[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Co ją to obchoóiło, był przy niej, czasem oddawał pocałunek tak namiętnie, że ażbiaławą mgłą zachoóiły jej oczy, mogła mu mówić o swojej miłości, mogła mu się rzucaćco chwila w ramiona i mogła uczuwać to słodkie zdenerwowanie, przesycone obawą, abyich kto nie spostrzegł.Oglądała się co chwila z przestrachem na wszystkie strony, a gdy drzewa zaszumiałygłośniej lub wrony z krzykiem zrywały się z drzew i leciały ku miastu, przytulała się doniego z krzykiem przerażenia i trzęsła się cała, że musiał rozwiewać jej obawy pocałunkamii zapewnieniami, że są zupełnie bezpieczni. Karl, masz rewolwer zapytała. Mam. Wyjm3, mój złoty, mój jedyny.Wióisz będę się czuć bezpieczniejszą.Nie dałbyśmnie, prawda? szeptała, przyciśnięta do niego. O, możesz być pewną.Ale czego się boisz? Ja nie wiem czego, ale się baróo boję, baróo i oczy jej biegały szybko po lesie. Tutaj nie ma zbójców, daję ci słowo. Góież tam, czytałam niedawno, że w tym lesie zabili powracającego z robotyrobotnika, wiem z pewnością, że tutaj zab3ają wstrząsnęła się nerwowo. Bądz spokojną, przy mnie nic ci się złego nie stanie. Wiem, ty musisz być baróo odważny.Kocham cię, Karl, pocałuj mnie, tylkomocno, mocno.Zaczął ją całować. Cicho! zawołała, odrywając usta od jego ust. Ktoś woła!Ziemia obiecana 76Nikt nie wołał; las szumiał i pochylał się wolno i automatycznie, wysokie drzewazdawały się koronami rozmiatać kłęby mgieł, co płynęły z pól coraz chyżej i coraz niklejsze,bo deszcz poczynał padać rzęsisty i sypał się na las niby grube ziarno, i bębnił z łoskotemw blaszane dachy restauracji.Karol rozłożył parasol i stanęli pod drzewem, które ich nieco ochraniało. Zamoczysz się, baróo mi żal, że na taką pogodę jesteś wystawiona. Karl, ja to baróo lubię.Zdjęła rękawiczkę i wystawiła długą, białą rękę na deszcz. Jeszcze się przeziębisz i rozchorujesz. To byłoby dobrze, leżałabym w łóżku i mogłabym ciągle, ciągle myśleć o tobie. Tak, ale ja nie mógłbym cię wtedy wióieć.Miłość, Błoto, Praca, O, to nie chcę.Już całe trzy dni cię nie wióiałam i nie mogłam wytrzymać,Spotkanie, Kochanekmusiałam koniecznie z tobą się spotkać.A ty, czy myślałeś o mnie? Musiałem, bo nie potrafiłem myśleć o czym innym. Jak to dobrze.Czy ty mnie jeszcze kochasz, Karl? Kocham, wątpisz? Wierzę ci, że bęóiesz mnie kochał zawsze. Zawsze.Usiłował zmiękczyć głos i twarzy nadać ton szczęśliwości, ale nie baróo mu się toudawało, bo kamaszki mu przemiękły, miał pełne kalosze wody i błota, a zresztą tylejeszcze óisiaj roboty.Byli ze sobą z goóinę i zdecydowała się dopiero do powrotu, gdy jej twarz i ręce takzziębły, że musiał je rozgrzewać pocałunkami, a przy rozstaniu, kiedy zapytał, czy istotniemiała tak ważny interes, o którym telefonowała, rzuciła mu się na szyję. Kocham cię, chciałam ci to powieóieć, chciałam cię wióieć!Odeszła wreszcie i powracała po kilka razy, żeby się raz jeszcze pożegnać i raz jeszczezapewnić go o swojej miłości i prosić, żeby się nie wychylał z lasu, póki nie wsiąóie dopowozu, czekającego w uliczce, obstawionej parkanami.Zwistawki obiadowe zaczynały przecinać powietrze ze wszystkich stron, gdy się wy-dostał do powozu i prawie galopem pojechał do kantoru.Zastał tylko Bucholca i Horna, bo reszta już się rozproszyła na obiad. Pan za mocno akcentujesz swoje słowa szeptał Bucholc, wyciągając się w fotelu. Nie umiem