[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.%7łołnierze z naszej eskorty nie byli zbyt rozmowni.I bardzo dobrze.Przez całą drogę myślałem o tym, co opowiedział nam ten chłopak, i o tym, jak zakończył się tutejszy konflikt.Osiągnąłem bowiem fizyczną zgodność ze światem moich pragnień i teraz musiałem działać w granicach zaistniałejsytuacji.Nad obozowiskiem unosił się przyjemny zapach ludzi i zwierząt, dymu ognisk, pieczonego mięsa, skóry i oliwy.W świetle ogni żołnierze rozmawiali, ostrzyli miecze, naprawiali uprzęże, jedli, grali, spali, pili i prryglądali się, jakprowadzimy między nimi nasze konie, eskortowani w stronę trzech centralnych namiotów.Im dalej szliśmy, tym bardziejposzerzał się wokół nas krąg ciszy.Zatrzymaliśmy się przy drugim co do wielkości namiocie.Jeden z naszych strażników zapytał o cośprzechadzającego się wartownika.Ten pokręcił głową i wskazał ręką największy namiot.Wymiana zdań trwała kilkaminut.Wreszcie strażnik wrócił.Powiedział coś swemu czekającemu przy nas towarzyszowi, a ten skinął głową iprzywołał jednego z ludzi siedzących przy najbliższym ognisku.Strażnik podszedł do mnie.- Wszyscy oficerowie są na naradzie u Protektora - wyjaśnił.- Spętamy wasze konie i puścimy je na pastwisko.Zdejmijcie z nich rzeczy i złóżcie je tutaj.Musicie poczekać, póki kapitan nie wróci.Kiwnąłem głową.Wzięliśmy się do wypakowywania bagażu i czyszczenia koni.Poklepałem Gwiazdę po szyi, apotem patrzyłem, jak niewysoki kulawy człowieczek prowadzi ją do innych koni razem ze Zwietlikiem Ganelona.Usiedliśmy na jukach i czekaliśmy.Jeden ze strażników w zamian za tytoń do fajki przyniósł nam gorącej herbaty.Obajsiedli potem trochę z tyłu.Patrzyłem na wielki namiot, sączyłem herbatę i myślałem o Amberze i o małym nocnym klubie przy Rue de Charet Pain w Brukseli, na Cieniu-Ziemi, gdzie żyłem tek długo.Kiedy dostanę już ten jubilerski proszek, ruszę do Brukseli,aby znowu spotkać się z handlarzami z Gun Burse.Wiedziałem, że moje zlecenie będzie kosztowne i trudne w realizacji.Trzeba będzie przekonać któregoś z producentów amunicji, by założył osobną linię produkcyjną.Na szczęście dzięki mymrozmaitym militarnym doświadczeniom znałem na tamtej Ziemi innych kupców niż tylko ci z Interarmco.Zdobycie sprzętunie powinno mi zająć więcej niż kilka miesięcy.Zacząłem obmyślać szczegóły i czas upływał szybko i przyjemnie.Minęło chyba ponad półtorej godziny, nim poruszyły się cienie na ścianie wielkiego namiotu.Jeszcze kilka minuti płachta zakrywająca wejście została odrzucona w bok.Powoli zaczęli wychodzić ludzie.Oglądali się i rozmawiali.Ostatnia dwójka zatrzymała się, dyskutując z kimś, kto pozostał w środku.Reszta rozeszła się do innych namiotów.Ci w wejściu cofali się powoli, wciąż zwróceni twarzami do wnętrza.Słyszałem ich głosy, choć nie mogłemrozróżnić słów.Ten, z którym rozmawiali, także się poruszył i w końcu mogłem go zobaczyć.światło padało na niego ztyłu, a dwaj oficerowie zasłaniali prawie cały widok, zauważyłem jednak, że jest szczupły i bardzo wysoki.Nasi strażnicy jeszcze się nie ruszyli, z czego wywnioskowałem, że kapitanem, o którym mówili, był jeden zdwójki oficerów.Patrzyłem z nadzieją, że się cofną i odsłonią swego zwierzchnika.Istotnie uczynili to w chwilę pózniej, apo jeszcze kilku sekundach on sam postąpił krok do przodu.Z początku zdawało mi się, że to tylko gra świateł i cieni.Lecz nie! Poruszył się znowu i zobaczyłem gowyraznie.Nie miał prawej dłoni.Ręka kończyła się tuż poniżej łokcia.Kikut był grubo obandażowany i pomyślałem, żemusiał niedawno odnieść tę ranę.Wykonał lewą ręką szeroki gest, wyciągając ją daleko przed siebie.Kikut prawej poruszył się także irównocześnie coś drgnęło w mej pamięci.Miał długie, proste, kasztanowe włosy i lekko wystającą dolną szczękę.Wyszedł na zewnątrz, a wiatr pochwycił jego płaszcz i zarzucił na prawe ramię.Zauważyłem, że nosił żółtąkoszulę i brązowe spodnie.Sam płaszcz był płomiennie pomarańczowy.Chwycił jego brzeg nienaturalnie szybkim ruchemlewej ręki i przykrył kikut prawej.Wstałem, a on zwrócił głowę w moją stronę.Nasze spojrzenia spotkały się.Przez kilka uderzeń pulsu żaden z nassię nie poruszył.Obaj oficerowie patrzyli na to zdnmieni.Rozepchnął ich i ruszył do mnie.Usłyszałem, że Ganelon chrząka iwstaje pospiesznie.Nasi strażnicy także byli zaskoczeni.22 / 63 Zelazny Roger - Karabiny Avalonu - tom 2Stanął kilka kroków przede mną i zmierzył mnie uważnym spojrzeniem swych orzechowych oczu.Rzadko sięuśmiechał, lecz tym razem jakoś mu się to udało.- Chodzcie - powiedział i zawrócił do namiotu.Poszliśmy zostawiając rzeczy tam, gdzie leżały.Jednym spojrzeniem odprawił obu oficerów, zatrzymał się przed wejściem do namiotu i przepuścił nas przodem.Potem wszedł i spuścił płachtę.Wewnątrz był materac, mały stolik, ławy, broń i wielki kufer [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl