[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wychylając się znad karku wierzchowca, skinąłem lekkogłową w jego stronę.- Każ tym ludziom jechać dalej, żołnierzu! - zawołałcenturion.- Rekruci byli zbyt niedoświadczeni, żeby przyjąćrozkaz na zasadzie podaj dalej" i wszyscy jak jeden mążustawili się naprzeciwko nas.Nie ruszyłem się z miejsca.- Pokaż im swój dokument podróżny! - syknął głośno domnie Ksantus, uznawszy, że znalezliśmy się w opałach.conaturalnie stało się faktem, kiedy tylko otworzył usta.Zignorowałem go, ale centurion zesztywniał.Teraz to już napewno zechce się upewnić, kim naprawdę jesteśmy,106i jeśli był tak skrupulatny, na jakiego wyglądał, to równieżbędzie chciał wiedzieć, dokąd się udajemy, kto nas wysłał, corobimy tutaj na tym pustkowiu i czy którakolwiek zn a s z y c h spraw może w jakiś sposób dotknąć jego samego.To mogło wystarczyć, żebyśmy utknęli w miejscu na conajmniej kilka tygodni.Mój uporczywy bezruch zrobiłwrażenie na moim towarzyszu, który oklapł z nieszczęśliwąminą.Centurion wlepił w nas grozne spojrzenie.Było mi już wszystko jedno; niechby sobie uważali, żeKsantus i ja to dwaj rozrywkowi chłopcy na szaleńczej wy-prawie.Ksantus w sposób oczywisty wyglądał na fryzjera.aja, rzecz jasna, na człowieka zbyt ubogiego, by stać mnie byłona osobistego służącego.Nasz koń i muły pochodziły zmiejscowych stajni, które dostarczały wierzchowcówcesarskim kurierom, jednak zwierzęta nie wyróżniały sięniczym szczególnym, po czym można by to było poznać.Wyposażony w pasy i zamknięty na klamry kosz z daremWespazjana dla XIV Legionu miał jednoznacznie wojskowywygląd.Nawet mój własny bagaż nie wyglądał na własnośćpodróżnego.A przecież podejrzeniu, że mogę być kimśoficjalnym, zaprzeczała wykwintna kruchość mojegowspółtowarzysza.Jak wszyscy inni centurion otaksował jegopłaszcz w greckim stylu i fiołkową tunikę z szafranowymhaftem (zapewne wyrzuconą przez Nerona, ale nie za-mierzałem o to zapytać, żeby nie dać Ksantusowi okazji dosnucia opowieści) i przeanalizował jaśniutką cerę, pedantycznieprzystrzyżone włosy, przyjrzał się butom (tego dnia były toakurat dziurkowane koszmarki z purpurowymi frędzlami).Nieprzegapił nieznośnej, kokieteryjnej miny.Potem przeniósłwzrok na mnie.Rozczochrany odpowiedziałem mu niewzruszonym107spojrzeniem.Dałem mu chwilkę na to, żeby nie udało mu sięmnie rozgryzć.Potem zasugerowałem spokojnie:- Sprawa dla straży miejskiej z następnego miasteczkaposiadającego sędziego? - Zajrzałem do mapy, pozwalającmu zobaczyć, że to mapa wojskowa.- Jesteśmy trzy dni odLugdunum.Cavillonum powinno być tuż-tuż.To sporemiasto.Ludzie nigdy nie okazują wdzięczności.Podsunąłem muwyjście, a to tylko zwiększyło jego zainteresowanie.Odwróciłsię z powrotem do zwłok.Powinienem był natychmiast ruszyćdalej, jednak przez to, że widziałem wcześniej tych ludzi, niemogłem myśleć o nich jak o zupełnie obcych.Zsiadłem z koniai zsunąłem się do rowu.Nawet nie bardzo mnie dziwiło, że są martwi.Kiedy żyli,robili wrażenie ludzi zaplątanych w jakąś trudną sytuację.Teraz natomiast miałem wrażenie, że ich zachowanie zdawałosię zapowiadać tragedię.Obrażenia były ledwie widoczne; najwyrazniej najpierw ichpobito, a potem uduszono.Związane ręce świadczyłyjednoznacznie, że było to zabójstwo z premedytacją.Centurion obszukiwał ciała z obojętną miną, podczas gdymłodzi żołnierze woleli trzymać się z daleka.Zerknął na mnie.