inaczej mówić warczał Horn. Potrzeba, żebyś się pan nauczył, bo ja tego nie znoszę. To mi jest Schwam-drbery , panie prezesie mówił prawie spokojnie, tylkousta mu drgały nerwowo, a niebieskie oczy pociemniały nagle. Do kogo to pan mówisz? podniósł nieco głos. Do pana prezesa. Panie Horn, ja pana ostrzegam, bo ja za wiele cierpliwości nie mam, ja panu& Nie potrzebuję wieóieć, czy pan jest cierpliwy, czy nie, to mnie nie obchoói. Nie przerywaj pan, kiedy ja mówię, kiedy Bucholc mówi! Nie wióę przyczyny, dlaczego nie może być cicho Bucholc, kiedy Horn mówi.Bucholc zerwał się, ale tylko syknął z bólu, głaóił przez chwilę okręcone nogi i od-dychał ciężko, przykrył powiekami oczy, złość nim trzęsła, ale milczał, bo chciał panowaćnad sobą.Horn, który z całą świadomością i nawet z pewną metodą rozdrażniał go coraz bar-óiej, złożył księgi, najspokojniej zabrał swoje ołówki, gumy i obsadki, owinął je w papieri schował do kieszeni.Robił to wszystko baróo wolno i spoglądał na Borowieckiego, który zdumiony jegozachowaniem i tą niesłychaną kłótnią, nie wieóiał, co zrobić ze sobą.Nie mógł wziąćstrony Horna, bo nie wieóiał, o co im poszło, a zresztą nie ująłby się i tak za nim, bowięcej go obchoóił Bucholc.Patrzał więc zgorszony na Horna, który spokojnie kładłkalosze i uśmiechał się sinymi z irytacji ustami.Sługa, Właóa, Przemoc, Pan u mnie miejsca nie masz, ja pana wyrzucam szepnął Bucholc.Kłótnia Ja sobie robię grubą nieprzyzwoitość z pana i z pańskiego miejsca.y c am be (niem.c amm be ) zapomn3my o tym; nieważne.Ziemia obiecana 77Wsaóił drugi kalosz. Prócz tego, każę cię wyrzucić za drzwi. Spróbuj chamie! krzyknął, ubierając się spiesznie w palto [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Co ją to obchoóiło, był przy niej, czasem oddawał pocałunek tak namiętnie, że ażbiaławą mgłą zachoóiły jej oczy, mogła mu mówić o swojej miłości, mogła mu się rzucaćco chwila w ramiona i mogła uczuwać to słodkie zdenerwowanie, przesycone obawą, abyich kto nie spostrzegł.Oglądała się co chwila z przestrachem na wszystkie strony, a gdy drzewa zaszumiałygłośniej lub wrony z krzykiem zrywały się z drzew i leciały ku miastu, przytulała się doniego z krzykiem przerażenia i trzęsła się cała, że musiał rozwiewać jej obawy pocałunkamii zapewnieniami, że są zupełnie bezpieczni. Karl, masz rewolwer zapytała. Mam. Wyjm3, mój złoty, mój jedyny.Wióisz będę się czuć bezpieczniejszą.Nie dałbyśmnie, prawda? szeptała, przyciśnięta do niego. O, możesz być pewną.Ale czego się boisz? Ja nie wiem czego, ale się baróo boję, baróo i oczy jej biegały szybko po lesie. Tutaj nie ma zbójców, daję ci słowo. Góież tam, czytałam niedawno, że w tym lesie zabili powracającego z robotyrobotnika, wiem z pewnością, że tutaj zab3ają wstrząsnęła się nerwowo. Bądz spokojną, przy mnie nic ci się złego nie stanie. Wiem, ty musisz być baróo odważny.Kocham cię, Karl, pocałuj mnie, tylkomocno, mocno.Zaczął ją całować. Cicho! zawołała, odrywając usta od jego ust. Ktoś woła!Ziemia obiecana 76Nikt nie wołał; las szumiał i pochylał się wolno i automatycznie, wysokie drzewazdawały się koronami rozmiatać kłęby mgieł, co płynęły z pól coraz chyżej i coraz niklejsze,bo deszcz poczynał padać rzęsisty i sypał się na las niby grube ziarno, i bębnił z łoskotemw blaszane dachy restauracji.Karol rozłożył parasol i stanęli pod drzewem, które ich nieco ochraniało. Zamoczysz