[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Ty tak sobie to dziecinnietłumaczysz.To chyba własna moja sprawa.Nie o ojca mi szło, tylko o ciebie.- Doprawdy, nie miałeś go za co nienawidzić.I jej dużo czasu było potrzeba, aby zrozumieć, że jego wady były wadami żywego człowieka.Kochał ją i męczył, a to oznaczało jedno i to samo.Kwity pocztowe zamknięte w kasieżelaznej, kwity z nazwiskiem tamtej - to odkrycie wystarczyło na długo.Kwity i wszystkoinne.Ale ostrze urazy stępiło się przez lata, została samotność.Nikomu nic nie zależało natym, co z nią jest, czy robi to, czy co innego, czy jest w ogóle.Jego śmierć zerwała jejłączność z życiem.Podnieciła ją rozmowa.Jej sucha twarz zaczerwieniła się, zrobiła się pełniejsza odnadbiegającej krwi, jakby zapłonęła od wewnątrz.Patrzył na jej profil twardy i ciemny na białym tle poduszki.Cienie oczów zachodziły aż naskronie.Przypominał sobie, jak była piękna.Czy można powiedzieć, że nic nie zostało ztamtego czasu? Może najgorsze było, że właśnie coś zostało.- Przecież kochałem ciebie - wyznał.Zwróciła ku niemu oczy i uśmiechnęła się.Nie wiedział, czy to nie było złudzenie.Rozchylenie się jej warg, które były wyschłe, na białych zębach, które były sztuczne - mogłobyć tylko widmem uśmiechu.Ale sens jej spojrzenia był taki sam jak wtedy.Wydało mu sięporywające i młode.- Kochałem ciebie, byłem o ciebie zazdrosny.Zrozumiała to tak, jak mogła.- Byłeś dobrym dzieckiem - powiedziała.- Ja wiem.Może gdyby nie stało się to wszystko,może naprawdę.Nie znajdowała słów na powiedzenie swego wzruszenia.Odchyliła głowę na poduszkę,przymknęła powieki i twarz zasunęła się w cień.Wtedy nie widząc jej powiedział jeszcze:- To był triumf, żeś była moją matką.Uwielbiałem cię.Być przy tobie, patrzeć na ciebie - cóżto było za szczęście.Byłaś taka piękna.Kiedyś wieczorem Karol zatelefonował do Elżbiety, że matka czuje się gorzej i chce jąwidzieć.- Zaraz jadę - powiedziała.Przyjeżdżając zwykle na krótko, Elżbieta nie zdawała sobie sprawy z rozwoju choroby.Starydomowy doktor zawsze tymi samymi słowami mówił o stanie pani Cecylii.Powtarzał, żepotrzebny jest spokój, dieta, że tak, jak jest, może być jeszcze długo.(Była już tego rana u ciotki i nie zauważyła nic.Po jej odjezdzie pani Cecylia uczuła niepokój,brała krople.Po południu zasnęła, a Karol siedział tuż przy jej łóżku.Spała długo.Obudziłasię nagle z twarzą zmienioną przez przerażenie, pełną rozpaczy.Zadzwonił na pielęgniarkę,trzymał ją za rękę.Uspokaja się widząc niepokój innych.Po lekarstwie zrobiło jej się lepiej.Leżała cicho.- Pamiętasz wuja Romana, ojca Elżbiety? - spytała nagle.- On umarł, kiedy miał o dziesięć latmniej niż ja teraz.Ciocia Winia umarła, zanim się urodziłeś, żyła tylko dwadzieścia dwa lata.Czego można właściwie chcieć? Do niczego nie ma się prawa.Jestem o dziewiętnaście latstarsza niż moja matka, gdy umierała.Robiła sobie te obrachunki.Pamiętała wszystkie daty.To było jedyne, co mogła w swoimżyciu jakoś uporządkować.- Elżbiety nie ma? - spytała.Zamiast Elżbiety przyjechał doktor.Zrobił zastrzyk, powiedział, że w ciągu nocy nie może sięnic zdarzyć.Leżała z zamkniętymi oczami.Gdy podniosła powieki, zatrzymała oczy na Karolu.- Jesteś - powiedziała.Przymknęła znowu oczy, nie patrząc mówiła powoli, jakby z głębokimzniechęceniem.