- Nazywam się Falko - oświadczyłem, by pokazać, że niemam nic do ukrycia.- Osoba oficjalna?- Nie pytaj! - rzuciłem krótko, co miało mu powiedzieć, żewystarczająco oficjalna.- Co o tym sądzisz?Zaakceptował mnie jako równego sobie.- Wygląda mi na rabunek.Nie ma koni.Temu postawnemu odcięto od pasa sakiewkę.108- Skoro tak, zgłoś to władzom cywilnym, kiedy będzieszprzejeżdżał przez Cavillonum.Niech one się tym zajmą.Grzbietem dłoni dotknąłem jednego z zabitych.Był zimny.Centurion widział, co robię, ale komentarz był zbyteczny.Ubranie tego odwróconego teraz na plecy nasiąkło mętną wodąz dna rowu.- Nic, co by wskazywało, kim są czy dokąd jechali!To musi być sprawka rabusiów - odezwał się, widząc, żeciągle bacznie przyglądam się zwłokom.Spojrzał mi prosto w oczy, czekając na zaprzeczenie.Uśmiechnąłem sięblado.W jego sytuacji zająłbym takie samo stanowisko.Wyprostowaliśmy się obaj.- Niech jeden z was wróci isprawdzi ostatni kamień milowy! - zawołał w stronę drogi.-Tak jest, Helwecjuszu.Podbiegliśmy pod stromiznę rowu i znalezliśmy się po-nownie na drodze.Na dole rekruci dla fasonu ostatni razszturchnęli ciała, po czym poszli w nasze ślady; większość ztrudem gramoliła się pod górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wychylając się znad karku wierzchowca, skinąłem lekkogłową w jego stronę.- Każ tym ludziom jechać dalej, żołnierzu! - zawołałcenturion.- Rekruci byli zbyt niedoświadczeni, żeby przyjąćrozkaz na zasadzie podaj dalej" i wszyscy jak jeden mążustawili się naprzeciwko nas.Nie ruszyłem się z miejsca.- Pokaż im swój dokument podróżny! - syknął głośno domnie Ksantus, uznawszy, że znalezliśmy się w opałach.conaturalnie stało się faktem, kiedy tylko otworzył usta.Zignorowałem go, ale centurion zesztywniał.Teraz to już napewno zechce się upewnić, kim naprawdę jesteśmy,106i jeśli był tak skrupulatny, na jakiego wyglądał, to równieżbędzie chciał wiedzieć, dokąd się udajemy, kto nas wysłał, corobimy tutaj na tym pustkowiu i czy którakolwiek zn a s z y c h spraw może w jakiś sposób dotknąć jego samego.To mogło wystarczyć, żebyśmy utknęli w miejscu na conajmniej kilka tygodni.Mój uporczywy bezruch zrobiłwrażenie na moim towarzyszu, który oklapł z nieszczęśliwąminą.Centurion wlepił w nas grozne spojrzenie.Było mi już wszystko jedno; niechby sobie uważali, żeKsantus i ja to dwaj rozrywkowi chłopcy na szaleńczej wy-prawie.Ksantus w sposób oczywisty wyglądał na fryzjera.aja, rzecz jasna, na człowieka zbyt ubogiego, by stać mnie byłona osobistego służącego.Nasz koń i muły pochodziły zmiejscowych stajni, które dostarczały wierzchowcówcesarskim kurierom, jednak zwierzęta nie wyróżniały sięniczym szczególnym, po czym można by to było poznać.Wyposażony w pasy i zamknięty na klamry kosz z