się, baróo mi żal, że na taką pogodę jesteś wystawiona. Karl, ja to baróo lubię.Zdjęła rękawiczkę i wystawiła długą, białą rękę na deszcz. Jeszcze się przeziębisz i rozchorujesz. To byłoby dobrze, leżałabym w łóżku i mogłabym ciągle, ciągle myśleć o tobie. Tak, ale ja nie mógłbym cię wtedy wióieć.Miłość, Błoto, Praca, O, to nie chcę.Już całe trzy dni cię nie wióiałam i nie mogłam wytrzymać,Spotkanie, Kochanekmusiałam koniecznie z tobą się spotkać.A ty, czy myślałeś o mnie? Musiałem, bo nie potrafiłem myśleć o czym innym. Jak to dobrze.Czy ty mnie jeszcze kochasz, Karl? Kocham, wątpisz? Wierzę ci, że bęóiesz mnie kochał zawsze. Zawsze.Usiłował zmiękczyć głos i twarzy nadać ton szczęśliwości, ale nie baróo mu się toudawało, bo kamaszki mu przemiękły, miał pełne kalosze wody i błota, a zresztą tylejeszcze óisiaj roboty.Byli ze sobą z goóinę i zdecydowała się dopiero do powrotu, gdy jej twarz i ręce takzziębły, że musiał je rozgrzewać pocałunkami, a przy rozstaniu, kiedy zapytał, czy istotniemiała tak ważny interes, o którym telefonowała, rzuciła mu się na szyję. Kocham cię, chciałam ci to powieóieć, chciałam cię wióieć!Odeszła wreszcie i powracała po kilka razy, żeby się raz jeszcze pożegnać i raz jeszczezapewnić go o swojej miłości i prosić, żeby się nie wychylał z lasu, póki nie wsiąóie dopowozu, czekającego w uliczce, obstawionej parkanami.Zwistawki obiadowe zaczynały przecinać powietrze ze wszystkich stron, gdy się wy-dostał do powozu i prawie galopem pojechał do kantoru.Zastał tylko Bucholca i Horna, bo reszta już się rozproszyła na obiad. Pan za mocno akcentujesz swoje słowa szeptał Bucholc, wyciągając się w fotelu. Nie umiem inaczej mówić warczał Horn. Potrzeba, żebyś się pan nauczył, bo ja tego nie znoszę. To mi jest Schwam-drbery , panie prezesie mówił prawie spokojnie, tylkousta mu drgały nerwowo, a niebieskie oczy pociemniały nagle. Do kogo to pan mówisz? podniósł nieco głos. Do pana prezesa. Panie Horn, ja pana ostrzegam, bo ja za wiele cierpliwości nie mam, ja panu& Nie potrzebuję wieóieć, czy pan jest cierpliwy, czy nie, to mnie nie obchoói. Nie przerywaj pan, kiedy ja mówię, kiedy Bucholc mówi! Nie wióę przyczyny, dlaczego nie może być cicho Bucholc, kiedy Horn mówi.Bucholc zerwał się, ale tylko syknął z bólu, głaóił przez chwilę okręcone nogi i od-dychał ciężko, przykrył powiekami oczy, złość nim trzęsła, ale milczał, bo chciał panowaćnad sobą.Horn, który z całą świadomością i nawet z pewną metodą rozdrażniał go coraz bar-óiej, złożył księgi, najspokojniej zabrał swoje ołówki, gumy i obsadki, owinął je w papieri schował do kieszeni.Robił to wszystko baróo wolno i spoglądał na Borowieckiego, który zdumiony jegozachowaniem i tą niesłychaną kłótnią, nie wieóiał, co zrobić ze sobą.Nie mógł wziąćstrony Horna, bo nie wieóiał, o co im poszło, a zresztą nie ująłby się i tak za nim, bowięcej go obchoóił Bucholc.Patrzał więc zgorszony na Horna, który spokojnie kładłkalosze i uśmiechał się sinymi z irytacji ustami.Sługa, Właóa, Przemoc, Pan u mnie miejsca nie masz, ja pana wyrzucam szepnął Bucholc.Kłótnia Ja sobie robię grubą nieprzyzwoitość z pana i z pańskiego miejsca.y c am be (niem.c amm be ) zapomn3my o tym; nieważne.Ziemia obiecana 77Wsaóił drugi kalosz. Prócz tego, każę cię wyrzucić za drzwi. Spróbuj chamie! krzyknął, ubierając się spiesznie w palto [ Pobierz całość w formacie PDF ]