- Mam teraz trudne rzeczy do przeżycia ze sobą samą.Tu mi nikt nie pomoże, nikt tu za mnąnie pójdzie.Lepiej mnie tak zostawić, moje dziecko.Gdy przyjechała Elżbieta, pani Cecylia była już nieprzytomna.Oboje z Karolem nie odchodzili od jej łóżka, nie odrywali oczu od jej twarzy.Póznymwieczorem przyjechał Zenon i przywiózł ze sobą drugiego doktora.Ten doktor nie odjeżdżałjuż, póki nie umarła.Rano przyjechała pani %7łancia, znająca się na śmierci i jej obrzędach.Przez czas, gdy otwartatrumna stała w salonie, była tą, która z przybywającymi ludzmi wymieniała zwykłekomentujące całą rzecz słowa.- "Tak nagle się to stało, nikt nie oczekiwał, chociaż chorowałajuż przecież dawno.Byliśmy wszyscy spokojni, doktor nie przewidywał nic złego.Czuła sięjak najlepiej i nagle straciła przytomność." - Słowa te miały wyjaśnić, czemu na klepsydrzenie wymieniono świętych sakramentów.Pani %7łancia robiła sobie wyrzuty, że będąc tak bliskonie dopilnowała tej sprawy.Wezwany przez nią za pózno ksiądz Czerlon przebywał tu terazjak ktoś domowy i prawdę słów jej zaświadczał swą obecnością.Wśród dekoracyjnej zielenistał katafalk podobny do sarkofagu, przechodził obcy tłum.Zmierć rozrastała się,socjalizowała, stawała się obca i cudza.Karol siedział w swoim pokoju, bojąc się widoku ludzi.Wieczorem zastukała do jego drzwi Elżbieta.- Leż, leż.Nie wstawaj - powiedziała widząc, że chce się dzwignąć z płaskiego szezlongu, naktórym odbywał zwykłe swe godziny nieruchomego leżenia.Od paru dni czuł nieznaczny bólw karku i prawej ręce.Ale myślał, że to jest nerwowe.- Nie przeszkadzaj sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.- Ty tak sobie to dziecinnietłumaczysz.To chyba własna moja sprawa.Nie o ojca mi szło, tylko o ciebie.- Doprawdy, nie miałeś go za co nienawidzić.I jej dużo czasu było potrzeba, aby zrozumieć, że jego wady były wadami żywego człowieka.Kochał ją i męczył, a to oznaczało jedno i to samo.Kwity pocztowe zamknięte w kasieżelaznej, kwity z nazwiskiem tamtej - to odkrycie wystarczyło na długo.Kwity i wszystkoinne.Ale ostrze urazy stępiło się przez lata, została samotność.Nikomu nic nie zależało natym, co z nią jest, czy robi to, czy co innego, czy jest w ogóle.Jego śmierć zerwała jejłączność z życiem.Podnieciła ją rozmowa.Jej sucha twarz zaczerwieniła się, zrobiła się pełniejsza odnadbiegającej krwi, jakby zapłonęła od wewnątrz.Patrzył na jej profil twardy i ciemny na białym tle poduszki.Cienie oczów zachodziły aż naskronie.Przypominał sobie, jak była piękna.Czy można powiedzieć, że nic nie zostało ztamtego czasu? Może najgorsze było, że właśnie coś zostało.- Przecież kochałem ciebie - wyznał.Zwróciła ku niemu oczy i uśmiechnęła się.Nie wiedział, czy to nie było złudzenie.Rozchylenie się jej warg, które były wyschłe, na białych zębach, które były sztuczne - mogłobyć tylko widmem uśmiechu.Ale sens jej spojrzenia był taki sam jak wtedy.Wydało mu sięporywające i młode.- Kochałem ciebie, byłem o ciebie zazdrosny.Zrozumiała to tak, jak mogła.- Byłeś dobrym dzieckiem - powiedziała.