miałam szyć, rozkładam różneskrawki jeden obok drugiego.Aadne połączenie kolorów; wy-szłabybardzo ładna kołdra.Wracam po schodach do kuchni i otwieram szafki, żeby popatrzeć namoje naczynia.Jest dzbanuszek na śmietanę z zielonym paskiem,kupiony któregoś dnia na garażowej wyprzedaży, musztardowetalerze, które kupiłam u Filene, bo przypominały mi Włochy.Zawszechciałam wybrać się do Włoch.I do doliny Loary.I do Japonii też;chciałam zobaczyć te niskie góry.Zamykam oczy, opieram głowę olodówkę i czuję łeb Franka wciskający się pod moją rękę.- Dobrze - mówię z uśmiechem.- Widzę cię.- Klękam, przyciągamgo do siebie, chowam twarz w sierści na karku.Stoi tak nieruchomo.Idę popatrzeć na meble w salonie, na moje dzieła sztuki: rycinęprzedstawiającą bosonogą kobietę w zwiewnej białej sukni, siedzącą wświetle księżyca i grającą na flecie.Abstrakcyjny olej -ekstrawagancję, na którą sobie pozwoliłam.Na książki, które kupiłam,a wielu jeszcze nie przeczytałam.Siadam na sofie i myślę.Wtemuświadamiam sobie, że przecież nie zapłaciłam De Wittowi.Nie dałammu pieniędzy za narkotyki.Idę do gabinetu, żeby stamtąd zadzwonić.- Dlaczego jeszcze żyjesz? - pyta.- Właśnie sobie uzmysłowiłam, że nie zapłaciłam ci za to, co midałeś.Chciałabym przesłać ci czek.- Chcesz mi zapłacić.- Tak.- Dlaczego, porządkujesz swoje sprawy?- Zgadłeś.Więc ile, DeWitt?- Ile? Już ci mówię, każę ci zapłacić tyle, ile kazałem zapłacićChipowi: nic.Bądz moją odpisywaną od podatku darowizną.A terazskończmy z tymi bzdurami.Nie zadzwoniłaś do mnie, żeby gadać opłaceniu.Zadzwoniłaś, bo chcesz, żebym ci powiedział, że to, corobisz, jest w porządku.Mam za-szlochać żegnaj, Myra, nie martwsię, robisz to, co trzeba".A to, co robisz, jest złe, i wiesz o tym taksamo dobrze jak ja.Jesteś tchórzem, wykorzystujesz Chipa jakopretekst, żeby wycofać się z czegoś, w co wcale nie weszłaś.Słyszę skrzypnięcie drzwi do łazienki na górze.Zciszam głos doszeptu:- Muszę już iść.Ale powiem ci jedno, DeWitt.Nie wiesz nic o moimżyciu.- Wiem mnóstwo o twoim życiu! Każdy głupek, który cię spotka,będzie wiedział mnóstwo o twoim życiu.Tylko ty jedna, żałosnakreaturo, nie widzisz, jakie jest twoje życie!- Coś ci powiem.Uważam, że to ty jesteś tchórzem, trzymając siężycia tak pełnego rozpaczy, że musisz codziennie się znieczulać!- Rany, robisz się coraz głupsza, po co ja w ogóle z tobą gadam.Wszyscy bierzemy jakieś narkotyki, dziecino.Tylko wybieramy różnerodzaje.Niektórzy siedzą w kościele ze ściśniętymi tyłkami.Niektórzyprzez całe życie kupują gówno.Ale wszyscy, możesz być tego pewna,dziewczyno, wszyscy się znieczulamy.Tak to już jest.A teraz mamświetny pomysł.Może byś tak odłożyła słuchawkę i oszczędziła namobojgu tej żałosnej szarpaniny, co?- DeWitt - mówię.Lecz już go nie ma.Słyszę, że Chip schodzi po schodach, więc odkładam słuchawkę,wchodzę do salonu i siadam na sofie.