[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wtedy spostrzegłem, jak beznadziejnie jałowa stała się ta abstrakcyjnadyskusja, i postawiłem diagnozę pacjentce Nguyena: nic by jej nie brakowało dopełnego zdrowia, gdyby nie zawisła w doskonałej próżni teoretycznego uogólnie-nia, gdzie pławiła się w swej duchowej mocy z dala od imadła konkretnej rzeczy-wistości - poza zasięgiem szczęk aktualnej sytuacji.Do optymizmu na Arce po-trzebna była widać jakaś szczególna struktura psychiczna.W oczekiwaniu na nowy przypływ apatii usiadłem znowu i przez dłuższy czasczerpałem spokój z twarzy Alicji, którą nasze akademickie spory już dawno ukoły-sały do snu.Z dalszego ciągu dobrych rad studentki zapamiętałem tylko jednozdanie:- Jeśli zaś idzie o samopoczucie fizyczne, to jestem przekonana, że spoza tychdrzwi - wskazała mi wejście do gabinetu Nguyena - wróci pan uzdrowiony, tak jakja wróciłam zdrowa, by wam to powiedzieć.Horoskop ten wywarł na obecnych bardzo duże wrażenie.Zwłaszcza zaintere-sował przybysza okupującego przejście tobołkami złożonymi naprzeciwko ławki.Poruszony sugestywnym brzmieniem przepowiedni, zarezerwował sobie miejsce wkolejce do logikoterapeuty.Zaraz też zapytał o zdanie studentki na temat kompleksów79Edypa i Elektry w świetle głoszonej przez nią teorii bezpieczeństwa.- Każdy z tych kompleksów jest przejawem dążenia do przyrostu bezpieczeń-stwa, czego nie dostrzegli twórcy psychoanalizy, widząc w nich tylko motywy sek-sualne.Od pierwszej do ostatniej chwili życia człowiek szuka takiego partnera,który by mu zapewnił poczucie maksymalnego bezpieczeństwa.Najpierw znajdujego w jednym ze swych rodziców, ponieważ w doborze naturalnym liczy się zawszeróżnica płci i poziomów samodzielności.Dwuosobowy układ bezpieczeństwa po-wstaje wówczas, gdy jedna ze stron dysponuje potencjałem zaufania i gotowa jestobdarzyć nim kogoś w swym odczuciu silniejszego, a druga - potencjałem samo-dzielności, która na ogół przychodzi z wiekiem, lecz nigdy nie, rośnie w próżniodosobnienia.Bo trzeba tu wyraznie podkreślić, że dla tej drugiej osoby głównymzródłem siły dającej poczucie bezpieczeństwa jest podtrzymywane wciąż zaufanieze strony słabszego partnera.Aby jednak zaufanie to mogło przekształcić się wuznanie, strona silniejsza musi zapewnić słabszej wyższy poziom bezpieczeństwa.Po trzydziestym lub po czterdziestym roku życia, kiedy człowiek staje się w pełnisamodzielny, psychika jego domaga się zwykle zmiany partnera silnego na słabe-go.W pewnym stopniu potrzebę tę zaspokaja własne dziecko, jeśli zaś chodzi oznaczenie omawianych tu kompleksów w stosunkach między ludzmi nie spokrew-nionymi, to wprawdzie obyczaj dopuszcza związek mężczyzny z dziewczyną, alenie toleruje współżycia kobiety z chłopcem, co mści się pózniej zwłaszcza na jegodalszym życiu.Więz łącząca każdego członka jakiejś grupy z jej przywódcą równieżpolega na stałej wymianie impulsów bezpieczeństwa , a do neurozy doprowadzićmoże przewlekły brak odpowiedniego poparcia.12Między chorymi, którzy czekali w kolejkach do bioenergom3 terapeutów, byliteż ludzie o widocznym kalectwie, a wśród i nich sparaliżowana Klementyna,wierna uczennica czeladnika cieśli.Codziennie kręciła się po korytarzu na swyminwalidzkim wózku.Tym razem zjechała na dolny pokład znacznie pózniej niżpoprzedniego wieczoru i mijając gabinet Nguyena, poprosiła mnie, abym jej po-mógł przecisnąć się przez tłum pacjentów pod drzwi kajuty cieśli okrętowego,gdzie wykładał jego pomocnik.- Często bije pan telefonistki? - zapytała po drodze. Jestem jedną z nich iwolałabym wiedzieć, w jakim pan dzisiaj jest humorze.Pchałem oparcie wózka.Odwróciła się w fotelu i z uśmiechem spojrzała za sie-bie, sprawdzając, czy swym pytaniem wywarła dość silne wrażenie.- Nie rozumiem, o czym pani mówi.- Nie warto już tego ukrywać! Jako dyżurna musiałam złożyć raport dokto-rowi Ostarholdowi.Międzyplanetarna telefonistka Tomahawka zadzwoniła domnie zaraz po pańskim napadzie.- Więc zdążyła się pani poskarżyć? Ale nie uderzyłem jej, tylko odepchnąłemod radiostacji, bo nie chciała mnie połączyć z kapitanem Arki.Wyjaśnienie to pozostało bez odpowiedzi, lecz nie warto go było rozwijać.Wi-docznie Klementyna żyła na granicy dwóch złudzeń: wcielając się w postać niedoj-rzałej uczennicy uniwersytetu reprezentowanego przez profesora, pozwoliła teżnarzucić sobie elementy wizji kosmicznego lotu, fikcji zmontowanej z gwiazd ikadłuba Arki przez lekarza okrętowego.Gdy przetoczyłem jej wózek do rejonu wpływów czeladnika cieśli, nie pozwoli-ła mi przerwać wykładu swego pierwszego mistrza.Choć obecni w pobliżu pacjen-ci ledwie go tolerowali, profesor jak zwykle nie martwił się niedostatkiem uważ-nych słuchaczy.Zatrzymując przechodniów, przekonywał ich o kryzysie medycynyuczelnianej.Nie negował jej zdobyczy w zakresie chirurgii i na polu walki z drob-noustrojami, irytował się tylko z powodu karygodnego lekceważenia przez dyplo-mowanych lekarzy mechanizmów psychosomatycznych.- Za co im płacimy, skoro po wizycie czujemy się jeszcze gorzej? - spytał mniena powitanie.- Zapatrzeni we wskazówki aparatów diagnostycznych, nie chcąprzyjąć do wiadomości, że duchowy wpływ ujemny - dezorganizuje, a dodatni -reguluje wszystkie procesy zachodzące w ciele człowieka, nie doceniają potęgitkwiącej w autosugestii i kontrsugestii.A przecież każdy jest hipnotyzerem i może81być zahipnotyzowany, chociaż nie każdy da się zahipnotyzować każdemu!- Mnie pan nie zahipnotyzuje - zastrzegłem się stanowczo, zły na niego zaszopkę z tablicami szkolnymi, którą zbałamucił mi Clifsona [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl matkasanepid.xlx.pl
.Wtedy spostrzegłem, jak beznadziejnie jałowa stała się ta abstrakcyjnadyskusja, i postawiłem diagnozę pacjentce Nguyena: nic by jej nie brakowało dopełnego zdrowia, gdyby nie zawisła w doskonałej próżni teoretycznego uogólnie-nia, gdzie pławiła się w swej duchowej mocy z dala od imadła konkretnej rzeczy-wistości - poza zasięgiem szczęk aktualnej sytuacji.Do optymizmu na Arce po-trzebna była widać jakaś szczególna struktura psychiczna.W oczekiwaniu na nowy przypływ apatii usiadłem znowu i przez dłuższy czasczerpałem spokój z twarzy Alicji, którą nasze akademickie spory już dawno ukoły-sały do snu.Z dalszego ciągu dobrych rad studentki zapamiętałem tylko jednozdanie:- Jeśli zaś idzie o samopoczucie fizyczne, to jestem przekonana, że spoza tychdrzwi - wskazała mi wejście do gabinetu Nguyena - wróci pan uzdrowiony, tak jakja wróciłam zdrowa, by wam to powiedzieć.Horoskop ten wywarł na obecnych bardzo duże wrażenie.Zwłaszcza zaintere-sował przybysza okupującego przejście tobołkami złożonymi naprzeciwko ławki.Poruszony sugestywnym brzmieniem przepowiedni, zarezerwował sobie miejsce wkolejce do logikoterapeuty.Zaraz też zapytał o zdanie studentki na temat kompleksów79Edypa i Elektry w świetle głoszonej przez nią teorii bezpieczeństwa.