[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Próbowano z nimi walczyć nawet na drodze sądowej.Adwokat przysięgły Adolf Suligowski, nie bacząc na grożące konsekwencje, zdecydował się złożyć skargę kasacyjną od ostatecznego rozstrzygnięcia sędziego pokoju 19 rewiru, który skazał stróża domu przy ul.Wilczej 19 na rubla kary za to, że ów, zamiast stać na zewnątrz, schronił się do bramy.Nie pomogło tłumaczenie, że wpędziło go tam dojmujące zimno i ból zębów.Adwokat Suligowski powołał się na ukaz Senatu Rządzącego z 1879 r., ustanawiający, że władze administracyjne„nie mogą żądać od mieszkańców wykonywania takich czynności lub ponoszenia takich wydatków, do których ustawy nie zobowiązują".Chociaż Zjazd Sędziów Pokoju skargę kasacyjną oddalił, sprawa nie była całkiem bezużyteczna, gdyż opisała ją „Gazeta Sądowa Warszawska", zwracając w ten sposób uwagę na nielegalność rozporządzeń oberpolicmajstra.Oprócz stróżów domowych byli jeszcze miejscy stróże nocni opłacani przez miasto, zwani przez złodziei „skowyrami".Złodzieje ich lekceważyli, bo funkcje te pełnili ludzie w podeszłym wieku lub inwalidzi.Prasa podawała liczne przykłady, gdy niemal dosłownie przed ich nosem włamywacze wywozili łup wozami.Jako stróżów domowych chętnie zatrudniano byłych wojskowych, gdy oberpolicmajster Klejgels zrobił z nich najważniejszych właściwie agentów policji.Właściciel domu miał obowiązek zimą wyposażyć stróża w kożuch, latem - w niebieską bluzę i biały fartuch oraz w znaczek na czapce, nie miał jednak prawa obciążać go robotą.Nie wolno było zlecać im czegokolwiek, co wymagałoby wyjścia z domu, mogli tylko udawać się do cyrkułów w celu złożenia raportu i wysłuchania instrukcji.264Podstawowy trzon policji stanowili stójkowi (gorodowoj).Na przełomie wieku było ich 850, wtajemniczeni twierdzili jednak, że.tylko na liście płacy faktycznie ich etaty zajmowali różni agenci Ochrany, którzy mieli inne zadania niż zwalczanie przestępczości.Stójkowi, pospolicie nazywani„drewniakami", utrzymywali porządek na ulicach.Określenie „drewniak"wzięło się prawdopodobnie z powszechnego mniemania, że noszą drewniane szable, gdyż nigdy nie wyjmowali ich z pochew.A może nazywano ich tak dlatego, że niezbyt kwapili się do interwencji w razie rzeczywistej potrzeby.Z kolei funkcjonariuszy biura śledczego nazywano -nawet w nomenklaturze półurzędowej - „łapaczami", w gwarze złodziejskiej najczęściej - „hintami", czy też w spolszczeniu - „psami" lub- za złodziejami rosyjskimi - „faraonami".Biuro śledcze i areszt dla kryminalistów (tzw.centralniak), do którego najczęściej trafiali właśnie niezdarni złodzieje - ciągle mieściły się na tyłach ratusza, od strony ul.Daniłowiczowskiej, tak jak za czasów Birnbauma, gdy jego siedzibę przeniesiono tam z rozebranego w 1817 r.starego ratusza na Rynku Starego Miasta.Areszt ten nigdy nie cieszył się dobrą opinią.Najbardziej ponurą sławę zyskało, jeszcze przed powstaniem listopadowym, pomieszczenie oznaczone numerem 4, w którym oficjaliści policyjni tak długo przetrzymywali najbardziej zatwardziałych podejrzanych, gdy chcieli uzyskać duży okup lub wiadomość o ukrytych walorach, aż fetor i puchlina zrobiły swoje.Pod koniec wieku ratuszowy areszt określano jako brudny, zapluskwio-ny, a przede wszystkim bardzo zatłoczony aresztantami kryminalnymi i politycznymi, trzymanymi pospołu.Na parterze mieściły się cele dla kobiet, na pierwszym piętrze -dwie duże izby dla mężczyzn, na drugim - cele małe i pojedyncze (w gwarze przestępczej zwane z rosyjska „adinoczkami").Okratowane okna opatrzone były blaszanymi koszami, wynalezionymi jeszcze przez Rożnieckiego.Kosze te miały uniemożliwiać porozumiewanie się między celami i z miastem.Budynek został rozbudowany w 1910 r.i liczył pięć pięter.Policjantów widywano tylko w dzielnicach elegantszych.Dzielnice źle oświetlone, gdzie grupowały się męty społeczne, pozostawały na ogół bez dozoru.Znawca stosunków warszawskich, ukrywający się pod kryptonimem En-ty, pisał w 1909 r.w „Przeglądzie Wszechpolskim", wychodzącym w Krakowie: „Rzadko wszakże między zatrzymanymi znajduje się niebezpieczny złodziej lub opry-szek, ci bowiem wiedzą o rewizjach i wiedzą o takich miejscach,265których sieć nie zgarnie, idą zaś do kozy nędzarze niemający dachu nad głową, często wyrobnicy niemający na opłacenie mieszkania".W innym miejscu czytamy: „Jeśli się zdarzy, iż publiczność złapie kieszonkowego złodzieja i oddaje w ręce stójkowego, to zwykle mnóstwo dobrowolnych świadków towarzyszy im do cyrkułu w obawie, że stójkowy puści złodzieja za pierwszym rogiem".Następny fragment jest jakby żywcem wzięty z broszury Mochnackiego z 1831 r.o Birnbaumie: „Wydział śledczy jest również zorganizowany tak, żeby nie tyle służyć mieszkańcom miasta, ile z nich korzystać.Warszawiak tak mało ma zaufania do tej instytucji, że gdy go okradną, a sam złodzieja nie zdoła złapać, to częstokroć nie tylko nie daje znać policji, ale jeszcze na zapytanie odpowiada, że go wcale nie okradziono [.].Najwytrwalsi i najniebezpieczniejsi złodzieje pozostają w stosunkach z wydziałem śledczym i przeciw nim publiczność jest bezbronna.Często też zdarza się, że odebrane od złodzieja rzeczy giną w wydziale śledczym [.].Dla złodziei mniej fachowych, nieznanych wydziałowi, istnieją nawet tortury.Polegają one na tym, że podejrzanego o przestępstwo wpuszcza się do pokoju, w którego czterech rogach stoi 4 silnych drabów i ci puszczają w ruch ofiarę, popychając ją z całej siły jeden na drugiego, czyli urządzając tak zwaną pocztę".Ochrana, po reorganizacji, często wykorzystywała przestępców pospolitych jako „filerów" w tropieniu działalności rewolucyjnej i narodowowyzwoleńczej.Sytuacja była podobna jak przed powstaniem listopadowym, nic więc dziwnego, że wszystko powtarzało się dosłownie, tyle że odpowiedników Birnbauma było więcej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • matkasanepid.xlx.pl