- Z kim rozmawiałaś? - pyta.- Z takim jednym sprzedawcą.Nie znoszę, kiedy dzwonią.- Co sprzedawał?- Aluminiowe oblicówki.- Naprawdę?- Mhm.- Nie słyszałem, żeby dzwonił telefon.- Tak? Widocznie lała się woda i nie dosłyszałeś.Tak trudno było sięgo pozbyć!- Ostatnim razem, gdy odbierałem taki telefon, powiedziałemgościowi, że mój dom jest ze szkła, i spytałem, czy ma jakieśprzezroczyste oblicówki.Wiesz, co odpowiedział?- Co?- %7łe musi sprawdzić.I poszedł sprawdzić! Potem znów się odezwał,informując, że nie ma przezroczystych oblicówek, ale zapytał, jakiemam okna.W szklanym domu! Przysięgam, że tak było.Siada przy mnie, uśmiecha się.- Boże! Chyba dobrze jest pomyśleć o rzeczach, których nie będziemi brakowało.- Tak.Sporo się tego znajdzie.Wzdycha.- Ostatnia noc.Chciałbym nie spać do rana, ale, cholera, jestemzmęczony.- Możemy iść do łóżka - mówię.- Zostańmy tu jeszcze chwilę.Biorę go za rękę, opieram się na poduszkach.- Wiesz, Chip, przeszkadza mi, że twoi rodzice nie wiedzą.- Wiedzą.Prostuję się.- Skąd?- Sam im powiedziałem.- A oni.- Poprosili, żebyś zadzwoniła, kiedy będzie po wszystkim.- Patrzyna mnie.- Zdumiewające, prawda?- Nie chcieli być tutaj?- Prosiłem, żeby nie przychodzili.Tylko.rozmawialiśmy.Myślę, żemoja matka pożegnała się ze mną w dniu, w którym przestała nalegaćna dalsze leczenie.A mój tata.My się rozumiemy.A więc to pewnie rodzice Chipa będą musieli zastanowić się, co zemną zrobić.Dopiszę coś do listu, żeby wynikało z niego, że państwoReardon nie ponoszą za mnie odpowiedzialności, niech władzestanowe zadecydują, co ze mną zrobić, nie obchodzi mnie, kto o tymzadecyduje.Zaczekam, aż Chip zaśnie, a potem wymyślę, co dopisać.Nie będzie tego dużo.Przychodzi mi na myśl, że to ostateczna miaratego, czym było nasze życie - co mamy do powiedzenia tym, którzy ponas zostają.A ja nie mam nikomu nic do powiedzenia.- Boże, jaki jestem zmęczony - mówi Chip.- Chyba pójdę do łóżka.Idę razem z nim na górę, kładziemy się do łóżka.Całuje mnie wczoło, w nos, w oczy, a potem, bardzo lekko, w usta.- Dziękuję ci - szepcze.Kiwam głową, boli mnie gardło.- Ach, Myra.Byłoby tylko coraz gorzej.- Wiem.- Kiedy odejdę, chcę, żebyś czym prędzej stąd uciekła.- Zrobię to.- Przynajmniej nie kłamię.Nadchodzi ranek.To takie oczywiste.Chip budzi się pierwszy - gdyotwieram oczy, widzę go siedzącego koło mnie na łóżku.Jestem zdumiona, że spałam.I zła.Kiedy Chip zasnął, poszłam nadół dokończyć swój list, a potem długo siedziałam w gabinecie.Wróciłam do łóżka z zamiarem niezmrużenia oka i dotrzymaniatowarzystwa Chipowi.Najwyrazniej to mi się nie udało.- Kocham cię - mówi Chip.- Chciałem, żeby to były pierwsze słowa,które dziś rano usłyszysz.Uśmiecham się, siadam przy nim.