daremWespazjana dla XIV Legionu miał jednoznacznie wojskowywygląd.Nawet mój własny bagaż nie wyglądał na własnośćpodróżnego.A przecież podejrzeniu, że mogę być kimśoficjalnym, zaprzeczała wykwintna kruchość mojegowspółtowarzysza.Jak wszyscy inni centurion otaksował jegopłaszcz w greckim stylu i fiołkową tunikę z szafranowymhaftem (zapewne wyrzuconą przez Nerona, ale nie za-mierzałem o to zapytać, żeby nie dać Ksantusowi okazji dosnucia opowieści) i przeanalizował jaśniutką cerę, pedantycznieprzystrzyżone włosy, przyjrzał się butom (tego dnia były toakurat dziurkowane koszmarki z purpurowymi frędzlami).Nieprzegapił nieznośnej, kokieteryjnej miny.Potem przeniósłwzrok na mnie.Rozczochrany odpowiedziałem mu niewzruszonym107spojrzeniem.Dałem mu chwilkę na to, żeby nie udało mu sięmnie rozgryzć.Potem zasugerowałem spokojnie:- Sprawa dla straży miejskiej z następnego miasteczkaposiadającego sędziego? - Zajrzałem do mapy, pozwalającmu zobaczyć, że to mapa wojskowa.- Jesteśmy trzy dni odLugdunum.Cavillonum powinno być tuż-tuż.To sporemiasto.Ludzie nigdy nie okazują wdzięczności.Podsunąłem muwyjście, a to tylko zwiększyło jego zainteresowanie.Odwróciłsię z powrotem do zwłok.Powinienem był natychmiast ruszyćdalej, jednak przez to, że widziałem wcześniej tych ludzi, niemogłem myśleć o nich jak o zupełnie obcych.Zsiadłem z koniai zsunąłem się do rowu.Nawet nie bardzo mnie dziwiło, że są martwi.Kiedy żyli,robili wrażenie ludzi zaplątanych w jakąś trudną sytuację.Teraz natomiast miałem wrażenie, że ich zachowanie zdawałosię zapowiadać tragedię.Obrażenia były ledwie widoczne; najwyrazniej najpierw ichpobito, a potem uduszono.Związane ręce świadczyłyjednoznacznie, że było to zabójstwo z premedytacją.Centurion obszukiwał ciała z obojętną miną, podczas gdymłodzi żołnierze woleli trzymać się z daleka.Zerknął na mnie.- Nazywam się Falko - oświadczyłem, by pokazać, że niemam nic do ukrycia.- Osoba oficjalna?- Nie pytaj! - rzuciłem krótko, co miało mu powiedzieć, żewystarczająco oficjalna.- Co o tym sądzisz?Zaakceptował mnie jako równego sobie.- Wygląda mi na rabunek.Nie ma koni.Temu postawnemu odcięto od pasa sakiewkę.108- Skoro tak, zgłoś to władzom cywilnym, kiedy będzieszprzejeżdżał przez Cavillonum.Niech one się tym zajmą.Grzbietem dłoni dotknąłem jednego z zabitych.Był zimny.Centurion widział, co robię, ale komentarz był zbyteczny.Ubranie tego odwróconego teraz na plecy nasiąkło mętną wodąz dna rowu.- Nic, co by wskazywało, kim są czy dokąd jechali!To musi być sprawka rabusiów - odezwał się, widząc, żeciągle bacznie przyglądam się zwłokom.Spojrzał mi prosto w oczy, czekając na zaprzeczenie.Uśmiechnąłem sięblado.W jego sytuacji zająłbym takie samo stanowisko.Wyprostowaliśmy się obaj.- Niech jeden z was wróci isprawdzi ostatni kamień milowy! - zawołał w stronę drogi.-Tak jest, Helwecjuszu.Podbiegliśmy pod stromiznę rowu i znalezliśmy się po-nownie na drodze.Na dole rekruci dla fasonu ostatni razszturchnęli ciała, po czym poszli w nasze ślady; większość ztrudem gramoliła się pod górę [ Pobierz całość w formacie PDF ]