- Ja wiem.Może gdyby nie stało się to wszystko,może naprawdę.Nie znajdowała słów na powiedzenie swego wzruszenia.Odchyliła głowę na poduszkę,przymknęła powieki i twarz zasunęła się w cień.Wtedy nie widząc jej powiedział jeszcze:- To był triumf, żeś była moją matką.Uwielbiałem cię.Być przy tobie, patrzeć na ciebie - cóżto było za szczęście.Byłaś taka piękna.Kiedyś wieczorem Karol zatelefonował do Elżbiety, że matka czuje się gorzej i chce jąwidzieć.- Zaraz jadę - powiedziała.Przyjeżdżając zwykle na krótko, Elżbieta nie zdawała sobie sprawy z rozwoju choroby.Starydomowy doktor zawsze tymi samymi słowami mówił o stanie pani Cecylii.Powtarzał, żepotrzebny jest spokój, dieta, że tak, jak jest, może być jeszcze długo.(Była już tego rana u ciotki i nie zauważyła nic.Po jej odjezdzie pani Cecylia uczuła niepokój,brała krople.Po południu zasnęła, a Karol siedział tuż przy jej łóżku.Spała długo.Obudziłasię nagle z twarzą zmienioną przez przerażenie, pełną rozpaczy.Zadzwonił na pielęgniarkę,trzymał ją za rękę.Uspokaja się widząc niepokój innych.Po lekarstwie zrobiło jej się lepiej.Leżała cicho.- Pamiętasz wuja Romana, ojca Elżbiety? - spytała nagle.- On umarł, kiedy miał o dziesięć latmniej niż ja teraz.Ciocia Winia umarła, zanim się urodziłeś, żyła tylko dwadzieścia dwa lata.Czego można właściwie chcieć? Do niczego nie ma się prawa.Jestem o dziewiętnaście latstarsza niż moja matka, gdy umierała.Robiła sobie te obrachunki.Pamiętała wszystkie daty.To było jedyne, co mogła w swoimżyciu jakoś uporządkować.- Elżbiety nie ma? - spytała.Zamiast Elżbiety przyjechał doktor.Zrobił zastrzyk, powiedział, że w ciągu nocy nie może sięnic zdarzyć.Leżała z zamkniętymi oczami.Gdy podniosła powieki, zatrzymała oczy na Karolu.- Jesteś - powiedziała.Przymknęła znowu oczy, nie patrząc mówiła powoli, jakby z głębokimzniechęceniem.- Mam teraz trudne rzeczy do przeżycia ze sobą samą.Tu mi nikt nie pomoże, nikt tu za mnąnie pójdzie.Lepiej mnie tak zostawić, moje dziecko.Gdy przyjechała Elżbieta, pani Cecylia była już nieprzytomna.Oboje z Karolem nie odchodzili od jej łóżka, nie odrywali oczu od jej twarzy.Póznymwieczorem przyjechał Zenon i przywiózł ze sobą drugiego doktora.Ten doktor nie odjeżdżałjuż, póki nie umarła.Rano przyjechała pani %7łancia, znająca się na śmierci i jej obrzędach.Przez czas, gdy otwartatrumna stała w salonie, była tą, która z przybywającymi ludzmi wymieniała zwykłekomentujące całą rzecz słowa.- "Tak nagle się to stało, nikt nie oczekiwał, chociaż chorowałajuż przecież dawno.Byliśmy wszyscy spokojni, doktor nie przewidywał nic złego.Czuła sięjak najlepiej i nagle straciła przytomność." - Słowa te miały wyjaśnić, czemu na klepsydrzenie wymieniono świętych sakramentów.Pani %7łancia robiła sobie wyrzuty, że będąc tak bliskonie dopilnowała tej sprawy.Wezwany przez nią za pózno ksiądz Czerlon przebywał tu terazjak ktoś domowy i prawdę słów jej zaświadczał swą obecnością.Wśród dekoracyjnej zielenistał katafalk podobny do sarkofagu, przechodził obcy tłum.Zmierć rozrastała się,socjalizowała, stawała się obca i cudza.Karol siedział w swoim pokoju, bojąc się widoku ludzi.Wieczorem zastukała do jego drzwi Elżbieta.- Leż, leż.Nie wstawaj - powiedziała widząc, że chce się dzwignąć z płaskiego szezlongu, naktórym odbywał zwykłe swe godziny nieruchomego leżenia.Od paru dni czuł nieznaczny bólw karku i prawej ręce.Ale myślał, że to jest nerwowe.- Nie przeszkadzaj sobie [ Pobierz całość w formacie PDF ]