- Nie śpię od dawna.Jestem gotów, Myra [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Szukam materiału, zktórego miałam szyć, rozkładam różneskrawki jeden obok drugiego.Aadne połączenie kolorów; wy-szłabybardzo ładna kołdra.Wracam po schodach do kuchni i otwieram szafki, żeby popatrzeć namoje naczynia.Jest dzbanuszek na śmietanę z zielonym paskiem,kupiony któregoś dnia na garażowej wyprzedaży, musztardowetalerze, które kupiłam u Filene, bo przypominały mi Włochy.Zawszechciałam wybrać się do Włoch.I do doliny Loary.I do Japonii też;chciałam zobaczyć te niskie góry.Zamykam oczy, opieram głowę olodówkę i czuję łeb Franka wciskający się pod moją rękę.- Dobrze - mówię z uśmiechem.- Widzę cię.- Klękam, przyciągamgo do siebie, chowam twarz w sierści na karku.Stoi tak nieruchomo.Idę popatrzeć na meble w salonie, na moje dzieła sztuki: rycinęprzedstawiającą bosonogą kobietę w zwiewnej białej sukni, siedzącą wświetle księżyca i grającą na flecie.Abstrakcyjny olej -ekstrawagancję, na którą sobie pozwoliłam.Na książki, które kupiłam,a wielu jeszcze nie przeczytałam.Siadam na sofie i myślę.Wtemuświadamiam sobie, że przecież nie zapłaciłam De Wittowi.Nie dałammu pieniędzy za narkotyki.Idę do gabinetu, żeby stamtąd zadzwonić.- Dlaczego jeszcze żyjesz? - pyta.- Właśnie sobie uzmysłowiłam, że nie zapłaciłam ci za to, co midałeś.Chciałabym przesłać ci czek.- Chcesz mi zapłacić.- Tak.- Dlaczego, porządkujesz swoje sprawy?- Zgadłeś.Więc ile, DeWitt?- Ile? Już ci mówię, każę ci zapłacić tyle, ile kazałem zapłacićChipowi: nic.Bądz moją odpisywaną od podatku darowizną.A terazskończmy z tymi bzdurami.Nie zadzwoniłaś do mnie, żeby gadać opłaceniu.Zadzwoniłaś, bo chcesz, żebym ci powiedział, że to, corobisz, jest w porządku.Mam za-szlochać żegnaj, Myra, nie martwsię, robisz to, co trzeba".A to, co robisz, jest złe, i wiesz o tym taksamo dobrze jak ja.Jesteś tchórzem, wykorzystujesz Chipa jakopretekst, żeby wycofać się z czegoś, w co wcale nie weszłaś.Słyszę skrzypnięcie drzwi do łazienki na górze.Zciszam głos doszeptu:- Muszę już iść.Ale powiem ci jedno, DeWitt.Nie wiesz nic o moimżyciu.- Wiem mnóstwo o twoim życiu! Każdy głupek, który cię spotka,będzie wiedział mnóstwo o twoim życiu.Tylko ty jedna, żałosnakreaturo, nie widzisz, jakie jest twoje życie!- Coś ci powiem.Uważam, że to ty jesteś tchórzem, trzymając siężycia tak pełnego rozpaczy, że musisz codziennie się znieczulać!- Rany, robisz się coraz głupsza, po co ja w ogóle z tobą gadam.Wszyscy bierzemy jakieś narkotyki, dziecino.Tylko wybieramy różnerodzaje.Niektórzy siedzą w kościele ze ściśniętymi tyłkami.Niektórzyprzez całe życie kupują gówno.Ale wszyscy, możesz być tego pewna,dziewczyno, wszyscy się znieczulamy.Tak to już jest.A teraz mamświetny pomysł.Może byś tak odłożyła słuchawkę i oszczędziła namobojgu tej żałosnej szarpaniny, co?- DeWitt - mówię.Lecz już go nie ma.Słyszę, że Chip schodzi po schodach, więc odkładam słuchawkę,wchodzę do salonu i siadam na sofie.