- Każdy z tych kompleksów jest przejawem dążenia do przyrostu bezpieczeń-stwa, czego nie dostrzegli twórcy psychoanalizy, widząc w nich tylko motywy sek-sualne.Od pierwszej do ostatniej chwili życia człowiek szuka takiego partnera,który by mu zapewnił poczucie maksymalnego bezpieczeństwa.Najpierw znajdujego w jednym ze swych rodziców, ponieważ w doborze naturalnym liczy się zawszeróżnica płci i poziomów samodzielności.Dwuosobowy układ bezpieczeństwa po-wstaje wówczas, gdy jedna ze stron dysponuje potencjałem zaufania i gotowa jestobdarzyć nim kogoś w swym odczuciu silniejszego, a druga - potencjałem samo-dzielności, która na ogół przychodzi z wiekiem, lecz nigdy nie, rośnie w próżniodosobnienia.Bo trzeba tu wyraznie podkreślić, że dla tej drugiej osoby głównymzródłem siły dającej poczucie bezpieczeństwa jest podtrzymywane wciąż zaufanieze strony słabszego partnera.Aby jednak zaufanie to mogło przekształcić się wuznanie, strona silniejsza musi zapewnić słabszej wyższy poziom bezpieczeństwa.Po trzydziestym lub po czterdziestym roku życia, kiedy człowiek staje się w pełnisamodzielny, psychika jego domaga się zwykle zmiany partnera silnego na słabe-go.W pewnym stopniu potrzebę tę zaspokaja własne dziecko, jeśli zaś chodzi oznaczenie omawianych tu kompleksów w stosunkach między ludzmi nie spokrew-nionymi, to wprawdzie obyczaj dopuszcza związek mężczyzny z dziewczyną, alenie toleruje współżycia kobiety z chłopcem, co mści się pózniej zwłaszcza na jegodalszym życiu.Więz łącząca każdego członka jakiejś grupy z jej przywódcą równieżpolega na stałej wymianie impulsów bezpieczeństwa , a do neurozy doprowadzićmoże przewlekły brak odpowiedniego poparcia.12Między chorymi, którzy czekali w kolejkach do bioenergom3 terapeutów, byliteż ludzie o widocznym kalectwie, a wśród i nich sparaliżowana Klementyna,wierna uczennica czeladnika cieśli.Codziennie kręciła się po korytarzu na swyminwalidzkim wózku.Tym razem zjechała na dolny pokład znacznie pózniej niżpoprzedniego wieczoru i mijając gabinet Nguyena, poprosiła mnie, abym jej po-mógł przecisnąć się przez tłum pacjentów pod drzwi kajuty cieśli okrętowego,gdzie wykładał jego pomocnik.- Często bije pan telefonistki? - zapytała po drodze. Jestem jedną z nich iwolałabym wiedzieć, w jakim pan dzisiaj jest humorze.Pchałem oparcie wózka.Odwróciła się w fotelu i z uśmiechem spojrzała za sie-bie, sprawdzając, czy swym pytaniem wywarła dość silne wrażenie.- Nie rozumiem, o czym pani mówi.- Nie warto już tego ukrywać! Jako dyżurna musiałam złożyć raport dokto-rowi Ostarholdowi.Międzyplanetarna telefonistka Tomahawka zadzwoniła domnie zaraz po pańskim napadzie.- Więc zdążyła się pani poskarżyć? Ale nie uderzyłem jej, tylko odepchnąłemod radiostacji, bo nie chciała mnie połączyć z kapitanem Arki.Wyjaśnienie to pozostało bez odpowiedzi, lecz nie warto go było rozwijać.Wi-docznie Klementyna żyła na granicy dwóch złudzeń: wcielając się w postać niedoj-rzałej uczennicy uniwersytetu reprezentowanego przez profesora, pozwoliła teżnarzucić sobie elementy wizji kosmicznego lotu, fikcji zmontowanej z gwiazd ikadłuba Arki przez lekarza okrętowego.Gdy przetoczyłem jej wózek do rejonu wpływów czeladnika cieśli, nie pozwoli-ła mi przerwać wykładu swego pierwszego mistrza.Choć obecni w pobliżu pacjen-ci ledwie go tolerowali, profesor jak zwykle nie martwił się niedostatkiem uważ-nych słuchaczy.Zatrzymując przechodniów, przekonywał ich o kryzysie medycynyuczelnianej.Nie negował jej zdobyczy w zakresie chirurgii i na polu walki z drob-noustrojami, irytował się tylko z powodu karygodnego lekceważenia przez dyplo-mowanych lekarzy mechanizmów psychosomatycznych.- Za co im płacimy, skoro po wizycie czujemy się jeszcze gorzej? - spytał mniena powitanie.- Zapatrzeni we wskazówki aparatów diagnostycznych, nie chcąprzyjąć do wiadomości, że duchowy wpływ ujemny - dezorganizuje, a dodatni -reguluje wszystkie procesy zachodzące w ciele człowieka, nie doceniają potęgitkwiącej w autosugestii i kontrsugestii.A przecież każdy jest hipnotyzerem i może81być zahipnotyzowany, chociaż nie każdy da się zahipnotyzować każdemu!- Mnie pan nie zahipnotyzuje - zastrzegłem się stanowczo, zły na niego zaszopkę z tablicami szkolnymi, którą zbałamucił mi Clifsona [ Pobierz całość w formacie PDF ]