- Z kim rozmawiałaś? - pyta.- Z takim jednym sprzedawcą.Nie znoszę, kiedy dzwonią.- Co sprzedawał?- Aluminiowe oblicówki.- Naprawdę?- Mhm.- Nie słyszałem, żeby dzwonił telefon.- Tak? Widocznie lała się woda i nie dosłyszałeś.Tak trudno było sięgo pozbyć!- Ostatnim razem, gdy odbierałem taki telefon, powiedziałemgościowi, że mój dom jest ze szkła, i spytałem, czy ma jakieśprzezroczyste oblicówki.Wiesz, co odpowiedział?- Co?- %7łe musi sprawdzić.I poszedł sprawdzić! Potem znów się odezwał,informując, że nie ma przezroczystych oblicówek, ale zapytał, jakiemam okna.W szklanym domu! Przysięgam, że tak było.Siada przy mnie, uśmiecha się.- Boże! Chyba dobrze jest pomyśleć o rzeczach, których nie będziemi brakowało.- Tak.Sporo się tego znajdzie.Wzdycha.- Ostatnia noc.Chciałbym nie spać do rana, ale, cholera, jestemzmęczony.- Możemy iść do łóżka - mówię.- Zostańmy tu jeszcze chwilę.Biorę go za rękę, opieram się na poduszkach.- Wiesz, Chip, przeszkadza mi, że twoi rodzice nie wiedzą.- Wiedzą.Prostuję się.- Skąd?- Sam im powiedziałem.- A oni.- Poprosili, żebyś zadzwoniła, kiedy będzie po wszystkim.- Patrzyna mnie.- Zdumiewające, prawda?- Nie chcieli być tutaj?- Prosiłem, żeby nie przychodzili.Tylko.rozmawialiśmy.Myślę, żemoja matka pożegnała się ze mną w dniu, w którym przestała nalegaćna dalsze leczenie.A mój tata.My się rozumiemy.A więc to pewnie rodzice Chipa będą musieli zastanowić się, co zemną zrobić.Dopiszę coś do listu, żeby wynikało z niego, że państwoReardon nie ponoszą za mnie odpowiedzialności, niech władzestanowe zadecydują, co ze mną zrobić, nie obchodzi mnie, kto o tymzadecyduje.Zaczekam, aż Chip zaśnie, a potem wymyślę, co dopisać.Nie będzie tego dużo.Przychodzi mi na myśl, że to ostateczna miaratego, czym było nasze życie - co mamy do powiedzenia tym, którzy ponas zostają.A ja nie mam nikomu nic do powiedzenia.- Boże, jaki jestem zmęczony - mówi Chip.- Chyba pójdę do łóżka.Idę razem z nim na górę, kładziemy się do łóżka.Całuje mnie wczoło, w nos, w oczy, a potem, bardzo lekko, w usta.- Dziękuję ci - szepcze.Kiwam głową, boli mnie gardło.- Ach, Myra.Byłoby tylko coraz gorzej.- Wiem.- Kiedy odejdę, chcę, żebyś czym prędzej stąd uciekła.- Zrobię to.- Przynajmniej nie kłamię.Nadchodzi ranek.To takie oczywiste.Chip budzi się pierwszy - gdyotwieram oczy, widzę go siedzącego koło mnie na łóżku.Jestem zdumiona, że spałam.I zła.Kiedy Chip zasnął, poszłam nadół dokończyć swój list, a potem długo siedziałam w gabinecie.Wróciłam do łóżka z zamiarem niezmrużenia oka i dotrzymaniatowarzystwa Chipowi.Najwyrazniej to mi się nie udało.- Kocham cię - mówi Chip.- Chciałem, żeby to były pierwsze słowa,które dziś rano usłyszysz.Uśmiecham się, siadam przy nim.- Nie śpię od dawna.Jestem gotów, Myra [ Pobierz całość w formacie PDF ]